Korespondencja z Krakowa
NIE TYLKO WE LWOWIE CZERWONY PAŹDZIERNIK Z BIAŁYM
ORŁEM BEZ KORONY i ŚLADAMI LENINA W TLE
Czerwony październik usiłował wyważyć otwarte drzwi wiodące do Europy. Wcześniej jednak u siebie rozpoczął masowe mordy "wrogów ludu", niszczenie świątyń, wiernych i duchowieństwa, upatrując w nich największego zagrożenia, największych "wrogów czerwonej gwiazdy". Wizerunek tych rewolucyjnych działań i nowego porządku działań obrazuje precyzyjnie Antoni Ferdynand Ossendowski w swojej książce "Lenin". Oto fragmenty owych poczynań z udziałem samego Włodzimierza Uljanowa Lenina:
" Antychryst przyszedł i państwo na ziemi zakłada. Ów Antychryst posiada dwa oblicza: jedno Lenina, drugie Trockiego. Boże zmiłuj się ! Boże zmiłuj się nad nami ! - wzdychali chłopi.
Towarzysze włościanie ! Ci ludzie są zakładnikami i będą rozstrzelani, jeżeli nie wydacie swoich sąsiadów. Jak to! wrzasnął dowódca oddziału - nie wiecie, że własność prywatna została zniesiona na zawsze? Wszystko jest wspólne. Będę liczył do trzech. Powiadajcie kto z was brał udział w bitwie? Raz.. dwa, liczył przejezdny komisarz wyjmując z pochwy rewolwer. Trzy ! Stojący przy zakładnikach agent "czeki" przyłożył lufę rewolweru do ucha włościanina i wystrzelił. Chłop z roztrzaskaną głową runął na ziemię.
- .Jacyś ludzie bili kogoś, wlokąc go po kamieniach bruku i co chwila wybuchając bezmyślnym śmiechem. Głowa bitego człowieka tłukła się i podskakiwała na kamieniach, a za nią ciągnął się krwawy ślad. Niech żyje socjalna rewolucja ! - krzyknął Lenin - niech żyje władza Rad, robotników, żołnierzy, wieśniaków ! Ho! Ho! Ho! - odpowiedział mu tłum i biegł dalej znęcając się nad zabitym. Lenin odprowadzał oddalających się morderców dobrotliwym wejrzeniem czarnych oczu. Zachodzące słońce zapaliło ognie i blaski na złotym krzyżu godle męki. Lenin przyjrzał się mu zmrużonymi oczami i rzekł: - no i cóż ? Gdzież potęga Twoja i Twoja nauka miłości ? Milczysz i nie sprzeciwiasz się ? I będziesz milczał, bo my zatwierdzamy prawdę !
Codziennie rozstrzeliwano ludzi bez sądu, dopuszczano się prowokacji, wyłudzano pieniądze za zwolnienie z więzienia, bito aresztowanych, znęcano się w taki sposób, o jakim w najbardziej ponurych czasach caratu nie słyszano nigdy.
".w Boga i Syna Bożego wierzysz?
Boga nie znam, a Jezusa z Nazarei poważam, bo strachu napędził możnym i nieprawym - odparł Lenin.
.Dlatego to się dzieje, że każdy człowiek jest Synem Bożym, bratem Chrystusowym. - i Zbawicielem, do którego modły zanoszą ludzie ciemni, ulegli namowom popów! - dodał Lenin ze złym uśmiechem.O, ja będę sądził bez litości, bez żalu.karał całą potęgą nienawiści.
- Towarzysze! Zajrzyjmy w oczy ciemiężców naszych!
Do katedry!
Lenin wkroczył do kościoła w czapce, a za nim szli komisarze, fińscy strzelcy i żołnierze i nikt nie obnażał głowy.
Tłum skamieniał i ze zgrozą patrzył na bezbożników. Otwarły się złote podwoje "bramy cesarskiej" w wielkim ołtarzu i duchowieństwo w rytualnych szatach, z krzyżami w rękach i ewangelią, niesioną na głowie przez opasłego arcydiakona, wyszło na spotkanie nowych władców stolicy.
Albowiem rzekł Chrystus, Zbawiciel nasz: "każda władza od Boga jest." - zaczął proboszcz katedralny przemówienie swoje, ze zgorszeniem i strachem patrząc na małego barczystego człowieka w robotniczej czapce, z pod daszka, której pytająco i przenikliwie błyskały zmrużone oczy mongolskie. -
Dość tej komedii! -dobitnie rzekł Lenin. - Władza pracujących nie jest od żadnego z istniejących bogów, tylko - od warsztatów i pługów, z potu i krwi! Dość tego! Nie znamy waszych bajek o bogach. Nie potrzebujemy tego opium, tego haszyszu, krępującego wolę ludu! Bogów nie ma ani w niebie, ani na ziemi! Nigdzie! Nigdzie!
Duchowieństwo w lęku cofać się zaczęło; jeden z popów, zakasawszy ciężką szatę, biegł, plącząc się w jej połach. Lenin wybuchnął śmiechem, a za nim komisarze, żołnierze i tłum, przed chwilą zgorszony i strwożony.
Ta zmiana nastroju nie uszła uwagi Lenina, więc zwracając się do popów zawołał: - gdyby wasz Bóg istniał, to i wtedy odstąpiłby od was - służalców carskich, pasibrzuchów, pijaków, rozpustników, ciemiężycieli pracującego ludu.
Lecz nie ma Go nigdzie! Pokarałby mnie za słowa moje, a tymczasem widzicie? Cofacie się i uchodzicie, usłyszawszy prawdę!
Lenin spostrzegł, że ten i ów z tłumu wcisnął czapkę na głowę, a stojąca w pobliżu kobieta, zamierzająca zrobić znak krzyża, nagle opuściła rękę i uśmiechnęła się zagadkowo.
Otoczony eskortą i komisarzami Lenin poszedł dalej.
Wzdłuż ścian ciągnęły się grobowce carów i ich małżonek. Biały i różowy marmur , korony, krótkie złocone napisy.zatrzymał się przy jednym grobowcu i uderzył weń kolbą karabinu..
Żołnierze i tłum rzucili się do rozbijania pobliskich grobowców, wywlekali trumny z zabalsamowanymi resztkami dawnych władców, otwierali je, zrywali złote przedmioty, drogie tkaniny i wlekli sztywne, zabalsamowane zwłoki po posadzce, śmiejąc się, krzycząc i dopuszczając się sprośnych, bezwstydnych żartów.
Wrzućcie te lalki do Newy! - poradził Lenin, dobrotliwie patrząc na rozzuchwalony, rozbawiony tłum, niby ojciec na dzieci swawolne. Wyciągnięto ciała i trumny na plac i wleczono dalej, aż do murów; wśród gwizdu, wycia, krzyku i śmiechu strącono wszystko do rzeki.
Tłum z wesołymi okrzykami powracał do katedry, lecz baczny na wszystko Lenin zjawił się na krużganku. Twarz mu się śmiała. Wołał , wyciągając ręce do biegnących ku niemu ludzi. -
Wyrzuciliście te niepotrzebne śmieci, te relikwie burżuazji! Pokazaliście całemu światu, co myślicie o koronowanych katach.był niezmiernie szczęśliwy.
Dziś pierwszego zaraz dnia zrozumiał, że jest stworzony na wodza ludu. Wiedział do jakiego celu poprowadzi te masy ślepe w nienawiści; miał wolę nieugiętą, aby czynić to; dziś przekonał się, że potrafi wolę swoją narzucić. Wyniosły go na szczyt fali siły żywiołowe, nie będzie się im opierał, jednak.ulegając potędze mas, część tej potęgi skieruje w łożysko przez siebie przygotowane.
.do gabinetu weszła Helena. Miała bladą wzburzoną twarz, usta jej drżały, w oczach migotały iskry gniewu. Przychodzę do pana ze skargą! - zawołała bez powitania.
Co się stało! - zapytał Lenin, uśmiechając się ironicznie.
Byłam w cerkwi ze swoimi wychowańcami. Ach! To wprost straszne! Wierzyć się nie chce!
Raptem wdzierają się żołnierze czeki, zaczynają wypędzać modlących się, szukających ukojenia i pocieszenia.
Proszę pomyśleć, że teraz Boże Narodzenie! Żołnierze biją ludzi, bluźnią straszliwie, strącają ze ścian obrazy, wyłamują podwoje prowadzące do ołtarza, zwlekają z jego stopni biskupa, znęcają się nad nim, a później strzelają do obrazów i krzyży.To straszne! To może wywołać wybuch oburzenia ludu, wojnę domową!
A czy lud się sprzeciwiał, odgrażał, wszczynał bunt? - Spytał Lenin.
- Nie! W popłochu uciekał, tłocząc się i w ścisku walcząc ze sobą na pięści - odparła na to wspomnienie wzdrygając się cała.
No widzi pani, że wszystko idzie jak najlepiej! - zauważył ze śmiechem.
Ależ były dokonane rzeczy straszne, bluźniercze, świętokradzkie! Wybuchła. I wszystko pod płaszczykiem rozkazów Lenina! Po cóż pani mówi w imieniu Boga? Czy Bóg się bardzo gniewał? Czy grzmiał? Czy pokarał żołnierzy "czeki"? Pani milczy? Więc znaczy nie gniewał się i nie karał? Wyśmienicie! Dlaczego jest pani tak oburzona."?
Tyle we fragmentach "Lenin". A potem? Wojna sowiecko - polsko. Nie sposób pisać o czerwonej okupacji Polski do 1989 roku bez kontekstu lat po pierwszej wojnie światowej, z przerwą na dwudziestolecie międzywojenne. Wojnę sowiecko - polską rozpoczęła agresja Rosji Sowieckiej na Polskę, która była przecież tym korytarzem wiodącym do bolszewickiego podboju Europy. Wojna zaczęła się już na początku 1918 roku, aby rozszerzyć rewolucję bolszewicką w Europie. O wojnie zadecydowało Biuro Polityczne partii bolszewickiej - Włodzimierz Lenin, Józef Stalin, Lew Trocki, Lew Kamieniew. Istniała jedyna droga aby swój cel osiągnęli; droga na Berlin i połączenie sił sowieckich z potęgą niemieckiego proletariatu i uprzemysłowionej gospodarki.
A właśnie Polska stanęła w tych zdawałoby się otwartych drzwiach do Europy. Polskę stanowiącą przedmurze chrześcijaństwa siły rewolucji bolszewickiej zamierzały zmienić na przedmurze mongolskie, zaprowadzić swoje komunistyczne porządki. Już w listopadzie 1918 roku Józef Stalin drogę do Europy określił jako biegnącą przez "polskie przepierzenie", które miała Armia Czerwona sforsować za jednym zamachem.
Profesor Andrzej Nowak uważa w "Dziedzictwie roku 1920" -/"Nasz Dziennik" 13 - 15 sierpnia 2011 /, iż należy postawić pytania:
O co walczyło Wojsko Polskie? O utrwalenie odzyskanej po wieku rozbiorów niepodległości i o granice. Ale granice czego? Czy tylko granice Polski? Czy czegoś więcej w rezultacie? Granice ideologicznej pychy komunizmu? Granice wolności mniejszych, położonych między Rosją, a Niemcami, narodów? Granice Europy? Jakiej Europy? Odpowiedź na te pytania stała się najbardziej dramatyczna wiosną i latem 1920 roku.
Wojna sowiecko-polska weszła wtedy w decydującą fazę. Armia Czerwona szykowała od stycznia potężne uderzenie , które miało w maju rozbić Wojsko Polskie na froncie białoruskim. Naczelnik państwa Józef Piłsudski chciał uprzedzić to uderzenie i podjąć próbę realizacji najambitniejszego zadania. Pragnął utrwalić niepodległość Polski poprzez ostateczne rozbicie imperialnego więzienia narodów na wschód od niej. Uzyskanie niepodległości przez Ukrainę miało zabezpieczyć nie tylko Polskę, ale także pozwolić na wolny rozwój mniejszych narodów od Kaukazu do Bałtyku. Tego celu nie udało się jednak w pełni osiągnąć. Żywioł niepodległościowy na Ukrainie okazał się zbyt słaby, a i siły Polski nie wystarczające do prowadzenia samotnej walki o przyszłość całej Europy Wschodniej nie tylko przeciw Rosji Sowieckiej, ale także wbrew stanowisku głównych mocarstw zachodnich ( Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych ), które przyzwyczaiły się widzieć na tym obszarze jeden czynnik siły: Rosję. Wielka Brytania w szczególności chciała się wówczas porozumieć z Moskwą nawet z "czerwoną". Moskwa jako jedynym na wschód od Niemiec istotnym partnerem w układaniu nowego ładu Europy po wielkiej wojnie. Brytyjski premier David Lloyd George dążył od kwietnia 1929 roku do bezpośredniego porozumienia z Leninem jako rzeczywistym gospodarzem nie tylko Rosji, ale także patronem owego nowego ładu w Europie Wschodniej. Polska niepodległa polityka, uwzględniająca istnienie innych, mniejszych państw na tym obszarze, a także zwracająca uwagę na ideologiczny charakter sowieckiego niebezpieczeństwa dla całej Europy - była w tej perspektywie także tylko przeszkodą.
Lenin wysłał do Londyny Lwa Kamieniewa, członka Politbiura, aby podtrzymał iluzję porozumienia państwa sowieckiego z Zachodem ( za cenę oddania pod kontrolę Moskwy całej Europy Wschodniej.
Jednak w miarę odzyskiwania militarnej inicjatywy w wojnie z Polską i postępów Armii Czerwonej na zachód korciło go rzucenie rękawicy całemu systemowi wersalskiemu w Europie. Front Zachodni Michaiła Tuchaczewskiego miał ruszyć "przez trupa białej Polski" na Berlin. Nie tylko Polska miała być zsowietyzowana.
Skalą ambicji bolszewickiego kierownictwa latem 1920 roku oddaje najpełniej wymiana depesz między Leninem a Stalinem ( który bezpośrednio nadzorował wówczas natarcie Armii Czerwonej na Lwów ). 23 lipca Lenin pisał do Stalina: "Uważam ,że należałoby w tej chwili pobudzić rewolucję we Włoszech. Uważam osobiście, że należy w tym celu sowietyzować Węgry, a być może także Czechy i Rumunię". Stalin, który obiecywał w ciągu tygodnia zająć Lwów, następnego dnia odpowiedział: Teraz kiedy mamy Komintern, pokonaną Polskę i mniej, czy bardziej przyzwoitą Armię Czerwoną (.) byłoby grzechem nie pobudzić rewolucji we Włoszech. (.) Należy postawić kwestię organizacji powstania we Włoszech i w takich jeszcze nieokrzepłych państwach jak Węgry, Czechy, (Rumunię przyjdzie rozbić) (.). Najkrócej mówiąc trzeba podnieść kotwicę i puścić się w drogę, póki imperializm nie zdążył jako tako podreperować swojej rozwalającej się fury. Stalin, zanim ruszył pod Lwów, zdążył już zająć się opracowaniem teoretyczno - ustrojowych rozwiązań, aby poszerzyć sowieckie imperium. We wcześniejszym liście do Lenina zwracał uwagę, że przyszłe sowieckie Niemcy, sowiecka Polska, Węgry, czy Finlandia nie powinny być od razu przyłączone do sowieckiej Rosji na takiej samej federacyjnej zasadzie jak Baszkiria, czy Ukraina, ale zasługują na wprowadzenie dla nich zasady konfederacji, czasowo honorującej tradycje ich odrębności państwowe. Trocki z kolei nalegał 17 lipca na zwiększoną agitację wśród polskich robotników i chłopów w celu zaszczepiania w ich świadomości nowych bohaterów narodowych których dotąd nie znali "towarzyszy Dzierżyńskiego, Marchlewskiego, Radka, Unszlichta i in. Oni mieli zastąpić Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa, czy Paderewskiego w nowej Polsce. Dobić Polskę. W Moskwie trwał II kongres Międzynarodówki Komunistycznej. Delegaci z entuzjazmem patrzyli na wielką mapę, na której codziennie przesuwały się na zachód czerwone chorągiewki. Izaak Babel, wielki pisarz, a w lecie 1920 roku politruk towarzyszący 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego w wielkim rajdzie na Polskę tak zapisywał na gorąco swoje wrażenia z tego momentu: "Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistnia się jedność ludów, wszystko jasne ; są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym". Podniecony otwierającymi się perspektywami Lenin jeszcze 12 sierpnia nawoływał ze zniecierpliwieniem na posiedzenie Politbiura. "
Z politycznego punktu widzenia jest arcyważne, aby dobić Polskę". Polska jednak dobić się nie dała. Rozczarowanie Lenina było wielkie. Zderzenie z siłą ugruntowanego w zdecydowanej większości społeczeństwa dojrzałego patriotyzmu było dla bolszewików zjawiskiem nowym. Próba sowietyzacji Polski rozbiła się o to, co Richard Pipes nazwał europejskim nacjonalizmem, a co tak korzystnie odróżniło sytuację Polski od anomii społecznej, na której bolszewicy zbudowali swój sukces w Rosji, na Ukrainie, czy Białorusi "Przeklęta ciemna Polska", jak pisał 4 września Kliment Woroszyłow, towarzysz Stalina z walk pod Lwowem - wykazała "szowinizm i tępą nienawiść do "ruskich". Nie było już mowy przez następnych dwadzieścia lat - o sowieckiej Czechosłowacji, Węgrzech,Rumunii, w mocy pozostały traktaty pokojowe bolszewików z "burżuazyjnymi" rządami małych republik bałtyckich. Lenin zweryfikował stanowczo całość swojej strategii: pomoc "moralna" i materialna dla sprawy rewolucji w państwach imperialistycznych miała być utrzymana, a nawet zintensyfikowana, w szczególności na terenie kolonii, natomiast wykluczone zostało na długie lata bezpośrednie angażowanie militarne państwa sowieckiego w eksporcie rewolucji. W każdym razie na terenie Europy. System wersalski został na 20 lat ocalony w Bitwie Warszawskiej, a później niemeńskiej. Wraz z nim ocalała szansa niepodległego rozwoju Europy Środkowo - Wschodniej. Przynajmniej jej części i przynajmniej na pewien czas. Cena nie była mała. Blisko sto tysięcy poległych i zmarłych w tej wojnie żołnierzy, młodych ochotników, których symbolem stali się akademicy warszawscy walczący pod Radzyminem pod duchowym przywódcem księdza Ignacego Skorupki, akademicy lwowscy / Orlęta - dopisek AS / z polskich Termopil - Zadwórnej, ochotniczki broniące bohatersko Płocka i Włocławka. Polscy jeńcy którzy nigdy nie wrócili z sowieckiej niewoli.
Wykazujący się najwyższym poświęceniem młodzi członkowie POW ( POLSKIEJ ORGANIZACJI WOJSKOWEJ ), którzy zbierali informacje wywiadowcze na zapleczu sowieckiego frontu. W cieniu czerwonej gwiazdy. Racje w tej wojnie były podzielone. Na pewno nie w lipcu i sierpniu 1920 roku. Agresywny, totalitarny imperializm sowiecki niósł przemoc fizyczną i cywilizacyjną. Narzucał siłą zmianę tożsamości swoim nowym poddanym. Mieli stać się wyznawcami komunistycznej ideologii, opartej w swym rdzeniu na klasowej nienawiści, na stałym resentymencie wobec tych którym powodzi się lepiej, wobec tych którzy wierzą w coś lepszego niż partia. Rację mieli tylko ci którzy bronili Ossowa, bronili Polski, bronili Europy, bronili Boga. Nie ci, którzy chcieli przygnieść Ossów, Polskę, Europę i Boga ciężarem czerwonej gwiazdy. I o tej racji, racji polskiej z sierpnia 1920 roku, nie wolno nam zapominać. Nie wolno nam zapominać jeśli mamy pozostać Polakami, a także jeśli Europa ma zachować rdzeń swej duchowej tożsamości, tej w której jest wolność i chrześcijaństwo. W maju 1920 roku, kiedy żołnierz polski zmagał się z Armią Czerwoną o przyszłość Europy Wschodniej, w Wadowicach urodził się Karol Wojtyła. Wyobraźmy sobie, że Polska poddaje się dyktatowi Lenina w sierpniu 1920 roku. Że powstaje nowa, skrojona według projektu Stalina, polska republika sowiecka. Czy młody Karol mógłby usłyszeć o Bogu? Mógłby stać się Polakiem? Te pytania dotyczą całego pokolenia - najwspanialszej bodaj w XX wieku pokolenia Polaków, urodzonych i wychowanych w wolnej Ojczyźnie. Te pytania dotyczą także nas, dzieci i wnuków tego pokolenia. Owe pytania, pytania o pamięć roku 1920 przekształcają się dzisiaj w pytania jeszcze poważniejsze: czy chcemy nadal być Polakami, czy chcemy walczyć (walczyć naszą pracą, naszą odwagą dawania świadectwa swojej tożsamości) o Polskę i Europę wierną swym najlepszym duchowym tradycjom? Czy chcemy Polski niepodległej, gotowej wspierać wolność mniejszych narodów naszej części kontynentu, czy godzimy się z rolą pionków ustawianych na geopolitycznej mapie przez mocarstwa lekceważące mniejszych i słabszych i narzucające im bezwzględnie dyktat swoich ideologicznych preferencji"?
Tak oto Polska ocaliła siebie i Europę przed klęską "Widma krążącego po Europie, widma komunizmu", deklaracji programowej Związku Komunistów (niemieckiej partii komunistycznej) napisanej przez Karola Marksa i Fryderyka Engelsa na przełomie lat 1847 i 1848 i ogłoszona w lutym 1848 w Londynie.
Po 123 latach niewoli zaborczej powstała Niepodległa wywalczona "krwią i blizną" odzyskana przez Naczelnika Państwa Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego.
Dwudziestolecie międzywojenne Polski Niepodległej nie było jednak spokojne politycznie. Istniała dywersja wewnętrzna i zewnętrzna. Wrogie narodowi siły usiłowały Polskę zniszczyć.
Po przegranej wojnie Rosja Sowiecka w dalszym ciągu usiłowała zagarnąć Polskę.
Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, KPZU - ukraiński oddział Komunistycznej Partii Polski, w okresie międzywojennym działała w województwach lwowskim, stanisławowskim, tarnopolskim i wołyńskim. Prekursorami późniejszej KPZU były grupy socjalistyczno - komunistyczne Borysławia, Drohobycza i Stryja. Partia powstała w październiku 1923 roku z przekształcenia Komunistycznej Partii Galicji Wschodniej. Opowiadała się za przyłączeniem południowo - wschodniej części Polski do ZSRS, podobnie jak Komunistyczna Partia Polski / KPP /.
Czołowi przywódcy KPZU: m.in. Ostap Dłuski, Osyp Kriłyk, Roman Kuźma, Ozjasz Szechter. Organy prasowe: "Nasza Prawda", "Ziemia i Wola", "Walka Mas", "Kultura", "Trybuna Robotnicza".
Komunistyczna Partia Polski / KPP / została założona 16 grudnia 1918 roku, a rozwiązana przez Międzynarodówkę Komunistyczną / Komintern / 16 sierpnia 1938 roku w ramach wielkiej czystki w dawnym ZSRR. Organizacja powstała w wyniku fuzji polskiego ruchu socjalistycznego / PPS - Lewica / i socjaldemokracji na terenie ziem polskich zaboru rosyjskiego / SDKPiL /. W praktyce po połączeniu obu partii w Komunistyczną Partię Robotniczą Polski / KPRP/ jako sekcja Kominternu od marca 1919 roku pełniła rolę sowieckiej agentury na terenie II Rzeczypospolitej. Jej celem strategicznym była likwidacja państwa polskiego i wcielenie jego terenów do Związku Sowieckiego jako republiki sowieckiej. Działalność KPRP / później KPP / została w II Rzeczypospolitej uznana za antypaństwową, nielegalną na terenie Rzeczypospolitej, do czasu rozwiązania przez Komintern w 1938 roku. Działacze KPRP w wojnie polsko - bolszewickiej brali udział po stronie Rosji Sowieckiej. Warto nadmienić, iż w Wilnie powstał Związek Robotników Polskich założony przez Juliana Marchlewskiego i innych, ideologicznie reprezentujący lewicową odmianę socjalizmu, a Feliks Dzierżyński kierował w Wilnie Związkiem Robotników Litewskich o analogicznym profilu.
Kierowana z zagranicy działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN ) okresie międzywojennym polegała na aktach terrorystycznych , dywersyjnych i sabotażowych skierowanych przeciwko polskiej władzy. Zamordowany został m.in. poseł Tadeusz Hołówko, minister Bronisław Pieracki i szereg policjantów. Z rąk Romana Szuchewycza / Tarasa Czuprynki / zginął kurator szkolny Jan Sopiński. OUN posiadała na terenie Polski swoje laboratoria chemiczne w których produkowano bomby i posiadała składy broni, prowadziła na szeroką skalę akcje sabotażowe - jej członkowie podpalali folwarki, niszczyli zboże, linie telefoniczne i telegraficzne. Celem zdobycia pieniędzy dokonywali napadów rabunkowych na urzędy i ambulanse pocztowe, a nawet na pojedynczych listonoszy. Obok tego dokonywane były zabójstwa również Ukraińców, którzy lojalnie wykonywali obowiązki wobec państwa polskiego. Z rąk ukraińskich zginął poeta ukraiński Sydir Twerdochlib, dyrektor gimnazjum ukraińskiego we Lwowie - Iwan Babij, dyrektor seminarium nauczycielskiego w Przemyślu - Sofron Matwijas, ginęli wójtowie ukraińscy.
17 września 1939 roku w porozumieniu z Hitlerem Armia Czerwona wtargnęła do Polski. Do opanowania Polski potrzebny więc był wrogi Polsce układ i tak doszło do IV jej rozbioru.
Czerwoną okupację Polski rozpoczęto od mordów. Wiadomo bowiem, iż zgładzenie inteligencji - mózgu narodu pozbawia naród siły przywódczej.
W środowisku polskich historyków panuje opinia, że z dniem 17 września 1939 kampania wrześniowa została ostatecznie przegrana. Trudno się z tym nie zgodzić. Do agresora z zachodu, dysponującego prawie 2 milionami żołnierzy, 10 tys. dział, 2800 tys. czołgów oraz 2 tys. samolotów, dołączył nieprzyjaciel, który rzucił do walki ponad 300 tys. żołnierzy, 4 tys. dział, 5 tys. czołgów oraz tysiąc samolotów.
Wojsko Polskie, poważnie osłabione walkami na zachodzie nie miało fizycznych szans powstrzymania takiej siły. Lecz czy rzeczywiście tak było? Czy na wschodzie naprawdę nie było wojsk, mogących jeżeli nie powstrzymać, to chociaż stawić twardy opór Armii Czerwonej?
"Długośmy na ten dzień czekali, z nadzieją niecierpliwą w duszy, kiedy bez słów towarzysz Stalin na mapie fajką strzałki ruszy..."
Tysiąckilometrowa granica Rzeczypospolitej ze Związkiem Radzieckim, wyznaczona w 1921 roku na mocy postanowień pokojowych w Rydze, niemal cały czas zwracała uwagę polskich władz oraz dowództwa armii. Obronę jej powierzono, utworzonemu w 1924 roku Korpusowi Ochrony Pogranicza, który skupiał się na walce z "rajdami" i dywersją małych sowieckich oddziałów, przekraczających granice, zwykle w celu porywania i mordowania przedstawicieli polskich władz oraz podpalania wiosek czy posterunków granicznych. Dopiero podpisanie między dwoma państwami w 1932 roku paktu o nieagresji oraz protokołu "o dobrosąsiedzkich stosunkach" w listopadzie 1938 roku unormowało sytuację.
Uległa jednak ona gwałtownemu pogorszeniu pod koniec sierpnia następnego roku, kiedy to III Rzesza oraz Związek Radziecki ku zaskoczeniu całego świata podpisały pakt o nieagresji, nazwany od nazwisk sygnatariuszy Paktem Ribbentrop-Mołotow. Stanowiło to kres francusko-angielskich zabiegów o pozyskanie do koalicji antyniemieckiej Związku Radzieckiego i w zasadzie przesądziło o wybuchu wojny. Tajna klauzula jaką zawierała owa umowa określała podział stref wpływów obydwu państw w Europie Środkowej i Wschodniej. W radzieckiej strefie interesów znalazły się Finlandia, Estonia oraz Łotwa, a także pośrednio Rumunia i Polska. Niemcy zaakceptowały pretensje Sowietów do Besarabii i Północnej Bukowiny - części Rumunii, które przed I wojną światową znajdowały się w granicach Cesarstwa Rosyjskiego. W Polsce granice radzieckich interesów stanowiły rzeki Wisła, Narew i San. Niemcy zadowolili się terenami zachodniej części Rzeczypospolitej oraz wpływami na Litwie.
Znaczenie paktu oraz zagrożenie jaki ze sobą niósł zostało przez Polskę zignorowane. Minister spraw zagranicznych Józef Beck nie mógł uwierzyć, że dwaj najzagorzalsi wrogowie gotowi są porozumieć się w jakiejkolwiek politycznej kwestii. Zbagatelizowano fakt, iż tego typu umowy podpisywane są przez państwa mające wspólne granice, a przecież Związek Sowiecki nie graniczył z III Rzeszą. Jeszcze...
1 września 1939 roku o godzinie 4:45 Wojska niemieckie, realizując plan "Fall Weiss" przekroczyły granice Rzeczypospolitej. Wybuchł konflikt polsko-niemiecki, który wkrótce przerodził się w II wojnę światową. Wojsko Polskie stanęło do z góry przegranej batalii o młodą, bo zaledwie dwudziestoletnią niepodległość. Biło się dzielnie o czym świadczą przykłady takich bitew jak: Westerplatte, Węgierska Górka, Mokra, Wizna, Bzura, czy wiele innych bardziej lub mniej znanych batalii. Jednak na skutek błędów w rozmieszczeniu wojsk, spóźnionej mobilizacji, przyjęcia fatalnej doktryny wojennej, oraz przygniatającej przewagi technicznej wroga, po dwóch tygodniach walk sytuacja była niemalże krytyczna: Warszawa - główny punkt oporu - została okrążona; w "korytarzu pomorskim", ostatnimi siłami broniły się odcięte od reszty kraju wojska Lądowej Obrony Wybrzeża; Niemcy po rozgromieniu polskich armii w centrum kraju podchodziły pod Chełm i Lwów, a polskie armie "Poznań" i "Pomorze" po początkowych sukcesach kontrataku pod Kutnem zostały niemal całkowicie unicestwione. 12 września (9 dni po wypowiedzeniu wojny Niemcom) na konferencji w Abbeville, przedstawiciele Sztabów Generalnych zachodnich sojuszników Polski - Anglii i Francji uznali, że żadna pomoc materialna nie ma sensu wobec szybkości z jaką wojska niemieckie posuwały się w głąb terytorium państwa polskiego. Stanowiło to pogwałcenie traktatów sojuszniczych, jakie Anglicy i Francuzi zawarli z Polską tym bardziej, że o wynikach tych rozmów nie powiadomiono rządu walczącego kraju...
Stalin, który od swych agentów na zachodzie dowiedział się o postanowieniach konferencji w Abbeville zrozumiał, iż dostał zielone światło do wypełnienia zobowiązań zawartych w Pakcie Ribbentrop-Mołotow. Niemcy już od 8 września nalegali na szybkie włączenie się ZSRR do walki. Lecz 8 września wojna nie była jeszcze rozstrzygnięta. Tydzień późnej już tak...
"...Krzyk jeden pomknął wzdłuż granicy i zanim zmilkł zagrzmiały działa, to w bój z szybkością nawałnicy Armia Czerwona wyruszała..."
O 3:00 nad ranem, 17 września 1939r. wojska sowieckie przekroczyły granicę polską. Wejście to różniło się całkowicie od tego "niemieckiego" sprzed dwóch tygodni. Mijając posterunki graniczne, czerwonoarmiści wymachiwali do zaskoczonych żołnierzy KOP-u białymi flagami, czołgiści w otwartych wieżyczkach czołgów wykrzykiwali: Wpieriod ! Na Germanca ! Rebiata ! Mimo tego wiele strażnic KOP-u stawiło zacięty opór. Najdłużej broniły się placówki "Ludwikowo", "Sienkiewicze", oraz "Dawidówek". Do Sztabu Generalnego pierwsze wiadomości o przekroczeniu granicy przez Sowietów nadeszły około godziny 6:00. Tak brzmiał meldunek dowódcy pułku KOP "Podole", ppłk Marceli Kotarba: "Przewaga bardzo duża, bijemy się uporczywie i będę się starał jak najdłużej moje kierunki osłaniać..." W podobnym tonie przybywało innych meldunków z pozostałych odcinków nowego, wschodniego frontu. Naczelne dowództwo - co zrozumiałe - wpadło w panikę. Mnożyły się przesadzone informacje o postępach wojsk radzieckich: w południe nadeszły wiadomości o przekroczeniu przez Armie Czerwoną Dniestru pod miejscowością Uśnieczek, 40 kilometrów od Kołomyi. Mimo, iż okazało się to nieprawdą, w obliczu całkowitego chaosu i niemal beznadziejnej sytuacji szef francuskiej misji wojskowej w Polsce gen. Faury naciskał na marszałka Rydza-Śmigłego - Wodza Naczelnego, by jak najszybciej wyruszył w stronę granicy rumuńskiej. Było to zachowanie uzasadnione. Widmo pochwycenia przedstawicieli polskich władz i wojska przez Sowietów stawało się coraz bardziej realne, a gdyby ziściło się stanowiłoby całkowitą katastrofę.
W wyniku narady z ministrem spraw zagranicznych, Józefem Beckiem oraz premierem Felicjanem Sławoj-Składkowskim, marszałek Rydz-Śmigły zrezygnował z planów utworzenia obrony na linii Dniestru, na tzw. "przedmościu rumuńskim" - gdzie zamierzał czekać na ofensywę sojuszników na zachodzie - i wydał kontrowersyjny do dziś rozkaz:
"Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry, najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub prób rozbrajania oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii. W nocy z 17 na 18 września Naczelny Wódz wraz z polskimi władzami przekroczył granicę Rumunii, gdzie został internowany".
Rozkaz ten pogłębił chaos jaki powstał w wyniku wkroczenia wojsk sowieckich. Wielu dowódców liniowych nie wiedziało jak zachować się w obliczu nowego zagrożenia zwłaszcza, że czerwonoarmiści celowo dezinformowali Polaków, głosząc, iż przekroczyli granicę w charakterze sojuszników w walce z Niemcami. Wiele jednostek podjęło jednak próby oporu przeciw przeważającemu pod każdym względem nieprzyjacielowi. W północno-wschodnich regionach kraju w rezultacie ciężkich walk rozbite zostały Baony KOP "Krasne", "Budosław" oraz "Iwieniec". W Wilnie, przygotowywanym od połowy września do odparcia ataku niemieckiego skoncentrowano 8 batalionów piechoty wspartych 14 lekkimi działami oraz dwoma działami przeciwlotniczymi.17 września do Wilna wycofały się oddziały pułku KOP "Wilno", 20 Bateria . oraz Baon Obrony Narodowej "Postawy". Łącznie garnizon miasta stanowiło prawie 7 tys. żołnierzy, jednak pozbawionych artylerii i broni przeciwpancernej. Funkcję dowódcy obrony objął najstarszy stopniem oficer - pułk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn. Wieczorem 18 września, po otrzymaniu meldunków o zbliżaniu się czołgów radzieckich wydał on rozkaz odwrotu na granice litewską, po czym sam opuścił Wilno.
Zamieszanie jakie powstało w wyniku wydania takiego rozkazu sprawiło, iż doszło do szeregu nieskoordynowanych walk z wkraczającą do miasta Armią Czerwoną. Do końca walczyli harcerze i warta honorowa przy grobie z sercem marszałka Piłsudskiego na Rossie. Zdecydowana większość improwizowanego garnizonu Wilna wycofała się z miasta i w dniach 19-20 września przekroczyła granicę Litwy.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Grodnie. Stacjonowały tutaj tylko słabo uzbrojone oddziały rezerwowe, oraz wartownicze, dowodzone przez płk. w stanie spoczynku. Bronisława Adamowicza. Dowódca Okręgu Warownego "Grodno" zamierzał wykonać rozkaz gen. Olszyny-Wilczyńskiego i ewakuować wojsko z miasta w razie pojawienia się Armii Czerwonej. Całkowicie inne stanowisko prezentował wiceprezydent Grodna Roman Sawicki, który wezwał ludność cywilną do budowy umocnień oraz walki z nieprzyjacielem.
20 września do miasta od południowego zachodu wjechało około 20 czołgów XV Korpusu Pancernego. Bez przeszkód pokonały most na Niemnie i dotarły do centrum. Tu natrafiły na twardy opór: celny ogień działka, oraz młodzież szkolna uzbrojona w butelki z benzyną unieszkodliwiły 8 czołgów. Pozostałe zostały zmuszone do odwrotu. Obrońców wzmocnili żołnierze zgrupowania "Wołkowysk" gen. w stanie spoczynku Wacława Przeździeckiego (Rezerwowa Brygada Kawalerii), którzy weszli do miasta w nocy z 20 na 21 września. Dowodzenie objął gen. Przeździecki. Następnego dnia sowieci ponowili atak. Piechota wsparta czołgami ,oraz silną artylerią w ciągi kilku godzin dotarła do mostu na Niemnie i opanowała go. Czołgi ponownie wjechały do centrum. Wobec beznadziejnej sytuacji Polacy zdecydowali się na odwrót. Walki trwały do późnych godzin wieczornych. Ich złowrogim epilogiem było wymordowanie przez sowietów wziętych do niewoli obrońców Grodna (ich masowe groby odkryto dopiero w roku 1992...). Większość Rezerwowej Brygady Kawalerii, stanowiącej trzon obrony Grodna, wkrótce przekroczyła granicę Litwy. Generał Olszyna-Wilczyński został 22 września zatrzymany pod Spockiniami przez zmotoryzowaną kolumnę sowiecką i wraz ze swym adiutantem kpt. w stanie spoczynku. Mieczysławem Skrzemeskim zamordowany...
"...Zwycięstw się szlak ich serią znaczy, sztandar wolności okrył chwałą, głowami polskich posiadaczy brukują Ukrainę całą. Pada Podole, w hołdach Wołyń, lud pieśnią wita ustrój nowy, płoną majątki i kościoły i Chrystus z kulą w tyle głowy..."
Na znacznie twardszy opór natrafiła Armia Czerwona na południe od bagien Prypeci, na Polesiu, Wołyniu i Podolu. Znajdowały się tam większe zgrupowania wojsk polskich, przygotowujących się do walki z Niemcami. Na Polesiu dowódca OK nr IX gen. Franciszek Kleeberg skoncentrował podległe sobie wojska na linii Brześć - Pińsk. Dysponował on siłą 20 batalionów piechoty, które jednak wspierało tylko 10 dział polowych i niewiele więcej przeciwpancernych. Część tych sił już toczyła walki z Niemcami (Zgrupowanie "Kobryń" płk Adama Eplera, w sile 7 batalionów, 10 dział oraz 4 działa ppanc.) w rejonie Kobrynia, gdzie podeszła 2 Dywizja Zmotoryzowana. Na tzw. Polesiu Wołyńskim stacjonowało (w garnizonach, ośrodkach zapasowych, czy w trakcie przemarszu) dalsze 30 batalionów , 40 dział polowych, kilkanaście ppanc., 11 czołgów i 3 pociągi pancerne. To była już dosyć znaczna siła, z którą tak Wehrmacht idący od zachodu jak i Armia Czerwona musiały się liczyć.
Gdy późnym wieczorem 18 września gen. Kleeberg otrzymał rozkaz Naczelnego Wodza postanowił skoncentrować podległe sobie oddziały w rejonie na zachód od Kowla. Stamtąd zamierzał wyruszyć w kierunku granicy rumuńskiej i zgodnie z otrzymanym rozkazem przekroczyć ją. Jego grupa oderwawszy się od Niemców ze śpiewem na ustach pomaszerowała na Kowel, gdzie jak mówiono było "wiele wojska, dużo sprzętu i olbrzymie zapasy amunicji i środków do dalszej walki". Po dotarciu w zamierzony rejon, oddziały te zostały zreorganizowane i nazwane Samodzielną Grupą Operacyjną "Polesie". Nawiązano kontakt z wojskami sowieckimi, które już dotarły do Kowla, w celu zapewnienia swobodnego przemarszu do granicy.
Wobec fiaska negocjacji, gen. Kleeberg rozkazał marsz na Włodawę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wykorzystując pas "ziemi niczyjej" jaki nagle wytworzył się między wycofującymi się Niemcami, a prąca na zachód Armią Czerwoną umożliwi mu swobodny dostęp do Bugu pod Włodawą. Dalej planował marsz na pomoc jedynemu pewnemu punktowi oporu - Warszawie...
22 września SGO "Polesie" w rejonie miejscowości Maloryt napotkała zgrupowanie ppłk Ottokara Brzozy-Brzeziny, które po zreorganizowaniu utworzyło 50 Dywizje Piechoty "Brzoza". Pięć dni później oddziały Kleeberga wkroczyły do Włodawy, entuzjastycznie witane przez ludność cywilną. Do SGO "Polesie" dołączyły kolejne jednostki, m.in. dwubrygadowa Dywizja Kawalerii "Zaza" (utworzona z niedobitkow Suwalskiej Brygady Kawalerii oraz oddziałów Podlaskiej Brygady Kawalerii), pod dowództwem gen. Podhorskiego. Tego też dnia do żołnierzy dotarły wieści o kapitulacji Warszawy, co postawiło dalszy marsz na zachód pod wielkim znakiem zapytania... Po długiej i burzliwej naradzie generałowie zdecydowali się poprowadzić swe wojsko w kierunku na Dęblin, a stamtąd przebić się w Góry Świętokrzyskie i zainicjować wojnę partyzancką. 29 września podjęto marsz na Radzyń-Łuków. Zanim jednak doszło do kontaktu z wojskami niemieckimi, stoczono szereg zwycięskich bitew z Armią Czerwoną, usiłującą zniszczyć siły polskie. 60 Dywizja Piechoty "Kobryń" płk Adama Eplera pokonała wojska sowieckie pod Jabłonią, a dzień później również pod Milewem. Godny odnotowania jest fakt, iż wzięto znaczną liczbę jeńców radzieckich, którzy na własną prośbę zostali wcieleni do jednostek polskich, gdyż odmówili powrotu do swoich. Brali oni udział w dalszych walkach aż do końca kampanii...
Dużo trudniejsze zadanie miał dowódca KOP-u, gen. Orlik-Ruckeman. Dysponował on siłą 16 batalionów piechoty (w tym jednym batalionem saperów), 7 szwadronami kawalerii oraz 14 działami. Nie były to małe siły, lecz zostały one rozciągnięte na długości prawie 250 km, co nie dawało szans skutecznej obrony. Minęły trzy dni zanim wojska te skoncentrowały się w wyznaczonym przez generała rejonie. 22 września wyruszyła w kierunku przeprawy na Bugu pod Szackiem, gdzie dotarła 27 września tylko po to by dostrzec sowieckich żołnierzy z 52 Dywizji Strzelców. Doszło do bitwy. Zupełnie zaskoczeni sowieci ponieśli ciężkie straty (zniszczono lub zdobyto 20 czołgów, oraz wzięto do niewoli 300 jeńców) i zmuszeni zostali pozostawić pole Polakom. Grupa gen. Orlika-Ruckemana przekroczyła Bug. Kolejnym celem było przedostanie się do lasów na południe od Parczewa. Niestety 1 października Polaków pod Wytycznem zaatakowały sowieckie czołgi. Walki trwały przez kilka godzin. Wobec kończącej się amunicji, żołnierze Grupy oderwali się od nieprzyjaciela i odeszli w rejon lasów pod Sosnowicą, gdzie Grupa została rozwiązana.
Pod Włodzimierz na Wołyniu Armia Czerwona podeszła już 19 września. W samym mieście otoczyło siły polskie w koszarach Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii. Polski dowódca wysłał parlamentariuszy z warunkami kapitulacji, które zapewniały zachowanie broni osobistej oraz swobodny przemarsz do Rumunii. Radziecki dowódca, Komdiw Bogomołow zgodził się na te warunki, ale gdy tylko żołnierze polscy opuścili koszary oznajmił, iż "na skutek zmian zaszłych w sytuacji międzynarodowej oficerowie muszą złożyć broń i od tej chwili są uważani za jeńców wojennych." Później ich nazwiska znalazły się na listach katyńskich...
Zupełnie nie powiodły się plany obrony Równego przez oddziały KOP-u. Na miasto uderzały czołgi 5 Armii komdiwa Sowietnikowa, które z łatwością łamały obronę pułku KOP "Równe". Baon "Ostróg" został zniszczony już na granicy, baon "Dederkały" zmuszony do odwrotu na Poczajów i Brody.
Bez walki oddano Tarnopol mimo iż miasto posiadało silny kilkutysięczny garnizon, który mógł bronić się nawet do tygodnia. Jedynie mała grupka oficerów i szeregowców ostrzelała z wieży kościoła wkraczające oddziały sowieckie. Zostali natychmiast schwytani i rozstrzelani na miejscu...
Już 19 września Armia Czerwona podeszła pod Lwów, który w tym czasie opierał się od zachodu atakom wojsk niemieckich. Dowódca Samodzielnej Brygady Pancernej płk Iwanow wystosował do dowódcy obrony Lwowa, gen. Langera żądanie poddania miasta. Nie czekając na odpowiedź, Sowieci przypuścili 20 września próbę wkroczenia do Lwowa. Zostali jednak odparci tracąc jeden czołg.
Pomimo, iż nastroje wśród żołnierzy garnizonu, oraz ludności cywilnej były dobre, zapasów żywności starczyłoby na trzy miesiące, a amunicji na około dwa tygodnie obrony, gen. Langer oraz jego sztab byli przeciwni kontynuowaniu walki ze względu na "brak możliwości poprawy ogólnego położenia kraju", które po dwudziestu dniach wojny było beznadziejne. Rano 22 września polska delegacja podpisała w Winnikach dokument, na mocy którego przekazano miasto Armii Czerwonej.
Punkt 8 gwarantował oficerom wolność osobistą i nietykalność własności. Gen. Langer po podpisaniu dokumentu miał powiedzieć: "Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie..."
Sowieci złamali postanowienia zapisane w punkcie 8 i wielu z oficerów broniących Lwowa zostało wymordowanych w Starobielsku.
"...Już starty z map wersalski bękart, już wolny Żyd i Białorusin, już nigdy polska ręka ich do niczego nie przymusi. Nową wolność głosi Prawda, świat cały wieść obiega w lot, że jeden odtąd łączy sztandar gwiazdę, sierp, hackenkreuz i młot !"
29 września w Moskwie po burzliwych negocjacjach (Niemcy proponowali pozostawić kadłubowe państwo polskie bez Pomorza, Wielkopolski i Śląska, ze wschodnią granicą od Grodna po Przemyśl. Na takie rozwiązanie nie godził się Stalin, argumentując, że może to stanowić w przyszłości niebezpieczeństwo dla dobrych stosunków między III Rzeszą a Związkiem Radzieckim) podpisano trzy protokoły, regulujące nową granice między obydwoma państwami. Niemcy w zamian za ziemie między Wisłą, Bugiem i Sanem zgodzili się przekazać Litwę sowieckiej strefie wpływów. Obie strony zobowiązały się wspólnie walczyć z polskim podziemiem niepodległościowym, oraz nie tolerować żadnej polskiej agitacji dotyczącej terytorium drugiej strony.
"...Tych dni historia nie zapomni, gdy stary ląd w zdumieniu zastygł..."
1992 roku Rosyjskie Ministerstwo Obrony wydało w Moskwie książkę "Grif siekrietnosti snjat", w którym podaje dokładną ilość sprzętu wojennego zdobytego we wrześniu i październiku 1939 roku w Polsce. Oto bilans: 247325 karabinów, 8566 ciężkich karabinów maszynowych, 12783 szable, 740 dział różnych kalibrów, 36 czołgów, 64 samochody pancerne, 131 samolotów oraz 4579 innych pojazdów mechanicznych. Łącznie stanowi to uzbrojenie co najmniej trzech armii polowych z 1939 roku ! W oparciu o prawie 30 ośrodków zapasowych przeniesionych z centrum kraju można było zorganizować twardą obronę. Dodatkowo na wschodzie stacjonowały liczne garnizony kresowe ze znaczną ilością rezerw uzbrojenia. To na wschód wycofywały się wojska pobite przez Niemców by zreorganizować się i podjąć na nowo walkę. Podjęcie obrony na "przedmościu rumuńskim" było jak najbardziej możliwe. Stacjonowały już tam czołgi płk Maczka, brygada zmotoryzowana, oraz batalion czołgów mjr. Łuckiego, liczący łącznie 50 maszyn, z których ani jeden nie oddał strzału...
Lecz tego typu błędów podczas ostatniej fazy kampanii popełniono znacznie więcej. Jeden być może jest tutaj kluczowy. Gdyby siły KOP-u generałów Kleeberga i Orlika-Ruckemana wycofały się na południe, a nie podjęły zgubnego marszu na zachód, to najprawdopodobniej w rejonie Kowla doszło by do wielkiej bitwy z Armią Czerwoną. Oprócz samych wojsk obu generałów znajdowały się tam znaczne siły polskie m.in. batalion kolarzy ze Śląska, dywizjon 36 moździerzy 81mm kpt. J. Cebuli, kilka baterii artylerii lekkiej oraz 18 czołgów. Zgrupowanie to odeszło na Krasnystaw zamiast podjąć próbę obrony w rejonie Łucka. W samym Łucku znajdowało się 9 tys. żołnierzy w tym tysiąc oficerów, którzy poddali się Sowietom bez walki. Bardzo prawdopodobne, że wsparte jednostkami KOP-u Kleeberga i Orlika-Ruckemana mogłoby stanowić twardy orzech do zgryzienia dla wojsk sowieckich.
Rodzi się jednak pytanie czy w obliczu całkowitej klęski na froncie zachodniej i centralnej Polski, wielka bitwa na wschodzie miałaby jakieś znaczenie. Zapewne nie. Przedłużyło by to kampanię o kilka tygodni lecz na jej wynik nie było by w stanie wpłynąć.
Spalono by więcej sowieckich czołgów, zabito więcej czerwonoarmistów, lecz i polskie straty były by zdecydowanie większe. Część z tych wojsk podjęła udaną próbę przebicia na Węgry i Rumunię, gdzie po długiej odysei wzmocniły skład polskiej armii we Francji, a później Wielkiej Brytanii. Część zrzuciła mundury i zakopała broń, która mogła się przydać w późniejszej walce partyzanckiej. Nie mamy prawa dziś oceniać decyzji dowódców walczących wtedy z Armią Czerwoną.
Ich rozkazy nawet te najbardziej kontrowersyjne miały jakąś podstawę i zostały wydane z myślą o dobru kraju oraz armii. Mimo iż w większości były one fatalne w skutkach to okoliczności w jakich je wydano w całości zmazują winę z tych, którzy te decyzje podejmowali.
"...I święcić będą nam potomni po pierwszym września siedemnasty..."
Źródło:
historycy.pl
http://historycy.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=156:jak-naprawd-wyglda-17-wrzenia-1939-roku-&catid=42:wiek-xx&Itemid=53
22 czerwca 1941 roku wojska hitlerowskie zaatakowały Rosjan.
"[.] Jak przyznają sowieckie źródła, atak Niemców zaskoczył całkowicie kierownictwo polityczne i wojskowe ZSRR, choć przygotowań do takiej akcji Niemcy nie potrafili ukryć i były one oczywiste dla dowództwa ZWZ w Warszawie, a także we Lwowie, o czym świadczy korespondencja radiowa ppłk. Macielińskiego i Zycha. Jeszcze 14 czerwca agencja TASS twierdziła, że
[.] pogłoski o zamiarze Niemiec zerwania paktu i przedsięwzięcia napaści na ZSRR są pozbawione wszelkich podstaw [...].
Dopiero 21 czerwca późno wieczorem Komisarz Ludowy Obrony marsz. Siemion Timoszenko oraz szef sztabu generalnego gen. Żukow skierowali do przygranicznych okręgów wojskowych rozkaz uprzedzający o możliwości nagłego ataku niemieckiego na ZSRR w ciągu następnych dwóch dni. Do wielu jednostek nie zdołał on dotrzeć, gdyż już o godz. 4 rano wojska niemieckie otwarły na całej linii ogień artyleryjski, a lotnictwo rozpoczęło bombardowanie lotnisk, w tym lwowskiego lotniska na Skniłowie. Śródmieście Lwowa już pierwszego dnia po południu zostało dwukrotnie zbombardowane (o godz. 13 i 15.30). Bomby spadły na pocztę główną i w jej pobliżu, uszkodziły trzy kamienice na ul. Sykstuskiej, trafiły w pasaż Mikolascha, gdzie zginęło wiele osób, w kawiarnię De la Paix, plac Świętego Ducha, kilka kamienic przy ul. Brajerowskiej i fabrykę wódek (Baczewskiego?) na Zamarstynowie. Bomby dokonały jednak niewielkich zniszczeń w budynkach, ale spowodowały duże straty w ludziach - podobno do 300 osób. Rozeszły się pogłoski, że zostały zniszczone zbiorniki wody wodociągowej w Karaczynowie.
Już w pierwszym dniu wojny, a szczególnie w drugim, ludność Lwowa stała się świadkiem panicznej ewakuacji Armii Czerwonej i napływowej ludności sowieckiej. Podobno dla ewakuacji wykorzystano pociągi przygotowane dla kolejnej czwartej już "wywózki", która miała nastąpić w nocy z 22 na 23 czerwca i objąć - we Lwowie i okolicy - 70 tysięcy ludzi. Czoło odwrotu stanowiły oddziały NKWD i milicji. Opuściły one swoje posterunki, komisariaty urzędy, straże opuściły więzienia, zamknąwszy szczelnie ich bramy. Więzień tych było we Lwowie cztery: przy ul. Kazimierzowskiej tzw. Brygidki, dawne więzienie wojskowe przy ul. Zamarstynowskiej, oraz zamienione na więzienia dawne budynki policyjne przy ul. Łąckiego (ul. Sapiehy 1) i przy ul. Jachowicza. Przed swą ucieczką NKWD - w pierwszym dniu wojny - zdołało jeszcze ewakuować 800 więźniów z któregoś z więzień lwowskich; pędzono ich piechotą aż do Moskwy, dokąd przybyli 28 sierpnia. Po drodze, kto nie mógł iść, ten został przebity bagnetem, po czym konwojent badał puls, czy skonał, jeśli nie, to powtórnie przebijał. Z Moskwy ewakuowano ich dalej, już koleją. Gdy w połowie listopada zostali dowiezieni do Pierwouralska, okazało się, że przeżyło tylko 248 osób. Ewakuowano też obozy jeńców.
We wtorek 24 czerwca mieszkańcy ul. Łyczakowskiej i przypadkowi przechodnie byli świadkami, jak wczesnym rankiem, a potem ponownie po południu, pędzono tą ulicą na wschód jeńców polskich.
Przed kolumną jechali kawalerzyści sowieccy i zapędzali ludzi z chodników do bram domów, potem szli piesi żołnierze z bronią gotową do strzału, a za nimi kolumna jeńców, niosących kuferki, które niektórzy porzucali, widocznie nie mając siły ich nieść. Ten smutny pochód zamykały karetki z więźniami.
Ewakuowano zdaje się wszystkie obozy jeńców. Rozbiegli się jedynie, przynajmniej częściowo, jeńcy z obozu pod Przemyślem. Pracujących przy budowie lotniska w Olszanicy pędzono pieszo do Wołoczysk, zabijając po drodze słabnących. W Wołoczyskach załadowano po 100 osób do wagonów towarowych i wieziono do Starobielska, dając po drodze po 150 g chleba i po słonej rybie, bez wody. Z kamieniołomów w Bolesławiu koło Skolego 600 jeńców pognano 27 czerwca do Doliny. Stamtąd koleją, po 65 ludzi w wagonie, jechali 24 dni, również do Starobielska. Tam zwolniono wszystkich 31 lipca.
W tym samym dniu, 24 czerwca, w centrum Lwowa zaczęła się strzelanina. Okazało się, że była to próba - przedwczesna - opanowania Lwowa przez Ukraińców. Wojsko sowieckie szybko opanowało sytuację, przeprowadzając rewizje i rozstrzeliwując na miejscu mężczyzn napotkanych z bronią w ręku. W związku z tym nieudanym "powstaniem" ukraińskim, którego celem było opanowanie miasta i wydanie go w ręce Niemców, władze sowieckie nakazały, by wszystkie okna były pozamykane, bramy przymknięte. Zdarzały się wypadki, że do otwartych okien żołnierze sowieccy strzelali, a jednocześnie byli ostrzeliwani ze strychów. Te, raczej tylko pojedyncze incydenty, a nie większe akcje ukraińskie stały się podłożem dla wyrosłych potem legend o "rozgorzałym powstaniu zbrojnym" ukraińskim we Lwowie i walkach wojsk sowieckich z bojówkami OUN. Pierwsze tego rodzaju wiadomości (np., że Bandera schronił się do katedry greckokatolickiej św. Jura i broniąc się tam dzielnie, doczekał przybycia Niemców) pojawiły się w warszawskim "Biuletynie Informacyjnym" z 1941 r. (z 21 sierpnia i 2 października), a następnie w publikacjach powojennych zarówno Ukraińców na Zachodzie, jak i sowieckich.
Dopiero 24 czerwca w "Czerwonym Sztandarze" zamieszczono tekst przemówienia radiowego Mołotowa z 22 czerwca oraz dekrety o stanie wojennym i mobilizacji. Następnego dnia dowództwo wojskowe ogłosiło stan wojenny we Lwowie i w obwodzie lwowskim, co powtórzono w rozkazie nr l (i ostatnim) naczelnika garnizonu, wojskowego komendanta miasta. Rozkaz ten wprowadzał zakaz wychodzenia na ulice w godzinach od 22 do 5.
W Brygidkach, opuszczonych wieczorem 23 czerwca przez funkcjonariuszy NKWD, więźniowie zaczęli się dobijać do drzwi cel, gdy nikt ich nie otwierał dla wyniesienia przepełnionych "paraszy" (kiblów). Nad ranem, zaniepokojeni, dojrzeli przez szpary .między deskami "kozyrków" (blind), że na "wyszkach" (kogutkach - wieżach strażniczych) nie ma strażników. W jednej z cel wyrwali deski z podłogi i używając ich jako taranu wyłamali drzwi, w innej - wylali "paraszę" na podłogę, rozbili ją i obręczami wyłamali drzwi. Potem otworzyli inne cele. Tłum więźniów zebrał się na podwórzu więzienia, ale nie mogli oni sforsować zewnętrznych bram. Część tylko zdołała znaleźć wyjście i wydostała się z więzienia - przez wyważoną z zewnątrz bramę i przez dach. Jeszcze w nocy z wtorku na środę, 24 na 25 czerwca, krótko po północy uwolniono z jednej z cel wielu księży, a wśród nich ks. Bogdanowicza. Nie opuścił on jednak więzienia, chcąc nieść pomoc innym.
Około godz. 4 rano powróciła jednak załoga więzienia i z dwu stron otworzyła ogień z karabinów maszynowych na zgromadzonych więźniów. Niektórzy uciekający zginęli już na ulicy. Ci, których nie dosięgły na podwórzu kule, powrócili do swoich cel, do współwięźniów, którzy bali się je przedtem opuścić. Cele zamknięto, więźniom kazano ułożyć się na podłodze, nie pozwalając się podnosić, a następnie zaczęto wywoływać po trzech, czterech i rozstrzeliwać przy warkocie zapuszczonych silników samochodowych. Zwalniano z więzienia jedynie więźniów kryminalnych. Pozostający jeszcze w więzieniu przy życiu więźniowie nie dostawali już odtąd jedzenia. Tak trwało przez wszystkie dni aż do soboty. W sobotę zapadła w więzieniu cisza.
Z jednej z ocalałych cel na piętrze zobaczono odjeżdżających samochodami funkcjonariuszy NKWD. Zdołano jakoś otworzyć klapę "karmuszki" - otworu we drzwiach, przez który podawano do celi jedzenie - i jakiś chudy więzień przedostał się tędy na korytarz. Otworzył drzwi swej celi i celi naprzeciwko, gdzie jeszcze pozostali żywi więźniowie. Zaczęli ostrożnie schodzić na dół. Dostali się do kuchni, gdzie w kotłach była jeszcze gorąca zupa. Potem uwolnili jeszcze zamknięte w jednej z cel siedzące tam przerażone, półnagie kobiety. Spod jakichś drzwi spływał na korytarz strumyk krwi. Gdy drzwi otwarto, oczom ukazały się ułożone w stosy ciała pomordowanych więźniów. Krew płynęła spod bramy więziennej ulicą Byka i spływała do ścieku podwórzowego po drugiej stronie ulicy, gdzie był skład żelaza.
Spośród kilku tysięcy więźniów trzymanych w Brygidkach ocalało - poza tymi, którym udało się zbiec wcześniej - zaledwie około stu mężczyzn z dwu cel i garstka kobiet. Wśród tych ostatnich znalazły się warszawskie kurierki ZWZ: aresztowana jeszcze w pierwszej połowie 1940 r. Helena Wiślińska "Ala" ("Kinga"), idąca we wrześniu do Lwowa z "Marcyniukiem", "Hanka" Nehrebecka oraz Maria Masłowska "Mura", ujęta przy przekraczaniu granicy w 1941 r. Więźniowie, opuszczając gmach więzienia, podpalili wewnętrzny budynek, w którym mieściła się kancelaria więzienna aby zniszczyć akta, nie chcąc, by dostały się w ręce Niemców. Z więzienia w Brygidkach wydostał się też - jako jedyny ocalały z grupy Weissów - młodszy Sklarczyk. "Hanką", ciężko chorą, zajęły się serdecznie ocalałe wraz z nią więźniarki kryminalne.
Trzeba tu wspomnieć o szczególnej tragedii prof. Romana Renckiego, czołowego lwowskiego internisty. Uratowany z Brygidek, wyczerpany i chory - miał 74 lata - został po kilku dniach aresztowany przez Niemców i 4 lipca rozstrzelany na Wzgórzach Wuleckich wraz z innymi profesorami.
W więzieniu zamarstynowskim nie potrafiono wykorzystać krótkiego okresu, gdy we wtorek pozostało ono niestrzeżone. W czwartek, 26 czerwca, zaczęto w południe wywoływać więźniów z cel. W celi, w której znalazła się kurierka ppłk. Macielińskiego, Wanda Ossowska, została tylko ona jedna. Czekałam [...] miotając się po celi - wspomina - niezdolna do myślenia, do skupienia się na modlitwę. Nic, tylko obłędny strach i chaos. Tak upłynęła godzina, może dwie. Słyszałam z oddali stłumione głosy wielu ludzi, zdawałam sobie sprawę, że ten tłum więźniów czeka na samochody, czy może ustawiają ich w grupy i prowadzą na dworzec kolejowy. Ale nagle ten gwar ludzi przerwał szum motorów, a więc jadą, już się pewno ładują, stłoczeni pod brezentem wozów, obstawieni strażą [...]. I nagle w szum motorów wdziera się krzyk [.-.j. Ten krzyk goni detonacja, strzelają [...]. Boże, znów strzelają [...]. Całą noc słyszę ten hałas. Zmieszane dźwięki motorów, krzyków, strzałów. Czasem ponad ten gwar wyrywa się krzyk rozpaczy, strachu, bólu [...]. Już świt, gwar przycicha [...]
W całym więzieniu pozostało wśród żywych 5 kobiet i 65 mężczyzn. a wśród nich towarzysz Ossowskiej, Roman Fedas. W sobotę w południe przybyli do więzienia ludzie z miasta, opuszczonego już przez Armię Czerwoną, i pomogli więźniom wydostać się. Lekarz, który prowadził Ossowską przez korytarz więzienia, po drodze zaglądał do cel i pokoi. Wejście do jednego zasłonił przed Ossowską, było bowiem pełne zmasakrowanych zwłok, na podłodze były ślady zakrzepłej krwi, dochodził mdły zapach.
W trzecim więzieniu przy ul. Łąckiego ocalało zaledwie kilka osób, które udając zabitych upadły między trupy. Tak przypuszczalnie ocalili się dwaj radiotelegrafiści - "druciki" - przydzieleni pik. Okulickiemu w drodze do Lwowa. W więzieniu tym pastwiono się nad mordowanymi więźniami, przybijano ich do ścian, kobietom obcinano piersi...
Mieszkańcy Lwowa, żyjący ostatnio w obawie przed nowymi wywozami, które dotknęły już północne Kresy, z pewną satysfakcją obserwowali wycofywanie się Armii Czerwonej i paniczną ucieczkę sowietów, urzędników i ich rodzin.
Niczego dobrego nie można było spodziewać się po Niemcach, ale zanim się zagospodarują... Od środy lub czwartku - wspomina A. Rzepicki - nastrój ten gasić poczęły obiegające miasto, coraz to pewniejsze wieści, że we wszystkich więzieniach słyszano strzały, że więźniowie są w nich rozstrzeliwani [...]
W nocy z soboty na niedzielę ostatnie oddziały krasnoarmiejców, krążąc ciężarówkami po mieście, podpalały publiczne gmachy. Ostatnie wycofujące się małe grupki żołnierzy sowieckich widziano jeszcze w niedzielę rano, potem miasto zostało bezpańskie i wreszcie w poniedziałek 30 czerwca nad ranem wkroczył do Lwowa prawie bez wystrzału ukraiński batalion "Nachtigall", a w kilka godzin później, również bez walki, wtoczyły się niemieckie wojska zmotoryzowane;, zaczęły płynąć ulicami miasta na wschód piechota i kawaleria.
Zaraz po odejściu Sowietów - pisze A. Rzepicki - ruszono [...] ławą do więzień i zgodnie ze strasznym przewidywaniem znaleziono w nich tylko zwłoki, pełno zwłok. Przez następne dni, począwszy już od niedzieli, do wszystkich więzień ciągnęły nie kończące się procesje lwowian, którzy wśród zamordowanych poszukiwali swoich bliskich, starając się ich rozpoznać. Często było to niemożliwe, bo w upalną pogodę zwłoki gwałtownie rozkładały się. Potworny zaduch, wyczuwalny na setki metrów, mniej wytrzymałym nie pozwalał nawet na zbliżenie się do zwłok układanych rzędami na więziennych podwórzach.
Straszliwa ta hekatomba zdawała się sprawiać hitlerowcom satysfakcję. Oficerowie nadjeżdżali samochodami, fotografowano, kręcono filmy. Dopuszczono wszystkich do oględzin, starano się je ułatwić przez uporządkowanie ciał. A jak się do tego zabrano? Mamy dotychczas przed oczami - pisze dalej A. Rzepicki - wstrząsające wspomnienie: Na podwórzu więziennym długi szereg poczerniałych, obrzmiałych zwłok, - pośród nich jedne - straszne jak wszystkie inne - w pozycji półsiedzącej. Nagle, co to? Ofiara zaczyna się poruszać, wstaje! Okazało się, że był to zmasakrowany, ale wciąż jeszcze żywy Żyd! Do wynoszenia zamordowanych i układania ich na podwórzach zatrudniono bowiem skompletowane w łapankach grupy lwowskich Żydów, których tak skatowano, że nie różnili się prawie od umarłych [...]. Do spełnienia tego okrucieństwa, do zapędzania Żydów użyto żołnierzy ukraińskich, jak sądzę, z oddziału "Nachtigall"[...].
Wspomina W. Ossowska: W poniedziałek weszli Niemcy do Lwowa i zaczęły się nowe okrucieństwa i terror. Pierwsi oczywiście byli Żydzi. Byłam w mieście i widziałam, jak na Wałach Hetmańskich Żydzi na czworakach byli pędzeni do więzień, aby tam pracować przy rozkładających się zwłokach pomordowanych. Niemcy otwierali cele i bardzo starali się, żeby wszyscy mieszkańcy zobaczyli, co się tam dzieje. A działy się rzeczy straszne. Na Brygidkach były cele zamurowane z ludźmi tak upchanymi, że umarli stojąc. Stosy ciał bestialsko pomordowanych były we wszystkich więzieniach. Żydzi mieli co robić. A zaduch był taki, że na ulicy nie można było oddychać, co dopiero obmyć takie zwłoki i ułożyć je na podwórzu więziennym [...].
Wanda Ossowska poszła też na Zamarstynów i odnalazła zwłoki swych towarzyszek niedoli z celi, z której tylko ona jedna ocalała.
Do więzienia wojskowego na Zamarstynowie wybrał się też w ów poniedziałek ppłk Sokołowski ze swą współtowarzyszką Jadwigą Tokarzewską "Teresą": Bramy więzienia były szeroko otwarte. Wewnątrz na dziedzińcu więziennym pełno ludzi. W domku strażniczym przy bramie zobaczyłem moc skrzynek wyglądających na kartotekę [...].
Znalazł tu m.in. kartę swego syna Andrzeja, aresztowanego w lutym 1940 r., z adnotacją, że został wywieziony (pchor. Andrzej Sokołowski poległ pod Monte Cassino 13 V 1944 r.). I dalej relacjonuje ppłk Sokołowski:
Weszliśmy na dziedziniec. Powitał nas straszliwy odór gnijących ciał, idący z otwartych drzwi parteru. W tym smrodzie, zapierającym dech, pracowali Żydzi. Wynosili na plecach z otwartych drzwi okropne, nagie, zmasakrowane ciała ludzkie. Umazane krwią i ociekające posoką, pogryzione prawdopodobnie przez szczury, pozbawione oczu, bez twarzy, rozdęte, były już nie do poznania i miały przerażający wygląd. Jedyne, co im jeszcze pozostało z ludzkiego wyglądu, to włosy. Były tam trupy mężczyzn i kobiet. Żydzi wynieśli ze dwadzieścia zwłok i hitlerowcy przerwali dalsze wynoszenie. Teresa podbiegła do otwartych drzwi i jeszcze szybciej powróciła półprzytomna. Poszedłem i ja. W dużej sali, wyglądającej na wozownię, leżały rozrzucone pod sufit zwłoki ludzkie. A na oko było ich chyba z setka [...].
Jak pisze A. Rzepicki; [...] brak [...] ścisłych danych o liczbie zamordowanych. Musiała być wielka, bo więzienia lwowskie zapełnione były przez NKWD po brzegi, nawet w małych celach siedziało po kilkudziesięciu więźniów, a z Brygidek w pierwszych dniach wojny wydostała się ich zaledwie garstka. Najczęściej powtarzano liczbę około 5000 ofiar i nie mogło być ich mniej [...].
Według danych niemieckich w więzieniu na Zamarstynowie zamordowano ok. 3 tys. więźniów, przy ul. Łąckiego - 4 tys. W Brygidkach zginęło również wielu więźniów - przypuszczalnie podobna liczba - ale większość zwłok spłonęła w pożarze wznieconym przez uciekających NKWD-zistów. Z budynku przy ul. Jachowicza nie zdołano wynieść rozkładających się zwłok; cele na razie zamurowano i opróżniono je dopiero w zimie. W sierpniu zwłoki z więzień chowano we wspólnych grobach na Cmentarzu Janowskim.
Wspominał ks. Banach: Kapłan kropił wodą święconą zwłoki pomordowanych i co pewien czas intonował pieśń żałobną, którą podchwytywano i wśród szlochania płynęła pieśń - Dobry Jezu, a nasz Panie, daj im wieczne spoczywanie!
Wśród zwłok pomordowanych więźniów poszukiwano uczestników procesu grupy braci Weissów i Kobylańskiego. Zwłok ich jednak nie odnaleziono, ale też - poza młodym Sklarczykiem - nie powrócili oni nigdy do rodzin. Przypuszczalnie więc zdołano ich wywieźć ze Lwowa i zamordowano w drodze lub w którymś z prowincjonalnych więzień. Nie odnaleźli się też nie osadzeni dr Kultysówna i kpt. Rutkowski "Smrek". Znaleziono jedynie zwłoki adwokata Antoniego Konopackiego, następcy Kobylańskiego, którego pochowano na Cmentarzu Łyczakowskim. Szczęśliwie natomiast wydostała się z więzienia przy ul. Kazimierzowskiej znaczna część nie osadzonych jeszcze harcmistrzów i działaczy harcerskich, w tym por. Adamcio, por. Feja i Szczęścikiewcz. Uszedł z pogromu też Leopold Ungeheuer, ale miał odbite nerki i zmarł niedługo po powrocie do domu. Przyniósł on wiadomość o dr. Czamiku, którego widział w więzieniu w ostatnia noc przed masowym mordem; dr Czamik jednak zaginął - zwłok nie odnaleziono.
Lwowskie więzienia nie były jedynymi, w których wymordowano w okrutny sposób więźniów. Wszędzie zdążyły dotrzeć rozkazy w tym względzie - z kijowskiej, jeśli nie z moskiewskiej centrali. Nie zdołano zaalarmować wszystkich garnizonów wojskowych, ale za to, nawet w położonych tuż przy linii demarkacyjnej Oleszycach k. Lubaczowa 22 czerwca rano spalono żywcem trzymanych tam w zamku Sapiehów więźniów. Dokonała tego straż graniczna.
W Samborze, w ostatnich dniach przed zajęciem tego miasta przez wojska niemieckie, co nastąpiło 29 czerwca, wymordowano również część więźniów. Pisał w swych wspomnieniach jeden z ocalałych tamtejszych więźniów, Stefan Duda:
Bez przerwy wyciągano z cel więźniów, po 5-10 zawlekano do piwnic [...], tam mordowano, rozstrzeliwano w tył głowy i składano trupy w pryzmę, a gdy już wszystkie piwnice były załadowane, wówczas wyprowadzano po 50 i więcej na plac więzienny i strzelano do nich z okien z karabinów maszynowych [...], a nawet zaczęto rzucać ręczne granaty [...].
W jednej z cel rozbili wówczas więźniowie drzwi "kiblem" i zaczęli otwierać inne cele, rozpoczynając walkę ze strażnikami, uzbrojeni w deski, "kible", znalezione żelazo. NKWD-ziści wycofali się, próbowali jeszcze wprowadzić do akcji wojsko, ale wobec zbliżania się Niemców opuścili miasto. W ten sposób część więźniów ocalała. Wśród pomordowanych były harcerki, które zostały zgwałcone, obcięto im także piersi.
Nawet w małym miasteczku, w Szczercu, więźniów pomordowano, wyprowadziwszy ich z więzienia. Po wkroczeniu Niemców rozpoczęto ich poszukiwanie. Ukraińcy w tej sprawie porozumieli się z Niemcami, a ci wyłapali miejscowych Żydów i kazali im w ciągu godziny odnaleźć więźniów lub ich zwłoki. Okazało się, że zwłoki zakopano płytko w stodole probostwa. Wypływała stamtąd krew. Niemcy zmusili Żydów, by rękami rozgrzebali jamę, wyciągnęli i obmyli zwłoki, składając na prześcieradła. Zamordowani mieli poobcinane nosy, uszy, powykręcane do tyłu stopy... Wszystkich, Polaków i Ukraińców, pochowano uroczyście we wspólnej mogile koło cerkwi. Zginęło tam około 30 osób.
W Drohobyczu - jak pisze A. Chciuk: [...] 22 czerwca 1941 NKWD powiedziało więźniom, ze ich wypuszczają, zabierajcie się "s wieszczami". Gdy tłum więźniów stał na dziedzińcu więzienia, z wież wartowniczych zaczęły strzelać karabiny maszynowe [...].
Znajoma Chciuka upadła zanim dosięgły ją serie i przeleżała pod trupami cały dzień. Gdy w nocy wydostała się i przyszła do domu, powitały ją słowa: "Boże, tyś zupełnie siwa..."- Działo się to w drohobyckich "Brygidkach".
Z Borysławia jest relacja jednego z tamtejszych Żydów, których po wkroczeniu wojsk niemieckich zapędzono do usuwania zwłok z aresztu: Zaprowadzili nas [...] na NKWD. Tam już było z 300 Żydów i stamtąd z piwnic kazali wyciągać i segregować trupy. Masy trupów. Część z tych trupów kazali myć. [...] Te trupy nie były zakopane. Były one przysypane ziemią na 5, 10 cm. To wszystko były poza tym świeże trupy. To byli [...] ludzie zaaresztowani tydzień lub 10 dni wcześniej. Tam był też Kozłowski i jego starosta. Siostra, ona miała jakieś 16 lat, miała wyrwane sutki, jakby obcęgami, twarz miała spaloną [...]. Natomiast on jednego oka w ogóle nie miał, a drugie miał zapuchnięte, usta też miał zszyte drutem kolczastym, ręce miał spalone, a zarazem zmiażdżone [...], W sumie tych trupów było jakieś kilkadziesiąt [...].
W Stryju więzienie ewakuowano 2 lipca i więźniów samochodami odwożono na dworzec kolejowy. Ale przedtem, w nocy z 1 na 2 lipca, rozstrzelano w piwnicach i na podwórzu tych, którzy mieli większe wyroki. W Stanisławowie, w czasie gdy NKWD chwilowo opuściło więzienie, pomoc z zewnątrz zorganizował kpt. Ignacy Lubczyński. Pod Nadworną, w Bystrzycy Nadwórniańskiej, w lipcu 1941 r. odkopano masowe groby pomordowanych w więzieniu w Nadwornej - ostatni z pochowanych tam byli zabijani uderzeniem młotka w tył głowy. W Złoczowie, dokąd Niemcy wkroczyli l lipca, NKWD na zamku zamienionym na więzienie zamordowało też wielu więźniów. Również tu Niemcy i Ukraińcy zmusili Żydów do odkopywania zwłok, a następnie ich zamordowali. Pogrzeb pomordowanych więźniów odbył się 6 lipca. W Brzeżanach od 26 czerwca zaczęto rozstrzeliwać więźniów, wyprowadzanych pojedynczo na dziedziniec więzienia, zagłuszając odgłos strzałów warkotem motoru traktora. Zwłoki wywożono do przygotowanych i maskowanych potem dołów. Po nalocie niemieckim na miasto, od nocy 29 czerwca do następnego dnia zwłoki nadal rozstrzeliwanych wrzucano z mostu do rzeki Złota Lipa. W sumie zginęło ponad 300 więźniów, reszta - około 80 - uratowała się, gdy straż opuściła więzienie podczas nowego bombardowania. Masowy mord więźniów miał miejsce i w Tarnopolu. Część więźniów - około tysiąca - ewakuowano jednak 30 czerwca, pędząc ich piechotą do Podwołoczysk. W czasie marszu ludzie padali ze zmęczenia i pragnienia, a NKWD-ziści kolbami zmuszali ich do dalszej drogi. Usiłujących uciekać rozstrzeliwano na miejscu.
Dalej tarnopolskich więźniów wieziono koleją. Koleją ewakuowano też więźniów z Czortkowa, ładując po 135 osób do nie oczyszczonych wagonów kolejowych. Podróż trwała 17 dni. W jednym z wagonów, w którym jechał relacjonujący, spośród 135 osób zmarły w drodze 34. Trupy usuwano z wagonów co parę dni, a więc jechały z żywymi w lipcowym upale. To samo działo się i na Wołyniu. W Łucku zamordowano około 2 tys. więźniów, w Równem - 500, w Dubnie - 450.
Oprócz pomordowanych w więzieniach, wiele osób zginęło z rąk cofających się w panice i strzelających na oślep i bez powodu żołnierzy sowieckich - a może i z rąk ukraińskich nacjonalistów. We Lwowie w ostanim dniu wycofywania się Armii Czerwonej, 29 czerwca, zginęli na ulicy kurierzy ppłk. Macielińskiego, Jan Lutze-Birk i Jerzy Mędrzecki. Mieli po 21 lat. Po wkroczeniu Niemców na murach Lwowa ukazały się ich klepsydry [...]"
Źródło:
http://www.lwow.com.pl/wegierski.html
JERZY WĘGIERSKI "LWÓW POD OKUPACJĄ SOWIECKĄ 1939 - 1941"
Lwowskie "Brygidki" po ucieczce sowietów stały otworem, w czerwcu 1941 roku wszedłem na podworzec. Na ścianach ujrzałem maź z mózgów i krwi.
A dzisiaj? Poetka Wisława Szymborska otrzymała literacką nagrodę Nobla i z rąk prezydenta RP Order Orła Białego.
Wisława Szymborska zadebiutowała w 1945 roku w pisemku NKWD redagowanym przez Jerzego Putramenta, publikując tam swoje debiutanckie wiersze stalinowsko - leninowskie. Jerzy Putrament, postać ogólnie znana, był jeszcze przedwojennym agentem NKWD w Polsce. Szymborska jest uznaną prekursorką żelbetowej komunistycznej poezji w Polsce po 1945 roku.
Wielbiła gorliwie rewolucję bolszewicką, w wyniku której wymordowano miliony niewinnych ludzi, opowiadając poetycko o zbrodniczych awanturach w Pałacu Zimowym, właśnie na łamach NKWD - owskiego pisemka Jerzego Putramenta.
Oto poetyckie zwierzenia Wisławy Szymborskiej wielbiące rewolucję bolszewicką pomieszczone w pisemku NKWD:
".gdy wdarli się na te schody marmurowe,
Kołowały światła złoceń jak w lichtarzach,
Dygotały ściany płowe,
Stropy płowe,
I warczało echo kroków w korytarzach.
Stary świecie, oto przyszła noc zapłaty,
Gdzie się skryjesz przed wyklętym który powstał.
Robotnicza ciężka młotem dłoń
Z sierpem już się wdrąża w twoją skroń.
I zapłacisz
Za te noce dzieci nieprzespane,
Za te matki z swoim życiem przeoranym
Za tych ojców co dla dzieci nadstawiali skroń
Z młotem sierpem ich dosięgnie
Sprawiedliwa dłoń
(.)
.więc zapadaj się jak w topiel w głąb zwierciadła,
Jazdo moru, jazdo głodu, pańska jazdo
Z każdą chwilą podobniejsza do widziadła
Kawalerio kapitału, na dno, na dno".
". nie znam mowy ludu Turkmenii,
Myślę tylko że słowa Październik,
Trupem pana
Jak woda źródlana
Pragnącemu miłością podana.
Niż bardziej zwierzęcego
Niż czyste sumienie
Komsomolskie jasne słońce
Opromienia cały świat
Pozdrowienia śle dziś Polsce
Cała młodzież Kraju Rad"..
Szymborska pisała również wiersze wymierzone w katolicyzm, jeden z nich "Budowa nowej plebanii" opowiada, jak księża cynicznie zastraszają ludzi, by wyciągnąć od nich pieniądze.
Zdumiewa wyrażany przez laureatkę polskiego Nobla pogląd w jej utworach o rzekomej obojętności Polaków wobec zagłady Żydów, przecież polskich obywateli. "Antysemityzm" Polaków i antypolonizm jako żywo występuje w wierszach Szymborskiej podobnie jak w "esejach" Jana Tomasza Grossa, odznaczonego w 1996 roku przez Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
I tak:
"Syn niech imię słowiańskie ma
Bo tu liczą włosy na głowie
Bo tu dzielą dobro od zła
Wedle imion i kroju powiek".
Twórczość Wisławy Szymborskiej, członkini PZPR, partyjnej lektorki, to przecież oddanie się artystki w służbę zbrodniczemu totalitaryzmowi i jej nadzwyczajna gorliwość w tej służbie. Wierszy Wisławy Szymborskiej o partii, Leninie, Stalinie, profilach, np. czwartym, komunizmie, etc. jest doprawdy ogrom. Poetce, która przez całe swoje twórcze życie napisała ok. 600 wierszy należy postawić pytanie: "czy Pani czuje się Polką, uważając wszystkich Polaków za antysemickich morderców, utożsamiającą się w swojej twórczości z mordercami sowieckimi i wypełniającą "wolne chwile" rezolucjami "zabić księży", porównującą miłoszowy Ciemnogród, "Polak musi być świnią bo się Polakiem urodził", czy ".Polaków .mam w dupie", z twórczością Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza?
Szymborska próbowała swoje wiersze usuwać z księgarń, zapominając o potędze Internetu.
W 1964 znalazła się wśród sygnatariuszy sfałszowanego przez władze protestu potępiającego Radio Wolna Europa za nagłośnienie Listu 34, jest sygnatariuszką rezolucji "53" popierającą mord sądowy księży w procesie Kurii Krakowskiej.
14 marca 1964 Antoni Słonimski złożył w kancelarii premiera w Urzędzie Rady Ministrów dwuzdaniowy list protestacyjny przeciw cenzurze, który później określano, z powodu liczby sygnatariuszy, jako List 34:
Po Inspirację pochwalającą totalitaryzm bolszewicki Szymborska sięgnęła do twórczości swojego pierwszego redaktora w 1945 roku enkawudzisty Jerzego Putramenta:
Jerzy Putrament -"Dziewiąty marca"
"Nasza boleść nie będzie łzawa,
Niech pomoże nam pracować dzielniej.
Niechaj szybciej wzrasta Warszawa
Niech się mnożą wiejskie spółdzielnie.
Niech w najdalsze, najuboższe wioski
Dotrze Jego pomocne słowo
Niech rozświetli rozum stalinowski
ciemnotę, nędzę wiekową.
Z Jego ludem szeregi zwieraj,
Łam trudności, odpieraj wroga!
Poprowadzi Bolesław Bierut
Naszą Polskę Stalinowską drogą"!
A potem już samodzielnie Wisława Szymborska:
"Pod sztandarami rewolucji wzmocnić warty
Wzmocnić warty u wszystkich bram
Oto Partia ludzkości wzrok
Oto Partia siła ludów i sumienie
Nic nie pójdzie z Jego życia w zapomnienie".
Wstępującemu do Partii
"Pytania brzmią ostro
Ale tak właśnie trzeba
Bo wybrałeś życie komunisty
I przyszłość czeka
Twoich zwycięstw
Jeśli jak kamień w wodzie
Będzie twe czuwanie
Gdy oczy zamiast widzieć
Będą tylko patrzeć
Gdy wrząca miłość
W chłodne zmieni się sprzyjanie
Jeśli stopa przywyknie do ziemi najgładszej
Partia. Należeć do Niej
Z nią działać z nią marzyć
Z nią w planach nieulękłych
Z nią w trosce bezsennej
Wiesz mi to najpiękniejsze
Co się może zdarzyć
W czasie naszej młodości
Gwiazdy dwuramiennej".
O Leninie
". że w bój poprowadził krzywdzonych
nowego człowieczeństwa Adam".
O śmierci Stalina
"Jaki ten dzień rozkaz przekazuje nam
Na sztandarach rewolucji profil czwarty?
Pod sztandarem rewolucji wzmocnić warty"!
STOWARZYSZENIE PAMIĘĆ I NADZIEJA DR LUCYNA KULIŃSKA PRZYPOMINA:
"(.)po ponad 60 latach przemilczania faktów większość Polaków ulega propagandzie wybielania katów i obwiniania ofiar. Dzieje się tak pomimo jednoznacznych ustaleń prokuratorów z Komisji d/s Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu, wiedzy zawartej we współczesnych wydarzeniom dokumentach i świadectw zawartych w tysiącach relacji ocalałych.
Operacja "odpolszczenia" Kresów została przygotowana przez OUN i UPA perfekcyjnie pod względem militarnym i organizacyjnym. Przeprowadzono ją z dyscypliną i przy umiejętnym wykorzystaniu aparatu represji obydwu okupantów.
Najpierw Ukraińcy pomagali Sowietom w eksterminacji i zsyłaniu polskiej inteligencji i osadników, potem we współpracy z Niemcami przyczynili się do zgładzenia polskich profesorów Lwowa, Krzemieńca, nauczycieli Stanisławowa i innych miejscowości kresowych, a wreszcie niemal wszystkich potencjalnych lokalnych polskich przywódców. Kiedy wyniszczenie polskich elit dobiegło końca, OUN, a następnie UPA z pomocą ukraińskich chłopów przystąpiły do fizycznego unicestwienia polskiej ludności wołyńskich i małopolskich wsi. Działania te przyniosły pełne powodzenie: Polacy, żyjący na tych ziemiach od 600 lat, zostali niemal w całości wymordowani lub wypędzeni. Jedynie większe miasta z niemieckimi czy potem sowieckimi garnizonami dawały szansę przetrwania.
W dokumentach Rady Głównej Opiekuńczej, która starała się obejmować opieką uchodźców, znajdziemy opinię, że na skutek niespodziewanej i okrutnej akcji ukraińskich szowinistów na wsi wołyńskiej nie została w komplecie ani jedna większa polska rodzina! Ludobójcza akcja antypolska została poprzedzona holokaustem kresowych Żydów, których wyniszczenie dokonane zostało wprawdzie z inspiracji niemieckiej, ale rękami policji ukraińskiej i innych ukraińskich formacji pomocniczych. W wielu wsiach mordowaniem żydowskich mieszkańców zajmowały się lokalne placówki OUN. Częstokroć przy egzekucjach nie było żadnego Niemca. Łupy dzielono między siebie. Część trafiała do miejscowej ludności, wzmagając w niej żądzę zawłaszczenia mienia polskich sąsiadów.
Zachęceni łatwością, z jaką pozbyli się Żydów, nacjonaliści ukraińscy przystąpili do fizycznego usunięcia z Kresów pozostałych nacji: Polaków, Ormian, Czechów, Rosjan, Cyganów, a także tych Ukraińców, którzy nie godzili się na ich okrutne rządy. Nie zapominajmy, że zarówno ofiary, jak ich oprawcy, byli obywatelami polskimi, państwa, które przecież nadal istniało, choć jego rząd był na wygnaniu i co ważniejsze, było członkiem antyhitlerowskiej koalicji.
Od wiosny 1943 roku eksterminowana ludność wiejska Wołynia chroniła się w pobliskich miasteczkach i miastach. Latem i jesienią 1943 terror ukraiński osiągnął niespotykane rozmiary: płonęły całe wsie, a ludność polską, nie szczędząc kobiet, dzieci i starców, mordowano w bestialski sposób. Wśród Polaków wybuchła panika. Interwencje u władz niemieckich, które wyraźnie sprzyjały Ukraińcom, najczęściej nie odnosiły żadnego skutku.
W tej rozpaczliwej sytuacji część Polaków skupiła się w wybranych wsiach, tworząc samoobrony i odpierała ataki. Nie wszystkie przyniosły ocalenie. Część samoobron została pokonana, a ludność tam skupiona wymordowana.
Uciekający do miast stanęli przed innym problemem - głodu. Miasta były przepełnione, a próby powrotu po pozostawioną żywność częstokroć kończyły się mordowaniem śmiałków. Do tego organizacje ukraińskie zakazywały sprzedawania jedzenia Polakom grożąc represjami, a nawet śmiercią. Pomimo to zdarzały się przypadki udzielania pomocy. Najczęściej w stosunku do krewnych lub powinowatych. Ostatnio w Polsce podnoszą się głosy, aby owych odważnych ludzi uhonorować. Niestety zbyt duże wpływy pogrobowców OUN-UPA na Ukrainie powodują, że inicjatywa taka budzi obawy samych zainteresowanych i ich rodzin.
Z tragicznej sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy, korzystali Niemcy. Teren był "oczyszczany" z niechcianej ludności, a zdesperowanych Polaków masowo wywożono do niewolniczej pracy do Niemiec. Okupanci podstawiali pociągi ewakuacyjne, najczęściej węglarki, wydając równocześnie oświadczenia, że nie odpowiadają za bezpieczeństwo osób, które pozostaną. Była to przysłowiowa "propozycja nie do odrzucenia". W Niemczech poddawano ich eksploatacji, głodowali i ginęli pod bombami alianckich nalotów. Informacje na ten temat docierały z Niemiec do Rady Głównej Opiekuń czej ( RGO) w Krakowie. Część transportów trafiała m.in. do budowy sieci podziemnych schronów na Dolnym Śląsku. Warto zwrócić uwagę, że sieroty z Kresów przekazane do sierocińców w Polsce centralnej, a nawet do prywatnych rodzin w Krakowie umierały jeszcze kilka lat później od choroby sierocej, gruźlicy i innych dolegliwości, mimo starań nowych opiekunów.
Podobno dokumenty tematyczne znajdują się w Archiwum Miasta Krakowa. Gdyby nie zbrodnia ludobójstwa, dzieci te zapewne by żyły, podobnie jak duża liczba przymusowych uchodźców, którzy, przywiezieni niemieckimi transportami z Wołynia, a potem z Małopolski Wschodniej do Krakowa, przedwcześnie kończyli życie w schroniskach i byli chowani na krakowskich cmentarzach. To oczywiście również banderowskie ofiary.
We Lwowie i Przemyślu zorganizowano dla uciekinierów obozy przejściowe, które bardziej przypominały obozy koncentracyjne niż obozy ratunkowe.
Ci, którzy chcieli uniknąć wywiezienia i nie mieli dokąd wracać, próbowali samodzielnie przekraczać granice Generalnego Gubernatorstwa ( GG ), często jednak byli zawracani i ostrzeliwani przez ukraińską policję.
Jednak rosnących mas uchodźców sterroryzowanych przez OUN i UPA w pewnym momencie nie dało się już powstrzymać. Pieszo i furmankami ruszali na zachód, na Chełm, Lublin i Warszawę, rozpraszając się w centralnej Polsce i na południe, na Lwów i Przemyśl, a potem do Małopolski Za-
chodniej. Większość była w położeniu wręcz katastrofalnym. Pełno było rannych i chorych, półnagich i bosych, sierot i rodziców poszukujących zaginionych dzieci.
Chłopi polscy na Kresach najczęściej do ostatniej chwili trzymali się kurczowo swego dobytku i opuszczali go dopiero wtedy, gdy było już za późno na jakąkolwiek sensowną i zorganizowaną ewakuację. Najczęściej z pożogi nie udawało im się ocalić dosłownie nic. Zresztą nawet wtedy, gdy cokolwiek uratowali, musieli to porzucać, bo inaczej nie przeżyliby tak długiej drogi w terenie opanowanym przez zorganizowane bandy napastników. Dlatego uchodźcy byli kompletnymi nędzarzami. Bezpieczniej mogli poczuć się dopiero w większych miastach, a zwłaszcza w samym Lwowie, do którego większość się kierowała. Tam dopiero był czas na wytchnienie i ochłonięcie z przerażenia. Mogli liczyć na pomoc RGO i mieszkańców, którzy choć wielu przygarniali pod swój dach, nie byli w stanie ich karmić, leczyć, ani ubrać. Mimo wysiłków nie udało się zapobiec wielu nieszczęściom. Z opowieści uciekinierów wielu Polaków dowiedziało się po raz pierwszy o bestialstwie oprawców. Stereotyp nacjonalisty ukraińskiego - rizuna nabrał nowego wydźwięku. Dopiero lata programowej propagandy i przemilczania spowodowały, że zaczął on blednąc, pozwalając na manipulowanie prawdą historyczną.
Od początku roku 1944 mordy przeniosły się do trzech województw Małopolski Wschodniej: tarnopolskiego, stanisławowskiego i lwowskiego. Zrozpaczeni Polacy na próżno wyglądali jakiejkolwiek pomocy. Wszelka obrona była bezcelowa, gdyż nie tylko Ukraińcom, ale także dwóm pozostałym okupantom sytuacja taka była na rękę. Każdy z nich dążył do wyniszczenia ludności polskiej. Nie było więc dobrych rozwiązań. Samoobrony nie były wystarczająco silnie uzbrojone - o to zadbał okupant niemiecki. Tak charakteryzował to autor jednego z raportów opisujących sytuację w Małopolsce Wschodniej:
"Przewaga Ukraińców wobec żywiołu polskiego jest tak przygniatająca, że Polacy skutecznie bronić się nie mogą. Tylko tam, gdzie Polacy są w znacznej większości, organizowanie obrony może mieć widoki powodzenia, lecz i to nie zawsze, ponieważ w tych wypadkach Ukraińcy występują w znacznej sile, przy odpowiednim uzbrojeniu, którego Polakom brak [...] Ukraińcy są dobrze zorganizowani, mają na swoje usługi całą policję ukraińską. Dlatego wymienione wypadki skutecznej obrony (Jacowce, Kołtów, Łuka, Kozaki itp.) należy raczej przypisać indywidualnej inicjatywie. Również zamiarów odwetowych ze strony polskiej nie można w tych warunkach traktować poważnie. Rezultaty tak prowadzonej antypolskiej operacji ludobójczej okazały się przerażające. Dziesiątki, setki tysięcy zamieszkujących Wołyń, Małopolskę Wschodnią, a także część Polesia i Lubelszczyzny, bądź zginęły, bądź znalazły się bez dachu nad głową i bez środków do życia. Sen o "Ukrainie czystej jak szklanka wody" spełniał się"...
Społeczność kresowa czuła się rozgoryczona przemilczaniem przez władze Polskiego Państwa Podziemnego trwającego ludobójstwa. Dotyczy to także braku reakcji na ukrywanie się w Generalnym Gubernatorstwie Ukraińców winnych zbrodni.
Polskie władze podziemne popełniły w tej dziedzinie również inne błędy.
Oficjalne ogłoszenie przez Polskie Państwo Podziemne współpracy z Rosją Sowiecką było wydaniem wyroku na małopolskie samoobrony. Niemcy dali deklarującym współpracę nacjonalistom ukraińskim wolną rękę w tępieniu Polaków, mało tego, zaczęli dostarczać im broń. Oczywiście Polacy byli skrępowani w swych działaniach umowami koalicyjnymi, natomiast Ukraińcy bez skrupułów manewrowali pomiędzy dwoma okupantami, by wykonać swój jedyny cel: zlikwidowanie kresowych Polaków. Wobec trzech wrogów ludność polska okazała się bezradna. To zaś, że dla ocalenia musiała sporadycznie oddawać się pod opiekę okupantów, jest zrozumiałe.
Za skrajną hipokryzję i nieuczciwość należy uznać twierdzenie pogrobowców OUN-UPA, że była to "współpraca". Konieczność szukania ratunku u wrogów świadczy jedynie o tym, że Ukraińcy bestialstwem przebili wszystkich.
Zachowane dokumenty i relacje, z którymi zetknęła się Autorka , w sposób jednoznaczny wskazują na odpowiedzialność strony ukraińskiej za dokonaną akcję ludobójczą. Spory dotyczyć mogą jedynie proporcji, w jakich inspiracja rozkładała się na poszczególne nacjonalistyczne organizacje ukraińskie i Cerkiew greckokatolicką. Nie może być mowy o usprawiedliwianiu sprawców i kwalifikowaniu band OUN i UPA jako oddziałów partyzanckich czy wojskowych. Nie było też żadnego "konfliktu polsko-ukraińskiego". Żadna formacja wojskowa ani partyzancka nie może dopuszczać się ludobójstwa. Używanie takich określeń w odniesieniu do OUN i UPA jest niemoralne i nieuprawnione. Oznacza tylko jedno: lekceważenie ofiar w imię polityki. Ale ani Polska ani Ukraina nie osiągną pożytku z "heroizacji" banderowców. Faszyzm zawsze obraca się w końcu przeciwko własnym obywatelom, a ukraiński nacjonalizm jest jednym z najstraszniejszych i najokrutniejszych w dziejach ludzkości. Mając to na uwadze należy pamiętać o tysiącach (według Wiktora Poliszczuka 60 tysiącach) Ukraińców, którzy zginęli z ręki lub na rozkaz OUN-UPA.
Analizując zachowane dokumenty i relacje w żadnym wypadku nie wolno zgodzić się z twierdzeniem, że na Kresach doszło do "wybuchu masowej samowoli i nienawiści wobec Polaków".
Niemniej taką wygodną tezę, bo znoszącą odium zbrodni z OUN-UPA na "czerń ukraińską" , prezentuje dzisiaj wielu ukraińskich historyków.
Tymczasem nacjonaliści z OUN i UPA mieli w tym czasie nie tylko absolutny "rząd dusz", wśród ukraińskiej młodzieży, ale stosowali wobec wszystkich pozostałych Ukraińców przymus fizyczny i terror. Kto nie chciał z nimi współpracować w dziele "oczyszczania" Ukrainy z "obcoplemieńców", albo krytykował metody owego "oczyszczania", ten stawał się wrogiem "Samostijnej" i ginął, często śmiercią męczeńską. Egzekutorami były oddziały siepaczy z osławionej "Służby Bezpeky" UPA.
Nie wolno pomijać kwestii formalnej odpowiedzialności władz okupacyjnych (niemieckich i sowieckich), które zobowiązane były do zapewnienia bezpieczeństwa na okupowanych przez siebie terenach, ale nie ma wątpliwości, że inspiratorami i wykonawcami opisywanych masowych mordów byli Ukraińcy rodem z Małopolski Wschodniej i Wołynia.
Scenariuszowi zakładającemu nieuchronność ludobójczej akcji antypolskiej przeczą prawie wszystkie zachowane relacje polskich mieszkańców Wołynia i Małopolski Wschodniej. W ich świetle przeciętny Ukrainiec nie żywił do swych sąsiadów-Polaków nienawiści. Polacy nie nienawidzili Ukraińców - bo nie mieli za co. Zwalczali jedynie, chociaż niekonsekwentnie, członków organizacji komunistycznych i nacjonalistyczno-terrorystycznych z UWO i OUN na czele, jako zagrażających integralności państwa i bezpieczeństwu obywateli. Istotne znaczenie miała tu współpraca komunistów i nacjonalistów z wrogami Polski - Rosjanami i Niemcami. Państwo polskie miało do tego pełne prawo. Współżycie z resztą ludności było w większości powiatów poprawne. Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem, zapraszali się na uroczystości rodzinne, święta religijne, częste były mieszane małżeństwa. Oczywiście zdarzały się odstępstwa od tych zachowań, ale głębię skrywanej zawiści, urazów i chęci rewanżu ujawnił dopiero upadek Polski.
Ale nawet wtedy, gdyby nie katalizator w postaci zbrodniczej agitacji sfanatyzowanych przywódców OUN, UPA i dużej części greckokatolickiego kleru, nie doszłoby do tragedii o takich rozmiarach.
Akcja ludobójcza zrealizowana przez OUN-UPA z pomocą lokalnego chłopstwa, jako działanie polityczne, została zaplanowana z zimną krwią, a zrealizowana z konsekwencją i okrucieństwem. Chodziło o to, by w chwili zakończenia wojny nie było już Polaków na Kresach. Wtedy nie trzeba by było przeprowadzać żadnego plebiscytu, dzielenia ziemi jak po 1 wojnie światowej. Zwycięzca brałby wszystko.
Wiktor Poliszczuk w swych pracach zwraca uwagę, że jeżeliby OUN Bandery chciała wykorzystać konflikt niemiecko-rosyjski do zbudowania państwa ukraińskiego, to w roku 1944, gdy przegrana Niemiec była już tylko kwestią czasu, a nadzieja na choćby namiastkę samodzielności państwowej upadła, masowe mordowanie ludności polskiej traciło jakikolwiek sens polityczny. Nieprzerwanie tej operacji w przededniu wkroczenia Armii Czerwonej i kontynuowanie jej pod sowiecką okupacją ujawniło, o co naprawdę chodziło bandom OUN-UPA. Celem było fizyczne unicestwienie Polaków. Zrealizowanie tej operacji, podjętej z najniższych, grabieżczych pobudek pod przykrywką wzniosłych haseł dążenia do niepodległego państwa wyczerpuje wszystkie znamiona zbrodni nieprzedawnialnej, zrealizowanej w oparciu o ideologię faszystowską.
Wszystkich polskich ofiar nacjonalistów ukraińskich w latach 1939-1947 nie sposób dziś policzyć, co jest niezwykle wygodne dla chcących ukryć prawdę.
Szacując je na 150-200 tysięcy osób nie popełnimy błędu. Wielu oprawców, w tym esesmanów z SS-Galizien, żyło i żyje wygodnie na Zachodzie. Czasem "papiery" pomordowanych Polaków służyły mordercom, mówiącym przecież po polsku, do urządzenia sobie życia, wyłudzania świadczeń w Polsce, w Zachodniej Europie, USA, Kanadzie. Dla większości z nich właśnie znienawidzone polskie obywatelstwo stało się przepustką do wolności i bezkarności.
Według ustaleń badaczy bezpośrednio odpowiedzialne za zbrodnie popełnione na Polakach były następujące osoby z kierownictwa OUN-UPA:
- Mykoła Łebed ps. "Ruban" - główny autor i realizator idei ludobójczej przed wojną, terrorysta z UWO i OUN odpowiedzialny za najpoważniejsze zamachy w międzywojennej Polsce;
- Roman Szuchewycz ps. "Taras Czuprynka" - przywódca UPA, będący równocześnie na żołdzie hitlerowców, współodpowiedzialny za mord profesorów lwowskich, autor przechwyconego przez Armię Krajową rozkazu o konieczności przyspieszenia likwidacji ludności polskiej w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej. Przed wojną, podobnie jak Łebed, odpowiedzialny za zamachy terrorystyczne, członek UWO i OUN;
- Rostisław Wołoszyn ps. "Horbenka" - zastępca Szuchewycza, szef Służby Bezpieczeństwa (SB) UPA, przed wojną związany z terrorystyczną UWO-OUN;
- Dymytr Hrycaj ps. "Perebinis" - szef sztabu głównego UPA, przed wojną związany z terrorystyczną UWO i OUN;
- Wasyl Sidor ps. "Szełest" - jeden z twórców UPA.
Bezpośrednimi organizatorami i kierownikowi ludobójstwa na Wołyniu byli:
- Roman Kłaczkiwśkyj ps. "Kłym Sawur"7^ - razem z Wasylem
Sidorem ps. "Szełest" scalił bandy na Polesiu, tworząc z nich pierwszy oddział UPA, który przystąpił od razu do mordowania ludności polskiej. W 1943 roku został dowódcą okręgu UPA-Północ, obejmującego swym zasięgiem cały Wołyń;
- Leonid Stupnićkyj ps. "Honczarenko" - był szefem sztabu UPA-Północ;
- Mykoła Omelusik - naczelnik oddziału operacyjnego planującego akcje eksterminacyjne.
Dowódcą pierwszego zgrupowania eksterminującego powiaty: Sarny, Kostopol i Pińsk był Iwan Łytwynczuk ps."Dubowyj" - jeden z najokrutniejszych morderców Polaków.
Zgrupowaniem drugim, prowadzącym antypolską akcję w powiatach: Łuck, Horochów, Włodzimierz, Kowel oraz części Polesia, dowodził Jurij Stelmaszczuk ps. "Rudyj".
Zgrupowanie to robiło też wypady za Bug, gdzie dopuszczało się także morderstw na ludności polskiej i podpaleń.
Zgrupowaniem trzecim, południowym, obejmującym swym zasięgiem powiaty: Równe, Zdołbunów, Dubno, Ostróg dowodził lekarz Petro Olijnyk ps. "Enej". Przed wojną członek terrorystycznej OUN.
Odpowiedzialni za zbrodnie ludobójstwa, wszyscy oni są obecnie uznawani za ojców rainy i bohaterów. Otacza się kultem nawet takich zbrodniarzy wojennych jak Roman Szuchewycz i Roman Kłaczkiwśkyj. Architektowi zbrodni Stepanowi Banderze buduje się panteony.
Pomnika we Lwowie doczekała się nawet Dywizja SS-Galizen, której członkowie wymordowali setki mieszkańców Huty Pieniackiej, Podkamienia, Palikrowy. Jest to chyba jedyny pomnik essesmanów w Europie.
Należy podkreślić, że wielu ukraińskich mieszańców II RP w mordach nie uczestniczyło i nawet pod presją nie chciało mordować swych sąsiadów lub krewnych. Ryzykując życie ostrzegali lub ukrywali Polaków. Wielu autorów relacji właśnie im zawdzięcza ocalenie.
Historycy zdają się nie zauważać, jak istotny wpływ na przebieg późniejszych negocjacji repatriacyjnych i dyktat Stalina miało to ludobójstwo i wypędzenie Polaków. Jak można mówić o "wolnym wyborze", skoro do połowy 1944 roku ludność polską zamieszkującą wsie zmuszono do opuszczenia ziemi ojczystej. Inaczej odnosi się do kwestii wyjazdu człowiek, którego rodzinę zdziesiątkowali, a gospodarstwo spalili Ukraińcy. On się poddaje, bo nie ma już do czego wracać! Zresztą, jak żyć obok sąsiadów, dawnych przyjaciół, którzy okazali się mordercami?
Do dzisiaj pokrzywdzeni nie doczekali się żadnego zadośćuczynienia za swoje zniszczone życie i mienie. Ale przecież nie polskie władze, ale rząd kraju, który oprawców uznaje oficjalnie za "bohaterów Ukrainy", winien krzywdy te uznać.
Dlaczego tak mało Polaków wie o tej zbrodni? Wszak bezmiar sadystycznego okrucieństwa, które przekroczyło wszelkie znane przeszłości doświadczenia, każe postawić kresową zagładę Polaków na równi z najokrutniejszymi przykładami ludobójczego barbarzyństwa w dziejach świata.
Jednak na próżno szukać wiedzy o tej tragedii w podręcznikach i encyklopediach. Trudno pojąć, dlaczego Polacy nie okazują tu elementarnej solidarności ze swymi pokrzywdzonymi rodakami. Skazując na zapomnienie dramat polskiej ludności kresowej nie tylko odcinamy te doświadczenia od zbiorowej wiedzy historycznej ludzkości, nie tylko dajemy oprawcom przyzwolenie do wejścia na pomniki chwały , ale godzimy się na powtórzenie zrealizowanego z powodzeniem scenariusza (.)".
A tak zabrzmiał głos poety umęczonego narodu - Józefa Szczepańskiego "Ziutka"
CZERWONA ZARAZA
Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
Byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
Byś nam kraj przedtem rozdarwszy na ćwierci,
Była zbawieniem witanym z odrazą.
Czekamy ciebie, ty potęgo tłumu,
Zbydlęciałego pod twych rządów knutem,
Czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem,
Swego zalewu i haseł poszumu.
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
Morderco krwawy tłumu naszych braci,
Czekamy na ciebie nie żeby zapłacić,
Lecz chlebem witać na rodzinnym progu.
Żebyś ty widział nienawistny zbawco,
Jakiej ci śmierci życzymy w podzięce,
I jak bezsilnie zaciskamy ręce,
Pomocy prosząc podstępny oprawco.
Żebyś ty wiedział, dziadów naszych kacie,
Sybirskich więzień ponura legendo,
Jak twoją dobroć wszyscy tu kląć będą,
Wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.
Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli
Nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej,
Świętej, skuwać w kajdany łaski twej przeklętej,
Cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.
Legła twa armia zwycięska czerwona
U stóp łun jasnych płonącej Warszawy
I ścierwią duszę syci bólem krwawym,
Garstki szaleńców co na gruzach kona.
Miesiąc już mija od powstania chwili,
Łudzisz nas czasem dział swoich łomotem,
Wiedząc jak znowu będzie strasznie potem,
Powiedzieć sobie, że z nas znów zakpili.
Czekamy ciebie nie dla nas żołnierzy,
Dla naszych rannych - mamy ich tysiące,
I dzieci są tu i matki karmiące,
I po piwnicach zaraza się szerzy.
Czekamy Ciebie - ty zwlekasz i zwlekasz,
Ty się nas boisz i my wiemy o tym,
Chcesz, byśmy wszyscy tu legli pokotem,
Naszej zagłady pod Warszawą czekasz.
Nic nam nie zrobisz - masz prawo wybierać,
Możesz nam pomóc, możesz nas wybawić,
Lub czekać dalej i śmierci zostawić...
Śmierć nie jest straszna, umiemy umierać.
Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły
Nowa się Polska - zwycięska - narodzi
I po tej ziemi ty nie będziesz chodzić,
Czerwony władco rozbestwionej siły.
Aleksander Szumański
03.10.2011r.
RODAKnet.com