New Year Eve - Sylwester - Mirosław Rymar  

 


 

 

 

 

 

 

 


"Długi marsz przeciwko mitom"

Jeszcze bale na Sylwestra, a nie taniec smoka
New Year Eve - Sylwester

Witaliśmy Nowy Rok w czasach królowania ukoronowanej przez "wybrańców" chińskiej zarazy trzymającej za twarz cały świat w ramach resetu globalnego "policmajstra" z Ameryki na Chiny. Jeżeli Ameryka upadająca pod razami zarazy chińskiej i lewackiej nie powstrzyma rosnącej potęgi czerwonych bandytów z "państwa środka", to być może jeszcze za pokolenia okupującego już najwyższą półkę dla ziemskich wspinaczy doświadczymy różnic opresji białych i azjatyckich panów świata. Tylko sztuczne ognie wynalezione przez Chińczyków pozostaną takie same, ale już data przesunie się na luty i nie bale, a taniec smoka będzie główną, noworoczną atrakcją. Smoka który z łatwością pożre wszystykie osiągnięcia wyznawców "wolności, równości i braterstwa". Pozostanie tylko pomijany przez lewaków koniec hasła: albo śmierć. Śmierć w obliczu nadchodzącego "wolnego rynku" w ramach "globalizmu" rozumianego po chińsku. Kartki będą służyły demokracjuszom tam, gdzie odejdzie DemoKreacja. W wychodku historii cywilizacji degeneratów i tchórzy.

W Queensland jak i w całej Australii obowiązują różne - w zależności od stanu - obostrzenia kowidowe. W następnym tekscie postaram się podsumować rok 2020 pod kątem doświadczeń "pandemicznych" w tym pięknym kraju. Planowaliśmy powitać Nowy Rok na imprezie otwartej, na plaży w Mooloolaba, na Sunshine Coast, gdzie byliśmy kilka lat temu. Stwierdziliśmy, że warto by było powtórzyć. Wprawdzie jest to ponad godzina jazdy samochodem w jedną stronę, ale to nie robi w Australii wrażenia. Spytacie: no dobrze, ale jak to tak Sylwester bez szampana? Tu też spokojnie. W przeciwieństwie do regulacji polskich, gdzie dopuszczalny poziom alkoholu w wydychanym powietrzu wynosi 0,1 mg/l u nas jest 0,5 mg/l. W praktyce przekłada się to na dopuszczalność wypicia alkoholu przez kierowcę, ale pod warunkiem zachowania pewnych reżimów.

Na prezentowanej grafice pokazane są różne rodzaje alkoholu w różny sposób serwowane, np. szklaneczka 30ml czterdziesto-procentowego alkoholu, to jest jeden standardowy drink, ale już lampka 150ml dwunasto-procentowego szampana to 1,4 standardowego drinka.


Kliknij, żeby powiększyć

Ta wiedza jest niezbędna dla każdego kierowcy, który chce się napić alkoholu, a potem prowadzić samochód. Dopuszczalny jest jeden standardowy drink co godzinę. Impreza trwa pięć godzin, to znaczy, że można wypić pięć drinków. Najlepiej jest odczekać po ostatnim około godziny zanim zasiądzie się za kierownicą. Oczywiście absorpcja alkoholu zależna jest od wielu czynników, ale te informacje podane powyżej są bezpiecznie uśrednione. Niewątpliwie najlepszym rozwiązaniem jest mieć swój alkomat i samemu dokonać pomiaru.

Kiedyś wracając z Sylwestra w Domu Polskim zatrzymała mnie policja na test alkomatem. Dmuchnąłem. Policjant kazał powtórzyć. Oj, niedobrze - pomyślałem. Po czym policjant uśmiechając się przestrzegł: już ani grama więcej i prosto do domu. Yes sir! - odrzekłem i z ulgą bez "grama więcej" dojechałem do domu. Widać było bardzo blisko limitu.

Niestety tym razem nie dano nam pojechać do Mooloolaba, bo taki był prikaz chińskiej zarazy, żeby nie było imprez gromadzących bardzo dużo ludzi. Cóż, już pogodziliśmy się z tym, że zostaniemy w domu, bo późno było na próby rezerwacji miejsc w jakiejś restauracji... A tak. Na wolnym powietrzu imprezy odwołali, ale w obiektach zamkniętych i owszem chińska zaraza została zignorowana, bo przecież biznes musi się kręcić, żeby było z czego podatki płacić. Lubię robić niespodzianki mojej żonie i z definicji łatwo nie odpuszczam, więc po cichu zrobiłem rozpoznanie w sieci jakie są jeszcze możliwości.

Opanowane przez michnikoidalnych i poprawnych organizacje polonijne i ich imprezy dawno już sobie odpóściliśmy. Oferta marna - np. w SPK(1*) za $40 od osoby lampka wina musującego - towarzystwo wzajemnej adoracji - jeszcze gorsze. Jednym słowem nic nowego: "kotlet i żywiec", a potem ploty.

Po niedługim czasie doszedłem do wniosku, że tylko popularna "The Valley"(2*) ma jeszcze coś do zaoferowania. Fortitude Valley, to bardzo popularna dzielnica klubów nocnych, restauracji, rozrywki i życia nocnego w Brisbane. Tam też znajduje się niewielkie "Chinatown".


Brisbane, Chinatown
Kliknij na miniaturki, żeby powiększyć

Tym razem trafiło na " Press Club " znajdujący się obok lubianego przez nas "Cloudland" , k lub z ładnym wystrojem i latynoską muzyką. Lubimy i jedno i drugie w ich wydaniu, ale szukałem czegoś nowego. Klimaty latino nam odpowiadają też z racji ich tradycyjnego nastawienia. Wiek - co w naszym przypadku trzeba brać pod uwagę - gości, tańczących nie ma znaczenia. Wszyscy świetnie się bawią: starsza pani z młodzieńcem i piękna młoda kobieta z siwym seniorem. Kochają te rytmy i czują ten szum w głowie wyrażany całym ciałem. Nie musisz tańczyć, by mieć dużą frajdę. Wystarczy stanąć przy balustradzie na piętrze z barem za plecami, zimnym drinkiem w ręce i chłonąć ich radość płynącą z gorącej muzyki i gibkości ciał na parkiecie.


Cloudland Club

Rumba
To jest właśnie ten radosny tan Kolumba
Kiedy odkrył Nowy Świat
Rumba
Kto nie tańczy, ten niech żal ma do Kolumba
Bo on pierwszy na to wpadł
- śpiewał peerelowski "Chór Dana"

"Press Club" to bynajmniej nie jest jakiś klub dziennikarzy czy innych propagandystów. Ot, tak sobie nazwali klub nocny. Na stronie zapewniają, że " "Press Club won't disappoint". Przejrzałem ich sylwetrową ofertę "Black & Gold", oraz zdjęcia lokalu i z nadzieją, że faktycznie nie zawiodą zarezerwowałem dla nas miejsca niemal w ostatniej chwili. Wiedząc jakie mogą być kłopoty z parkowaniem w tą noc zarezerwowałem też miejsce na parkingu. Jakież było radosne zdziwienie mojej żony, kiedy poinformowałem Ją, że idziemy na Sylwestra. Oczywiście natychmiast - jak zawsze w takich razach - pojawiło się pytanie: w czym ja pójdę? Ocho, pomyślałem o kasie na imprezę, a tu jeszcze nie przewidziałem wydatków przedimprezowych. Po przejrzeniu zasobów garderoby okazało się jednak, że kreacja jest niemal kompletna, ale butów zupełny, całkowity i absolutny brak. Odetchnąłem, bo zawsze to już tylko część wydatków. Buty zostały trafione w pierwszym sklepie do którego poszliśmy co jest dużym sukcesem, ale mojej Pani podobały się dwie pary i nijak nie mogliśmy zdecydować, które z nich kupić. Ponieważ nie były bardzo drogie to kupiliśmy i jedne, kryte i drugie, odkryte. "Dobre na lato i dobre na chłody..." Takie czułenka, które miały ładny, elegancki obcas, ale dający też nadzieję na przetrwanie tych kilku godzin sylwestrowego szaleństwa. Tym samym byliśmy ready to go.

Co takiego zawierała oferta "Press Club"?
Jak już wspomniałem niebagatelne znaczenie mają dla nas wnętrza, dekoracje i wystrój tworzące klimat w którym się dobrze czujemy. To pomieszczenie znalazło nasze uznanie. Temat muzyczny nocy: "Black & Gold" też okazał się sympatyczny, bo chociaż nie latynoski, to dawał wybór. W jednej sali "Black", czyli rock, blues i współczesna muzyka pop, a w drugiej "Gold", gdzie wybrzmiewały przeboje ABB'y. Sala "Gold", to owszem sympatyczny, ale tylko pub: stoły do biladra i bar. Nic szczególnego, ale sala "Black" to już było coś. Miała swoją atmosferę, kanapy, fotele, zakątki, światło, ciekawe elemnty dekoracji na ścianach... Wybór nie pozostawiał wątpliwości: "Black". Ponadto w porównaniu do "polonijnych propozycji" cena wstępu od osoby była znacznie wyższa, ale... I to ale miało znaczenie zasadnicze tej nocy. Za naszą dójkę, na piątkę zapłaciłem sto dolarów, od osoby, ale w tym był czterogodzinny drinks pacage, czyli poczynając od początku imprezy o 8,30 do 12.30 po północy można było pić alkohol którego koszt był wliczony we wstęp. Nie wszystko i nie koktaile, bo za nie trzeba było płacić, ale i tak wybór był doprawdy na dobrym poziomie (lista alkoholi na zdjęciu). Licząc że średni standardowy drink w takim lokalu kosztuje około dziesięciu dolarów to finansowo nie była to zła propozycja.


Press Club

Wybrałem parking na tyle blisko, że moja małżonka zakotwiczona pod moim mankietem bez trudu przespacerowała się do lokalu i byliśmy jednymi z pierwszych, bo chcieliśmy sobie uwić przytulne gniazdko zanim nie będzie wyboru innego jak "stójka". Już przy wejściu pierwsze kłody pod nogi. Wziąłem wprawdzie wydrukowane bilety wstępu, ale okazało się że jesteśmy z

poprzedniej, papierowej epoki, bo teraz musimy mieć aplikację w komórce, która wczyta kwadratowy kod graficzny (QR Quick Response) pozwalający bramkarzowi potwierdzić naszą opłatę wstępu. Na szczęście chłopak był profesjonalistą i błyskawicznie rozwiązał problem. Z holu w prawo do sali "Gold". Tylko zerknęliśmy. W lewo do sali "Black". Bardzo dobre, drugie - po zdjęciach - wrażenie. Bez problemu znaleźliśmy sympatyczną miejscówkę dla dwóch osób z widokiem na całą salę. Jeszcze rozpoznanie terenu pod względem toaletowym, rzut oka na bar i ... czego sobie życzysz Kochanie na początek? Zbędne pytanie, wszak wiem: dżin z tonikiem. Zawsze. Inne czasami tylko. Tej nocy owszem. Ludzi gwałtownie zaczęło przybywać i humoru też wraz z sączonymi zawartościami szklaneczek.

Tej nocy czekały nas dwa wyzwania: DJ'ej dający ognia ze wszystkich armat i wyczekiwanie jak zostaniemy przyjęci przez pozostałych gości, którym wyraźnie zawyżaliśmy średnią wieku. Większość otaczających nas ludzi mogłaby być naszymi dziećmi. Z muzyką nie było źle, bo nie siedzieliśmy w bezpośredniej bliskości "armat". Chociaż? - czasem czuliśmy jak rytm zagłusza procesy myślowe, a jakakolwiek rozmowa była szalenie trudna. No, ale nie na gawory tam poszliśmy. Oddaliśmy głos żywiołowi muzyki i rytmowi ciał na parkiecie.

Tuż przed nami usadowiła się grupa młodych ludzi, przed trzydziestką. Podeszli, zapytali czy wolne, pozdrowili z uśmiechami na twarzach bez cienia zdziwienia, a wręcz sympatii wyzierającej im z oczu pełnych radosnych, imprezowych chochlików. Dobrze jest. Sąsiedzi są OK. Po jakimś czasie wypełniła się reszta "naszej" zatoczki głośnym towarzystwem płci obojga. Także sympatyczni. Na pełnym australijskim luzie z całkowitą tolerancją dla takich zjawisk jak my w takim miejscu, naogół okupowanym przez młodych.

Był jeden problem. Organizatorzy uprzedzali, więc wiedziałem, ale co innego wiedzieć, a zupełnie inna para kaloszy doświadczyć. Niczego do przekąszenia! Nic przez kilka godzin balowania. Jedynie popkorn.
Spojrzałem przez okno na drugą stronę ulicy, a tam kilka maleńkich jadłodajni. Poszedłem do bramkarza i mówię mu, że chcę wyjść coś zjeść.
- Nie ma problemu. Masz opaskę na ręku, to możesz wychodzić i wchodzić ile razy chcesz - powiedział uprzejmie.
- W porządku - mówię do niego - ale chciałbym coś przynieść żonie.
- Nie można. No chyba... - zamilkł i szeptem skończył -, że nie będę widział, bo schowasz w kieszeni. Taki sympatyczny "służbista".

W knajpce - po otrzymaniu ode mnie informacji o jaki przemyt chodzi - młody Hindus starannie zawinął mi dwie podłużne bułki z kurczakiem i sałatą, każdą osobno tak, aby spełniały wymogi ukrycia wykroczenia w kieszeniach i udało się. Bramkarz machnął na mnie ręką zapraszając do środka z szerokim uśmiechem dodając - z takim partnerem ta kobieta nie zginie. Puściłem mimo uszu tego "partnera" dziękując za wyrozumiałość. No. Jest podkład. Można ruszyć na parkiet i bez większych obaw dodawać sobie animuszu w oczekiwaniu na Nowy Rok.
A propos alkoholu. Jedno bezwzględne zastrzeżenie: jeżeli ktoś się upije jest natychmiast wyprowadzany na ulicę i ma szczęście, gdy ktoś znajomy się nim zajmie. W razie oporu policja i po kłopocie. Dla lokalu, bo dla delikwenta to dopiero początek kłopotów. Zapłaciłeś, to możesz 4 godziny pić do woli, ale na tobie spoczywa odpowiedzialność za kontrolowanie swoich możliwości.



Press Club

Impreza się rozkręcała. Młodzi przed nami co i rusz zagadywali, pozdrawiali, wznosili toasty... Na małej scenie co śmielsze panie tańczyły, a wśród nich rzucająca się w oczy ładna, "rycząca czterdziestka". Oboje zwróciliśmy na nią uwagę, bo ładna była bestia i pięknie tańczyła. Jej, chyba mąż, bo kto to dzisiaj wie (patrz przykład bramkarza ubliżającego mi od partnera) patrzył na nią z radością, ale i z uwagą kontrolując czy jej oczy nie zacznają gdzieś błądzić. Za jakiś czas wyjaśniła się przyczyna tego kontrolowanego zaufania. Ona z tej sceny też zwróciła na nas uwagę. Podeszła do nas roześmiana życzliwie i przekrzykując muzykę spytała ile mamy lat? Gdy odpowiedzieliśmy była szczerze zachwycona, biła brawo. Spytała też skąd jesteśmy? Ona okazała się być Egipcjanką, ale to co miała na sobie w żaden sposób nie przypominało pasa szahida. Poleciała do męża i szczebiotała mu do ucha kogo spotkała.

Chłopak z towarzystwa przy nas podniósł szklaneczkę w naszym kierunku i krzyknął: "na zdrowieee"!
- Skąd znasz polski? - spytałem.
- Usłyszałem jak mówiliście jej, że jesteście z Polski, a ja mam przyjaciela Polaka - odparł.

Pozostałe dziewczyny z "naszej" zatoczki też pospieszyły zagadywać, namawiać do wspólnego tańca i tak wszelkie "obawy" prysły i bawiliśmy się wsród samych swoich, że hej!

Młody chłopak "na zdrowie" tańczył z Iwonką, a Egipcjanka poprosiła mnie... o taniec. O masz ci los, niczym jakiego "debiutanta". Całe życie człowiek się uczy. Całe życie człowiek się uczy, a ciągle zdarza się być zaskakiwanym. Po czym podziękowała i odeszła do męża. Nie wiem czy tego było już dla Egipcjanina za wiele, ale później już tyle nie tańczyła. Widać póki tańczy sama dla niego, albo z nim to jest OK, ale... ufa i kontroluje niczym Arab jeden. Inna sprawa, że ma co pilnować. Zaraz po północy wyszli.

My po noworocznym toascie dla odmiany przenieśliśmy się do sali "Gold". Dobre miejsce, żeby się trochę wyciszyć i odczekać nieco przed powrotem do domu, żeby się z "czupryny kurzyć przestało". Pierwszy raz Iwonka miała okazję zagrać w bilard. Stwierdziła, że raczej mistrzem nie będzie, że to frajda, ale wymaga sporo umiejętności.

Była to nadzwyczaj sympatyczna noc wśród bardzo sympatycznych ludzi. Pewien mężczyzna podszedł do mnie z wyraźną chęcia rozmowy. Pokazał nam swoją żonę siedzącą nieopodal, zdjęcia swoich nastoletnich dzieciaków na komórce i spytał ile mamy lat, bo widziecie moi rodzice już od lat odchodzą od życia w samotność - powiedział. Jak to zrobiliście, że wam się jeszcze chce żyć, że nie osobno, że razem, że zaszaleć? - spytał.

- Wiesz/you know, bo to jest moim zdaniem tak: małżeństwo to wóz zaprzężony w dwa konie. Tak długo, jak długo oba ciągną to wóz jedzie, ale jeżeli jeden z nich stanie, to i wóz się zatrzyma wbrew woli drugiego, a woźnicy z batem nie ma. Razem ciągnąć trzeba i razem odpoczywać.

- Jak ja jej - tu wskazał na swoją żonę - to powiem, to ona mnie zabije - odparł wyraźnie zwieszając w geście rezygnacji głowę.

Nie drążyłem tematu.
Smutny mi się wydał ten gość i smutek ten - jak zrozumiałem - miał swoje głębokie podstawy.

- Spróbuj, zwal na mnie. Może jednak "nie zabije" - odparłem na pożegnanie służąc ramieniem Kobiecie, która zawsze mnie wspiera i "nie zabije", bo ciągnie ze mną z całych sił.

Wyszliśmy - aaa ten tego - weszliśmy w parny, gorący Nowy Rok zdrowi, zadowoleni, ba szczęśliwi i oby tak zostało.

***

1* - Stowarzyszenie Polskich Kombatantów. Kiedyś wiele lat działalności, zdrowia, nerwów i trochę sukcesów. Przykro patrzeć jak weszli w dyktat programowy grantodawców i stali się bezideową organizacją tolerancjonistów.

Kombatanci odeszli i zostało puste opakowanie. Solidarnościowcy nie potrafili go wypełnić.

2* The Valley , as it is affectionately known, was Australia's first dedicated entertainment district and continues to be a hive of activity. Live music thrives and ... więcej

Mirosław Rymar

11.01.2021r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet