Korespondencja z Krakowa
Czas Apokalipsy
KTO ZABIŁ PROFESORÓW LWOWSKICH?
W środę 4 lipca 2007 będziemy obchodzić 66 rocznicę kaźni profesorów lwowskich na zboczu Kadeckiej Góry, obok ul. Wuleckiej, tzw. Wzgórz Wuleckich we Lwowie. W miejscu zbrodni gdzie istniał krzyż brzozowy postawiono skromny krzyż metalowy na niewielkim betonowym cokole. Obok tablice z wyrytymi nazwiskami zamordowanych uczonych w językach ukraińskim i polskim. Każdego roku odbywa się w tym miejscu krótkie nabożeństwo, po którym jako część oficjalną stanowią przemówienia. Nie ma wspomnień rodzin pomordowanych, nie istnieją groby straconych profesorów, jako, że nastąpiło w pażdzierniku 1943 roku całospalenie zwłok.
W roku 1943 na rozkaz Himmlera utworzono specjalne brygady, których zadaniem było niszczenie śladów morderstw masowych oraz ostateczne likwidowanie obozów żydowskich. W dniu 8 października 1943 roku jedna z takich grup /tzw. Sonderkommando 1005, które tworzyli Żydzi z obozu Janowskiego/ odkopała grób rozstrzelanych w roku 1941 lwowskich profesorów. 9 pażdziernika w święto Jom Kipur /Sądnego Dnia/ w obozie znajdującym się w lesie Krzywczyńskim podpalono kolejny stos ponad dwóch tysięcy zamordowanych, potem popiół rozsiano po lesie i okolicznych polach. Więżniowie "Brygady Śmierci" chcąc rozpoznać zwłoki, szukali dokumentów. Odnaleźli m. inn. przedmioty należące do profesorów Włodzimierza Stożka i Tadeusza Ostrowskiego. Dane te podał Leon Weliczker w spisywanym przez siebie pamiętniku, jedyny, któremu udało się zbiec z "Brygady Śmierci". Relacjonował on dalej: ziemia była sucha, więc trupy nie były rozłożone, ubrania mało zbutwiałe. Z ubrań było widać, że to ludzie z lepszej sfery. U jednego wystaje złoty kieszonkowy zegarek z ładnym łańcuszkiem, u innych wypadły złote pióra.
Zwłoki wywieziono do lasu Krzywczyńskiego, dorzucajac je do ogromnego stosu z innych masowych grobów.
Istnieje domniemanie, że w lesie Krzywczyńskim, znalazły się zwłoki mojego ojca doc. med. Maurycego Mariana Szumańskiego asystenta prof. Sołowija na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Ojciec mój został aresztowany przez gestapo po 4 lipca 1941 roku w swoim /naszym/ mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie i osadzony w więzieniu przy ul. Łąckiego we Lwowie wraz z innymi lwowskimi intelektualistami. Być może został rozstrzelany w drugiej egzekucji na dziedzińcu Zakładu Abrahamowiczów, a zwłoki z tej egzekucji wywieziono ciężarowką za miasto, gdzie spalono je w pobliskim lesie, jak setki ofiar.
W ten sposób hitlerowcy, nauczeni odkryciem stalinowskich dołów śmierci w Katyniu, usiłowali zatrzeć ślady własnych zbrodni. Podpalony stos, zawierający około 2000 zwłok, pochłonął ciała lwowskich uczonych i ich towarzyszy. Popiół przesiany ze spalonych zwłok i zmielone resztki kości rozrzucono na pobliskich polach.
Egzekucji dokonali żołnierze ukraińskiego batalionu "Nachtigall" pod dowództwem nacjonalisty ukraińskiego Romana Szuchewicza /"Tarasa Czuprynki"/. Roman Szuchewicz "wsławił się" strzałem w tył głowy w 1926 roku przy ulicy Zielonej we Lwowie wykonując swój wyrok śmierci na osobie kuratora ziemi lwowskiej Stanisława Sobińskiego.
"Czuprynka" sprawował wówczas urząd referenta bojowego OUN-UPA. Był jednym z organizatorów zamachów na posła Tadeusza Hołówkę zamordowanego w Truskawcu w 1930 roku, Bronisława Pierackiego - Ministra Spraw Wewnętrznych, oraz szeregu policjantów.
Na elewacji bocznej polskiej szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie istnieje żeliwna płaskorzeźba poświęcona mordercy OUN-UPA Tarasowi Czuprynce, ktorą uważam za prowokację uwłaczającą polskiej racji stanu. Dyrektor szkoły nie protestował, jak również władze Rzeczypospolitej.
Armia niemiecka wkroczyła do Lwowa 30 czerwca 1941 roku wypierając z niego pierwszych sowieckich okupantów. Niemcy witani byli gorąco przez część Ukraińców. Już następnego dnia do miasta weszło Einsatzkommando pod dowództwem SS- Brigadenfurhera dra Eberharda Schongartha, człowieka osławionego akcją aresztowania profesorów krakowskich w dniu 6 listopada 1939 roku. Równocześnie z oddziałami niemieckimi do miasta wkroczył ukraiński batalion SS "Nachtigall" pod dowództwem Theodora Oberlaendera. Grupa Schongartha rozpoczęła swoją działalność już następnego dnia po wkroczeniu do Lwowa, ściśle według zaleceń Hitlera:
"Polacy będą mieli tylko jednego Pana - Niemców. Dwaj panowie obok siebie nie mogą, i nie powinni istnieć. Dlatego wszystkich przedstawicieli polskiej inteligencji należy zgładzić".
Generalny gubernator Hans Frank w przemówieniu do SS i policji w dniu 30 maja 1940 roku powiedział:
" Nie da się opisać ile mieliśmy zawracania głowy z krakowskimi profesorami. Gdybyśmy sprawę tę /Sonderaktion Krakau/ załatwili na miejscu miałaby ona całkiem inny przebieg. Proszę więc panów usilnie, by nie kierować już nikogo do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, lecz podjąć likwidację na miejscu, względnie wyznaczyc karę zgodnie z przepisami. Każdy inny sposób stanowi obciążenie dla Rzeszy i dodatkowe utrudnienie dla nas. Posługujemy się tutaj /Sonderaktion Lemberg/ całkiem innymi metodami, które będziemy stosować nadal".
Pierwszym aresztowanym wsród inteligencji polskiej w dniu 2 lipca 1941 roku we Lwowie był trzykrotny premier Rzeczpospolitej Polskiej prof. Kazimierz Bartel.
Niemcy posiadali imienne listy osób przeznaczonych do likwidacji, sporządzone przez ukraińskich studentów-nacjonalistów. Aresztowani po rewizji tzn. grabieży pieniędzy i wartościowych przedmiotów przewożeni byli do Bursy im. Abrahamowiczów na szczycie wzgórza Wuleckiego. Tam po krótkim przesłuchaniu wprowadzani byli grupami na pobliskie wzgórze Wuleckie i rozstrzeliwani przez ukraiński oddział "Nachtigall".
Zbocza wzgórza stanowią górną część Góry Kadeckiej, powyżej ulicy Wuleckiej.
Istnieją opisy świadków mordu obserwujących egzekucję z okien pobliskich zabudowań. Wstrząsająca jest relacja prof. Franciszka Groera, wybitnego lwowskiego pediatry, który ocalał, dzięki temu, iż żona profesora była Angielką. Oto fragmenty owej relacji:
".brutalnie popychając wtłoczono nas do budynku i ustawiono w korytarzu twarzą do ściany. Jeżeli ktoś się poruszył, uderzali go kolbą lub pięścią w głowę.
Była może 12.30 w nocy, a stałem tak nieruchomo do godziny 2. Mniej więcej co 10 minut z piwnicy budynku dobiegał krzyk i odgłosy wystrzałów. Wezwano mnie jako dziesiątego, może dwunastego z rzędu. Jednym z zabitych w Bursie był młody inżynier Adam Ruff, zabrany wraz z matką i ojcem z mieszkania profesora Ostrowskiego. Gdy w trakcie przesłuchania doznał ataku epileptycznego, rozwścieczony oficer niemiecki bez wahania zastrzelił go. Krwawiące zwłoki wynieśli później czterej profesorowie, prowadzeni na własną egzekucję, a matce Ruffa i profesorowej Ostrowskiej kazano zmyć krew z posadzki Bursy".
Około 3 rano 4 lipca, w płaskiej wnęce na stoku wzgórza żołnierze wykopali prostokątny dół. Miał on kilkanascie metrów kwadratowych i był przedzielony w poprzek nie przekopanym wałem. Skazanych przyprowadzano z Bursy i ustawiono na płaskiej części zbocza, prawdopodobnie tam, gdzie obecnie znajduje się krzyż. Po obu stronach grupy stali niemieccy oficerowie z rewolwerami w ręku. Skazanych sprowadzano kilkanaście metrów niżej do miejsca egzekucji. Pluton egzekucyjny składał się z 4 - 6 umundurowanych Ukraińców. Skazanych czwórkami ustawiano na wale. Po salwie plutonu
wszyscy, przodem lub tyłem wpadali do dołu. Wśród rozstrzelanych 4 lipca były 4 kobiety i ksiądz. Ostatnią rozstrzelaną była kobieta w długiej czarnej sukni. Schodziła sama, słaniając się. Gdy przyprowadzono ją nad jamę pełną trupów, zachwiała się, ale oficer przytrzymał ją, żołnierz strzelił i wpadła do jamy. Po egzekucji żołnierze zdjęli płaszcze, zakasali rękawy i łopatami zasypywali grób. Następnie ubito ziemię. Robiono to ostrożnie, aby się nie zabrudzić, bo ziemia była silnie zbryzgana krwią. Niektórzy skazani mogli zostać zasypani żywcem, gdyż po salwie nie dobijano rannych. Zamordowano wtedy 40 osób, a dzień później dalsze dwie. Najstarszy miał w chwili rozstrzelania 82 lata. Dopiero 26 lipca 1941 roku zgładzono prof. Politechniki Lwowskiej Kazimierza Bartla - trzykrotnego premiera Rządu II Rzeczypospolitej. Aresztowany najwcześniej bo 2 lipca, przebywał w więzieniu na Łąckiego, do 26 lipca, gdzie usiłowano zrobić z niego konfidenta gestapo. Profesor Kazimierz Bartel oddał życie z honorem.
Na Wzgórzach Wuleckich życie oddało 45 osób.
Batalion "Nachtigall" wchodził w skład Legionu Ukraińskiego, utworzonego przez hitlerowców z ukraińskich nacjonalistów. Batalion był ubrany w mundury niemieckie. W okresie poprzedzającym wojnę ze Związkiem Sowieckim był specjalnie szkolony do zadań sabotażu i dywersji w Neuhammer. Szkolenia te nadzorował osobiście profesor niemieckiego uniwersytetu im. Karola IV w Pradze, dziekan wydziału nauk politycznych, porucznik Abwehry - Theodor Oberlaender. Po zajęciu Lwowa przez Niemców nastąpił szczególnie okrutny pogrom ludności, zwłaszcza żydowskiej. Na terenie Lwowa działały niezależnie od siebie - dwie grupy: jednostki Abwehry, wspomagane przez nacjonalistów ukraińskich z batalionu "Nachtigall", formacje Sicherheistdienstu, wspomagane przez milicje ukraińską i oddziały Wehrmachtu.
Milicja ukraińska występująca po cywilnemu, jedynie z żółto - niebieskimi opaskami na ramionach stanowiła organ terroru samozwańczego rządu Stećki, powołanego do życia dekretem wodza Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Stepana Bandery.
Po wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej Lwów został zajęty przez hitlerowców jak wspomniałem 30 czerwca 1941 roku, lecz już na 7 godzin przed zajęciem miasta przez dywizję strzelców alpejskich wkroczyła do miasta niemiecko-ukraińska grupa Abwehry, pozostająca pod osobistym dowództwem Theodora Oberlaendera. W skład grupy oprócz oddziałów wojska i policji niemieckiej wchodził również batalion ukraiński "Nachtigall" pod dowództwem Romana Szuchewicza - "Czuprynki" i por. Herznera z oficerami będącymi w ścisłym kontakcie ze Stepanem Banderą, Iwanem Hryniochem i Jurijem Łopatynśkim, a także grupą cywilów z kierownictwa radykalnego skrzydła OUN: Jarosławem Stećko, Iwanem Radłykiem, Stepanem Pawłykiem, Stepanem Łemkowśkym, Dmytro Jaciwem.
Nastały straszne, tragiczne dni i noce dla miasta. Ślepa nienawiść, okrucieństwo, bestialstwo zaczęły prześcigać się w masowych zbrodniach na bezbronnej, niewinnej ludności Lwowa - wspomina tamte dni Jacek Wilczur świadek tamtych wydarzeń. Morderstwa pojedyncze i grupowe rozpoczęły się nazajutrz po zajęciu Lwowa przez hitlerowców. Razem z Niemcami wkroczyli do Lwowa Ukraińcy w mundurach niemieckich. Była to grupa wyjątkowo wrogo odnosząca się do w stosunku do ludności polskiej i żydowskiej. Ich to właśnie nazywano "Ptasznikami". Nazwa ta pochodziła od symboli ptaków wymalowanych na jej wozach i motocyklach.
Powszechnie wiadomo było, iż grupy nacjonalistów ukraińskich, ukraińska milicja i Niemcy dokonuja aresztowań z uprzednio przygotowanych list. Aresztowano w pierwszych dniach inteligencję - profesorów, artystów, nauczycieli szkół powszechnych, młodych księży. Aresztowanych wożono do gmachu gestapo przy ulicy Pełczyńskiej, do Brygidek, do więzienia przy ul.Łąckiego, lub więzienia na Zamarstynowie. Osoby aresztowane już wieczorem 30 czerwca i w następne dni wywożono do kilku miejsc i rozstrzeliwano. Zdarzało się, że aresztowanych bito przed egzekucją.
Miejscami straceń były Winniki pod Lwowem, Wzgórze Kortumówki, Żydowski Cmentarz, ul.Zamarstynowska. Egzekucje masowe /pogromy Polakow i Żydów/ trwaly do 2 lipca. Póżniej nadal trwały egzekucje poszczególnych osób i grup. Mówiono, iż "Ptasznicy" mordowali czterema sposobami: rozstrzeliwali, zabijali młotem, bagnetem, bądź bili, aż do zabicia. Od ludzi którzy byli świadkami aresztowań zamieszkałymi przy ul.Arciszewskiego, Kurkowej, Teatyńskiej, Legionów i Kazimierzowskiej wiadomo było, iż "Ptasznicy" w czasie aresztowań nosili mundury Wehrmachtu kończy swą opowieść Jacek Wilczur.
A tymczasem ?
Nieopodal kościoła św. Elżbiety we Lwowie wznosi się pomnik ludobójcy i polakożercy Stepana Bandery, ul. Leona Sapiehy we Lwowie nosi nazwę Stepana Bandery, a prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko wyniesiony do prezydentury przez Wałęsę i Kwaśniewskiego weteranom OUN - UPA przyznaje prawa kombatanckie, przywożąc wcześniej garść ukraińskiej /? - czytaj lwowskiej/ ziemi która urodziła Jacka Kuronia na jego grób, równocześnie określając Kuronia jako wielkiego Polaka i wielkiego Ukraińca!
Aleksander Szumański
29. 06. 2007r.
RODAKpress
***
Od redakcji RP
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
- też "odzyskane"
Kultura jaka jest każdy widzi: peerelowskie "dzieła" wracają do TV"P", laureatami nagród zostają nader często osobniki szkodliwe, pisarskie, twórcze miernoty zaczadzone poprawnością. Ministerstwo kulturalnie odpuszcza salonowi, który namaszcza jedynie słusznych. Jaką "kulturę" się promuje moża obserwować śledząc nawet pobieżnie działnia promujące ją poza Polską. Ot, chociażby działania Instytutu Książki zasilanego z budżetu, czy od pewnego czasu "prywatną" Ars Polona. To drabiny do sukcesów "kwiatów kultury polskiej na skalę światową", zwalczające równocześnie inicjatywę Ruchu Rodaków, udział w Międzynarodowych Targach Książki na Tajwanie. Dlaczego zwalczają? Dobre pytanie. Ruch Rodaków ma zupełnie inne kryteria doboru promowanych pisarzy niż obowiązujące w salonie, a to już powód wystarczający. Reprezentant innego "odzyskanego" mnisterstwa, MSZ, szef przedstawicielstwa na Tajwanie też intensywnie pracuje nad czarnym PR organizatorów niezależnej promocji polskiej kultury. Nota bene "dyplomata dynastyczny". Jak pisze profesor Nowak w artykule "Czerwone dynastie w MSZ":
"...pan Wsiewołod Strażewski, syn Wsiewołoda Iljicza Strażewskiego, który w 1956 r. w służbie Sowietów i na rzecz Sowietów dowodząc Śląskim Okręgiem Wojskowym wspierał krwawe stłumienie Powstania Poznańskiego! Czy naprawdę Rzeczypospolitej nie stać na lepszego dyrektora Warszawskiego Biura Handlowego w Taipei?..."
Synalek nie odpowiada za czyny tatusia to oczywiste, ale... w zestawieniu z jego aktywnością skojarzenia pewnej rodzinnej ciągłości ideowej są nieodparte.
Człon "kultury" w nazwie ministerstwa jest dziedziczony jak wynika z powyższego, ale z "dziedzictwem narodowym" trochę się mija, a miało być normalnie. Słowom miano przywrócić ich oczywiste znaczenie, a programom sens i treść.
Tymczasem? - zapytuje kończąc swój artykuł Aleksander Szumański. No właśnie.
Ze względów "makropolitycznych" Polska staje się "adwokatem" Ukrainy w Uni Europejskiej, wspiera "prounijnych polityków" ukrainskich... Wszystko po próżnicy, świadczy nieodpłatne usługi, bo z tamtej strony beton: sprawa Cmentarza Orląt stanęła, UPA w glorii... Sypanie popiołem głów kolejnych garniturów polityków polskich nie przynosi żadnego efektu poza rośnięciem w siłę wrogów Polski i nastrojów rewanżystowskich.
Aleksander Szumański od zawsze sercem i duszą zaangażowany w przypominanie i pielęgnowanie polskiej historii na Kresach ósmego czerwca drogą elektroniczną zwrócił się do polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z zapytaniem:
"... czy w czasie uroczystości w miejscu kaźni profesorów lwowskich w 66 rocznicę tego wydarzenia na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie w dniu 4 lipca 2007 weźmie udział przedstawiciel Rządu Rzeczypospolitej, lub przedstawiciel Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej?..."
Załączył wyrazy szacunku i poważania oraz podpisał się nazwiskiem i imieniem.
Powie ktoś: to oczywistość? Nie koniecznie. Zależy od kultury i dziedzictwa, właśnie.
Odpowiedź nadeszła tego samego dnia, ósmego czerwca. Brawo! Ale tylko do momentu czytania daty korespondencji,
bo potem już biurokratyczna papka:
"... Wydział Prasowy MKiDN uprzejmie informuje iż w kalendarzu ministra na dzień dzisiejszy nie ma jeszcze informacji na temat pobytu Pana ministra w miejscu kaźni profesorów lwowskich, być może kalendarz zmieni się w przyszłym tygodniu, wtedy będzie całe kierownictwo MKiDN"
Również z wyrazami szacunku podpisał zupełnie bez szacunku bezosobowy "Wydział Prasowy MKiDN"
Czy zatem "Pan minister" nie znalazł luki w swoim przepełnionym obowiązkami wynikającymi z "dziedzictwa narodowego" kalendarzu dla oddania hołdu poległym twórcm owego dziedzictwa?
Czy też "Wydział Prasowy MKiDN" zignorował "petenta" pytającego z szacunkiem i poważaniem - podkreślam - o sprawy zdawać by się mogło oczywiste?
Czas najwyższy, aby żaden urzędnik nie miał prawa kryć swoich niezrozumiałych decyzji i często szkodliwego działania za bozosobowymi zwrotami. Każda korespondencja musi być podpisana nazwiskiem, bo poza zwykłym dobrym wychowaniem tylko taka forma może ukrócić samowolę anonimowej biurokracji w obawie o odpowiedzialność osobistą.
Jest oburzającym brak jakiejkolwiek informacji w kwestii uczestnictwa ministra w uroczystości zwiazanej z 66 rocznicą mordu profesorów we Lwowie.
Czy dziedzictwo może być wybiórcze?
Mirosław Rymar
29. 06. 2007r.
RODAKpress