CYWILNY MINISTER I WOJSKOWE PRO CIVILI - Aleksander Ścios


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.


A wszystko to jego żołnierze, Putina janczarzy i "chroniący" ich w swym
politycznym cieniu "słup" BeKa

CYWILNY MINISTER I WOJSKOWE PRO CIVILI

W życiorysie politycznym Bronisława Komorowskiego są tematy wywołujące szczególnie nerwową reakcję polityka PO.
W listopadzie 2008 roku Antoni Macierewicz w jednym z wywiadów zauważył:
"Ostatnio kilkakrotnie widziałem marszałka w stanie silnego podenerwowania. Pierwszy raz, gdy pytano go o związaną z WSI spółkę "Pro Civili". Drugi raz niedawno, gdy pytano go o kontakty z Leszkiem Tobiaszem i Aleksandrem L
."
Wypowiedź ta nawiązywała do przesłuchania przez sejmową komisję ds.służb specjalnych redaktora Wojciecha Sumlińskiego. Dowiedzieliśmy się wówczas, że Komorowski skłamał przed prokuratorem zeznając iż nie zna dziennikarza. Kłamał również publicznie przed mikrofonami radia, gdy 1 sierpnia 2008 roku twierdził, iż " akurat o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych. " Tymczasem Wojciech Sumliński występując przed sejmową komisją oświadczył, że spotykał się z Komorowskim w roku 2007, a tematem rozmów był przygotowywany dla programu "30 minut" w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civili.
Sprawa fundacji musiała szczególnie utkwić Komorowskiemu w pamięci, bo pytany w lutym 2007 r w wywiadzie dla Gazety.pl - czy z WSI nie było problemów - stwierdził:
"Były. Ale znaczna większość grzechów WSI przytoczonych w raporcie nie jest żadną sensacją. Te sprawy od dawna bada prokuratura. Np. afera fundacji Pro Civili. Rozpracowały ją same WSI za czasów gen. Rusaka. W 2000 roku, kiedy kierowałem MON, sprawa została skierowana do prokuratury i znalazła finał w sądzie."

Ponieważ w przestrzeni medialnej pojawia się coraz więcej informacji na temat Pro Civili, a wiele z nich dotyczy osoby obecnego lokatora Belwederu, warto przypomnieć o okresie szefowania Komorowskiego w MON i spróbować wyjaśnić, dlaczego wzmianka o tej szczególnej fundacji może wywoływać u polityka Platformy "stan silnego podenerwowania".

Przed kilkoma laty Wojciech Sumliński na blogu Wojciecha Wybranowskiego na Salonie24, pod tekstem "Mój przyjaciel szpieg" napisał:
"Zakładam, że dyskusję śledzi wielu dziennikarzy, nawet jeśli nie biorą w niej udziału. Może któryś z nich podjąłby temat Fundacji Pro Civili i sprawdził, czy to tylko przypadek, że badających ten temat spotykają różne "przypadłości", że Roberta Zielińskiego zablokowano i grożono mu, że Darka Kosa wyrzucono z pracy, a mnie, cóż... ja zostałem "wyłączony" z działalności dziennikarza śledczego. Może to rzeczywiście tylko ciąg przypadków, a może nie - warto to sprawdzić. Warto także z tego względu, że temat nie został wyczerpany i choć przy pomocy tej fundacji zdefraudowano kilkaset milionów złotych, nikt nie poniósł konsekwencji. Bo co do badania tej sprawy przez WSI, o czym mówił marszałek Komorowski, to proszę wybaczyć, wolne żarty. "Badanie" polegało na tym, by przez siedem lat markować śledztwo mając nad nim pełną kontrolę i by w efekcie dojść donikąd. Ale to już temat właśnie dla dziennikarza śledczego, który zechciałby przejąć pałeczkę. Tylko który dziennikarz i która redakcja naprawdę byłabym zainteresowana dociekaniem prawdy, po odkryciu której - jak w oparciu o szereg danych przypuszczam z prawdopodobieństwem bliskim pewności - ziemia zatrząsałby się na dobre? "
Sumlinski nie był pierwszym, który próbował rozwikłać aferę związaną z Pro Civili. W lutym 2007 roku dziennikarz Dariusz Kos tak opisywał okoliczności, w jakich wspólnie z Robertem Zielińskim badali w "Super Expresie" sprawę fundacji:
"Był przełom czerwca i lipca 1999 roku. Pracowałem wtedy w "Super Expressie". Razem z Robertem Zielińskim stanowiliśmy "śledczy team" dziennikarski "SE". Robert zadzwonił, przejęty. Dostał "cynk" o dużej aferze w wojsku. W redakcji opowiedział o co chodzi. Chodziło o "Pro Civili", Wojskową Akademię Techniczną i PKO BP. W tle WSI." [...]
I wtedy zaczęły się dziać wokół mnie dziwne rzeczy. Nagle moją pracę szefostwo "SE" zaczęło źle oceniać. Nagle przestała liczyć się jakość materiałów, a zaczęłą ilość. W dodatku ważne było na jakiej stronie i ile publikowano moje artykuły. Podliczano ile miałem "jedynek", ile "trójek", a ile "cover story". Spadały, jak iskry dziwne plotki. Atmosfera wokół mnie gęstniała z dnia na dzień. W końcu w połowie 1999 roku szefostwo "SE" postanowiło się ze mną rostać. Dziwne, że wtedy gdy zaczęliśmy porządnie rozpracowywać z Robertem akurat sprawę Pro Cyvili. Po latach wiem, że było to na rękę WSI. Musieli spokojnie kończyć swoje przekręty z innymi bankami i rozpocząć tuszowanie sprawy. Robertowi w końcu udało się całą aferę opisać, lecz dopiero w marcu 2000 roku. Po ponad pół roku od kiedy wspólnie zabraliśmy się za tą sprawę. Po moim odejściu z "SE", a przed publikacją tekstu Roberta działy się dziwne rzeczy z osobami zaangażowanymi w przekręt. Jeden z wojskowych inicjatorów akcji z drenowaniem PKO BP i innych banków zginął w wypadku. Innego zasztyletowano, kogoś pobili nieznani sprawcy. Zaś pewien J. S., który dysponował jednym z kont przekręciarzy poleciał w Sekułę, czyli dwukrotnie postrzelił się w brzuch. Można więc powiedzieć, iż ze mną postąpiono łagodnie. Wyrzucono tylko z pracy i pozbawiono środków do życia. Lecz nie pozbawiono samego życia. Ot, takie tam utrudnienia."
W Raporcie z Weryfikacji WSI znajdziemy dość obszerny opis afery związanej z działalności Pro Civili.:
"Proceder polegał na podpisywaniu przez CUP WAT umów wieloletnich na dostawę towarów bądź świadczeń usług na rzecz WAT z różnymi spółkami. Znaczna część z nich miała bardzo bliskie powiązania z Fundacją "Pro Civili". Mechanizm tych umów polegał na fikcyjnym ustanowieniu WAT jako odbiorcy towarów lub podmiotu zlecającego usługi, za które WAT był zobowiązany do zapłaty zleceniodawcom bądź wykonawcom znacznych środków finansowych. W procederze tym ważną rolę odgrywała Fundacja "Pro Civili", ale też powiązane z nią spółki "Olbart", "Kiumar", "Glicor" "Sicura" i inne. Fundacja "Pro Civili" została założona 5 lipca 1994 r. z kapitałem założycielskim 300 tys. starych zł. Miała zajmować się ochroną pracowników i funkcjonariuszy służb państwowych i samorządowych oraz działaczy społecznych i związkowych a także niesieniem pomocy osobom, które poniosły szkodę bądź doznały uszczerbku na zdrowiu, broniąc bezpieczeństwa i porządku prawnego RP. Głównymi założycielami fundacji byli Anton Wolfgang Kasco i Patryk Manfred Holletschek (twórca pierwszej w Polsce piramidy finansowej: "Global System"). Prezesem Zarządu Fundacji był Krzysztof Werelich a Dyrektorem Generalnym Elżbieta Polaszczyk. Radę Fundacji tworzyli: przewodniczący Piotr Polaszczyk (do sierpnia 1995 r. oficer WSI), Beata Werlich, Krzysztof Kostrzewski, gen. Stanisław Świtalski oraz Marek Olifierczuk (współpracownik prowadzony przez Piotra Polaszczyka). Jednym z pracowników Fundacji był oficer Zarządu III WSI Marek Wolny. W 1994 r. w skład Rady Fundacji wchodzili ponadto Janusz Maksymiuk i Tomasz Lis.
Ujawnionych zostało co najmniej kilkadziesiąt przedsięwzięć usługowo-handlowych między CUP WAT a Fundacją "Pro Civili" i wymienionymi spółkami. Znaczna część transakcji z udziałem WAT i Fundacji "Pro Civili" była operacjami gospodarczymi mającymi pozorny charakter. Ich jedynymi celami było wyłudzenie wielomilionowego zwrotu podatku VAT, uzyskanie kredytów bankowych oraz sprzedaż bankom wierzytelności z umów leasingowych. Ze strony WAT sygnatariuszem tych transakcji było CUP WAT. Przykładem działań podejmowanych przez "Pro Civili" był zakup dla WAT systemu do zabezpieczania dokumentów "Axis" (system ten miał służyć do zabezpieczenia dokumentów przed podrobieniem i umożliwiać szybką, bezbłędną weryfikację wiarygodności dokumentów, ale dokonane w toku śledztwa ustalenia podważały istnienie wspomnianego programu).
Ustalono też, że mająca ścisłe związki z CUP WAT Fundacja "Pro Civili" oraz powiązane z nią firmy były jednocześnie tzw. "pralnią pieniędzy", które mogły pochodzić również z nielegalnej działalności grup przestępczych. Taką tezę potwierdzają niektóre ujawnione przez prokuraturę umowy, jakie w latach 1996-2000 w imieniu WAT zawierało CUP WAT z Fundacją "Pro Civili" i innymi spółkami."

Sama fundacja przypominała inną, esbecką inicjatywę z początku lat 90. To wówczas, u Jana Widackiego, wiceszefa MSW pojawił się, powiązany z "Baraniną" (Jeremiaszem Barańskim), człowiek o nazwisku Zdzisław Herszmann - emigrant z Polski zamieszkały w Wielkiej Brytanii i Monte Carlo.
Herszman miał znajomości w MSW, a jednocześnie współpracował z zarządem "Pruszkowa", m.in. z Andrzejem Kolikowskim (Pershingiem) i Andrzejem Zielińskim (Słowikiem). Herszmannowi miał towarzyszyć Andrzej Kuna - późniejszy uczestnik wiedeńskich rozmów Kulczyk - Ałganow. Mężczyźni przekonywali Widackiego do pomysłu powołania prywatnej fundacji, która udzielałaby pomocy policjantom, poszkodowanym podczas pełnienia służby. Fundacja "Bezpieczna Służba" (anagram od SB) powstała przy MSW w lutym 1991, a na jej czele stanęły Bożena Tykwińska i Krystyna Barański - siostra i żona "Baraniny".
Jak się wydaje, obie fundacje powstały w identycznym celu - jako "pralnie" środków pochodzących z przestępstw i źródła pozyskiwania "czystych" pieniędzy na potrzeby esbeckiej mafii.
O ile nadal niewiele wiemy o działalności "Bezpiecznej Służby", o tyle, dzięki likwidacji WSI i sporządzeniu Raportu, mogliśmy poznać niektóre obszary aktywności "Pro Civili".
Pytań związanych z jej działalnością, jest jednak znacznie więcej. Już tylko ustalenie personaliów członków - założycieli fundacji napotyka na spore trudności.
Ministerstwo Obrony Narodowej, do którego skierowano pytania o generała Stanisława Świtalskiego i porucznika Marka Olifierczuka odpowiedziało, że tacy oficerowie w ogóle nie istnieją. Nie jest to prawdą, ponieważ do dziś wykładowcą WAT na Wydziale Inżynierii Chemii i Fizyki Technicznej jest ppłk dr.inż. Marek Olifierczuk, zaś gen. Świtalski to absolwent Wydziału Mechanicznego WAT, z tego samego rocznika, co gen. Bolesław Izydorczyk. W związku z Izydorczykiem pojawia się jeszcze jedno nazwisko pracownika fundacji - płk. Marka Wolnego oficera Zarządu III WSI.
W tym samym czasie, gdy minister ON Bronisław Komorowski patronował karierze gen. Izydorczyka (opisywałem to wielokrotnie), w gazecie "Trybuna" z 14-15.08.2001 r. zamieszczono interesujący artykuł:
"Zanim jeszcze wybuchł skandal związany z korupcją w pionie wiceministra Romualda Szeremietiewa, głośno było o zakupach samochodów dla armii. Zarówno lancii, co kojarzono z prywatną lancią Szeremietiewa, jak i mercedesów. Sprawa tych ostatnich ostatnio odżywa.
[...]
Przy Krakowskim Przedmieściu stoi budynek wojskowy zwany "Domem bez kantów" . Za PRL mieścił się tu Główny Zarząd Polityczny WP, a na parterze działały sklepy wojskowe. W początkach lat 90., gdy nie było już GZP - tylko departament wychowania podległy wiceministrowi Bronisławowi Komorowskiemu, część sklepów wynajęto na salon sprzedaży mercedesów Sobiesławowi Zasadzie. Po tym fakcie, MON zakupiło mercedesy do armii. Transakcję dotyczącą dostaw mercedesów pilotował w MON Adam Tylus. Gdy otrzymał szlify generalskie - opuścił szeregi wojska i poszedł pracować do firmy S. Zasady. Obecnie - jako generał w stanie spoczynku jest doradcą w gabinecie politycznym ministra Komorowskiego. Ponoć ostatnio salon Mercedesa otrzymał "za taniochę" przedłużenie umowy najmu w "Domu bez kantów". [...] Interesujące jest, że w najbliższym otoczeniu ministra obrony jest przynajmniej kilka kontrowersyjnych osób. Np. gen bryg. Bogumił Smólski, radca w sekretariacie MON. Czy została wyjaśniona jego rola w realizacji programu HUZAR i zakupu rakiety NDT, gdy był dyrektorem departamentu rozwoju i wdrożeń MON? A przecież w raporcie NIK został negatywnie oceniony i odwołany z funkcji. Czy wyjaśniono jego udział w organizowaniu przetargu na zakup samolotu wielozadaniowego? Podobnie jak gen. Tylus, który na dodatek nie ma - jak mówi się w ministerstwie - certyfikatu dopuszczającego do informacji niejawnych, był przecież pośrednikiem między Komorowskim a Szeremietiewem."

W tekście znajdowały się informacje, które bezpośrednio dotyczyły fundacji "Pro Civili" oraz związków Komorowskiego z ludźmi współpracującymi z fundacją.
W dokumentach informacyjnych "Pro Civili" z 1998 roku, podpisanych przez Krzysztofa Werelicha, w gronie dostawców różnych towarów dla fundacji wymieniano właśnie firmy Sobiesław Zasada Centrum SA., Volvo Poland i Pati Soft sp. z o.o., a wśród "odbiorców strategicznych" Ministerstwo Obrony Narodowej.
Generał Adam Tylus, ówczesny doradca w gabinecie politycznym ministra Komorowskiego i pracownik firmy Sobiesława Zasady, to również absolwent tego samego rocznika Wydziału Mechanicznego WAT, co gen. Izydorczyk i gen. Świtalski.

Wbrew twierdzeniom Bronisława Komorowskiego, jakoby - "aferę fundacji Pro Civili rozpracowały same WSI za czasów gen. Rusaka, a w 2000 roku, kiedy kierowałem MON, sprawa została skierowana do prokuratury i znalazła finał w sądzie" - powodem wszczęcia śledztwa były ustalenia Urzędu Kontroli Skarbowej, który następnie powiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
W Raporcie z Weryfikacji WSI możemy przeczytać, że "Mimo złej sytuacji finansowej uczelni kierownictwo WAT nie podejmowało działań zaradczych. Nie wykazywało inicjatywy w celu wyzbycia się przez WAT udziałów w spółkach prawa handlowego, których działalność gospodarcza była niedochodowa lub przynosiła straty. [...] Katastrofalna sytuacja finansowa WAT pogłębiła się, gdy funkcję Komendanta WAT pełnił gen. dyw. Andrzej Ameljańczyk. To właśnie gen. Ameljańczyk dawał przyzwolenie na podpisywanie w imieniu WAT umów pożyczek z prywatnymi inwestorami bądź udzielanie pożyczek prywatnym inwestorom, inwestowaniu w przedsięwzięcia gospodarcze z góry obliczone na straty. "
W śledztwie ustalono, że pieniądze wypływały z budżetu WAT przez utworzone w roku 1996 Centrum Usługowo-Produkcyjne WAT, które miało zajmować się handlową i marketingową obsługą uczelni. Twórcą tego Centrum był generał Ameljańczyk.
Proceder polegał na podpisywaniu przez CUP WAT wieloletnich umów na dostawę towarów bądź świadczeń usług na rzecz WAT z różnymi spółkami, powiązanymi z "Pro Civili". WAT miał być fikcyjnym zleceniodawcą i odbiorcą usług lub towarów oferowanych przez spółki i był zobowiązany do zapłaty należności. Dodatkowo - podstawione przez WSI spółki zaciągały w bankach kredyty, których gwarantem była WAT. Zastosowano tu swoisty oscylator pożyczkowy, bo każdy kolejny kredyt służył do spłaty poprzedniego.

Gdy prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie Fundacji Pro Civili, gen. Ameljańczyk powołał do życia Fundację Rozwoju Edukacji i Techniki (FREiT), ta zaś założyła prywatną Szkołę Wyższą Warszawską (SWW), która rozpoczęła działalność w budynkach WAT. Przewodniczącym Rady Fundacji został prof. Stanisław Paszkowski (następnie rektor SWW), a prezesem zarządu Jerzy Paluch ( później kanclerz uczelni). Profesor Paszkowski był pracownikiem WAT, a kanclerz Paluch prywatnym przedsiębiorcą.
Wśród twórców szkoły są wymienieni, (oprócz fundacji FREiT): prof. Jan Szczepański - socjolog, prof. Marek Dietrich,, Zbigniew Kostrzewa - przedsiębiorca (wiceprezes firmy budowlanej Na Skraju Miasta SA, prezes spółdzielni Na Skraju Miasta), Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo SA oraz gmina Warszawa Bemowo. Gdy naukowcy wkrótce wycofali swoje nazwiska, na placu pozostali dwaj prywatni przedsiębiorcy: Jerzy Paluch jako kanclerz uczelni i Zbigniew Kostrzewa, który zadeklarował wkład w postaci robót budowlanych wart milion złotych. Jego firma remontowała i adaptowała budynki wynajmowane od WAT przez nową uczelnię. PGNiG przekazało SWW pięćset tysięcy złotych, Gmina Warszawa Bemowo wpłaciła sto tysięcy z obiecanego miliona, którym w ciągu trzech lat zobowiązała się wesprzeć SWW.
"Pomysł utworzenia szkoły niepublicznej jest mojego autorstwa - przyznawał wówczas Andrzej Ameljańczyk, dodając, iż jest to sposób na ratowanie Akademii. Starania o zgodę ministra edukacji na powstanie Szkoły Wyższej Warszawskiej trwały od grudnia 1999 roku. Minister Edmund Wittbrodt w czerwcu 2001 roku podpisał decyzję o utworzeniu SWW, ale wstrzymał się do końca swoich rządów z jej formalnym przekazaniem, stawiając zarzut, że uczelnia prywatna powstaje na organizmie państwowym. Te same zastrzeżenia zgłaszała minister finansów. Zgodnie z prawem podmiot państwowy nie mógł założyć fundacji, która z kolei założyła niepaństwową uczelnię. Żadnych wątpliwości nie miała już nowa minister edukacji Krystyna Łybacka z SLD, która 28 grudnia 2001 roku podpisała decyzję o wpisaniu SWW do rejestru uczelni niepaństwowych.
Warto zauważyć, że gdy w grudniu 1999 roku debatowano nad przyszłością uczelni wojskowych, ówczesny przewodniczący Komisji Obrony Narodowej Komorowski powołał zespół poselski do nadzorowania tych prac. Na jego czele stanęła Krystyna Łybacka, a w posiedzeniach KON aktywnie uczestniczył gen. Andrzej Ameliańczyk.
Wydaje się, że powołanie Szkoły Wyższej Warszawskiej (SWW) służyło kontynuacji procederu uwłaszczenia na majątku MON. Na skutek śledztwa prokuratorskiego w sprawie Pro Civili, transfer środków WAT w prywatne ręce został przerwany. Utworzenie prywatnej uczelni prowadziło do sytuacji, która umożliwiała stosowanie podobnych mechanizmów uwłaszczania.
W roku 2000 na przeszkodzie tym planom mogła stanąć reforma szkolnictwa wojskowego, opracowana przez dr. Krzysztofa Borowiaka, który wygrał konkurs Urzędu Służby Cywilnej i został cywilnym dyrektorem Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON.
Projekt reformy Borowiaka zakładał likwidację (na przestrzeni 6 lat) wszystkich akademii i wyższych szkół oficerskich oraz utworzenie jednej silnej i zintegrowanej uczelni: Uniwersytetu Obrony Narodowej (UON) z wydziałem strategiczno-obronnym i wydziałami technicznymi oraz czterema wydziałami zamiejscowymi: lekarskim w Łodzi, wojsk lądowych w Poznaniu, lotniczym w Dęblinie oraz morskim w Gdyni. Chodziło również o gruntowną zmianę systemu finansowania uczelni wojskowych: budżet MON byłby obciążony kosztami wykształcenia wyłącznie zamówionej wcześniej w UON liczby podchorążych - przyszłych oficerów, natomiast o środki na kształcenie innych osób autonomiczna uczelnia, jaką byłby UON, musiałaby zabiegać już sama.
Koncepcję reformy zaatakowano natychmiast z kilku stron. Silne WAT-owskie lobby nie chciało widzieć swojej uczelni w roli wydziału technicznego UON. Pomysł Borowiaka prowadził bowiem do radykalnego zmniejszenia liczy oficerskich etatów na uczelniach. Dotychczas - dowódcy poszczególnych rodzajów sił zbrojnych mieli własne szkoły. Po reformie podlegałyby one tylko ministrowi. Każda szkoła miała własny senat - w UON byłby tylko jeden. Każdy komendant-rektor miał po 4-5 zastępców - po reformie 12 generałom oraz podobnej liczbie pułkowników na generalskich etatach w każdym uniwersytecie, groziłaby utrata stanowisk.
Borowiak protestował też przeciwko pomysłom zakamuflowanej prywatyzacji WAT i dokonywanego w ten sposób transferu majątku Sił Zbrojnych w prywatne ręce. Zaproponowana przez jego departament koncepcja dogłębnej reorganizacji wyższego szkolnictwa wojskowego, jako jeden z celów stawiała uniemożliwienie dokonywania takiego procederu - uwłaszczania się na majątku państwowym różnych, mających stosowne "dojścia" grup nacisku. Ujawnione w trakcie urzędowania nieprawidłowości, Borowiak sygnalizował swemu bezpośredniemu przełożonemu - ministrowi Komorowskiemu, ten jednak nie uważał za stosowne odpowiadać nawet na służbową korespondencję, słał natomiast pisma ze swym "błogosławieństwem" założycielom Szkoły Wyższej Warszawskiej. W tej sytuacji Borowiak poinformował o swoich zastrzeżeniach najwyższe organy władzy: Prezydenta RP (poprzez ówczesnego ministra gen. Marka Dukaczewskiego z Biura Bezpieczeństwa Narodowego) późniejszego szefa WSI, premiera, Marszałka Sejmu, a także osobiście Prezesa NIK Janusza Wojciechowskiego oraz dyrektora Zarządu Śledczego UOP, kpt. Bodaka. Jedynym efektem tych działań było usunięcie Borowiaka ze stanowiska, zaś rok później Departament Nauki i Szkolnictwa Wojskowego został decyzją rządu Millera wykreślony ze struktury organizacyjnej MON.
Odwołania Borowiaka dokonał minister Bronisław Komorowski, zaś swoją decyzję uzasadniał m.in. - "ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracowniczych", twierdząc, że "swoim działaniem dyrektor Borowiak nie tylko zmierzał do podważenia autorytetu kierownictwa resortu, złamał również zasadę apolityczności wiążącą członków korpusu Służby Cywilnej".
Przyczyny zwolnienia dyrektora Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON zostały zweryfikowane przez sąd, do którego wyrzucony przez Komorowskiego urzędnik skierował pozew. Po blisko czterech latach walki o obronę dobrego imienia, Krzysztof Borowiak uzyskał ostateczne rozstrzygnięcie, w którym potwierdzono, że nie istniały żadne podstawy do zwolnienia na podstawie art.52 Kodeksu pracy.
W uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego z czerwca 2004 roku napisano m.in.:
"Z całokształtu sprawy wynika jednoznacznie, że powodem zastosowania wobec powoda art. 52 Kodeksu pracy (o rozwiązaniu umowy o pracę bez wypowiedzenia) był istniejący między stronami konflikt, zaś wykonywanie pewnych czynności związanych ze świadczeniem pracy podczas zwolnienia lekarskiego stanowiło jedynie pretekst do pozbycia się powoda z pracy".

Wkrótce po usunięciu Borowiaka z MON w budynkach Wojskowej Akademii Technicznej rozpoczęła działalność prywatna Szkoła Wyższa Warszawska (SWW). Gdyby Borowiakowi udało się przeprowadzić reformę szkolnictwa wojskowego, nie mogłoby dojść do powołania prywatnej uczelni na majątku WAT.
Z informacji sejmowej Prokuratora Krajowego Karola Napierskiego z dnia 3 lipca 2003 r. "w sprawie afery finansowej powiązanej z Wojskową Akademią Techniczną w Warszawie" możemy się dowiedzieć, że:
"
Przedmiotem postępowania objęto także wątki:
- doprowadzenia Powszechnej Kasy Oszczędności BP, a w szczególności Oddziału IV oraz VIII w Warszawie do niekorzystnego rozporządzenie własnym mieniem w wysokości około kilkudziesięciu mln złotych przez przedstawicieli Fundacji ˝Pro Civili˝, spółek ˝OLBART˝, ˝GLIOCOR˝, ˝KIUMAR˝, ˝ADAR˝, Korporacji ˝ADAR˝, Centrum Kapitałowego WAT, Centrum Usługowo-Produkcyjnego WAT ˝SICURA˝ oraz kilkunastu innych za pomocą wprowadzenia w błąd co do zawarcia umów leasingu przez wymienione spółki z Centrum Usługowo-Produkcyjnym WAT oraz Wojskową Akademią Techniczną, a następnie cesji wierzytelności z tytułu tych umów na Bank PKO BP;
- wyłudzenia przez wskazane wyżej spółki z Banku PKO BP, a w szczególności Oddziału IV, znacznych kwot pieniężnych w wysokości kilkunastu mln złotych poprzez zawarcie przez Bank PKO BP ze wskazanymi podmiotami umów faktoringowych z tytułu wcześniejszych transakcji, których stronami miały być powołane wyżej spółki oraz jako druga strona Centrum Usługowo-Produkcyjne WAT lub WAT;
- uszczuplenia przez wskazane wyżej spółki należności Skarbu Państwa, głównie w postaci podatku od towarów i usług, w tym zwrotu nadpłaconego podatku VAT, a także opłat skarbowych;
- fałszowania przez te spółki różnego rodzaju umów cywilnoprawnych, w których jako druga strona transakcji wskazane zostało CUP WAT lub też WAT, oraz umów ubezpieczenia. Działania te doprowadziły w efekcie do powstania znacznej szkody w mieniu Banku PKO BP spowodowanej poprzez niedopełnienie obowiązków i nadużycie uprawnień przy zawieraniu umów o świadczenie usług faktoringowych oraz umów przelewu wierzytelności leasingowych określonej na kwotę około 105 mln złotych. "

Do bilansu strat należy także doliczyć kwotę wynikającą z decyzji Urzędu Kontroli Skarbowej z dn.30 maja 2000 roku w sprawie ustalenia zobowiązania WAT z tytułu podatku VAT za okres 1997. Była ona konsekwencją operacji finansowych prowadzonych przez władze uczelni ze spółkami powiązanymi z Pro Civili. Akademia został zobowiązana do zapłaty podatku VAT w kwocie 9.951.000 - zł oraz odsetek w wysokości 1.012.537 - zł. Ponieważ w tym czasie WAT nie mogła uczestniczyć w przetargach (zaległości podatkowe) straty z tego tytułu szacowano na poziomie od 13 do 28 milionów zł.
Działalność Wyższej Szkoły Warszawskiej kosztowała WAT co najmniej 1.448.253 - zł. Taka kwota wynika ze stanu zadłużenia SWW z czerwca 2003 roku, gdy prywatna uczelnia opuściła pomieszczenia zajmowane w WAT.

Ostatnim szefem fundacji Pro Civili (dane KRS z 09.10.2013) był Wiesław Bruździak. W tekście "Medyczne 'haki' WSI" autorstwa L.Misiaka i P.Nisztora (Gazeta Polska z marca 2007) można przeczytać, iż - "Wojskowe Służby Informacyjne miały od 1999 r. dostęp do bazy danych najważniejszych osób w państwie, leczonych w szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przy ul. Wołoskiej w Warszawie oraz w zlikwidowanej klinice rządowej przy ul. Karowej. Dzięki temu mogły wpływać na sposób leczenia VIP-ów, szantażować ich, a nawet "eliminować" z negocjacji polityczno-gospodarczych. Według naszych informatorów system zbudowany na bazie nielegalnego modułu działa do dziś, a bazy danych mogą być zdeponowane w szwajcarskim banku. Niewykluczone, że już znalazły się w rękach obcych wywiadów."
Autorzy tekstu twierdzili, że - "Do tajnej operacji wykorzystano 59-letniego Wiesława B., do 1995 r. oficera operacyjnego WSI, właściciela spółki komputerowej CSC Int., prezesa spółki Olbart oraz ostatniego szefa opisanej w raporcie likwidacyjnym WSI fundacji Pro Civili. WSI chodziło o przejęcie wiedzy operacyjnej dotyczącej VIP-ów. W tym celu firma B. miała podrobić funkcjonujący już w szpitalu program, a następnie po usunięciu prawidłowego wprowadzić do użytku w placówce swój podrobiony produkt ze specjalnym modułem do monitorowania VIP-ów."
Według stanu KRS z października 2013 roku, we władzach Pro Civili zasiadali:
Wiesław Bruźniak - prezes fundacji, Piotr Polaszczyk - przew.rady nadzorczej (z nieznanych powodów pisownię nazwiska zmieniono w KRS na Folaszczyk) oraz członkowie rady nadzorczej: Beata Werelich, Marcin Gawęda, Piotr Bruździak, Włodzimierz Bartuzin, Stefan Ślipka, Marek Wolny i Elżbieta Polaszczyk.
Od niedawna wiemy, że w tym samym czasie P.Polaszczyk był również członkiem rady nadzorczej SKOK Wołomin. Obok byłego oficera WSI w radzie zasiadali wówczas: Wojciech Ciechomski, Stanisław Woźnik, Miłosz Kukier oraz Andrzej Kleszczewski.
Firmy, z którymi osoby te były (lub są) związane oraz złożony łańcuch relacji i zaskakujących powiązań, to już temat na inny tekst.

Aleksander Ścios
Blog autora

 

ŚCIOS ODPYTUJE KOMOROWSKIEGO

24.03.2015r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet