O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
MGŁA cz.1 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część I

Wojciech Kopciński

MGŁA
Wszystkim uzależnionym poświęcam

Jeszcze dzisiaj, po tylu latach, zawsze kiedy zamykam oczy, pod powieki wdziera się mgła z tamtej Góry. Wiem, że tak będzie aż do końca mojego życia. Tak jak wtedy i dzisiaj czuję ją całym ciałem i wszystkimi zmysłami. Mój przeszły i przyszły czas wsiąkł w nią jak w gąbkę i pozostanie w niej na zawsze.

Kiedy zamykałem drzwi kliniki dla uzależnionych, odwróciłem głowę, by pożegnać się na cztery miesiące ze wszystkimi moimi zmartwieniami, ale wszechobecna mgła nie pozwoliła mi dostrzec nawet przejeżdżających jedyną w tej wsi ulicą samochodów.

- Jak ja tu się odnajdę - pomyślałem wchodząc do gabinetu Szefa Kliniki.

Kiedy podawaliśmy sobie dłonie, spod biurka wyszedł seter irlandzki i zaczął ocierać się o moją nogę. Na krótką chwilę zamknąłem oczy i przeszłość znowu stała się realna. Zobaczyłem swojego nieżyjącego już psa tej samej rasy i łzy zaczęły napływać mi do oczu. Na Szefie Kliniki zrobiło to tak ogromne wrażenie, że wysłał mnie natychmiast do lekarza, ale tylko jedno piwo wypite w pociągu na pożegnanie z samym sobą nie spowodowało żadnych konsekwencji.

Ścieląc swoje łóżko w przydzielonym mi pokoju patrzyłem przez okno próbując przebić się przez mgłę rozmazującą kontury wysokich drzew.

Przez pierwsze trzy dni prawie nie wychodziłem z pokoju i czytałem jak oszalały kilka książek naraz. Pacjenci patrzyli na mnie podejrzliwie, bo mój niemiecki zdradzał moje pochodzenie, a obcokrajowiec zawsze znaczył w Niemczech o wiele mniej niż w Polsce. Wiedziałem, że jestem Polakiem zaczynającym od zera, wiedziałem też, że musi nadejść taki dzień, w którym mgła będzie mi pomocną w zrozumieniu samego siebie i otaczającego mnie świata, nie wiedziałem tylko, czy wytrzymam to wszystko.

Czwartego dnia odważyłem się na pierwszy samotny spacer po otaczającym nas przepięknym lesie. Nie poszedłem zbyt daleko, bo nie otrzymałem na to jak wszyscy nowi pacjenci pozwolenia, zresztą nawet gdybym je otrzymał gęste, duże płatki padającego śniegu i tak nie pozwoliłyby mi dojść do wyznaczonego celu. Siadłem więc na pierwszej napotkanej ławeczce, skręciłem papierosa, zapaliłem go i otworzyłem parasol. To właśnie tam wyjąłem z kieszeni "Bełkot odchodzącego" napisany przeze mnie na dzień przed przyjazdem do kliniki i przeczytałem go po raz pierwszy na głos:

Środa to niedobry dzień do stawiania kabały, środa to straszny dzień dla wszystkich przegranych, którym samotność wyrywa bebechy. Żyłem dłużej niż Chrystus, żyłem dłużej niż mój ojciec i pewnie dlatego świat rzuca na mnie z każdym mijającym dniem coraz więcej błota. Rozgoryczenie wyszarpuje ze mnie wszystkie potrzebne punkty oparcia dla przyszłych chwil, o ile one jeszcze nadejdą kiedykolwiek. Osuwam się, zapadam, czasami klnę, czasami szukam samego siebie sprzed tej dzisiejszej środy, siebie, który choć czasami umiał nadawać nielicznym chwilom kolor sennego marzenia. Dzisiaj choć szukałem, nie odnalazłem już nic. Jestem skończony. Jeszcze nie tak dawno byłem kochany podwójnie i kochałem podwójnie. Śpiący chłopczyk pomiędzy wielką sztuką i wspaniałą matką. To właśnie one czuwały nad jego niewinnym snem, to właśnie one na zawsze wniknęły w niego, w jego zmysły i mózg czuwając nad nim na zmianę we dnie i w nocy, w nocy i we dnie. O jakże spać chciałbym znowu, o jakże obudzić nie chciałbym się nigdy. I przyszedł wiek, męski wiek, mały chłopczyk otworzył wreszcie oczy, ale zmęczony mózg zaczął wszystko rejestrować wyłącznie bólem. Pierwszy poważny dotyk wszechświata zdarł całą biel z jego duszy, a wszystkie szarości oblał czarnym tuszem. Jest teraz podobny do świata, w którym żyje, gdzieś zgubił swoją indywidualność i wolność śpiącego niewinnością chłopca. Jest teraz tylko przechodniem z głównej ulicy swojego rodzinnego miasta i jest brzydki. Jeszcze nie wie, że kiedyś był, jeszcze nie wie, że kiedyś płynął przez galerie wielu miast dając ludziom łzy zmywające brud z ich nieśmiertelności, ale już dzisiaj czuje całym sobą, jak tamto wszystko wylewa się lawą na zakurzoną podłogę i choć chce wspomnieniami wracać w tamte dni, odwraca się do nich, ale słyszy tylko: nas już nie ma. nie ma, nie ma... Gubi się i jest mu coraz trudniej nawet niewielkie okruchy przenosić stamtąd tu.

W końcu zaczyna rozumieć, że musi upaść, poddać się i wybrudzić aż po sam koniec najdłuższych kosmyków własnych włosów. Wie, że wtedy być może znowu stanie na nogach i znajdzie swój sen i znowu otulą go te dwie nieśmiertelne miłości, ale boi się, że wtedy będzie rozdawał tylko śmiech, złowieszczy śmiech i wszyscy, którzy odrzucili jego dobre łzy, zadławią się nimi. Nie, to nie może być dobry sen. Powinien odbić się, za wszelką cenę odbić się od dna nie łącząc się na zawsze z czeluścią. A jeśli wtedy znajdzie tylko nijakość, żadną nijakość, nieprzemijającą nijakość?

Gdyby dobry Bóg dał każdemu z takich chłopców jak on szansę kreowania świata bez wyjącego bólu duszy, o którym przerażająca część ludzkości nie ma nawet brązowego pojęcia, wszystko byłby jeszcze gorsze. Nie będę pytał, dlaczego tak musi być, bo wiem, że musi. Jakież to okrutne; im więcej bólu tego chłopca, tym więcej wspaniałych doznań dla innych ludzi. Ból to napęd wszechświata, cóż za posępna prawda. Nie wolno mówić wprost o bólu, bo odkrywa się wtedy swoje słabości i nie znajduje zrozumienia, bo ten, który odczuwa ból, jest lepszy o ludzkość od tego, który go nie odczuwa. Ból trzeba ugniatać, nadawać mu formę, rozdawać innym i dalej żyć w bólu. Szlag by to trafił.

Jadę daleko, najdalej jak umiem, chcę znaleźć swoją ziemię obiecaną. Powinno mi być dobrze, czasami oszukańczo wspaniale. Wiem, że mimo wszystko kiedyś coś trzasnąć musi. Będę czekał choćby do śmierci. Jeszcze wierzę w możliwość tworzenia, w możliwość odrodzenia się bogatszym i mocniejszym. Moc człowieka tworzy ilość zabliźnionych jego ran, ale wielkość niestety osiąga się tylko wtedy, gdy jest się tylko jedną nieskończoną, niezabliźnioną raną.

Nie myślę o tym, co przyniosą mi następne dni, czy zmniejszą, czy powiększą moją samotność. Wiem tylko tyle, że postanowiłem odnaleźć siebie, ale czy to wystarczy? Mozolnie tworzyłem moją prawdziwość nie okradając przy tym nikogo, aż do dnia, kiedy sam zostałem okradziony. Podobno nasze życie nie jest niczym innym, jak tylko okradaniem wszystkich z tego co mają najdroższego, co jedyne i wieczne po to, by nikt nas nie ubiegł i nie zrobił z nami tego, samego. Dzień, w którym w to uwierzę, z pewnością będzie moim ostatnim. Urodziłem się przecież po to, by barwić szarości.

Jeszcze zbiera się we mnie ochota na pisanie, choć blisko przy mnie nie ma już moich miłości, pozostał tylko ból bez chwil zapomnienia, pozostały mi jeszcze tylko moje myśli i samotność tego papieru. Otaczający mnie świat lodowacieje. Ktoś jeszcze coś mówi, ktoś jeszcze jakoś patrzy, ale ja powoli przestaję rozumieć to wszystko i zatapiam się na dnie samego siebie przestając rozumieć moich wszystkich znajomych. Coraz częściej i na coraz dłużej wyłączam się z otaczającego świata i słucham tylko wewnętrznych drgnień i kopnięć, a powrót do rzeczywistości sprawia mi ogromny ból. Wreszcie zaczynam rozumieć, dokąd idę i ku czemu zmierzam. Chwilami coś podpowiada mi, że to jeszcze nie koniec, że są jeszcze chwile, których nie poznałem, ale i to osuwa się we mnie, gdy pomyślę, że i to stracić mogę. Wszystko układa się w dwa ciągle powtarzane słowa: chwile, śmiertelny ból, chwile, śmiertelny ból, chwile... i cisza. Czy to nie wszystko jedno, kiedy stanie zegar i kto go zatrzyma. Ktoś rzucił za nim do rozpadliny zdechłego psa - tak odszedł największy i najnieszczęśliwszy. Jak ja odejdę? Dziwne, ale właśnie teraz, kiedy o tym tak często myślę, coraz mniej boję się tej chwili, a przecież jeszcze nie tak dawno przerażało to mnie tak bardzo. Była burza i padał deszcz, a ktoś grał na harmonii. Nie wiem tylko, kto grał i komu grał.

Czuję się strasznie, bo nadchodzi koniec. Oddychałem ziemią i jestem ziemią. A jednak chwilami jeszcze się boję. Leżę w łóżku, a przez obolały łeb przesuwa się pomieszana przeszłość i teraźniejszość. Poczucie czasu gdzieś się zagubiło, prześladują mnie zwidy i majaki, boli mnie nie tylko ciało, ale i cała dusza. Na ile pozwalają mi moje zmysły, staram się dokładnie zapamiętać ten stan. Jestem na Górze Sprawiedliwych i stamtąd patrzę w dół. Wszędzie śnieg i ostry mróz, a ja zjeżdżam z niej na rowerze z zimy do wiosny i ponownie wjeżdżam na nią drogą pełną błota, którego z każdym naciśnięciem pedałów jest na mnie i pode mną coraz więcej. Boże, tylko Ty jeden wiesz, ile kosztuje mnie to wysiłku. Ponownie stoję na niej, patrzę w dół i widzę wszystkich znanych mi niedoniosków umysłowych w modnych garniturach, pochylam się nad nimi, ale oni mnie nie dostrzegają i jak zwykle rozmawiają o niczym. To trwa i trwa i bardzo boli. Lituję się wreszcie nad sobą i krzyczę: Chcę tylko spokoju i zupełnej ciszy. Mój statek dobija do brzegu, do mojego brzegu. Proszę, uszanujcie tę chwilę.

Mogłem przecież nie wracać. Na litość boską, mogłem przecież nie wracać. Kto ukoi chłopczyka? Wszystkie miejsca, w których byłem tam na Górze, są tu na ziemi już zimne. Zaziębiłem się. Powinienem był ubrać się cieplej. Nie ożyje już nic. Wszędzie śmierć, wszędzie śmierć uczuć i wspomnień. Czas przeszły i teraźniejszy umarł, przyszły nie istnieje, a jednak wszystko się kręci. Falo, nieś mnie do brzegu.

Zebrało mnie na napisanie wiersza, ale nie napisałem go. Nie jestem pewien, czy odzyskam tę część spokoju, która powinna mi być ratunkiem przed obłędem. Były co prawda takie dni, że uśmiechałem się prawie szczerze, ale od tygodni nie wychodzę z domu. Siedzę i patrzę na białe ściany i czekam. Codziennie czytam na nowo wszystkie ważne książki, nawet te najbardziej przerażające. Dopiero teraz mogłem zrozumieć prawdziwy ich sens, bo tak samo jak ich autorzy idę przez piekło. Nawet faceci, którzy wiele lat siedzieli w celi śmierci czekając na cud, albo na szybki bezbolesny koniec, są w swoim oczekiwaniu lepsi ode mnie o nadzieję, której nie ma już we mnie. Wystaję trochę ponad lód, ale w każdej chwili może przyjść mróz i ściąć ten bogatszy o rozpacz kwiat. Jeszcze się boję, ale już mniej. Zamknąłem się w kropelce deszczu lecącej w przepaść i trwam i trwam bez moich miłości.

Nie wiem, czy pisanie ma jakikolwiek sens. Powinienem iść spać, ale boję się położyć, boję się zgasić światło i boję się zamknąć oczy. Mam kaca, gigantycznego kaca całego mojego życia. Odtrutką na niego może być tylko moja śmierć. Wierzę, że na jej przyjęcie jestem przygotowany. Koniecznie muszę się wyspowiadać, choć podejrzewam, że dobry Bóg nie przyjmie mnie do siebie. Chcę odejść. Czytam "Idiotę" i co kilkanaście stron płaczę jak dziecko. Jestem zupełnie bezradny. Zrozumiałem wreszcie, co znaczą słowa: najboleśniejsze rany zadają najbliżsi. Nikogo nie winię, za całe moje życie odpowiadam wyłącznie ja.

Moja dusza zaczyna rozumieć i odczuwać najtrudniejsze utwory muzyki poważnej. To przynosi ogromną ulgę. Jakiż ja byłem ubogi, jak mało wrażliwy na piękno. Z każdym nowym dźwiękiem jestem bogatszy. Wchodzę coraz wyżej, wyżej i wyżej. Nie będę umierał samotnie.

Trwam, jeszcze trwam. Palę papierosy, popijam wino, patrzę na kobiety i przyglądam się młodym ludziom pełnych wiary i nadziei. Kiedyś, przed wiekami byłem taki sam jak oni, pełen wiary, nadziei i miłości. Teraz jestem już martwy. Nic się nie wydarzy, już nic się nie zmieni. Nie boli już nic, choć ból jest czymś codziennym i wiecznym. Słyszę stukot butów i ocieranie zamszowych cholewek. Moja pierwsza miłość pewnie je już wyrzuciła. Słucham szumu fontanny, dotyku rąk, uśmiechu warg i szelestu pędzelka malującego paznokcie. Zasypiam, budzi mnie chłód chodnika, ale ja chcę znowu zasnąć i nie chcę się obudzić. Podarta starością pościel, rozdarta starością miłość. Nie boli już nic.

Śpij maleńki
Oczka zmruż
Granat sobie w dupę włóż

Zaczynam nienawidzić samego siebie. Być może ta nienawiść nie zawładnęła jeszcze całej mojej duszy. Wiem jednak, że to właśnie ona powiększa otchłań pragnień i bólu, czas nadziei życia i rozpaczy śmierci, nocy łez i płaczu pustego poranka.

Coraz częściej mam bardzo wyraźne, koszmarne sny. Jeszcze się budzę, ale coraz trudniej jest mi zapomnieć nocne spotkania, leżę więc bardzo długo w łóżku, zanim odnajdę realność otoczenia. Powinienem wyrwać się za wszelką cenę, wyrwać się w jakiś inny świat,

ale już nie umiem. Pierwsza miłości, czemu nie dajesz mi ani chwili wytchnienia? Jesteś we mnie cały czas i nie chcesz odejść właśnie teraz nawet na chwilę.

Nie chciałem pisać już nic, nie chciałem, by to wszystko gdzieś we mnie pozostało i uleciało razem ze mną. Wyjeżdżam, by odnaleźć siebie lub oszaleć do reszty. Wszystko co idealne i piękne jest niewrażliwe. On szedł z krzyżem, a ja czekałem od zawsze na objawienie obok Niego wtulony w rozkrzyczany tłum pełen strachu o własne życie. Kiedy to wszystko się skończy? Nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć już nic. Noga za nogą, łza za łzą, uderzenie za uderzeniem. Kaleki chłopczyk i zdrowy świat. Miłość, moja miłość wszędzie, w każdym punkcie wszystkich czasów. Wyrzygać ból. Jak żyć daleko od tych miejsc, skoro chce się w nich żyć bez względu na wszystko? Kocham tak samo i nie zmieniło się nic. Te same noce, ta sama samotność, te same pragnienia. Nie zmieniło się nic i nie zmieni się nic. Kupię sobie porządny garnitur i jednorazowe buty. Boże, czemu pozwoliłeś żyć takim jak ja? Modliłem się, prosiłem, nie zostawiaj mnie samego, pomóż mi, rozstrzygnij, albo pozwól mi żyć bez mojej miłości do ludzi. Dość, już mi lżej.

PS Zacząłem znowu pisać, może przeżyję jeszcze parę chwil, radosnych chwil, Rilke takich szans nie otrzymał.

Doch als du gingst, da brach in diese Bühne
Ein Streifen Wirklichkeit durch jenen Spalt
Durch den du hingingst: Grün wirklicher Grün,
wirklicher Sonnenschein, wirklicher Wald.

Kiedy wreszcie podpaliłem podarty na drobne białe strzępy "Bełkot odchodzącego", wpłynęło we mnie trochę nieznanego mi spokoju. Patrzyłem z satysfakcją na topniejący śnieg wokół płonącego papieru, bo z każdym milimetrem powiększającego się czarnego kręgu na ziemi moja dusza stawała się jednym z moim ciałem, aż do chwili, kiedy ogień wygasł zupełnie.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS