Robert Conques - Marek Jan Chodakiewicz

 


Robert Conques

Kopiowałem coś wtedy w Lou Henry Hoover building na I piętrze, gdy zobaczył mnie i machnął przyjacielsko ręką, zapraszając, abym podszedł. Stał w drzwiach swego biura. Przygalopowałem. - Marek, czy wiesz, że Rosjanie to Marsjanie? - spytał. - Naprawdę? - odpowiedziałem. On na to: - Tak, a bolszewicy to psychopaci wśród Marsjan. I zachichotał.

To był właśnie cały George Robert Acworth Conquest (1917-2015). "Mów mi Bob" -- powiedział niedługo potem, gdy się poznaliśmy późną jesienią 1982 r. Nigdy tak nie uczyniłem. Zawsze zwracałem się do niego "profesorze Conquest." To było formalnie nieprawidłowe bowiem nie pozwalano mu wykładać w Stanford, chociaż gdzie indziej miewał odczyty i wystąpienia. Kiedyś na University of California Berkeley wściekły lewak wytknął mi to i poprawił na "Mr. Conquest". A ja uparcie swoje. Nienawidzę bowiem egalitarnego, uwłaczającego sposobu zwracania się do szanowanych osób per "ty." A on na szacunek sobie zarobił. Był jedną z niewielu nieprostytutek pośród amerykańskich sowietologów (oprócz niego do tej malutkiej grupki zaliczają się m.in. Martin Malia, Adam Ulam, oraz Richard Pipes).

Robert Conquest był synem Angielki i Amerykanina, ochotnika z czasów I wojny światowej. Studiował w Winchester College, na Uniwersytecie w Grenoble, oraz w Magdalen College przy Oxford University. Tam, w wieku 19 lat, wstąpił do partii komunistycznej. Pojechał nawet z pielgrzymką do czerwonego imperium, a nawet na "czerwoną olimpiadę" do Hiszpanii. Gdy wybuchła II wojna światowa powołano go do wojska jako oficera, służył formalnie w piechocie, a faktycznie w wywiadzie wojskowym. Po kursach lingwistycznych w London School of Economics posłano go z misją do Bułgarii w 1943 r. Chodziło o odłączenie Sofii od Berlina, czyli zmiany sojuszów. Bułgaria była nominalnie satelitą III Rzeszy, ale odmówiła w zasadzie deportacji swoich Żydów oraz nie brała udziału w ataku na Związek Sowiecki. Nigdy nie wypowiedziała wojny Moskwie. Mimo tego Sowieci napadli na Bułgarię i okupowali ten kraj we wrześniu 1944 r.

Robert Conquest był tego wszystkiego świadkiem, najpierw jako oficer łącznikowy przy armii bułgarskiej, potem jako dyplomata. Ciężko przeżył czystki w Bułgarii, właściwie rzeź starej elity, jak również terror wobec wszystkich niekomunistycznych działaczy, nawet socjalistów. Conquest zerwał wtedy z marksizmem, stał się antykomunistą. Do końca życia był jednak do pewnego stopnia postępowy. W latach pięćdziesiątych a potem dziewięćdziesiątych głosował nawet na Partię Pracy (Labourzystów). Ale w międzyczasie nie tylko popierał wojnę w Wietnamie, ale zawsze i ciągle wybierał Margaret Thatcher, do której miał ogromny szacunek. Zadedykował jej nawet jedną ze swoich prac. Zawsze mówił o niej "Prime Minister" - pani premier. Był jej doradcą do spraw sowieckich. Był też wielkim zwolennikiem prezydenta Ronalda Reagana oraz ich konserwatystów. - To logiczne - powiadał - oni biją komunę.

Robert Conquest miał misję w życiu: obnażyć zbrodnie czerwonych. Był jednym z niewielu, którzy rozumieli konieczność moralnego potępienia komunistycznej dyktatury. To między innymi dlatego zawsze starałem się go zasypywać pytaniami i uczyć się od niego na naszych prywatnych sesjach (przerywanych czasami pokrzykiwaniem pod oknem jego żony). Uczył mnie metodologii.
Pamiętam, raz przyniosłem mu zdjęcie krzyżyka, który mój dziadek przywiózł z łagru w Stalinogorsku i fotografię uwięzionych AK-owców Wileńszczyzny z japońskimi towarzyszami niedoli (przysłali mi to na moją prośbę rodzice z kraju). Podziękował wzruszony.

Conquest był jednym z niewielu, którzy zwracali uwagę na opowieści ofiar. Na Zachodzie zwykle odrzucano relację tych, którzy przeżyli terror komuny. Uważano ich bowiem za uprzedzonych. A on nie. Ponadto, ponieważ nie było dostępu do sowieckich archiwów, opracował też system dochodzeniowy, zaiste benedyktyński. Np.: pisał książkę o NKWD i powiada: - zobacz, w "Wielkiej czystce" podałem, że ludzie podpisujący się przez szereg lat pod raportami meterologiczymi czy sprawozdaniami demograficznymi nagle znikają. I twierdzę, że ich rozstrzelano albo zesłano. A tutaj, u czekistów, przeglądam coroczne listy nagród. Co roku ci sami dostawali albo awanse albo rozmaite ordery i odznaczenia. A nagle znikają. Co to znaczy? Na pewno ich rozstrzelano.
Naturalnie miał rację.

Ale większość amerykańskich sowietologów odrzucała taką metodę, wytykało mu, że to ekstrapolacja i dedukcja, że nie można nic udowodnić. "Fałsz" i "czarna propaganda" - wykrzykiwali. Pod koniec lat osiemdziesiątych na konferencji w Berkeley, gdy pokazywał zdjęcia grobów w Kuropatach i szacował, że zamordowano tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi jakiś komunista prychnął: "Ja widzę co najwyżej kilkadziesiąt ciał." Taka była atmosfera. Co by było, gdyby ktoś coś takiego powiedział o "rzekomych" ofiarach żydowskich w Auschwitz?! A Robert Conquest uważał, że Sowieci zamordowali co najmniej 25 milionów ludzi. Szczególną uwagę zawsze przywiązywał do mordu katyńskiego. Naturalnie też mu na ten temat nie wierzono.

Po upadku muru berlińskiego, chyba w roku w 1990, podczas konferencji w Princeton, jeden z sowieckich apologetów, Stephen F. Cohen, powiedział: "Wszyscyśmy się mylili. Tylko Bob Conquest miał rację." A ten posłał zmieszanym lewakom całusa. Naturalnie wnet Cohenowi przeszło i teraz jest czołowym apologetą Putina.
Chodziłem do niego do Hoover Institution, ilekroć wracałem z mojej nowojorskiej uczelni do domu, do Kalifornii. Gadaliśmy. Raz poprosiłem o dedykację na jego rosyjskojęzycznej wersji "Żniw smutku" (Harvest of Sorrow"), o kolektywizacji w Sowietach, dla znajomego w Moskwie. Napisał: "Bez rozrieszenia awtora" (bez zgody autora), bo izraelski wydawca dodał prosowiecki, apologetyczny wstęp.

Do końca prawie pozostawał aktywny. Pisał i tłumaczył poezję, w tym limeryki. Sam Aleksander Sołżenicyn poprosił go o przetłumaczenie swego poematu "Pruskie noce" na angielski. Jego poetyccy kompani to Kingsley Amis i Philip Larkin. Razem wyszydzali sowieckich apologetów i rozmaitych użytecznych idiotów. Kiedyś, po zwycięstwie wyborczym torysów tańczyli po lokalu pełnym postępowców śpiewając: "Jeszcze pięć lat bez drutu kolczastego!"
A teraz tańczy pod gwiazdami, bo dobrze się zasłużył sprawie Prawdy i Wolności. Niech odpoczywa w pokoju

Marek Jan Chodakiewicz

07.09.2015r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet