Pod tym dachem jest Polska - Mirosław Rymar  

 


 

 

 

 

 

 

 


"Długi marsz przeciwko mitom"

W Wigilię od rana rozbrzmiewają polskie kolędy
Pod tym dachem jest Polska

Mój bardzo bliski przyjaciel znad Wisły napisał mi ostatnio:
"Trudno mi sobie wyobrazić australijski klimat w czasie świąt Bożego Narodzenia. Wprawdzie nie pamiętam już, kiedy spadł śnieg podczas świąt w  Polsce, to wizja upałów i huraganu zdecydowanie nie pasuje do atmosfery bożonarodzeniowej."

Spróbuję zatem Jemu i moim Rodakom trochę ten klimat świąteczny w australijskim klimacie przybliżyć. Generalnie Polacy podtrzymują nasze tradycje świąteczne chciaż bywa, że zdarzają się i tacy co to dzisiaj przyjechali, a od wczoraj są Australijczykami. Jednak zdecydowanie więcej takich ludzi można spotkać w Niemczech. To pewnie specyfika niemieckiej gościnności i toleracji wymusza taką ekspresową asymilację, czytaj germanizację.
Miałem wątpliwą przyjemność osobiście takich "ganc noje dojcz" przed laty spotykać. Tak o nich mówią rdzenni dojcze, tacy z dziada pradziada mordercy Polaków. Jak Polak może chcieć wśród nich mieszkać połykając polskie słowa, gdy w pobliżu jest Szwab?
Niejako konsekwencją takich postaw i tutaj w Australii jest rezygnacja z rozmawiania po polsku w domu i pomimo braku, lub słabego języka angielskiego rozmawianie w tym języku z dziećmi, żeby "one szybciej się go nauczyły", bo wtedy będzie im łatwiej w szkole. To oczywista bzdura, bo one nauczą się angielskiego w try miga w szkole i poprawnie, a nie z akcentem i często błędami rodziców. To raczej rodzice w ten sposób chcą podnieść swój poziom angielskiego zaniedbując zupełnie język ojczysty swoich pociech, bo i "po co im to". Tacy praktyczni: tutaj języki azjatyckie mają przyszłość - argumentują. O, tak w świetle wydarzeń tego roku, chińskiej zarazy i szykan gospodarczych wobec Australlii ze strony czerwonych bandytów z Chin takie proroctwa mają rację bytu. Rosiewicz wyśpiewał im hymn:
"Jedzcie państwo ryż,
A będziecie mieli skośne oczy.
Najpierw skośne oczy,
A potem sprawa warkoczy.
Ref.:No, bo to się może przydać.", żeby mogli nadążyć za "prawdą czasu i prawdą ekranu".

Moja córeczka w wieku kilku lat chodząc do przedszkola bardzo dobrze rozmawiała po angielsku i po polsku. Pojechaliśmy na rok do Polski, gdzie również chodziła do przedszkola. Z jej angielskiego zostały zaledwie pojedyncze słowa. Po powrocie do Australii znajomi zachwycali się jej polskim. Językiem którego w domu się nie nauczy, a który ona nabyła w środowisku polskich rówieśników. Z marszu, z tymi zapamiętanymi angielskimi słowami poszła do pierwszej klasy... Po paru miesiącach angielski wrócił jakby nie było żadnej przerwy, a my musieliśmy zacząć mocno pilnować, aby rozmawiała z nami po polsku.

Ten wtręt ma pokazać, że nic nie dzieje się samoczynnie jeżeli chcemy odwlec nieuniknione. Tak, bo kandydaci na emigrantów w chwili decyzji nie zdają sobie sprawy, że oprócz nich Polska traci ich dzieci i że to, aby zachowały jakąś część polskości będzie od nich wymagało ogromu pracy, a efekt i tak pozostanie jakże często wątpliwy.

Wracajmy jednak do świąt.
Za mną już bardzo wiele bożonarodzeniowych doświadczeń. Zawsze w domu. Poza jednym rokiem, ubiegłym, ale o tym później. Nasza rodzina już przywykła  do australijskich, ekstremalnych warunków świątecznych, kiedy przyjechała do nas w odwiedziny moja mama, a później rodzice mojej małżonki i to ci goście nam na nowo uświadomili jak "up side down country" (kraj do góry nogami) jest ten kraj w którym żyjemy, Australia.

Oczywiście nade wszystko doskwierały im - jak nam kiedyś dawno temu - temperatury. Co nie znaczy, że teraz już jesteśmy tacy odporni. Ot, przywykliśmy i tyle. Ten kraj tak ma i basta. Zamiast mitycznego już niestety śniegu, mrozu malującego piękne obrazy na szybach, sopli i zamieci jakże czesto pożary, powodzie na zmianę z suszami, cyklony i huragany. Wszechobecna wilgotność i gorąc. Mówię oczywiście o stanie Queensland, bo Australia to tak circa dwadzieścia sześć polskich terytoriów i wynikających z tego różnic klimatycznych. Samo terytorium Queensland jest sześć razy większe od Polski, więc gdzieby człowiek nie mieszkał w Australii powinien zawsze informować o tym skąd nadaje i że to nie oznacza, że tak jak jest u niego to jest w Australii. Tak jest w danym stanie, mieście, rejonie... Kiedy "zimą" w Queensland temperatury w dzień oscylują koło dwudziestu stopni celsjusza to w Alpach Australijskich, czy na Tasmani są minusowe i tam szusują na nartach, a tutaj nadal pływają na deskach.

Zasiadanie do wigilijnej wieczerzy "pod krawatem" to naprawdę heroizm, kiedy masz w głowie, że wszyscy wokół na luzie, w krótkich spodenkach piją zimne piwo i czekają na pierwszy dzień świąt i porannego Santa Claus, bo oni Wigilii nie obchodzą. Nasze, polskie dzieci są górą, bo dostają wcześniej prezenty niż ich australijscy koledzy. Zasługują, bo są porządnie, odświętnie ubrani, dzielili się opłatkiem, modlili i wiedzą o co chodzi z tym "christmasem" i dlaczego nie jest to tylko "happy holiday time".

Ale zaraz, zaraz. Zanim te święta nadejdą, to tradycja nakazuje "dom i obejście" wyszykować na przyjście Maleńkiego i przygotować tradycyjne potrawy, którymi zajadamy się tylko raz w roku w te właśnie dni świąteczne. To był sądny czas dla naszych kochanych gości. Wprawdzie wiedzieli z naszych listów jak to jest, ale co innego poczytać, posłuchać w telefonie jakichś tam opowieści, a co innego uczestniczyć osobiście. Babcie chciały pomagać w kuchni. Dziadek wziął się za koszenie trawy, ale nie dawali rady. Przysłowiowy pot kapiący z nosa przy robieniu uszek i pierogów ich przerastał. Nie oponowali zbytnio kiedy "wyganialiśmy" ich pod pergolę, gdzie ulgę przynosi bryza znad morza. Bardzo im się podobało, że mogą wyjść "na dwór" bez palta, szalika, rękawiczek i czapki. Bardzo. No i że bez schodów i windy.

Gotować w kuchni kiedy na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni, to nie jest łatwe zadanie. Wierzcie mi. Szczególnie w domu bez klimatyzacji, a tak, tak to nie prawda, że takie są standardy iż wszędzie są pozakładane klimatyzacje. Nie wszedzie. Żeby jakoś temu podołać, to staramy się te przygotowania rozkładać w czasie. Co się da wcześniej przygotować i zamrozić to tak robimy, żeby nie paść na te spocone nosy. Różnorodność potraw wigilijnych zależna jest od regionu. U nas to barszcz czerwony z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, ryba po grecku, śledzie w śmietanie i w occie z grzybkami, kompot z suszonych owoców, makowiec, sernik i ciasto orzechowe. No, a na później wędliny, sałatka warzywna, schab pieczony, chrzan, ćwikła, ogórki kiszone i konserwowe, sałatki owocowe, lodyyy, bo wiadomo jak grudzień to lato, a jak lato to lody dla ochłody... I co tam jeszcze Pani Domu wymyśli. Przypomniało mi się zawołanie chłopców z nad Bałtyku: " Lody, looodyyy! Dobre na lato. Dobre na chłody. Wyborne w smaku "Bambino" lody". Pamiętacie lody "Bambino", "Pingwinki" albo "Cassate"?

W Brisbane niestety nie ma polskiego rzeźnika i Polacy posiłkują się robiąc zakupy w Domu Polskim do którego raz na dwa tygodnie przyjeżdżają wędliny z Sydnej. Są dobrej jakości i mają smak wyrobów wiejskich. Przed świętami
zjeżdżają się tłumy. Można wcześniej złożyć zamówienie i wówczas unika się długiej kolejki, ale ostatnio sporo ludzi tak robi więc są dwie długie kolejki. Jedni kupują, a drudzy płacą i odbierają zamówienia. Tego roku z powodu chińskiej zarazy nie było dostaw od marca, więc ludziska byli spragnieni ich pyszności i to dodatkowo zwiększyło "wędlinowy szturm" na Dom Polski. I te uśmiechy na twarzach "zdobywców" wychodzących, taszczących po kilka kilogramów wędlin do samochodów.

 Podczas wspomnianego pobytu w Polsce wędliny już tak nie smakowały jak te zapamiętane z przeszłości, "kupowane od chłopa".

Pamiętam jak szubrawiec Jaruzelski vel "Wolski" żywił Polaków na kartki i jak wszystkiego brakowało poza octem i herbatą "Ulung". To wtedy pokazywałem mu "gest Kozakiewicza" i zaopatrywałem dom u znajomego chłopa spod Częstochowy. Czasem w drodze powrotnej musząc oddać pęto kiełbasy jego psom "radarowcom" kontrolującym "nielegalny przepływ ludności".

Tochę polskich artykułów można dostać w sklepach z "europejską żywnością", albo u ruskich. Zaczynają się też pojawiać polskie biznesy oferujące polskie wypieki, pierogi, chleb. Codzienne życie i bark polskiego zaopatrzenia wymusza niejako przejście na produkty tutejsze. Polska szynka wyschnie w lodówce, a australijska - obojętnie skąd jest rzeźnik - stanie się obślizgła i nadaje się do wyrzucenia już po dwóch dniach. Podobno wy teraz też już tak macie. Od "wyżej rozwiniętych" przyszło. Jak wszystko.

Tak więc święta, tak jak wszystko inne pod tym dachem w Australii są polskie. W Wigilię od rana rozbrzmiewają polskie kolędy. Gospodyni kochana krząta się dopinając na ostatni guzik jeszcze jakieś niedopatrzenia, których ja nie dostrzegam. Pościmy w oczekiwaniu na "pierwszą gwiazdkę".
Opłatek można nabyć w polskiej parafii na Bowen Hills, gdzie znajduje się polski kościół. Tam też jeździmy na Pasterkę. Jest to nocna "wyprawa", bo 40 minut samochodem w jedną stronę. Powrót niemal nad ranem.
Pierwszy dzień świąt w domu, rodzinnie, a drugi na luzie, po australijsku. "Na krótko", tzn. krótkie spodenki i t-shirt, jedzenie i piwo do turystycznej lodówki i nad morze. Kiedyś były to spotkania ze znajomymi Polakami. Teraz preferujemy "samotność we dwoje" i "spacer dziką plażą". No, nie zawsze dziką, ale często niemal pustą.
Opłatek. Dziękujemy ci Marysiu, że ciągle o nas pamiętasz i dzięki Tobie dzielimy się opłatkiem z Polski. Kto jeszcze wysyła tradycyjne kartki świateczne, a Ty nie tylko wysyłasz je z pięknymi życzeniami, ale jeszcze pamiętasz o opłatku. Gigant Dziewczyna!

Z tutejszych "obyczajów" świątecznych od początku spodobało się nam "Candlelights". Począwszy od wielkich imprez w stanowych stolicach, transmitowanych w telewizji po kameralne wydarzenia w najmniejszych country towns. W zeszłym roku mieliśmy przyjemność bawić się razem z mieszkańcami Jindabyne w Parku Narodowym Kościszki u stóp wielkigo pomnika Edmunda Strzeleckiego, podróżnika i odkrywcy Góry Kościuszki, najwyższej w Australii. Kiedyś miałem zaszczyrt rozpętać akcję w obronie nazwy tej góry, którą jakiś lokalny polityk chciał zmienić na aborygeńską.(*1) Póki co nie dał rady, dzięki staraniom Polaków. W tym na moją prośbę Cejrowskiego, Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Anglii i wielu polityków. To był ten jedyny raz kiedy Boże Narodzenie spędzaliśmy z dala od domu. Wigilię obchodziliśmy na kempingu, o ironio zwanym Wenecja w górach Blue Mountains ograrniętych pożarami. O ironio, gdyż stał się on dla nas synonimem jakości jakiej należy się wystrzegać z całych sił. To w Australii rzadkość, ale - jak doświadczyliśmy - może się zdarzyć.



"Candlelights" w Jindabyne



Wigilia w Wenecji

Byliśmy na takiej imprezie z rodzicami mojej małżonki na South Bank. Piękne miejsce w środku miasta, nad rzeką. Baseny otoczone piaszczystymi plażami. Mnóstwo palm, mały "las deszczowy" z uroczymi drewnianymi "ścieżkami". Za rzeką pełne wieżowców City, a wzdłuż jej brzegu spacerowa promenada, restauracje, kawiarnie, plac zabaw dla dzieci i... zadaszona muszla koncertowa w której tamtego roku odbywało się brisbeńskie "Candlelights". Cóż to takiego?
Impreza z okazji Christmas organizowana na otwartej przestrzeni dla całych rodzin. Program artystyczny wypełniają pieśni i piosenki świąteczne, a udział biorą znani artyści, piosenkarze i muzycy. Tamtym razem szła Święta Rodzina, Trzej Królowie na wielbłądach, pastuszkowie i zwierzęta ze stajenki. Kolorowa wesoła kawalkada wzbudziła entuzjazm widzów, a cała impreza wywarła duże wrażenie na naszych gościach. Dojmujące było wrażenia jakie i my odnieślismy przed laty: radość, wspólne śpiewanie i ten australijski luz. Luz w tym wypadku nie oznacza ignoracji i braku zaangażowania w to co się dzieje. Po prostu radosny czas Urodzin Pana Jezusa. Są urodziny! Jest impreza i ludzie się cieszą. W zsekularyzowanym, australijskim społeczeństwie ciągle śpiewają świąteczne pieśni i ze sceny padają słowa oddające sens tych świąt. Jak długo jeszcze?


Candlelights, inaczej Christmas Carols

Z radością zasiadmy przed telewizorem i oglądamy transmisje "Candlelights" z Melbourne i Sydnej. Stało się to elelmentem przygotowań do atmosfery świąt.

Drugim przejętym od Australijczyków zwyczajem zewnętrznego wyrazu tej atmosfery stało się dekorowanie domu. Stopniowo przybywało dekoracji i wydłużała się praca przy ich instalacji. Po zeszłorocznym doświadczeniu spędzenia świąt poza domem naszła mnie ochota, żeby to powtarzać, bo już i zdrowia trochę brak na ten "pot z nosa" i skakanie po dachu, a i wrażenia z takiego obrotu sprawy też ciekawe i wciągające. Przecież teraz robimy to dla wnuków, a oni już rosną jak na drożdżach i... może by rodzice przejęli pałeczkę do dziadków. (2*)


U nas

i w okolicy

Niemniej jesteśmy w tym roku na miejscu i żona moja kocha ten cały świąteczny klimat ponad zmęczenie. "Póki mam  siłę i ochotę, to chcę to robić jak zostajemy w domu" - powiada. A jak ona robi te swoje ozdóbki, stroi dom, choinkę, szykuje potrawy i ciasta, to przecież nie będę stał z boku i przypasuję fartuch, żeby jej pomóc. Skaczę po drabinie z tymi światełkami i doprowadzam do świątecznego wyglądu obejście.

Jedynym sposobem na oszczędzenie nam sił jest odpowiednio wcześnie zaplanować kolejną wyprawę na ten właśnie czas. Przecież Jezus Malusieńki usłyszy nas, gdzie byśmy nie byli pod Gwiazdą Południa świecącą niczym Ta Betlejemska. A w Outback, z dala od miast niebo rozgwieżdżone jest tak, jak Wtedy, jak Tam, gdzie się Narodził.

Spróbujcie przymknąć oczy i zobaczyć taki obrazek:
Wokół pustka. Pustka dla mieszkańca Polski, a nawet Europy niewyobrażalna.
Widoczny świat kończy się poza kręgiem światła z ogniska, a tam zdaje się już nic nie ma.
Świecą tylko oczy zastygłego w stójce kangura.
Cisza, aż w uszach dzwoni i tylko płonące szczapy cicho strzelają.
Namiot ze skromną dekoracją świąteczną.
Na stoliku turystycznym maleńka szopka, choineczka i ognisko, takie malutkie, ledwo się tli, bo ono nie na chołubce przygotowane, nie na kiełbaskę, a przy nim o północy z muzycznym podkładem z jakiegoś odtwarzacza gromkie - Bóg się rodzi, moc truchleje...! I spod starego, skórzanego kapelusza spłynie kolejna łza radości i tęsknoty przy dzieleniu się opłatkiem z tym ostatnim, niezawodnym i największym przyjacielem. Z moją żoną, wierną towarzyszką. Słowo o konotacjach strasznych, ale znaczenie piękne.

Pięknie. Czy mniej pięknie niż na Krakowskim Przedmieściu?
Niech Wam wszystkim, wszędzie będzie pięknie. Tak pięknie, że aż zechcecie to piękno ofiarować sobie nawzajem, a wszyscy razem Nowonarodzonemu.

Ofiaruję je Tobie Przyjacielu i Twoim bliskim.

Mirosław Rymar

*1 Ruch Rodaków także bronił Tadeusza Kościuszki w Australii!
2* To jest "mistrzostwo świata" zobaczcie. Ludzie przygotowują te instalacje po kilka miesięcy.


2012 Sinnamon Lights "Little drumer boy". Synchronizacja świateł i muzyki. Niestety już tej instalacji nie ma.

I jeszcze to z tego samego domu

Polecam kanał YouTube Iwonki wszystkimn zainteresowanym Australią.
Żadnego bull...u. Tylko obrazy i muzyczka.

22.12.2020r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet