Czyli czarnowidz, który miał rację - Krzysztof Zwoliński

 


Ignacy Matuszewski

Zaszczuty polski bohater. Zaszczuty, jakże to symboliczne
Czyli czarnowidz, który miał rację

To głównie jego zdolnościom przedwojenny skarb NBP zawdzięcza, że pomyślnie przebył drogę przez Rumunię, potem morzem do Turcji, przez Syrię, Liban i znowu morze aż do Francji, gdzie Ignacy Matuszewski z polskim złotem zameldował się w połowie października 1939 roku. Dwoił się i troił, zmieniał transport i nie uronił żadnej sztabki. Za co polski rząd we Francji podziękował mu… oskarżeniem o nadużycia finansowe.

22 października odbyła się w Warszawie uroczysta promocja dwutomowej książki Sławomira Cenckiewicza „Ignacy Matuszewski”. Podtytuł pierwszego tomu, zawierającego wczesne próby literackie bohatera książki i jego publicystykę z lat 1912 – 1942, to „Nie ma wolności bez wielkości”; drugiego, z tekstami z lat 1943 – 1946, „O Polskę całą, wielką i wolną”.

Ignacy Matuszewski urodził się 10 września 1891 roku w Warszawie, w rodzinie także Ignacego, znanego krytyka, redaktora i profesora literatury. Matuszewski senior był uznanym specjalistą od twórczości mistycznej Juliusza Słowackiego, literatury modernizmu i – co przy takich zainteresowaniach nie zaskakuje – interesował się mediumizmem i spirytyzmem. Dom państwa Matuszewskich był pełen literatury, bywali tam na herbacie Bolesław Prus i Stefan Żeromski. Matuszewski junior nie poszedł w ślady ojca – literaturę, owszem, lubił i była dla niego ważna, ale oświadczył seniorowi: „Będę się bił o Polskę”. Wybrał studia filozoficzne, rolnicze, prawnicze oraz architekturę.

To przerzucanie się w wieku studenckim z dziedziny na dziedzinę pozostało Matuszewskiemu na zawsze. Był człowiekiem wielu pasji, umiejętności i zainteresowań. Ignacy Matuszewski nie zwieńczył żadnych studiów dyplomem, na przeszkodzie stanęła wojna. Zmobilizowany do armii carskiej, jako podoficer dosłużył się stopnia sztabskapitana (w Imperium Rosyjskim stopień pośredni między porucznikiem a kapitanem). Był ranny i operowany.

Oko i ucho sanacji

Szybka kariera w armii carskiej nie przeszkodziła Matuszewskiemu w zmianie szeregów, gdy tylko było to możliwe, był przecież wnukiem powstańca styczniowego i zesłańca syberyjskiego. W Korpusie Polskim gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego zapał bojowy skłonił go – wraz z dwoma innymi oficerami – nawet do próby pozbawienia generała dowództwa. Poszło o to, że Niemcy zgadzali się na przemarsz Polaków do kraju przez ich pozycje, ale po rozbrojeniu. Matuszewski i jego koledzy chcieli, aby Korpus się bił i nie dał się rozbroić. Nie mieli racji – niemiecki Ost Front liczył około miliona żołnierzy, a Korpus Polski tylko 25 tysięcy – ale mieli ducha walki i wzmożone poczucie honoru.

Niesubordynacja wobec Muśnickiego nie przeszkodziła karierze kapitana Matuszewskiego w Wojsku Polskim. Przyjęto go do służby ze stopniem majora, na co musiały mieć wpływ jego zasługi dla umacniania struktur Polskiej Organizacji Wojskowej po wschodniej stronie frontu I wojny światowej. POW Józefa Piłsudskiego zajmowała się w dużej mierze wywiadem i w tej działalności wyróżniał się Ignacy Matuszewski. Już w ojczyźnie, w czasie wojny polsko – bolszewickiej stanął na czele wywiadu wojskowego, o zasługach którego taką opinię wyraził marszałek Piłsudski: „Była to pierwsza wojna, którą Polska prowadziła od wielu stuleci, w czasie której mieliśmy więcej informacji o nieprzyjacielu niż on o nas”.

Karierę w wywiadzie Matuszewski kontynuował po wojnie jako szef Oddziału II Sztabu Głównego Naczelnego Wodza. Choć był zdeklarowanym piłsudczykiem, to wbrew własnemu obozowi i innym siłom politycznym namawiał do dalszej wojny z bolszewikami po Traktacie Ryskim i do wsparcia białego generała Piotra Wrangla. Już w październiku 1920 roku pisał, że „jeśli „bolszewicy utrzymają się przy władzy i potrafią ją utrwalić na całym obszarze Rosji, wówczas po dłuższym czy krótszym wytchnieniu rzucą się niewątpliwie na Polskę”. To, że w wielu sprawach miał inne zdanie niż własny obóz, i że był zdolny przewidzieć wiele wydarzeń, powtarzało się potem w jego życiu.

Kiedy w roku 1923 Marszałek i jego ludzie zostali odsunięci od wpływów w wojsku, Matuszewski przestał być szefem „dwójki”, ale udało mu się skończyć Wyższą Szkołę Wojenną i stał się pułkownikiem dyplomowanym. Ambitny oficer został na krótko attache wojskowym we Włoszech, ale to był klasyczny „kop w górę”. Zaszczytne posady bez wpływu na cokolwiek nie były dla niego.

Wszystko zmienił zamach majowy. Komendant polecił wycofać Matuszewskiego do kraju, tu był bardziej potrzebny. Został dyrektorem Departamentu Administracyjnego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, takim okiem i uchem sanacji w kluczowym resorcie. Następnie w czterech rządach kierował Ministerstwem Skarbu. A były to czasy światowego kryzysu i Matuszewski chciał umocnienia złotego poprzez gromadzenie rezerw i ogólne zaciskanie pasa. Gdy zaczął postulować oszczędności w wojsku, wywołał irytację Marszałka i musiał opuścić rząd. Odtąd, czyli od 1931 roku, był redaktorem sanacyjnej „Gazety Polskiej” i publicystą coraz bardziej krytycznie ustosunkowanym do sanacji...

Czarnowidz, który przejął skarb

Po śmierci Marszałka w 1935 roku jego postawa opozycyjna się zaostrzyła. Nie zgadzał się z etatyzmem gospodarczym rządzącej grupy pułkowników, do której sam należał. Postulował więcej liberalizmu i nie zgadzał się na gospodarkę planową Eugeniusza Kwiatkowskiego. Stracił więc kierowanie „Gazetą Polską”, a pismo w związku z tym utraciło połowę nakładu.

Pisywał potem dla wileńskiego „Słowa” Stanisława Cata-Mackiewicza. Mniej więcej na ponad rok przed wojną domagał się podwojenia stanu liczebnego armii i powstania trzech dywizji pancernych. Przez dawnych kolegów z obozu władzy posądzany był przy tym o czarnowidztwo i lekceważony – dla nich było jasne, że marszałek Edward Rydz-Śmigły wie najlepiej.

We wrześniu 1939 roku Matuszewski zwierzył się Michałowi Sokolnickiemu, co ten odnotował w swoich pamiętnikach: „Nie mieliśmy samolotów, nie mieliśmy czołgów, nie dosyć armat. Kwiatkowski przeznaczył miliardy na inwestycje, a nie dawał powiększać budżetu wojskowego. COP był nonsensem; pytałem: czy będziecie COP-em strzelać?”. Kiedy indziej Matuszewski powiedział: „Wszyscy mnie uważali za czarnowidza, za pesymistę, gdym prorokował, że będziemy rozbici po trzech miesiącach, a tymczasem nasza wojna trwała trzy tygodnie, a właściwie była przegrana już po trzech dniach”.

Pułkownik Ignacy Matuszewski nie miał przydziału mobilizacyjnego podczas kampanii wrześniowej. Jak wielu cywilów, udał się z żoną na wschód. Warto wspomnieć, że żoną pułkownika była Halina Konopacka, złota medalistka olimpijska z Amsterdamu, uwielbiana w II RP nie tylko za sukcesy lekkoatletyczne, ale i za urodę. Jej fotografia wisiała w wielu domach obok podobizny Marszałka.

W Łucku państwo Matuszewscy natknęli się na transport złota Narodowego Banku Polskiego, prowadzony przez pułkownika Adama Koca. Dowódca transportu został nagle odwołany telefonicznie w inne miejsce i powierzył skarb, ponad 80 ton kruszcu wartych według dzisiejszych cen ponad 13 miliardów złotych, właśnie Matuszewskiemu.

Pułkownik podzielił się zadaniami z majorem Henrykiem Floyar-Rajchmanem. Ten – w mundurze, choć także bez przydziału wojennego – jako bardziej strawny dla przedstawicieli państwa w terenie, dowodził konwojem do granicy. Matuszewski przejął dowodzenie za granicą. I to głównie jego zdolnościom organizacyjnym transport zawdzięcza to, że pomyślnie przebył drogę przez Rumunię, potem morzem do Turcji, przez Syrię, Liban i znowu morze aż do Francji, gdzie Matuszewski ze złotem zameldował się w połowie października 1939 roku.

Z portu w Konstancy trzeba było wyjść w nocy bez świateł, bo groził sekwestr i bombardowanie Luftwaffe. Turcy uprzejmie zaproponowali Bank Otomański jako składnicę polskiego skarbu. Matuszewski odmówił, więc zażądali 30 000 dolarów za tranzyt. Ignacy nie chciał pomniejszać samowolnie skarbu narodowego. Z sytuacji patowej wybawił transport amerykański przedsiębiorca Archibald Walker, który wyłożył żądaną kwotę.

Złoto dla zuchwałych

Matuszewski dwoił się i troił, zmieniał transport z benzynowego na dieslowski, bo łatwiej było o takie paliwo, przeładowywał z kołowego na szynowy, z szynowego do ładowni statku. Potem był również pociąg wąskotorowy, a potem normalny. Nie uronił żadnej sztabki złota, za co polski rząd we Francji podziękował mu… oskarżeniem o nadużycia finansowe.

Pułkownik przewoził na koszt państwa żony: swoją i Rajchmana, a rachunki na lemoniadę dla tragarzy wydały się w Angers zawyżone. Podejrzenie wzbudził też rachunek z apteki na proszki od bólu głowy, załączony pomyłkowo do sprawozdania. Sprawa stanęła na posiedzeniu Rady Ministrów. Ministrowie emigracyjni nie mieli widocznie w 1940 roku pilniejszych zadań.

Wdrożono śledztwo. Wyjaśnienie tej farsy może być tylko jedno – pułkownik Adam Koc. Nie dane mu było uratowanie transportu, więc zabiegając o pozycję dla siebie u antysanacyjnego premiera Władysława Sikorskiego, robił wszystko, aby unieważnić sukces kolegów sanatorów. Tymczasem, kiedy Matuszewski był już na bocznym torze, Koc kierował Obozem Zjednoczenia Narodowego, organizacją polityczną prawej strony sanacji. Jakim cudem Sikorskiemu ozonowy Koc wydał się mniej sanacyjny od zwalczanego przez kolegów pułkowników publicysty Matuszewskiego, trudno dociec.

Na pewno Władysław Sikorski robił wszystko, aby oczyścić wojsko i administrację ze znienawidzonej sanacji, ale – szczególnie wśród oficerów – brakowało całkowicie „czystej” kadry, na czym korzystali bardziej zapobiegliwi i nieobciążeni skrupułami.

Rządowi polskiemu we Francji nie udało się wywieźć złota NBP przed kapitulacją Paryża. Przejęła je Francja Vichy i dopiero w 1944 roku wróciło do prawowitego właściciela. Los większości sztabek jest do dzisiaj nieznany. Podobno przejęli je komuniści. Na pewno 11 ton zajęła Wielka Brytania za pomoc finansową dla rezydującego na jej terytorium rządu RP.

Ignacy Matuszewski nie dostał przydziału bojowego we Francji, a chciał się zgłosić nawet jako prosty żołnierz. Już z Londynu otrzymał pismo o bezterminowym i bezpłatnym urlopie z wojska. Przedostał się nielegalnie do Hiszpanii, gdzie przesiedział pięć miesięcy w areszcie.

W Portugalii za pośrednictwem ambasady polskiej próbował po raz kolejny zwrócić na siebie uwagę premiera Władysława Sikorskiego. I inaczej niż wielokrotnie wcześniej, Sikorski odpowiedział i mianował pułkownika swoim osobistym łącznikiem z generałem Maximem Weygandem. W ślad za depeszą generała przyszła inna, od ministra Stanisława Kota. To propozycja zorganizowania siatki wywiadowczej we francuskiej Afryce Północnej. Matuszewski odmówił. Tłumaczył, że nie ma odwagi ponownie dysponować publicznymi pieniędzmi. Dodać warto, że stosunki Matuszewskiego z Sikorskim początkowo były poprawne, pułkownik był nawet autorem pierwszego przemówienia radiowego Naczelnego Wodza do kraju.

Matuszewscy, Ignacy wraz z żoną, wyjechali w końcu do USA. Wchodząc na statek, pułkownik powiedział żegnającym go Polakom: „Pamiętajcie, że nim ta wojna się skończy, będziecie nienawidzili Anglików gorzej niż Niemców”.

„Bojkotujcie tę żmiję!”

W Ameryce pułkownik wraz z kilkoma przyjaciółmi, emigracyjnymi i polonijnymi piłsudczykami, stał się rzecznikiem polskiej niepodległości, której zagrożenie widział w zbliżeniu zachodnich aliantów z Sowietami.

Był wśród założycieli Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia (poprzednika Kongresu Polonii Amerykańskiej) i Instytutu im. Józefa Piłsudskiego. Po podpisaniu paktu Sikorski – Majski, w którym nie wspomniano o nienaruszalności granicy wschodniej RP, Matuszewski w swoich artykułach w polonijnej prasie ostrzegał, że bolszewizm nie jest mniej groźny od hitleryzmu i zagraża Polsce. Jeszcze przed odkryciem grobów katyńskich podnosił sprawę tysięcy oficerów polskich, którzy nie zgłosili się do armii generała Władysława Andersa.

Współpraca Polski z Rosją sowiecką tak – podnosił Matuszewski – ale z gwarancją granicy ryskiej i potępieniem przez ZSSR wywózek oraz innych zbrodni na Polakach po 17 września 1939 r. Spotykał się zatem z inwektywami i pomówieniami w prasie polonijnej, będącej pod wpływem komunistów, jak i w amerykańskiej prasie liberalnej. Za agenta niemieckiego, który zasłużył się Goebbelsowi, uznała go nie tylko Sekcja Polska Komunistycznej Partii USA. Swoje dołożył wpływowy „The New York Times”, oczywiście nie sięgając wykutego w Moskwie stylu komunistycznego „Dziennika Ludowego”. Oto kilka tytułów artykułów o Matuszewskim z tej gazety: „Precz z goebbelsowskim zamachem na polonię amerykańską”, „Dlaczego matuszewszczyzna zaciekle atakuje obecnie Anglię”, „Matuszewszczycy domagają się zerwania paktu Polski z ZSRR”.

Jedna z ulotek rozprowadzanych wśród Polonii głosiła: „Ten pułkownik nie tylko pijał i polował z Goeringami. Jego reżym naśladował każdą hitlerowską metodę gwałtu i terroru. Na rękach pułkowników Matuszewskich jest jeszcze krew polskich robotników i chłopów. (...) Matuszewski chce Polski nazistowskiej, ponieważ wolna, demokratyczna Polska by nie przyjęła służalców hitlerowskich. (...) Każdy, kto bierze udział w wiecu Matuszewskiego, daje mu halę, pomaga Hitlerowi, zagraża życiom naszych dzieci, bezpieczeństwu naszych domów, uwolnieniu Polski. Bojkotujcie tę żmiję!”.

Matuszewski podnosząc interes Polski i pisząc prawdę o komunizmie, osłabiał sojusz Zachodu z Rosją Stalina, przedstawianego w popularnych mediach amerykańskich jako dobrotliwego Uncle’a Joe’a, a to już w warunkach wojny może rodzić poważne reperkusje. Amerykańska opinia publiczna była zauroczona ZSRS. To Sowieci walczą najciężej i trzeba im dać to, czego chcą, a w sporach z krajami Europy Wschodniej zawsze mają rację i czyste intencje. Urabiana przez miejscowych komunistów i stalinowskich agentów opinia amerykańska była na rękę administracji, bo wzmacniała pozycję prezydenta Franklina Delano Roosevelta wobec bardziej sceptycznych wobec Rosji Brytyjczyków, choć te różnice były subtelne i dla Polski właściwie bez znaczenia.

Słabe serce

Wobec Matuszewskiego zastosowano przepisy Foreign Agents Registration Act. Musiał powiadamiać swoich czytelników, że reprezentuje obce interesy. Od obywateli Niemiec i mieszkających w Ameryce Japończyków odróżniało go to, że nie siedział w obozie. W końcu był obywatelem państwa sojuszniczego. Państwo to, Rzeczpospolita Polska, miało swój wkład w stosunek władz amerykańskich do Matuszewskiego.

W 1942 roku – podczas miesięcznej wizyty w USA Władysława Sikorskiego, który w jednym z przemówień ocenił, że „Matuszewski zarobił na medal u Hitlera” i zrobił sobie pamiątkową fotografię z „polskimi” komunistami – przedstawiciel premiera Józef Retinger odwiedził Departament Sprawiedliwości, by zwrócić uwagę na „szkodliwą” dla wysiłku wojennego sojuszników działalność Polaka. Retinger, który osobiście uważał Wilno i Lwów za stracone i niewarte zachodu, musiał, bez względu na instrukcje Sikorskiego, przyłożyć się do zadania. Machina ruszyła przeciw Matuszewskiemu.

FBI prawie codziennie nachodziła redakcję, dla której pisał. A gdy swoim piórem postulował uderzenie w Afryce, zainteresował się nim wywiad wojskowy, który chciał się dowiedzieć, skąd Matuszewski wie o tajnych przygotowaniach aliantów do desantu afrykańskiego. To, że pułkownik wyciąga wnioski z ogólnie znanych faktów, nie przyszło wywiadowi wojskowemu do głowy. Inwigilacja Matuszewskiego przez FBI trwała do końca 1945 roku. Wszystko, co napisał musiał pokazać amerykańskim władzom jeszcze przed przedstawieniem tekstu redakcji. W pewnym momencie klasa robotnicza Stanów Zjednoczonych zażądała nawet – ni mniej, ni więcej – tylko aresztowania Matuszewskiego przez władze federalne. Stosowną rezolucję Amerykańsko – Polska Rada Związków Zawodowych podjęła w lutym 1943 roku.

Komuniści amerykańscy, polscy w Ameryce i sowiecka agentura (w przypadku wielu działaczy to było to samo), do spółki z emigracyjnym rządem polskim zatruli życie Matuszewskiemu na tyle, że objawiła się u niego choroba serca. Zmarł na zawał w Nowym Yorku, w 1946 roku, czytając gazetę.

Można założyć, że w rok po zakończeniu wojny nie przeczytał już nic w stylu przytoczonych powyżej tytułów i nie zabiła go konkretna gazeta. Jednak nie zwolnił tempa pracy, ostatnie cztery miesiące przed śmiercią przyniosły 70 jego artykułów. Aktywność wspomagał ogromną liczbą papierosów. Po wojnie pułkownik postawił sobie bowiem zadanie jednoczenia Polonii dla sprawy polskiej. Nadchodziła zimna wojna, a z nią otrzeźwienie Ameryki z sowieckiego zauroczenia. Pojawiały się nowe szanse i możliwości dla Polski. Realne czy mniemane – trudno było wtedy przewidzieć, ale gdyby nastąpiła III wojna światowa, to trzeba być gotowym i ospała do tej pory Polonia musiała być bombardowana jego słowem.

„Hiram” w poetyckiej klamrze

Autor wyboru i opracowania pism publicystycznych Ignacego Matuszewskiego, Sławomir Cenckiewicz opatrzył książkę esejem pt. „«Hiram» w poetyckiej klamrze. O literacko-politycznych żywiołach płk. Ignacego Matuszewskiego (1891 – 1946)”. Hiram to legendarny budowniczy świątyni Salomona, postać ważna dla masonów. Czy Matuszewski był masonem? Tego autor nie rozstrzyga, taki pseudonim miał pułkownik wśród przyjaciół.

Ignacy Matuszewski poświęcił się polityce jako wojskowy, działacz państwowy i publicysta, ale literacki żywioł pochłaniał go poprzez przyjaciół i, oczywiście, lektury. Pułkownik długie lata przyjaźnił się z Kazimierzem Wierzyńskim i Janem Lechoniem. To jemu pierwszemu poeci czytali swoje wiersze, nie raz był ich inspiracją lub adresatem. Zamieszczone na początku pierwszego tomu próby literackie Matuszewskiego robią pewne nadzieje na przyszłość pisarską i choć styl młodopolski budzi dzisiaj pobłażliwy uśmiech, to pewnie z czasem by zniknął, jak u wielu pisarzy międzywojnia.

Matuszewski wybrał inaczej, choć otwierający książkę esej Sławomira Cenckiewicza dokumentuje literackie naznaczenie bohatera. Zwrócenie uwagi na literaturę w życiu pułkownika to wierne świadectwo epoki. Jeżeli się przejrzy biografie pokolenia urodzonego w latach 90. XIX wieku to wychodzi, że wielu – na przykład późniejszych sanatorów – pisało, a niektórzy także malowali. Sam Matuszewski w chwilach wolnych od zajęć dyplomaty w Rzymie tłumaczył na włoski Wierzyńskiego. Posługiwanie się i wsłuchiwanie w słowo było dla tych ludzi ważne.

O polityce, a szczególnie o nieprzejednanej postawie bohatera wobec komunizmu, jest we wstępie Cenckiewicza dużo, ale to oczywistość w wypadku takiego bohatera. Przywołanie zabiegów komunistów wobec Matuszewskiego pokazuje zaś, że jeśli zwalczają oni człowieka, to jest on faszystą, nazistą i obowiązkowo antysemitą (matka Żydówka nic tu nie pomoże). Ten ton jako stosowany wobec prawicy, wydaje się dziwnie znajomy i pewnie korzeniami sięga lat wcześniejszych niż 40. XX wieku, ale nigdy dość przypominania, że tradycja ta funkcjonowała swobodnie w owych latach 40. w USA – znanych ogólnie jako bastion wolności.

Obydwa tomy to prawie dwa tysiące stron, ale czytać warto. Matuszewski pisał dobrze, a jego teksty to świadectwo wierności sobie, logiki i poświęcenia Polsce, co współcześnie może trącać o patos, ale przecież czasy, w których zostało napisane, były patetyczne.

Krzysztof Zwoliński

***

Sławomir Cenckiewicz „Ignacy Matuszewski”, 2019. Wydawcy: Instytut Pamięci Narodowej, LTW, Wojskowe Biuro Historyczne

26.10.2019r.
tygodnik.tvp

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet