Kuźnia Giedroycia - Marek Nowakowski
 


foto: Bartek Kosiński/Gazeta Polska

Zygmunt Hertz z paryskiej " Kultury "

Nie tylko literatury dotyczyła epistolograficzna działalność Jerzego Giedroycia. Bywała na wskroś polityczna, budziła potrzebę niezależnego myślenia w kraju. Zachęceni przez niego publicyści, eseiści, pisywali pod pseudonimami i nadsyłali swoje teksty do "Kultury".

W głębi ogrodu była oficyna. Na dole Zygmunt Hertz garażował swój wysłużony samochód; podczas mojego pierwszego pobytu w 1969 r. obwoził mnie nim po Paryżu. Po jego śmierci samochód znikł i książki zalegały tam stosami, wznosiły się pod sufit. Schody prowadziły na górkę, gdzie znajdowały się trzy pokoje gościnne ze wspólną łazienką.

Dzień w "Kulturze"

Rano spotykałem się z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, który w podkoszulku golił się przed lustrem nad umywalką. Ubrani, wymyci i ogoleni szliśmy żwirową ścieżką na śniadanie. Był to rok 1988, piękna jesień. Spędziłem w Maisons-Laffitte dwa tygodnie. Siedzibą podparyskiej "Kultury" i Instytutu Literackiego był piętrowy pałacyk, malowniczy, obrośnięty winoroślą, z oszkloną werandą pełną kolorowych kwiatów. Śniadanie spożywaliśmy w jadalni z okienkiem do kuchni. U czoła stołu siadywał Jerzy Giedroyć, wysoki, postawny pan o intensywnie niebieskich oczach, w tweedowej miękkiej marynarce, zawsze z fularem pod szyją zamiast krawata. Jeszcze przed posiłkiem zapalał papierosa. Jego młodszy brat Henryk przyjeżdżał punktualnie przed dziewiątą kolejką podmiejską z Paryża i też zasiadał z nami do śniadania. Wkrótce pojawiał się listonosz, przynosił pocztę. Pan Jerzy rozdzielał korespondencję. Prenumeraty, rachunki, rozliczenia finansowe odkładał na osobny stosik po stronie Zofii Hertz i brata Henryka. Oboje bowiem prowadzili sprawy finansowe i administracyjne wydawnictwa. Listy od czytelników i teksty z zakresu eseistyki kulturalnej, prozy, poezji to domena Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który dwa razy w roku przyjeżdżał z Neapolu na kilkumiesięczny pobyt do Lafitu i zajmował się stroną literacką miesięcznika i wydawnictwa, recenzował, oceniał, prowadził korespondencję z czytelnikami. Sporą część poczty zostawiał dla siebie pan Jerzy. Mogły być to listy od Juliusza Mieroszewskiego z Londynu, Leopolda Ungera z Brukseli, Andrzeja Bobkowskiego z Gwatemali, Jerzego Stępowskiego z Berna i innych stałych współpracowników rozsianych na antypodach kuli ziemskiej, od Ameryki po Australię.

Przeglądaliśmy różnojęzyczną prasę, gawędziliśmy trochę i piliśmy mocną smolistą kawę parzoną na sposób włoski przez pana Gustawa. Rozpoczynał się dzień pracy w Maisons-Laffitte. Pan Jerzy podążał do swojego gabinetu. Zofia Hertz i Henryk Giedroyć, zwany przez najbliższych Dudkiem, do swoich pokojów. W największym pomieszczeniu pracowali Jacek Krawczyk i dwaj młodzieńcy, którzy w czasie karnawału Solidarności znaleźli się za granicą i zaczęli pracę w " Kulturze ". Jak również Jula Juryś, wywodząca się z emigracji marcowej po '68 r. Przygotowywano się do wydania książki, składano kolejny numer miesięcznika, wybierano materiały do "Zeszytów Historycznych", które korzystały z ogromnych zasobów archiwalnych porządkowanych i katalogowanych przez Jacka Krawczyka. Pan Jerzy co jakiś czas wynurzał się z gabinetu i jako strateg czuwał nad całością. Praca z przerwą na obiad trwała do późnego popołudnia. Henryk Giedroyć ruszał w drogę do Paryża, gdzie mieszkał z żoną, Włoszką. Młodzi pracownicy też opuszczali siedzibę "Kultury". Zostawali pan Jerzy, Zofia Hertz, Gustaw Herling-Grudziński oraz Józef Czapski. On jadał posiłki u siebie i rzadko schodził na dół. Kłopoty ze wzrokiem znacznie utrudniały mu aktywność. Był jeszcze Black, ulubiony pies, czarny, długowłosy, z frędzlastymi uszami. Chyba już trzeciej generacji, ciągle identyczny, o takim samym imieniu. Black uwielbiał spacery z panem Jerzym po ogrodzie. Chodzili dwa, trzy razy dziennie. Dla pana Jerzego dzień pracy jeszcze się nie kończył. Zamykał się w gabinecie i odpowiadał na listy.

Odkrywca talentów

Korespondencja była istotą pracy pana Jerzego. Sugerował pomysły artykułów, proponował tematy, wyrażał swoje krytyczne uwagi, oceny. Przecież w taki sposób namówił w Argentynie Gombrowicza do pisania "Dziennika", którego partie ukazywały się regularnie w "Kulturze". Choć, jak wyznał mi raz, wcale nie był admiratorem prozy mistrza Witoldo. Tak samo Miłosz był inspirowany tą metodą perswazji na odległość. Wynalazł zapomnianego, schorowanego Leo Lipskiego w Izraelu i jego oryginalna proza została wydana przez Instytut Literacki. Także Zygmunt Haupt, znakomity prozaik, mieszkający na południu USA, był odkryty przez Redaktora. Można wymienić wiele nazwisk zapomnianych pisarzy, którzy zaistnieli dzięki niemu. Nie tylko literatury dotyczyła epistolograficzna działalność Jerzego Giedroycia. Bywała na wskroś polityczna, budziła potrzebę niezależnego myślenia w kraju. Zachęceni przez niego publicyści, eseiści, pisywali pod pseudonimami i nadsyłali swoje teksty do " Kultury ". Choćby Pelikan publikujący przez lata korespondencję z kraju. To był Zygmunt Florczak, cichy, trzymający się z dala od polityki krytyk sztuk plastycznych. W pisaniu dla "Kultury" celnie pokazywał stan rzeczy w komunistycznej Polsce. Później Roman Zimand, pisujący pod pseudonimem Leopolita. Wcześniej jeszcze Cat-Mackiewicz, niemieszczący się w ciasnych ramach prasy PAX-u, pisywał sekretne teksty do "Kultury" jako Gaston de Cerizay.

Kiedyś drzwi gabinetu pana Jerzego były uchylone i widziałem stos karteluszków zapisanych ręcznie i na maszynie, piętrzących się na biurku. Redaktor na chwilę przestał pisać i z nieodłącznym, mentolowym papierosem Cool w dwóch palcach zapatrzył się w okno. Na okienny parapet wskoczył malutki czupurny kogut rasy japońskiej, który nie wiedzieć skąd przybłąkał się do ogrodu. Redaktor wychodził czasem i podsypywał mu ziarno. Kogut towarzyszył mu, krocząc dostojnym kogucim krokiem.

Nadchodziła noc i zbieraliśmy się w szczupłym gronie: pani Zofia, Redaktor, pan Gustaw i ja na oszklonej werandzie. Piliśmy herbatę, oglądaliśmy telewizję. Jerzy Giedroyć gustował w westernach i filmach z Jeanem Gabinem. Około północy udawaliśmy się na spoczynek. Pani Zofia i Redaktor do swoich pokojów na piętrze. Ja z panem Gustawem do oficyny. Długo w noc widziałem światło w pokoju Jerzego Giedroycia. Był tytanem pracy. Jak sam mawiał, starczało mu pięć godzin snu i pół godziny drzemki po obiedzie. Pani Zofia w pracowitości mu nie ustępowała. Młodzi redaktorzy (choć wynagradzani skromnie) godzin pracy nie liczyli. Redaktor wymagał od wszystkich pełnego oddania sprawie. Pewnego rana zauważył mimochodem, że Jacek Krawczyk jest jakiś senny, zmęczony, mało wydajny . - Za długo czyta Józiowi - powiedział. - Zwróć mu uwagę, Zosiu!

Józef Czapski, znakomity malarz i pisarz, z powodu utraty wzroku korzystał z życzliwości bliskich, którzy czytali mu ulubione książki . Z Paryża przyjeżdżała Teresa Dzieduszycka i poświęcała głośnemu czytaniu kilka godzin. Wieczorami zachodził na piętro Jacek Krawczyk, sprawujący funkcję archiwariusza i bibliotekarza. Kilka razy i ja spełniłem rolę lektora Józefa Czapskiego.

Skądinąd Jerzy Giedroyć był człowiekiem łagodnym, wyrozumiałym i życzliwym. Powściągliwy w szafowaniu słowem, rzeczowy. Tak płynęły dni w Laficie. Przychodził ze stacji kolejki Henryk Giedroyć, podział poczty, praca, nieustanna praca. Wychodziło wiele książek (sam wydałem w Instytucie sześć publikacji), skład już komputerowy , wysoka technologia. Dawniej, w 1965 r., jeździłem z Zygmuntem Hertzem do drukarni na Rue Stevenson, gdzie drukarz Ukrainiec (znał polski) ręcznie składał numery "Kultury" i tomy wydawnictwa.

Enklawa Niepodległej

W ciągu dnia pan Jerzy często przyjmował gości, działaczy Solidarności, którzy pozostali za granicą, zaprzyjaźnionych Ukraińców, Rosjan z "Kontynentu" Maksymowa, bywały spotkania w pobliskich kafejkach, restauracjach. Odwiedzał pana Jerzego Jan Nowak-Jeziorański z Wolnej Europy, Bolesław Wierzbiański, redaktor "Nowego Dziennika" w Nowym Jorku, Michał Heller, rosyjski emigrant, znawca Sowdepii, inni. Konferowali długie godziny. Bo ośrodek w Maisons-Laffitte to kuźnia budowy Niepodległej, trwająca kilkadziesiąt lat. Żywiona niemalejącą wiarą w sens tego działania. Połączona integralnie koncepcją stworzenia dobrych stosunków z sąsiadami, Ukrainą, Białorusią, Litwą i kręgami opozycji antysowieckiej w Rosji. Instytut Literacki pierwszy w Europie wydał monumentalną antologię literatury ukraińskich twórców, zamordowanych w akcji stalinowskich czystek. "Kultura" wielokrotnie gościła na swoich łamach myślicieli i publicystów ukraińskich z Bohdanem Osadczukiem na czele. Pan Jerzy stworzył żywy ośrodek myśli politycznej, promieniujący na Polskę, czego dowodem były zminiaturyzowane bibułkowe wydawnictwa Instytutu i numery miesięcznika przemycane do kraju. Nie była to skostniała enklawa emigracji, rzewnie rozpamiętująca utracone dwudziestolecie. Celem było stałe podsycanie w Polakach gasnącego ducha, angażowanie się w Październik, Marzec i inne wstrząsy w PRL-u, szukanie kontaktów z każdą opozycją, nawet z taką, która chciała jedynie naprawiać socjalizm. Nieraz z romantycznym ożywieniem mówił pan Jerzy o nadziei połączenia dążeń elit, inteligencji, robotników, chłopów w jedność zdolną wstrząsnąć fundamentami władzy komunistów w Polsce. Był politykiem z wizją. Jego działalność w międzywojennym dwudziestoleciu najlepiej o tym świadczy. Wybijający się działacz korporacji akademickiej i innych stowarzyszeń studenckich. Po studiach szybko odkryty jako wybitnie zdolny młodzieniec pracował w ministerstwach na stanowiskach kierowniczych, sekretarzował ministrom. Skupił wokół siebie grono równie zdolnych rówieśników i założył pismo "Bunt Młodych", a później "Politykę", które zyskały uznanie ważnych organów opiniotwórczych. Rozważano na ich łamach przyszłość państwa polskiego, konieczność reform, kierunki polityki zagranicznej. Przyświecał temu gremium duch Piłsudskiego.

Aktywność Jerzego Giedroycia obejmowała szeroką skalę. Brał udział w dyskusjach z emigrantami rosyjskimi, angażował się w ruch prometejski narodów Kaukazu i bliskiej Azji. Zajmował się problematyką ukraińską. C oraz bardziej ceniony w kręgach władzy, liczono się z jego krytycznym zdaniem. Kataklizm wojny przerwał twórczą działalność młodego polityka. Jerzy Giedroyć znalazł się na emigracji. Nie poddał się. Nadal na miarę swoich możliwości budował od nowa zręby niepodległej Polski. Znamienna jest wypowiedź jednego z najbliższych jego współpracowników, Adolfa Bocheńskiego, żołnierza korpusu Andersa, który podczas kampanii włoskiej, niedługo przed swoją śmiercią na polu walki, pisał w liście do przyjaciela w Londynie, że jego zdaniem w ich pokoleniu najwybitniejszą indywidualnością jest Jerzy Giedroyć i on po wojnie powinien być premierem rządu w odrodzonej Polsce. Historia zdecydowała inaczej. Jerzy Giedroyć, Redaktor, Książę (wywodził się z litewskiego rodu kniaziów), był jedną z najwybitniejszych indywidualności pośród Polaków dwudziestego wieku.

Pożegnanie

Dzień był upalny, duszny. Odwiedziłem Maisons-Laffitte. Już nie było pana Jerzego. Tylko pani Zofia Hertz. Siedzieliśmy na ławeczce przed domem. Milczeliśmy. Przymknąłem oczy. Wyłonił się z zaświatów pan Jerzy i nabrał materialnego kształtu. Siedzi w gabinecie i pisze listy na różne strony świata. Spowija go dym z mentolowego coola, którego odłożył na popielniczkę. Było to moje pożegnanie osobliwego klasztoru o surowej regule z jego niezłomnym przeorem na czele.

Marek Nowakowski

06.05.2013r.
Gazeta Polska Codziennie

*********************************************************************************************
Komunikat ekspertów współpracujących z Zespołem Parlamentarnym
**********************************************************************************************

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet