Współczesny człowiek to „cienias” - Mirosław Rymar  

 


 

 

 

 

 

 

 


"Długi marsz przeciwko mitom"


Kliknij żeby powiększyć

"To jest nasza wojna" - Aleksander ŚCIOS
Współczesny człowiek to „cienias”

Istota w swej masie pozbawiona refleksji, zadufana, leniwa i nie przejawiająca chęci do pielęgnowania uczuć wyższych. Najczęściej nie potrafiąca się do powyższego przyznać ponieważ każdy „przeżuwacz” sieciowej papki pomimo ogromnych braków wykształcenia - nie mylić z posiadanymi dyplomami, czy zaliczeniami w indeksie - i umiejętności przeczytania ze zrozumieniem tekstu przekraczającego 200 znaków uważa się za alfę i omegę, bo przecież ma w rodzinie „wujka Google”.

I to jest punktem wyjściowy do wszystkich rozważań dlaczego? A dlatego wyjściowym, że ten „człowiek współczesny” jest w swej przytłaczającej większości tzw. „suwerenem”, który gładko legitymizuje (nie)swoich reprezentantów do organizowania ludziom - bez względu na ich stosunek do syftemu DemoKraecji -  życia na wszystkich płaszczyznach, które zależą od władzy i stanowionego przez nią prawa.
Dowodów nieporadności, fałszu i perfidii tego syftemu doświadczamy każdego dnia. Kto dłużej żyje ten więcej takich doświadczeń miał szanse zgromadzić. Kto nie zgromadził ten kiep i tym nie należy sobie zawracać głowy. Głupców nie sieją.
W tym tekscie postaram się wskazać przykłady do kolekcji. Są one niestety uniwersalne. Przykłady z jednego z „najwyżej rozwiniętych” krajów „prawa, demokracji i wielokulturowości”. No, lidera po prostu walczącego o palmę pierwszeństwa z krajem „pachnącym żywicą” i cuchnącym lewicą. Z Kanadą.

Formatowanie
"Człowiek wpółczesny" na Antypodach kształcony jest od najwcześniejszych lat podług anglosaskiej zasady: up to you. Co oznacza, że nauczyciel jednakowo przecież wykłada dla wszystkich uczniów. Kto zechce skorzystać ten skorzysta, a kto nie to trudno, to jego sprawa. Jego, bo nawet nie całkiem rodziców. Rodzice są zmarginalizowani i są przecież „ludźmi współczesnymi”. Ostatni tuman bez zaliczeń, z dyskwalifikującymi go ocenami przechodzi do następnej klasy i bez problemów kończy szkołę średnią mając po prostu fun, a to jest najważniejsze dla współczesnej latorośli. Nie otrzymuje świadectwa zaliczającego (maturalnego), ale skończył 11 lat(!) nauki. Część z nich po 10 klasie idzie do TAFE’u. To szkoły „zawodowe”. W zależności od zaliczonych certyfikatów (up to you) „osiągają poziom” naszego technikum. Cóż, ktoś musi „tłuc kamienie na drodze” i robić jako pomoc kuchenna w MacDonalds’ach. O poziomie edukacji nie będę się rozpisywał, ale głównym powodem zmiartwień i celem wyznaczanym przez decydentów od kształcenia jest „podniesienie wyników w zakresie „literacy and numeracy”, czyli poprawny język angielski (czytanie, pisanie i ortografia) i matematyka na podstawowym poziomie. Dopiero na studia zaczynają się schody i owo up to you daje znać o sobie. Nie ma egzaminów wstępnych tylko „konkurs świadectw”, a po prawdzie ilość punktów OP*, które uczeń gromadzi przez ostatnie dwa lata nauki w szkole średniej. W zależności od ilości punktów ma sznasę dostać na dany kierunek. Tu trzeba wiedzieć, że 1pkt OP, to geniusz i ma wszystkie drzwi uniwersytetów otwarte, czyli najwyżej notowani uczniowie to ci z najniższą ilością punktów OP.
Tak następuje selekcja. Jak wspomniałem pomijam poziom wymagań i zakresy programowe. „Człowiek współczesny” jest hodowany na wyzutego z tradycji i obyczajów homoglobalikusa, rozwydrzonego indywidualistę z rozbuchanymi prawami bez żadnych obowiązków, który powinien zostać pozbawiony cech człowieka wolnego, posiadającego swoje korzenie. Oczywiście te prawa to fikcja, ale on o tym nie wie dopóki się nie zacznie o nie dobijać, a nie zacznie, bo jest spętany prozą życia - pożyczki, atomizacja, brak woli i umiejętności walki...
Ma reagować tylko jak „pies Pawłowa”, na zapodany sygnał, impuls, ale bez własnej inicjatywy nieprzewidzianej w obowiązującym przekazie dnia i politpoprawności. Niech was nie zwiodą te uliczne pokrzykiwania i marsze, bo to tylko "zawór bezpieczeństwa", żeby para niezadowolenia poszła w gwizdek. Taki syftemowy bezpiecznik automatyczny.
Ogromna większość Australijczyków nie widzi żadnego zagrożenia w eliminowaniu gotówki z obiegu. Są zadowoleni i w pełni akceptujący coraz „wygodniejsze i bezpieczniejsze” formy płatności kartami i aplikacjami w komórkach. Nie będą stanowić większego problemu dla chcących wprowadzić następne „programy udogodnień” włącznie z czipami. Jestem o tym głęboko przekonany. Eksperymetują na razie na zwierzętach domowych, bo „jak zaginą”, to taki czip będzie jak znalazł, nomen omen. Prawda? Wstępnie już trwają  konsultacje „społeczne” o dzieciach też na wypadek „jak zaginą”... No, a potem jakby się tak mąż w piątkowy wieczór zbyt długo zagubił w barze na kilka dni... Jakie to poręczne. Żadne, mnożące się przypadki hakowania kont i kradzieży nie są w stanie ich obudzić. Oj tam, oj tam, „to mnie nie spotka” jest powszechne. Dzisiejsze obrazki z Rosji i Ukrainy, gdzie ludzie stoją w długich kolejkach przed bankomatami o niczym im nie mówią poza tym, że cholera tyle czasu trzeba stać. Nie nachodzi ich tak oczywista refleksja jak: co będzie, gdy nie będzie gotówki? Nie mówię o takich prozaicznych kłopotach jak zhakowanie czy zawieszenie się systemów i okresowa niedostępność operacji bankowych. Co będzie w razie wojny jak nie będzie można wypłacić pieniędzy, bo ich nie ma. Mało tego nie ma ich nawet „w skarpecie na czarną godzinę”, bo już nie fukcjonuje jako środek płatniczy, a system padł na amen. To przerasta „współczesnego człowieka”. To takie niewygodne, trudne i zakłócające jego z trudem znoszoną codzienna rutynę.

Narzędzia
Z mediów będących czwartą władzą DemoKraecji i faktycznym filarem tego syftemu kształtującym postawy oraz kierującym procesami myślowymi poprzez dostarczanie sfabrykowanych, a porządanych danych „współczesny człowiek” czerpie wszystko co jest potrzebne do jego formatowania. Znowu jak „psy Pawłowa”. Sygnał - reakcja. No i zarządzanie strachem jest chyba najstarszym i najskuteczniejszym znanym sposobem „zarządzania zasobami ludzkimi”. Prawda jakie humanitarne pojęcie? A powszechne przecież.
Myślę, że norma wśród „rozwiniętych”, ale piszę o tutejszych, o Aussie (ozi). Wystarczy, aby młody człowiek uwolnił się od tak ciążącej kurateli „starych” i ich kieszonkowego. Zaczął pracować i wreszcie mógł na kredyt kupić sobie najnowszy(!) model komóry, a nie jakiś shit, który miał od rodziców. Potem ma już otwartą ścieżkę kredytową i kupuje samochód. A później dorasta i chce się ustabilizować, bo ma już dosyć mieszkania razem z grupą kumpli w jednym domu. Może nawet chce założyć normalną rodzinę, czy rozumianą inaczej i... bierze np. milion dolarów kredytu na dom, na czterdzieści lat. Taki standard. Jest ugotowany. Niech tylko szefowi podskoczy. Niech się zbuntuje. Tak przebiega prosty proces zniewalania.

Kowid
Z ostatniej chwili. Czerwony pasek:
"Premier Morrison na kwarantannie w swoim domu, bo jest zarażony kowidem."
Napewno najlepiej i najskuteczniej "wyszczepiony". Ucieleśnienie wszystkiego o czym kłamał on i pozostali "wybrańcy". Wszystko jak zawsze w rękach Boga. Morrison też.

Media od dwóch lat tresowały obywateli kowidem. Zrobiły to bardzo skutecznie. Na początku był pewien opór przed ściąganiem do komórek aplikacji pozwalających się rejestrować wchodząc do miejsc, gdzie tego wymagano. Z początku stali „czynownicy” pilnujący tych procedur i w razie nie posiadania telefonu, bądź aplikacji kazali wpisywać swoje dane (nazwisko i numer telefonu) na podsuwanej kartce papieru. Niedługo potem ta „uciążliwość” zniknęła zupłenie. QR, skan i po kłopotach. Prawda jakie proste? A, że trzeba to było robić dosłownie wszędzie, no to cóż - kowid, chińska siła wyższa. Nikt już nie zaprzątał sobie głowy kto i jak długo będzie miał dostęp do tak zgromadzonych naszych danych wrażliwych. Aplikację mają wszyscy.

Kto dzisiaj pamięta jakie obostrzenia wprowadzono w związku z atakiem terrorystycznym na Amerykę? Z niczego się nie wycofali i jest oki, c'nie, jak mawia "wpółczesna młodzież". Codzienna tresura, na okrągło pokazywane gęby zatroskanych „wybrańców” i „ekspertów” razem z wykresami, liczbami, lockdown’ami, zakazami, ich odwoływaniem i przywracaniem dokonały swego. No i jeszcze zamykanie firm, a kredyty trzeba spłacać. Prawda? Na tym fundamencie zarządzono „wyszczepianie” jako apogeum tresury, bo to jedyny ratunek. To już była bułka zmasłem. Na początku: będziemy wreszcie bezpieczni i wszystko wróci na dawne tory. Okazało się, że "wyszczepieńcy" zarażają siebie i innych, a nawet umierają. Jedna dawka za mało. Potrzeba drugiej -zaordynowali. Sytuacja ilości zarażonych nie uległa zmianie, wręcz rosła i nadal chorują, ale już lżej... Sami wiecie jak było i jak jest. Wiarygodni reprezentanci demokracjuszy robią swoje, a "lud" - jak zawsze - bierze w... plecy. Te kilka procent niewyszczepionych nie stanowi żadnego problemu dla DemoKreacji. Populacja została skanalizowana co tylko potwierdza moją tezę o tym, że Australia jest „Światowym Centrum Doświadczalnym” dla „nowogo mirowogo porjadka” bez względu na to w jakim języku nazywanego. Póki co żadne „konwoje wolności”, czy protesty tego nie są w stanie obalić. Lockdown’y były powszechne przy kilku do kilkuset osób zarażonych. Nie chorych, a jedynie zarażonych i zerowym „wyszczepieniu”. Później pomimo „szczepionkowego sukcesu” były tysiące „przypadków” w każdym stanie i nie tylko niczego nie zamykali, ale luzują obostrzenia „sanitarne” i otwierają granice z tym, że... tylko dla conajmniej podwójnie „wyszczepionych”. Chińska zaraza bezwzględnie zdominowała media na dwa lata. „Współczesny człowiek” nie miał szans na opór. Łykał jak przysłowiowy pelikan. Statystyki są nieubłagane. Tresura z pełnym sukcesem! Sami gotowi założyć sobie kagańce.

Wojna
Czerwony pasek:
"Japoński miliarder Hiroshi Mikitani przekazał 1 miliard jenów wsparcia dla Ukrainy" ...więcej

Od czasu jak kacapski bandyta, Putin zaczął gromadzić wojska nad granicami Ukrainy zaczęto spekulować o ewentualnym zagrożeniu. Ton owych spekulacji oczywiście od początku mieścił w "square" określonym przez sprawdzone "działania w ramach państwa prawa i demokracji" jaki to system obowiązuje wszystkich "wybrańców" i łgarzy zwanych "dyplomatami". Jedyne "odstępstwo" Australii to nieco ostrzejsze stanowisko wobec Chin, ale też dla nich chińscy bandyci są niczym dla nas "wielki kacapski brat" i napewno ich stanowisko powinno być brane pod uwagę i wspierane przez "społeczność międzynarodową", ale nie jest. Tak samo jak stanowisko Polaków wobec Rosji. Bussines is bussines dla "wolnego świata". „Eksperci” od chińskiej zarazy powoli schodzili na drugi plan. Ich miejsce zaczęli zajmować „geostratedzy” i korespondenci nadający z krajów „najwyżej rozwiniętych” zapodający niemal całą dobę co, kto powiedział i jakie są prognozy dotyczące zachowań Putina. Co zrobi Ukraina i jak zareagują różne ciała międzynarodowe oraz władze państw „wolnego świata”. No i co zrobi gensek ludobójczych Chin, Xi? Niedobry, groźny, ale jednak partner handlowy. Od dawna rozkładający tutejszą gospodarkę, no ale partner. Tak jak Dudzie, tak tutejszym słowo nieprzyjaciel przez gardło nie przejdzie. O wrogu nie mówiąc.

Czy wojna będzie jeszcze w czasie trwania olimpiady zimowej? - perorowali.
Czy Xi zakazał Putinowiu psuć chińskim bandytom ich propagandowych igr dla „ludu”? Czy może zaraz po opuszczeniu flag i oficjalnym zakończeniu „olimpiady" się zacznie?
Jak mawiał mój stary znajomy: "czoła myślą nie zroszone. Twarze na wiedzę odporne" szukały odpowiedzi na te i wszelkie inne pytania w studiach dookoła świata, więc to pewnie dla czytelnika z IIIRP żadna nowość. Uniwersalizm w dobie "mediów cyfrowych" oczywisty. Istotna jest dominacja tematu na antenie ABC News. Tresura permanentna. Przyznać jednak muszę, że na innym "rządowym" kanale tv SBS trwały w najlepsze eliminacje do "Eurowizji". A co - wiadomo, że jak "Eurowizja", to Australia. Też tresura. Co się będzie taka dobra okazja marnowała do oswajania "ludu" z jakimiś niebinarnymi i muzyką wystarczająco niskich lotów. Na komercyjnych kanałach poza wzmiankami w dziennikach wszystko po staremu: fun. Wojna, no wiecie co? Teraz? Wojna? To zbyt okropne, żeby się tym zajmować. To społeczeństwo żyje rytmem: ciężka praca, spłaty kredytów i going out w weekend'y. Luz, kobiety, wino i śpiew rzec można i nic im tego nie będzie zakłócać. Taki "większościowy"(!) styl chętnie podtrzymywany przez "wybrańców" zainteresowanych, aby "lud" trzymał się daleko od spraw, które im powierzył.
Premier Australii, Morrison zaraz po dwóch pozostałych AA(Anglia i Ameryka) zapowiedział swój bojkot chińskiej imprezy. Na ten czyn nie było stać lokatora pałacu dla prezydenta Polski, „wybrańca” „patriotów” tej „zmiany”, Dudy. Jako jedyny poleciał „ściskać dłoń Xi w obecności Putina”. Żaden z Zachodnich polityków nie pojechał. Byli tylko przyjaciele dwóch bandytów: Putina i Xi. No i prezydent Andrzej Duda, który w 2016 roku zapewniał: „Chciałbym jasno i wyraźnie zaznaczyć: absolutnie nie uważam - i nigdy takie słowo nie padło z moich ust ani żadnego odpowiedzialnego polityka w Polsce - aby Rosja była naszym nieprzyjacielem czy wrogiem”. **
To wtręt do wstrętu jaki poczułem jako Polak wobec tego „wybrańca” w tamtej i w wielu innych chwilach jego „służby” „suwerennym patriotom” w IIIRP.

Nikt się w mediach nie zająknął, że demokracjusze i ich organizacje najchętniej "daliby ciała" Putinowi, żeby mógł wrócić bussines as usual. Nadymali się, marszczyli czoła. Tęczową Venus w oczach zastąpił  Mars nad oczami. Pokazywali stetryczałego „wybrańca” Jankesów. Rozczochranego Anglika. Zniewieściałego Francuza i całą tą menażerię polityków z woli "ludu" na okrągło. Kluczowymi - jak zawsze w historii - okazały się jednostki, a nie gremia demokratyczne: Putin i Xi. Nie dlatego, że są jacyś wybitni, a wyłącznie dlatego, że mają moc decyzyjną i są wyrazicielami „woli politycznej”, której pozostali „wybrańcy” nie potrafią wykrztusić, bo zależy ona od większości, a większość, to syftemowi tchórze i głupcy na każdym szczeblu demokratycznej władzy. Aby to dostrzec jak zawsze wystarczy - empiryzm. DemoKreacja to promocja miernych, ale wiernych programom partyjnym mającym na celu zdobycie i utrzymanie władzy. Reszta to piana dla „suwerennych” i słupków poparcia.

„Wybraniec” „suwerennych Rosjan” uczciwie zasłużył sobie na jakąś prestiżową nagrodę na przykład od WHO, bo za jednym zamachem pokonał chińską zarazę. Stała się w mediach zjawiskiem wobec wojny marginalnym.
Teraz bezsprzecznie króluje przekaz o wojnie. Setki rysowanych planów bitewnych, „kontrolowanych wycieków” z najwyżej notowanych wywiadów. Tygodnie całe spekulacji i przekonywania że już, że za kilka dni. "Współczesny człowiek" był urabiany przekazem o niezwyciężonej sile armi rosyjskiej. Bynajmniej nie od wczoraj. Przez lata był urabiany. Teraz tylko spotęgowano siłę perswazji mając do dyspozycji coraz nowe, straszne obrazki, a przecież to człowiek pisma obrazkowego i kilkuzdaniowego przekazu w najlepszym razie.
Tu rozlokowane czołgi.
Tam Buki z rakietami...
I mapy. Mapy i szkice.
Sypało mu się na biedną głowę i zdruzgotany mózg żyjącego na krawędzi psychozy szczura zaszczutego już kowidowym stresem. Będącego w głębokiej depresji wywołanej chińską zarazą, a  potwierdzonej badaniami oraz przeznaczanymi przez rząd milionami dolarów na pomoc dla psychiatrii, a tu wojnaaa! A przecież wszyscy mu mówili, tak został wychowany, ukształtowany, że "najważniejszy jest pokój" i że jego "reprezentanci" zapewnią mu "święty spokój" tak niezbędny do życia w wirtualu. To dlatego tak sumiennie, poganiany groźbą kary za niespełnienie obowiązku obywatelskiego darł zelówy do urn ze swoimi marzeniami, a tu masz. Jego świat wali się w gruzy. Nie w wirtualnej grze, a w realu i na nic tych kilka pozostałych żyć tam, jak tutaj... bryndza.
Napięcie rosło wraz z przekonanie o niepokonanej sile armii Putina. Stawało się pewnikiem, bo tyyyle wojska i sprzętu zgromaaaadził, że ... No słów brak by to opisać jaki potężny. I o to chodziło, bo to było niezbędne na potem. Na akceptację „ludu” dla kolejnego "otwarcia się na Rosję". Marzeniem „wybrańców” „najwyżej rozwiniętych” krajów w tym szwabów - nie wyrażonym oczywiście - była jak najszybsza klęska Ukrainy, żeby błyskawicznie wszystko wróciło na stare, dobrze znane, „wolnorynkowe” tory. Jeszcze nie byłoby tyle strat i ofiar polaryzujących stanowiska, więc byłoby łatwiej.
Jakieś tam odszkodowania dla Ukrainy. Pomoc w odbudowie. Skrucha Putina: no, ale sami rozumiecie inaczej nie mogłem, ale rozumiem wasze stanowisko.... „Dyplomacja” jak zawsze. Zwycięzców się nie sądzi, a kasa rządzi.

Tym czasem niedawny komediant, Prezydent Ukrainy w ciągu kilku dni wojny wyrósł na Męża Stanu, a wszyscy demokratyczni „wybrańcy”, a co za tym idzie ich „wyborcy” płynnie weszli w role komediantów. Śmieszni jesteście i godni pożałowania demokracjusze napompowani przekonaniem o mocy "władzy ludu".

Miał być kilkugodzinny blitzkrieg, a jest bohaterski opór Ukraińców. Mało tego, Żełeński odmówił „podwózki” amerykańskim siłom specjalnym, które miały go ewakuować z Kijowa i zapewnia, że będzie ze swym narodem bronił ojczyzny do końca. Trochę inna to postawa niż naszych bohaterskich władz w 1939r.
Już jakiś czas temu zrozumiałem, że nigdy nie poprę władz, które by opóściły kraj w takiej sytuacji. Rząd na uchodźctwie nie ma żadnego praktycznego znaczenia co udowodniła historia. Jest tylko ekspozyturą kretyńskich postaw „za naszą i waszą” nie uwieńczonych nawet udziałem w paradzie zwycięstwa. Tylko za naszą, albo z pełną gwarancją wzajemności,a gwarancje mogą sobie zapewnić tylko silni, a nie zależni. Tylko wyprostowni, a nie na kolanch.

Ukraińcy stoją wyprostowani i oby w godzinie próby moim rodakom nie zabrakło odwagi jaką oni od kilku dni demonstrują, a że czas ten może się okazać bardzo bliski, to napewno nie jest moment do grania "patriotyzmem wołyńskim", tylko należy z całych sił wspierać Ukrainę. Im będzie silniejsza tym będzie lepiej dla Polski. Czas najwyższy uświadomić sobie, że przyszłość Polski w dużym stopniu leży w rękach Ukraińców. Trudne? Nic na to nie poradzę. Do tego doprowadzili wasi reprezentanci i... wy ich "wyborcy".

Jak napisał Aleksandre Ścios: "rozgrywanie dziś "banderowskiej karty"nie ma nic wspólnego z patriotyzmem, jest robotą antypolską,szkodliwą i głupią. Robić to dziś - to działać w interesie ruskich bandytów."***

Na szczęście Ukraińcy bohatersko powstrzymują ruskich ludobójców. Im dłużej będą stawiać opór i zadawać straty, tym ich szanse będą wzrastać. Ilość worków z ciałami najezdźców będzie się przekładała na zwiększenie szans na eliminację kagiebisty przez jego dwór i oligarchów. Każdy myślący człowiek, a tego trudno oczekiwac od "współczesnego człowieka" musi zdać sobie sprawę i głośno o tym mówić, że to nie jest "wojna Putnia". To wojna "zwykłych Rosjan", bo to oni mordują, to oni strzelają, a nie kagiebista.
To nie dzieje się tylko tu i teraz.
To trwa od wieków.
Tak szwaby jak kacapy są nacjami ludobójczymi.

Australia wspiera Ukrainę. Za pośrednictwem NATO przekazuje amunicję i broń ofensywną przeznaczając na to w tej chwili 105 milionów dolarów i zapewnia, że to nie koniec. Popłyną miliony na pomoc humanitarną. Ponadto już wcześniej Morrison rozmawiał z Morawieckim, że aktywnie się włączy w pomoc uchodźcom i przyjmie ich do siebie. O liczbach jeszcze oczywiście nie rozmawiano. Ponadto wnioski o wizy wszytkich typów są rozpatrywane jako priorytetowe. Są na najwyższej urzędniczej półce, a Ukraińcom przebywającym w Australii wizy są przedłużane na bieżąco.****

Powódź
W ostatnich dniach kolejna zmiana w kalejdoskopie wiadomości. Kowid niemal zaginął w czeluściach mediów, a przed wojnę w Queensland wysunęła się powódź. Przez tydzień boży dar z nieba lał się jak z cebra. Non stop, dzień i noc. Poprzednia rekordowa wysokość wód miała miejsce w roku 2011 i potężnie zalała wschodnio-południowe obszary stanu powodując ogromne szkody. Obecna powódź na tym samym obszarze jest tylko niewiele mniejsza. Brakuje może około pół metra wody do tamtego poziomu. Tysiące domów i firm jest zalanych. Zanim sfinalizują się procedury ubezpieczeniowe i ustąpi wodą rząd natychmiast uruchomił doraźną pomoc dla powodziań:
$1000 na dorosłego i $400 na każde dziecko.
Spieszę poinformować, że to nie jest sytuacja nadzwyczajna, bo tak pożary jak powodzie są naturalnym zjawiskiem w tym kraju. Zawsze były i będą bez względu na poziom "ocipienia klimatycznego".
Nawet jest oczywiste dla Australijczyków kiedy te klęski nastąpią. Znane są bowiem okresy ich występowania potwierdzone bardzo długoletnimi obserwacjami. Jest kwestia różnicy w tygodniach, a czasem w dniach, ale że będzie nikt nie ma wątpliwości. Może się tez różnić natężenie, ale to wszystko.
Pisałem już kiedyś obszernie o pożarach.*****

Pora zatem poświęcić trochę słów powodziom. Nie przypadkiem użyłem zwrotu "boży dar z nieba", bo Australia to kraj pustynny. Całe jego wnętrze nie nadaje się do zamieszkania. Ludzie żyją wyłącznie na jej obrzeżach w różnej odległości od morza, ale bez szans na zasiedlenie centrum. Woda jest warunkiem być, albo nie być i okresowe ograniczenia w jej spożyciu są czymś zupełnie normalnym. Szczególnie pod koniec pory suchej. Ogromne farmy mają potencjał bycia spichlerzami świata, ale pod jednym warunkiem - muszą mieć wodę cały czas, a niestety bywa, że przez kilka miesięcy jej nie ma i hodowcy bydła zdarza się, że jak w przeszłości pędzą swoje stada konno w poszukiwaniu paszy i wody, albo muszą pozbyć się zwierząt za grosze. Stada, a nie kilka krówek z obory. Wielkość tutejszych farm to dla Europpejczyka rzecz niewyobrażalna. Przeciętna farma ma ponad 4 tysiące hektarów, a największa posiadłośc ziemska jest własnością Gina Rinehart i ma 9,2 miliony hektarów! To magnatka kopalniana. Woda zatem jest "bożym darem" i od niej zależy egzystencja nie tylko farmerów, ale wszystrkich Australijczyków.

Biali ludzie przybywający na Antypody przywozili ze sobą swoje doświaczenia, rozwiązania i potrzeby, ale natychmiast było to weryfikowane przez zastane tutaj warunki. Niejednorodne wszędzie, bo zależne od rejonu. Inaczej ma się sytuacja w tropikalnym Queensland, czy niemal równoległym, ale nieco wyżej Terytorium Północnym, a inaczej w Południowej, czy zachodniej Australii. Jeszcze większa różnica jest w Wiktorii i na Tasmanii. Różnice klimatów i temperatur, wilgotności i suszy, opadów deszczu i śniegu, czy gleby wreszcie.
Co z kolei wpływa na możliwość uprawiania różnych roślin, rozwiązań budowlanych i praktycznej odzieży. Tego wszystkiego musieli się osadnicy szybko uczyć. Brak wody wymusił budowanie i instalowanie zbiorników zbierających wodę deszczową z dachów. Kilkanaście lat temu ze zwzględów "estetycznych" zarządzono usuwanie zbiorników na wodę, ale gdy ogłoszono "ocipienie klimatyczne", to zaczęto je ponownie reklamować i wspierać ich instalację. Mądrość "współczesnego" jest powalająca.
Poszukiwania wód głębinowych rzadko przynoszą sukces. Wody artezyjskie też nie są wszędzie. Tu uwaga. Jeżeli chcesz na własnej działce wywiercić sobie studnię głębinową, to musisz uzyskać zgodę władz. Woda jest "dobrem państwowym", a prawo własności? No właśnie.

Jak już nie myli naczyń w miskach na dworze, tylko mieli wodę w domach, to ilość dostępnej wody zmusiła ludzi do zmywania w zlewie, a nie pod bierzącą wodą. Co trudno było zrozumieć emigrantkom europejskim rozwydrzonym nieograniczanym zużyciem wody w swoich byłych domostwach. No i te dwa krany, na zimną wodę osobno, a na ciepła osobno. Nie tylko wygoda nimi kierowała, bo musieli liczyć się z realiami. Jeszcze nie byli leniwi.

W rejonach gdzie występowały powodzie budowano domy na palach. Do dzisiaj jest to rozwiązanie wyśmienite, ale przecież takie niemodne i nie ma tego uroku bungalowu. W takim "queensland'erze" może zalać samochód stojący pod spodem, ale w większości przypadków ludzie funkcjonują w domu normalnie w przeciwieństwie do większości(!) "współczesnych" mieszkających w nowoczesnych "rozwiązaniach budowlanych". Częste są obrazki człowieka schodzącego  po schodach do łódki przycumowanej do poręczy i jadącego gdzieś pośród sterczących dachów. Zbiorniki retencyjne wypełnione są ponad dopuszczalne stany. Woda przelewa się górą i dalej zalewa ludzi i ich dobytek, a głębiej w ląd inni ludzie wypatrują deszczu.

Ten nadmiar wody powinien być kierowany do kanałów odprowadzających ją w głąb kraju. Że co? Że drogo, że trudno? A usuwanie szkód, zatrzymanie funkcjonowania całych obszarów to nie koszt? A powstająca ciasnota na dotychczas zamieszkanych terenach, to nie problem? Nie bo działki coraz mniejsze, a ceny coraz większe. "Współczesny" łyknie, bo weżmie większy kredyt. Będzie jeszcze spokojnieszy, bardziej utemperowany, a bussines as usual.
Jak przyjdzie Chińczyk to użyźni to, co teraz leży popękanym odłogiem.
Jak się nic nie zmieni to przyjdzie zniewieściali demokracjusze.

Tysiące lat temu egipscy niewolnicy, analfabeci prymitywnymi kopaczkami nawodnili Egipt, a "współczesny człowiek" tego nie potrafi pomimo gigantycznej różnicy technologii, wiedzy i umiejętności. No tak, ale nadal głowi się jak oni te piramidy budowali. Z woli władcy budowali, a nie "wybrańców" u których woli niet.


Kliknij na miniaturę

*
https://en.wikipedia.org/wiki/Overall_Position
**
https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/950662,rosja-to-nie-wrog-ale-panstwo-prowadzace-imperialna-polityke.html
***
https://twitter.com/SciosBezdekretu/status/1498391585964363777
****
https://www.smh.com.au/politics/federal/australia-commits-105m-to-support-ukraine-against-putin-s-outrageous-objectives-20220301-p5a0nx.html
*****
http://www.rodaknet.com/rp_mirek_92_sezon_po%C5%BCarowy.html

Mirosław Rymar

03.03.2022r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet