IPN na genderowym szlaku - Sławomir Cenckiewicz

 


IPN na genderowym szlaku

Realna bitwa o pamięć i sens polskości nie dotyczy sporu o Powstanie Warszawskie, ale rozgrywa się tu i teraz, na naszych oczach. Instytut Pamięci Narodowej przechodzi w tej batalii na pozycje lewicowe.

Swój stosunek do Instytutu Pamięci Narodowej patriotyczna prawica redukuje niemal wyłącznie do sfery symbolicznej i pilnowania spraw związanych z ekshumacjami bohaterów na powązkowskiej "Łączce". Tymczasem poza kontrolą opinii publicznej odsuwa się na boczny tor lub wyrzuca z pracy odważnych historyków i urzędników. Dominujące stają się politycznie poprawne trendy badawcze, a nierzadko fałszowanie dziejów LWP, PZPR, opozycji i Solidarności, a nawet zapraszanie z Ameryki z referatem Jana Tomasza Grossa do centrum konferencyjnego im. Janusza Kurtyki, który przed swoją śmiercią zdążył nazwać autora "Sąsiadów" "wampirem historiografii"...

Równolegle z tym, co medialne i doraźnie szokujące dla opinii medialnej, w IPN trwa groźna dla polskiej pamięci rewolucja, która uderza w zasady nauk historycznych i ma przebudować naszą pamięć oraz świadomość narodową zgodnie z duchem rewolty kulturowo-obyczajowej. Z pieniędzy podatników w IPN zainicjowano lewacki kierunek badań naukowych - gender studies - który ma nie tylko zrewidować i zreinterpretować polskie dzieje przez pryzmat płci społeczno-kulturowej, ale także promuje homoseksualizm, aborcję i walkę z rzekomą opresją Kościoła katolickiego.

Kłopoty z seksem czy z IPN?

W 2012 r. IPN wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim opublikował książkę "Kłopoty z seksem w PRL. Rodzenie nie całkiem po ludzku, aborcja, choroby, odmienności" pod redakcją prof. Marcina Kuli. Po raz pierwszy dumne logo instytutu na okładce, z orłem otoczonym drutem kolczastym symbolizującym zniewolenie Polaków w latach 1939-1989, firmowało książkę kłamliwą i przewrotną w swoim przekazie, na której treść składają się cztery rozprawki lewicowych badaczy na temat chorób wenerycznych, aborcji, położnictwa i ruchu gejowskiego w PRL.

Oto jej pomysłodawca i opiekun naukowy autorów - Marcin Kula, od lat relatywizujący komunistyczny totalitaryzm i psujący jakość polskiej historii wynurzeniami o drugorzędności faktów oraz bezsensowności wycierania spodni w archiwach - sugestywnie oznajmił we wstępie, że walka o przyrost naturalny (a w domyśle: obrona życia dzieci nienarodzonych) i nieakceptowanie homoseksualizmu są cechami charakterystycznymi zamordystycznych totalistów spod znaku Hitlera, Ceau?escu i Czerwonych Khmerów! Patrząc z tak zakłamanej perspektywy, październikowa zmiana 1956 r., wprowadzenie aborcji na życzenie i kilkunastoletnia era rządów Gomułki jawią się Kuli tyleż postępowo, co demokratycznie, pragmatycznie i wręcz modernizująco:

"W 1956 r., wraz z kryzysem końca Planu Sześcioletniego oraz ogólną liberalizacją, potrzeby zaczęły choć trochę dochodzić do głosu, a realne życie przypominało o sobie. Zaczęto mówić o planowaniu rodziny, powołano pewne stowarzyszenia i instytucje działające w tym zakresie, w szkołach zaczęto uczyć nie tylko o pantofelku i królikach, ale eksperymentalnie wprowadzono przedmiot 'higiena'(!), poświęcony życiu seksualnemu. Pojawiły się środki antykoncepcyjne - skądinąd mało pewne (prezerwatywy często pękały!). W 1956 r. uchwalono ustawę aborcyjną. Jak swego czasu chciano większego przyrostu naturalnego, zwłaszcza na Ziemiach Zachodnich, wówczas zwanych 'Odzyskanymi'(by 'odzyskane' zaludnić Polakami), tak Władysław Gomułka, powróciwszy do władzy, był przerażony perspektywą napłynięcia na rynek pracy wyżu demograficznego, zrodzonego w powojennym entuzjazmie. Ten jego strach był zresztą jedną z przyczyn podnoszenia poziomu inwestycji (by przygotować miejsca pracy dla przyszłych robotników) - czyli przyczyną jednego ze zjawisk bardzo bogatych w konsekwencje dla dalszej historii kraju. Ten strach skłaniał też do posunięć na rzecz ograniczenia przyrostu naturalnego".

Jazda antykatolicka

Jednak to, co Marcin Kula w charakterystyczny dla siebie sposób owija w bawełnę, tworząc mało wiarygodne interpretacje gomułkowszczyzny (zapewne poza pękającymi prezerwatywami!), jego uczennica Aleksandra Czajkowska wyłożyła wprost w tekście poświęconym ustawie aborcyjnej z 27 kwietnia 1956 r.: "Wprowadzając ustawę legalizującą przerywanie ciąży, władza w pełni realizowała postulat równouprawnienia, dając kobietom możliwość wyboru, czy chcą być matkami, czy też nie. Postulat równouprawnienia może być wszakże realizowany poprzez uświadamianie kobiet i udostępnienie środków antykoncepcyjnych". Co ciekawe, głosy nielicznych katolików broniących dzieci nienarodzonych w Sejmie PRL, choć przecież powiązanych z reżimem, Czajkowska uznała za sprzyjające komunistom (wprowadzającym przecież aborcję na życzenie!), gdyż "przyzwolenie na publiczne głoszenie poglądów odmiennych od stanowiska partii stwarzało pozory demokracji, wolności słowa i przekonań". Swą analizę ustawy aborcyjnej i jej konsekwencji Czajkowska rozpoczęła jednak. od przybliżenia stanowiska Kościoła katolickiego w sprawie dzieciobójstwa, bo przecież "nauka Kościoła miała przemożny wpływ na ustawodawstwo świeckie. Zasada, że płód podlega ochronie i ma prawo do życia jak każda inna istota ludzka, mocno zakorzeniła się w świadomości społecznej". Na tyle "mocno", że "już w pierwszych latach po wyzwoleniu" (przez Armię Czerwoną!) "dominował głos przeciwników spędzania płodu". Tym samym to katolicy zdołali niejako reżimowi Bieruta i Bermana narzucić swój pogląd na aborcję, po jej legalizacji w 1956 r. próbowali zaś wrócić do antyaborcyjnego stalinizmu, stosując klauzulę sumienia w zawodzie lekarza i pielęgniarki, naciskanych dodatkowo przez duchowieństwo katolickie z prymasem Wyszyńskim na czele.

Czajkowska na tym nie poprzestaje i próbuje przybliżyć przyczyny tak opresyjnego stanowiska Kościoła katolickiego. Nie wiedząc nic chociażby o wczesnochrześcijańskich i XIII-wiecznych dysputach teologicznych na temat początku życia oraz duszy człowieka, pozbawiona elementarnych kompetencji teologicznych postępowa historyczka oznajmiła kategorycznie, że "dopiero pod koniec XIX wieku w obrębie Kościoła katolickiego zaczęły pojawiać się teorie uznające moment poczęcia jako moment powstania człowieka", czemu miał "sprzyjać kult Niepokalanego Poczęcia Marii". Owe XIX-wieczne "teorie" podszyte kultem "Marii" miały doprowadzić wkrótce do potępienia aborcji "jako sposobu ukrycia grzechu seksualnego" (sic!), a później "jako czegoś, co bezpośrednio zagraża ludzkiemu życiu" (sic!).

Później genderowa nowomowa, w której nie ma miejsca na metafizykę i przypominanie troski Kościoła o zbawienie dusz abortowanych dzieci pozbawionych chrztu świętego, przypomina język marksistów: "Przyjęcie jednolitego stanowiska w kwestii aborcji zarówno przez prawo kanoniczne, jak i naukę papieską świadczyło o postępującej centralizacji w Kościele katolickim", a "ugruntowanie się poglądu na aborcję jako 'zła' moralnego, według Jane Hurst jest zarówno próbą konsolidacji autorytetu Kościoła w tej kwestii, jak i ruchem skierowanym w stronę obrony integralności rodziny".

Ideologiczne zaangażowanie autorki i bój o aktualne prawo do aborcji okazały się jednak silniejsze nawet od ustawy o IPN określającej ramy czasowe badanych zagadnień jako lata 1939-1990. Swoje przemyślenia na temat prawa do aborcji Czajkowska przenosi w epokę III RP. Cytując "ustalenia" Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny "marszałkini" Wandy Nowickiej w kwestii "podziemia aborcyjnego", formułuje lewacko-feministyczne wnioski, które nigdy nie powinny pojawić się w publikacji IPN: "Ustawa antyaborcyjna, zamiast rozwiązać problem, jak się wydawało i wydaje wnioskodawcom oraz jej zwolennikom, znacznie pogarsza sytuację kobiety i dziecka. Niemożność wyegzekwowania przysługującego im prawa prowadzi do tego, że kobiety nielegalnie usuwają ciążę. Ustawa ta przede wszystkim godzi w dobro kobiety i odbiera jej możliwość samodzielnego podejmowania decyzji. Obrońcy życia poczętego (pro-life) uważają, że dzięki postępowi medycyny zmniejszyło się zagrożenie dla życia i zdrowia kobiety ciężarnej, minimalizują zjawisko gwałtu, sugerują także, iż to ofiara jest prowokatorem. W ogóle nie biorą pod uwagę gwałtów i przemocy w rodzinie. Eksperci katoliccy kwestionują także znaczenie społecznych przyczyn aborcji, uzasadniając swe poglądy tym, iż zabijanie dzieci z biednych rodzin nie zlikwiduje nędzy. Zwolennicy prawa do wolnego wyboru (pro-choice) mówią, iż narzucanie całemu społeczeństwu, za pośrednictwem instytucji państwowych, zasad współżycia odwołujących się do dogmatów religijnych jest sprzeczne z ustrojem demokratycznym oraz przejawem nietolerancji wobec tych obywateli, którzy nie są katolikami".

Komunokatolicyzm i geje

W podobnym duchu utrzymana jest też rozprawka Agaty Fiedotow na temat ruchu gejowskiego w PRL w latach 1981-1990 i jego związków z międzynarodówką homoseksualną. Również ona widzi analogie między homofobiczną postawą Kościoła katolickiego a stanowiskiem komunistów niechętnych "zachodnim nowinkom". Fiedotow podobnie jak Czajkowska daje popis swojego teologicznego przygotowania. Nie znajdując (a raczej nie znając) podstaw doktrynalnych do potępienia praktyk homoseksualnych przez Kościół, obwieszcza zdecydowanie, jak przystało na nowy typ historyka z IPN, że przecież "żadna z Ewangelii nie podejmowała wprost kwestii homoseksualizmu, pojawiła się ona w Listach Apostolskich, gdzie 'mężczyźni współżyjący z mężczyznami' wymieniani byli pośród innych grzeszników, którzy nie trafią do Królestwa Bożego".

W ten sposób Kościół katolicki, w oparciu o wątpliwe stanowisko odosobnionego w homofobii św. Pawła, dawał niejako przyzwolenie na działania milicji i bezpieki tropiących, rejestrujących i goniących homoseksualistów w PRL, stwarzając klimat szczelnej opresji. "Przy dużym znaczeniu Kościoła katolickiego w Polsce, szczególnie widocznym w latach osiemdziesiątych, nauka Kościoła dotycząca homoseksualności dla wierzących osób homoseksualnych była źródłem wielu wątpliwości i konfliktów sumienia. W środowiskach homoseksualnych Kościołowi przypisywano odpowiedzialność za niezadowalający poziom społecznej tolerancji i konserwatyzm polskiego społeczeństwa" - czytamy w "Kłopotach z seksem w PRL". I dalej: "Dlatego też temat stosunku Kościoła czy szerzej chrześcijaństwa do kwestii homoseksualizmu pojawił się kilkakrotnie w drukach gejowskich. Kwestię podejmowano na dwa sposoby - otwarcie krytykując stanowisko Kościoła katolickiego lub powołując się na wypowiedzi przedstawicieli lub teologów kościołów protestanckich, przyjmujących znacznie liberalniejszą postawę wobec homoseksualnych wiernych. Kościołowi zarzucano 'wstecznictwo', a wyznawcom 'dewocję'". Niechętnie odnoszono się do ogłoszonego wówczas stanowiska Kościoła w sprawie homoseksualizmu, papieżowi, odpowiedzialnemu za taki jego kształt, przyznano "nagrodę homofoba".

Przewrót

Kiedy w 2012 r. IPN wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim opublikował skandaliczną książkę "Kłopoty z seksem w PRL. Rodzenie nie całkiem po ludzku, aborcja, choroby, odmienności", niektórzy z moich kolegów tłumaczyli mi, że jest to inicjatywa jednorazowa. Według nich miał to być pojedynczy lewacki wybryk, będący wyłącznie przemyślanym przez politycznych makiawelistów z Rady IPN i gabinetu prezesa IPN ukłonem w stronę "Wyborczej", która uśpiona lojalnością ideową odnowionego instytutu zaprzestanie w ten sposób ataków na IPN.

Okazało się jednak, że tom "Kłopoty z seksem w PRL" był jedynie próbą rozpoznania sytuacji bojem. Patrioci mało czytają, więc książki atakującej Kościół, broniącej prawa do aborcji i publicznego przyzwolenia na homoseksualizm nie zauważyli, co oznaczało, że w instytucie można posunąć się jeszcze dalej, inicjując i finansując (także na zewnątrz IPN) badania genderowe. Jednak w praktyce wszystko zaczęło się w instytucie jeszcze w czasie "bezkrólewia" - po Smoleńsku i śmierci Janusza Kurtyki, a przed wyborem Łukasza Kamińskiego na stanowisko prezesa IPN. Zapowiedzią genderowego przełomu była międzynarodowa konferencja naukowa zorganizowana w kwietniu 2011 r. przez Biuro Edukacji Publicznej IPN: "Kobiety w oporze społecznym i opozycji w Polsce 1944-1989 na tle porównawczym", która stała się później niejako lewicowym wianem do prezesury Kamińskiego, którego niezależnie od tego poparła zgodnie koalicja PO-PiS (od głosu wstrzymał się jedynie Antoni Macierewicz).

Nieprzypadkowo szczęśliwy z powodu wskazania Kamińskiego przez Radę IPN na prezesa w maju 2011 r. Adam Leszczyński z Krytyki Politycznej pisał na łamach "Gazety Wyborczej" (1 czerwca 2011 r.): "Szef Biura Edukacji Publicznej [Kamiński] patronował w kwietniu pierwszej w historii Instytutu konferencji 'genderowej' o roli kobiet w oporze społecznym w krajach komunistycznych po II wojnie światowej. To świadczyłoby, że nie jest tak konserwatywny i zamknięty na nowe prądy w nauce jak duża część kadry IPN".

Niestety, publicysta "Wyborczej", o którym widujący go czasem w przedsionkach centrali IPN niektórzy pracownicy mówią dzisiaj, że jest nieformalnym doradcą prezesa (ale też doradcą szefa gabinetu prezesa IPN), miał rację. Odnowiony IPN zatrudnił grupę lewicowych aktywistów rekrutujących się z seminariów magistersko-doktoranckich profesorów Kuli, Eislera oraz Friszkego i wykorzystując publiczne środki, zaczął podążać za rewolucyjnymi koncepcjami nauki. Efekty tych działań są coraz bardziej widoczne.

Kilka tygodni temu, właśnie pod auspicjami prezesa Kamińskiego (i z jego klimatyczno-genderowym artykułem na temat "dobrowolnej abdykacji" Polek w ruchu Solidarności "pozostawiającym odgrywanie aktywnej roli mężczyznom"!), ukazała się już druga z genderowych książek IPN. Pozornie nie jest ona aż tak radykalna jak "Kłopoty z seksem w PRL", gdyż nie porusza ona w takim stopniu jak poprzednio spraw najbardziej drażliwych - aborcji i homoseksualizmu, lecz jedynie, jak mawiają genderyści, "poszerza feministyczną perspektywę" dziejów oporu społecznego w PRL. "Płeć buntu. Kobiety w oporze społecznym w Polsce w latach 1944-1989 na tle porównawczym" (pod redakcją Natalii Jarskiej i Jana Olaszka) to pokłosie genderowej konferencji z 2011 r., w której razi bełkot genderowej nowomowy w rodzaju: "Płeć kulturowa była rolą, sposobem zachowania się, kluczem do tradycyjnego porządku"; "Konsekwencją kultury stawiającej wysoko przywództwo i ideologię jest marginalizacja kobiet jako podmiotów historii"; "W czasie tych zebrań [mowa o oporze przeciwko kolektywizacji] kobiety wiele razy wyrażały swe emocje sposobami kulturowo związanymi z płcią. Częste więc były krzyki, przeraźliwe piski, lamenty i zawodzenia". Poruszona głupotą tej nowomowy i banalnością zideologizowanych wniosków autorów "Płci buntu" Beata Zubowicz słusznie pisała niedawno na łamach "Rzeczpospolitej" (27 czerwca 2014 r.): "Wnioski, jakie wysuwa część autorów artykułów zebranych w tomie 'Płeć buntu', są nużąco powtarzalne. Można je streścić tak: wiele zachowań w czasie oporu przeciwko komunistycznej władzy determinowanych było przez płeć kulturową (cokolwiek to znaczy). Czy aby do tego dojść, naprawdę trzeba aż organizować międzynarodową konferencję, której książka jest efektem? Mój wniosek będzie więc taki: bez genderowej hucpy książka mogłaby być znacznie ciekawsza. Szkoda, że nie zauważył tego IPN".

"Genderowa hucpa"

To właśnie "Płeć buntu", według jednego z recenzentów książki Pawła Pleskota, wyznaczonego przez obecne kierownictwo instytutu na wyrocznię niemal w każdym obszarze badawczo-historycznym, stanowić ma przełom w badaniach nad PRL. Pleskot pisze o tym wprost, zachęcając historyków z IPN do pogłębienia tego kierunku badań: "'Gender studies', mimo, że zaliczają się do najmodniejszych kierunków współczesnej historiografii, socjologii i antropologii, w dalszym ciągu nie zdobyły sobie należytego miejsca w publikacjach naukowych Instytutu Pamięci Narodowej. A przecież, jak słusznie zauważają redaktorzy tomu, rola kobiet w organizacji i realizacji oporu społecznego była niebagatelna, dlatego też warto ją badać i o niej pisać. Na szczęście nowe publikacje dotyczące problematyki antysystemowych działań w Polsce Ludowej zaczynają dostrzegać tę tak ważną perspektywę, choć można się zastanawiać, czy czynią to w wystarczającym stopniu".

Z powodzeniem tę nowomowę z historycznym fałszem połączył w artykule wspomniany wcześniej publicysta "GW" i funkcjonariusz Krytyki Politycznej. W IPN-owskiej "Płci buntu" Leszczyński występuje jako badacz afiliowany przy Instytucie Studiów Politycznych PAN. Ideologiczne zacietrzewienie każe mu zrewidować stosunek do antykomunistycznego ruchu lat 1976-1989 ze względu na jego patriarchalne spojrzenie na rolę kobiety jako żony i matki. W tekście "Kobitki gołą dupę mu pokazywały. Gender i protest włókniarek w Żyrardowie (listopad 1981)" Leszczyński demaskuje fałsz antykomunistycznego oporu: "Dla demokratycznej opozycji walka o prawa kobiet w miejscu pracy nie była problemem. Walczono raczej o bardziej dostępne przedszkola i żłobki oraz dłuższe urlopy macierzyńskie, co podkreślało rolę kobiety jako żony i matki".

Opisując protest kobiet w Żyrardowie, Leszczyński jakby na marginesie wskazuje pośrednio na Annę Walentynowicz jako winną tej sytuacji. Walentynowicz, która nie tylko jest symbolem Sierpnia '80 i Solidarności, ale także uosabia los kobiet upodlonych przez komunizm z powodu ich przekonań (katolicyzm), zdecydowanego sprzeciwu wobec aborcji, antykomunizmu (tu przesądza sprawę krytyka Okrągłego Stołu) oraz paradoksalnie ich aktywności publicznej również na rzecz kobiet od lat 50., w absurdalnej genderowej narracji jest rzecznikiem patriarchatu i upolityczniania kobiecych wystąpień. Nie mieści się zatem w opowieści IPN o kobietach antykomunistkach. Ta zaszczytna rola przypadła wyłącznie lewicowym aktywistkom z jednego towarzystwa (i, co ważne, zwolenniczkom zmowy w Magdalence!) w rodzaju Ludwiki Wujec, Ewy Kulik, Heleny Łuczywo czy Joanny Szczęsnej.

***

Polska prawica i jej patriotyczne media zamiast przyglądać się genderowym szaleństwom IPN, które w perspektywie dekady przeformatują umysły młodych Polaków i unieważnią zastaną tradycyjną polskość, prowadzi wyniszczającą i bratobójczą wojnę o ocenę Powstania Warszawskiego. Tymczasem realna bitwa o pamięć i sens polskości nie dotyczy wydarzeń sprzed 70 lat, ale rozgrywa się na naszych oczach. Jeśli nie będziemy się temu przyglądać, to może być za późno. Półeczka w biblioteczce "gender studies by IPN" ma już dwie pozycje, ale niestety mają być następne. Pamiętajmy o tym także wówczas, kiedy podczas kolejnej konferencji prasowej prezes IPN uroczyście poinformuje o nowym etapie prac ekshumacyjnych na "Łączce".

Sławomir Cenckiewicz

("Do Rzeczy", nr 35/2014)

11.07.2015r.
Do Rzeczy

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet