PRZYJACIELE MOSKALE - Aleksander Szumański


 

 

 

 

 

 

 


PRZYJACIELE MOSKALE

Dmitrij Rogozin, ambasador Rosji przy NATO dokonał - słynnego już wpisu - na Facebooku:

"Radosław Sikorski minister spraw zagranicznych Polski - ciekawe ilu naszych zabił"? Wpis został zilustrowany zdjęciami Sikorskiego z 1986 roku, gdy jako dziennikarz przebywał w okupowanym przez Sowietów Afganistanie. Ów wpis w sierpniu 2011 roku wywołał w światowych mediach prawdziwą burzę. Dla wirtualnych przyjaciół Rogozina wpis ten stał się pretekstem do ataków na Polskę i Sikorskiego najczęściej chamskich i wulgarnych. Oczywiście akcja ta bynajmniej nie była samowolnym pomysłem i działaniem rosyjskiego dyplomaty, lecz z góry dobrze zaplanowaną antypolską prowokacją. Nie pierwszą, a zapewne i nie ostatnią. Przeciętny czytelnik mediów współczesnych nie zauważy różnicy pomiędzy walkami Sowietów z mudżahedinami, a aktualną obecnością sił NATO w tym kraju. Przekaz więc jest prosty: polski minister spraw zagranicznych jawi się jako terrorysta walczący po ich stronie. A strona polska? Milczy.

Podobnych operacji medialnych Rosjanie przeprowadzili ostatnio kilkadziesiąt m.in. opisując mordy strony polskiej na rosyjskich żołnierzach i oficerach - jeńcach wojennych - w czasie wojny polsko - bolszewickiej w latach 1919-1921. W czasie wizyty Tuska w Moskwie premier rządu RP nie zapytał Putina o Katyń, lecz zapragnął ustaleń dotyczących festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze. Zdziwiony Putin zapytał więc Tuska o Katyń - Tusk odpowiedział, iż sprawa Katynia nie należy do polityków. Natychmiast po wyjeździe Tuska z Moskwy rakiety nuklearne zostały nakierowane na Polskę, portal kremlowski gazieta.ru napisał tekst zatytułowany "Nasz człowiek w Warszawie", a prasa drukowana opisała dziadka Tuska, który wcale nie był ochotnikiem w Wehrmachcie.

Nie należy zapominać, iż Rosją rządzą dwa zwalczające się klany wywodzące się z sowieckiej agentury, a jedynym stabilizatorem coraz bardziej napiętej sytuacji jest premier Władimir Putin - wynika z analizy prywatnej amerykańskiej agencji wywiadowczej Strategic Forecasting (STRATFOR).

Niezależna.pl ujawnia, które z czołowych postaci Kremla powiązane są - według amerykańskich ekspertów - z GRU i FSB/KGB.

O tym, że rosyjskie władze działają jak mafia, politycy z Putinem na czele chronią kryminalistów, a najwyżsi rosyjscy oficjele traktują branie łapówek jak ściąganie podatków, czytelnicy "Nowego Państwa" i "Gazety Polskiej' wiedzą nie od dziś. Taki obraz Rosji - zaskakujący być może dla niektórych komentatorów w Europie Zachodniej - wyłania się chociażby z dyplomatycznych depesz słanych z Ambasady USA w Moskwie do Waszyngtonu, które ujawnił portal WikiLeaks.

Znacznie ciekawsza jest jednak wiedza na temat wewnętrznych podziałów i agenturalno-biznesowych powiązań najważniejszych ludzi w Rosji.

Surkow - główny strateg GRU

Z opracowania STRATFOR pochodzącego z 2009 r. (dwa miesiące temu omawiała je częściowo "Gazeta Polska") wynika, że władza na Kremlu podzielona jest między dwa główne, zwalczające się obozy, umiejętnie - przynajmniej na razie - pacyfikowane przez premiera Władimira Putina, który stara się zapewnić obu grupom równomierny podział zysków i wpływów.

Na czele pierwszego, "wojskowego" klanu stoi Władisław Surkow (ur. 1964) - wiceszef kancelarii prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, a jednocześnie najbliższy współpracownik Putina. O Surkowie mówi się, że jest nadzorcą Miedwiediewa delegowanym przez premiera. W drodze na szczyt miał pozbyć się m.in. oligarchy Michaiła Chodorkowskiego.

W latach 80. Władisław Surkow - etnicznie pół-Czeczen, pół-Żyd (pierwotnie nazywał się Asłambew Dudajew) - służył w oddziale artylerii stacjonującym na Węgrzech, lecz prawdopodobnie nie była to zwykła służba wojskowa. W 2006 roku jeden z jego głównych przeciwników politycznych, Siergiej Iwanow (wówczas minister obrony, obecnie pierwszy wicepremier), powiedział, że Surkow przebywał tam jako oficer GRU, czyli wywiadu wojskowego.

Według analizy STRATFOR Władisław Surkow jest dziś głównym strategiem GRU, a jednocześnie najważniejszym ideologiem Kremla. To on uważany jest za głównego orędownika "liberalizacji" gospodarki rosyjskiej. To on wymyślił młodzieżowe bojówki o nazwie "Nasi" (a dokładnie: Młodzieżowy Demokratyczny Antyfaszystowski Ruch "Nasi"), będące putinowskim, nacjonalistycznym odpowiednikiem sowieckiego Komsomołu. On też - w ramach walki z konkurencyjnym klanem "siłowików", czyli środowiska oficerów KGB i FSB - przyczynił się do rozszerzenia wpływów politycznych środowiska GRU poprzez dokooptowanie do wojskowego klanu tzw. ciwilików.

Ciwiliki od Miedwiediewa

Określenie "ciwiliki" - pierwotnie odnoszące się do młodych absolwentów wydziałów prawa robiących karierę polityczną w Moskwie - obejmuje dziś wszystkich kremlowskich technokratów (także z dziedziny finansów i gospodarki), mających ambicje modernizowania rosyjskiego ustroju i gospodarki.

Czołowym przedstawicielem ciwilików jest oczywiście Dmitrij Miedwiediew (ur. 1965) - absolwent wydziału prawa Leningradzkiego Uniwersytetu Państwowego. Namaszczenie go na urząd prezydenta Federacji Rosyjskiej było sygnałem, że Władimir Putin i grupa wojskowych stojąca za Surkowem, który zresztą sam ukuł termin "ciwiliki" dla kontrastu ze słowem "siłowiki", poszerza pole działania i decyduje się na zwiększenie swoich wpływów w gospodarce.

Jak czytamy w analizie STRATFOR - najważniejsi, poza Miedwiediewem, przedstawiciele grupy ciwilików to Aleksiej Kudrin, German Gref, Elwira Nabiullina i Jurij Trutniew.

Kudrin to minister finansów i wicepremier Federacji Rosyjskiej. Podobnie jak Miedwiediew, zna się z Władimirem Putinem jeszcze z czasów, gdy ten ostatni pracował w ratuszu w Petersburgu. Zdaniem amerykańskich analityków to właśnie Kudrin, bardzo zdolny ekonomista, odgrywa główną rolę w procesie przejmowania wielkich państwowych koncernów przez ludzi wojskowych służb specjalnych. German Gref jest niezwykle wpływowym ekonomistą pochodzenia niemieckiego, prezesem Sberbanku - największego banku w Rosji i Europie Wschodniej. On także poznał Putina w Petersburgu. Nabiullina, z pochodzenia Tatarka, kieruje obecnie resortem handlu. Trutniew od sześciu lat jest ministrem zasobów naturalnych, rozporządzając ogromnymi pieniędzmi i potężną bronią w postaci koncesji na wydobycie paliw i minerałów.

GRU - Gazprom, Czeczenia, Smoleńsk

Najbardziej zaufanymi ludźmi Surkowa są jednak prominenci "związani z GRU" ("GRU Connected") - jak określa ich analityk agencji STRATFOR. Dwóch z nich to zresztą czołowe postacie śledztwa smoleńskiego.

Jurij Czajka - prokurator generalny Rosji - nadzorował najważniejsze polityczne śledztwa w Rosji. Prowadząc sprawę otrucia Aleksandra Litwinienki, głównym podejrzanym uczynił nie funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych, ale... Leonida Newzlina - skłóconego z Putinem biznesmena, który uciekł przed ówczesnym prezydentem Rosji do Izraela. Zarzuty postawione przez Czajkę Newzlinowi określono później jako "absurdalne". Według analizy STRATFOR - Surkow wykorzystuje Czajkę do nękania państwowych koncernów kierowanych przez "siłowików".

Siergiej Szojgu jest wiceprzewodniczącym rosyjskiej komisji ds. katastrofy pod Smoleńskiem. Był na miejscu tragedii już 10 kwietnia.

Pod jego nadzorem prowadzona była akcja "zabezpieczania" wraku, podczas której rosyjscy funkcjonariusze cięli fragmenty samolotu i wybijali szyby w jego oknach.

To właśnie z jego ust padły w 2009 r. słowa, które mogły być odebrane jako bezpośrednia groźba wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Proponując wprowadzenie w Rosji odpowiedzialności karnej za negowanie zwycięskiej roli ZSRR, Szojgu powiedział:

"[.]Wówczas prezydenci niektórych państw, negujący ten fakt, nie mogliby bezkarnie przyjeżdżać do naszego kraju [...] [.]Nic nie powinno być zapomniane. Ci, którzy targną się na naszą pamięć, nie powinni spokojnie spać i przyjeżdżać do Rosji[.]"

Jako powiązanych z GRU członków klanu Surkowa w analizie STRATFOR wymienia się jeszcze trzy inne wpływowe osoby: Aleksieja Millera, prezesa Gazpromu, Ramzana Kadyrowa, marionetkowego prezydenta Czeczenii, oraz Michaiła Lesina, doradcę Miedwiediewa.

Sieczin i jego wpływy

Głównym przeciwnikiem Surkowa w walce o władzę na Kremlu - a co za tym idzie o wpływy i pieniądze - jest Igor Sieczin (ur. 1960), wiceszef rządu Władimira Putina. Sieczin zaczynał swoją karierę jako tłumacz w Mozambiku. Według niektórych źródeł - był też tam rezydentem rosyjskich służb. Jak pisze portal lenta.ru, w latach 80. Sieczin mógł nawiązać w Afryce znajomość z Siergiejem Iwanowem, agentem KGB - później ministrem obrony i wicepremierem Rosji.

Dziś trudno powiedzieć, czy Sieczin przebywał w Mozambiku jako rezydent KGB, czy może GRU - faktem jest, że jego klan w Moskwie składa się głównie z byłych lub obecnych agentów służb cywilnych, czyli KGB i FSB.

Sieczin - głowa klanu "siłowików" - ma równie dobry kontakt z Władimirem Putinem jak Surkow. Poznał przyszłego premiera Rosji w Petersburgu. Był nawet szefem jego kancelarii, gdy Putin pracował jako zastępca burmistrza miasta. Także przez następne lata - niezależnie od stanowiska, jakie zajmował Władimir Putin - Sieczin podążał za nim jak cień. Był m.in. wiceszefem prezydenckiej administracji.

Od 2008 r. to właśnie Igor Sieczin negocjuje międzynarodowe dostawy broni i technologii militarnej. Mimo ofensywy Surkowa i ludzi z GRU zachował wiele wpływów w cywilnych instytucjach federalnych, np. w izbach skarbowych. Według dziennika "Kommiersant" - nawet w prokuraturze generalnej, rządzonej przez zaufanego człowieka Surkowa, czyli Jurija Czajkę, Sieczin ma swoją "wtyczkę". Mowa o znanym ze śledztwa smoleńskiego Aleksandrze Bastrykinie - szefie wydziału dochodzeniowego. Igor Sieczin kontroluje też większość ośrodków siłowych i państwowych koncernów, obracających miliardami rubli. Nie dziwi więc, że Surkow - chcąc ratować słabnącą pozycję GRU - był zmuszony sięgnąć po "ciwilików".

Autorzy analizy STRATFOR wymieniają najważniejszych "siłowików":

- Nikołaj Patruszew - sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, były szef FSB, w latach 70. i 80. agent kontrwywiadu KGB;

- wspominany Siergiej Iwanow - pierwszy wicepremier Rosji, były minister obrony; od połowy lat 70. w KGB (gdzie w 1976 r. poznał Władimira Putina), a po transformacji w SVR (Służbie Wywiadu Zagranicznego) i FSB;

- Raszyd Nurgalijew - minister spraw wewnętrznych, długoletni oficer KGB, a potem Federalnej Służby Kontrwywiadowczej (FSK), przekształconej następnie w FSB;

- Wiktor Iwanow - prezes koncernu zbrojeniowego "Ałmaz-Antej" (m.in. budowa systemów antyrakietowych), a przy tym szef Aerofłotu (największy rosyjski przewoźnik lotniczy) i dyrektor federalnej służby antynarkotykowej; przez wiele lat w KGB, potem w FSB, m.in. na stanowisku szefa wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego;

- Cyryl - prawosławny patriarcha Moskwy i Wszechrusi, według tajnych akt ujawnionych w 1992 r. tajny współpracownik KGB o ps. "Michajłow";

- Siergiej Naryszkin - szef prezydenckiej administracji, przewodniczący Prezydenckiej Komisji Federacji Rosyjskiej ds. Przeciwstawiania się Próbom Fałszowania Historii ze Szkodą dla Interesów Rosji (pełna nazwa); w latach 80. pracował w sowieckiej ambasadzie w Belgii;

- Borys Gryzłow - przewodniczący Dumy Państwowej;

- Anatolij Serdiukow - minister obrony, wcześniej szef Federalnej Służby Podatkowej mającej olbrzymie kompetencje i możliwości nacisku na niepokornych polityków oraz biznesmenów;

- Siergiej Bogdanczykow - prezes Rosnieftu (potężny koncern paliwowo-gazowy) i dyrektor generalny firmy petrochemicznej Gazprom Nieft;

- Wiktor Christienko - minister przemysłu, były premier, wicepremier i wiceminister finansów.

Określenie "ciwiliki" - pierwotnie odnoszące się do młodych absolwentów wydziałów prawa robiących karierę polityczną w Moskwie - obejmuje dziś wszystkich kremlowskich technokratów (także z dziedziny finansów i gospodarki), mających ambicje modernizowania rosyjskiego ustroju i gospodarki.

Osobom, które nie rozumieją działania agentury sowieckiej w Polsce i w konsekwencji strachu ekipy Tuska jako współpracowników tych służb, stąd zresztą biorącej się uległości przed Rosją należy się odpowiednia wiedza, której niestety nie otrzymają od manipulacji, jakich dopuszczają się mainstreamowe media. Media mainstreamowe "Gazeta Wyborcza"i telewizje - są dyspozycyjne wobec rządu.?

Rosjanie kierując się celem zaszkodzenia wizerunkowi Polski na arenie międzynarodowej realizują swoje cele imperialne. Polska przestając być suwerennym, niepodległym państwem podlega dyktatowi Moskwy działającej przez wynajętych w tym celu zdrajców narodu.

Najlepszą formą obrony jest atak. W Sejmie RP 13 kwietnia 2012 następny konfederat premier Donald Tuskr w pełnym upodleniu zdrajcy wskazuje do korespondencji niepodległościowej adres .cara.

Premier stwierdził, iż wolałby się nie urodzić niż na grobach zmarłych budować karierę polityczną. Celem przemówienia było niedopuszczenie wystąpienia do Rosji przez Sejm RP o zwrot wraku samolotu niszczejącego od przeszło dwóch lat w Smoleńsku. Premier w swym wystąpieniu potwierdził tylko kompromitację swojego rządu. Od kiedy rząd jest nad Sejmem? Polska utraciła suwerenność na skutek powstania nowej tuskowej Konfederacji Targowickiej, której powstanie i zdradę narodową Tusk w czasie obrad Sejmu RP obarczył.PIS.

"Tutaj spoczywa 8000 radzieckich czerwonoarmistów brutalnie zamęczonych w polskich obozach śmierci w latach 1919 - 1921" - tej treści tablicę w maju 2011 roku umieszczono na terenie byłego obozu jenieckiego dla sowieckich jeńców wojennych w Strzałkowie.

Ambasada Federacji Rosyjskiej w Warszawie od razu poinformowała, że nic jej nie wiadomo o fakcie zamieszczenia owej tablicy.

Autorzy napisu świadomie kłamią sugerując, że w Polsce istniały jakieś "obozy śmierci" mordujące wziętych do niewoli w trakcie wojny polsko - bolszewickiej czerwonoarmistów.

"Przypadkiem", zanim o zdarzeniu dowiedziały się polskie media, obszernie sprawę zrelacjonowały rosyjskie media NTV i portal Lifes News. Kilka dni później 24 maja temat "polskich obozów śmierci" powrócił. Według dziennikarzy takie obozy miały istnieć w Strzałkowie i Tucholi gdzie przetrzymywano sowieckich jeńców w 1920 roku. Według autorów reportażu mogło ich zginąć nawet 30 tysięcy, chociaż jak zaznaczono dokładne dane na ten temat nie są znane, gdyż Polska nigdy nie przekazała ich Rosji, co miało być jawnym złamaniem postanowień traktatu ryskiego z 1921 roku. Jako jedną z przyczyn dziennikarze wymienili masowe egzekucje.

Historia pomawiania Polaków o mordowanie sowieckich jeńców ma już ponad 21 lat. Przygotowanie odpowiednich materiałów propagandowych zlecił w 1990 roku Michaił Gorbaczow. Przyznając bowiem odpowiedzialność przywódców ZSRR za bestialski mord w Katyniu ponad 20 tysięcy polskich oficerów chciał zrelatywizować tę tragedię. Przekaz miał być prosty: "zamordowaliśmy waszych oficerów, ale to wy zaczęliście". Ilekroć więc strona polska przypomina sprawę zbrodni katyńskiej, tylekroć rosyjskie media na polecenie Kremla oskarżają Polskę o mordowanie sowieckich jeńców.

Przypomina to przysłowiową rozmowę "dziada z obrazem", ponieważ do Trybunału w Strasburgu wystąpiły jedynie Rodziny Katyńskie, choć było to powinnością polskiego establishmentu, który zapewne ze strachu przed Rosją schował "głowę w piasek".

Wreszcie po przeszło siedemdziesięciu latach 16 kwietnia 2012 roku zbrodnia katyńska została uznana przez międzynarodowy Trybunał w Strasburgu za zbrodnię wojenną - nie podlegającą przedawnieniu.

Pojawienie się tablicy w Strzałkowie było odpowiedzią Kremla na tablicę, którą na miejscu katastrofy w Smoleńsku umieścili członkowie "Stowarzyszenie Katyń 2010". Napis na tablicy był hołdem złożonym prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i członkom delegacji, którzy lecieli na obchody 70 Rocznicy "ludobójstwa katyńskiego". Rosjanie nie tylko zdjęli tablicę jako postawioną nielegalnie, ale także - i to już powinno się było spotkać z ostrą reakcją polskich władz - zamocowali nową z ocenzurowaną treścią, z której wyrzucono pojęcie ludobójstwa katyńskiego.

Ostatnie lata są pełne podobnych prowokacji w rosyjskim wydaniu, a wszystko za sprawą przejęcia władzy w Rosji przez oficerów dawnego KGB. Dla nich dezinformacja i manipulowanie przekazem to przysłowiowy "chleb powszedni".

W 2004 roku w obliczu zbliżającej się 60 rocznicy zakończenia II wojny światowej Kreml wydał polecenie ataku medialnego na Polskę. Cel był prosty - nie dopuścić do pokazania Polski jako ofiary sojuszu Hitlera i Stalina, a więc pokazanie Rosji jako wyzwoliciela Europy spod jarzma nazistów.

Tylko w okresie od sierpnia do grudnia 2004 roku ukazało się co najmniej 130 rosyjskich publikacji dotyczących II wojny światowej w których stawiano Polsce rozmaite zarzuty. Rosjanie nie zawahali się nawet powoływać w tej kampanii na rzekome polskie publikacje, które nigdy nie miały miejsca.

Jak działają rosyjskie władze dobrze pokazuje incydent z sierpnia 2005 roku, gdy w Moskwie pobito dwóch polskich dyplomatów i dziennikarza. Rosyjskie media tłumaczyły to wzburzeniem społeczeństwa po tym, jak pod koniec lipca napadnięto w Warszawie czworo młodych Rosjan. W tym czasie polska ambasada kilkakrotnie odbierała groźby wysadzenia ambasady. Rosja chciała wówczas zaostrzenia stosunków z Polską ponieważ faworytem nadchodzących wyborów prezydenckich był nie ukrywający antyrosyjskich sympatii Lech Kaczyński. Ówczesny prezydent Warszawy dał próbkę tego, czego Rosjanie mogą spodziewać się po jego wyborze, organizując rok wcześniej patriotyczne obchody Powstania Warszawskiego. Podczas tych obchodów często przypominano działalność sowietów w 1944 roku którzy najpierw podburzali ludność Warszawy do powstania, a potem pozwolili Niemcom wyrżnąć chwytających za broń Polaków. Świadomie wstrzymali ofensywę, a na dodatek pomoc aliantów ( Stalin nie zgodził się na loty samolotów mające dostarczyć broń i żywność powstańcom ).

Dodatkowym czynnikiem, który dało się zauważyć, było podsycanie narastającego konfliktu między PIS, a PO. W tym celu użyto rosyjskiej agentury, stacjonującej już zresztą w Polsce od czasu "odzyskania niepodległości" 4 czerwca 1989 roku. Po tym jak wybory przegrał PIS Rosjanie wyraźnie zaczęli faworyzować obecne władze w myśl zasady "dziel i rządź". Dramatyczna akcja Lecha Kaczyńskiego, który wraz z innymi przywódcami środkowoeuropejskimi w sierpniu 2008 roku przyleciał do bombardowanej przez Rosjan Tbilisi, stolicy Gruzji i zaprotestował przeciwko agresji zabolała Moskwę.

W swojej "antymisji" przybył wówczas Bronisław Komorowski, któremu nie podobało się spartaczenie przez snajpera sowieckiego usiłowanie zastrzelenia Lecha Kaczyńskiego. "Taki zamach, jaki prezydent" powiedział wówczas otwarcie Komorowski, popisując się hańbą marszałka Sejmu RP.

Komorowski już w 2008 roku przygotowywał zamach stanu, co mu się wreszcie udało 10 kwietnia 2010 roku, gdy Miedwiediew telefonicznie "wystawił" akt zgonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

W połowie 2009 roku Rosjanie rozpoczęli kolejna prowokacyjną kampanię związaną z polskimi obchodami 70 rocznicy napaści Niemiec na Polskę.

Ponieważ Rosjanie uczą się w podręcznikach, że druga wojna światowa rozpoczęła się w czerwcu 1941 roku od napaści hitlerowskich Niemiec na miłujący pokój kraj rad, to trzeba było zmarginalizować sojusz Hitlera i Stalina, którzy dokonali 1 i 17 września 1939 roku rozbioru Polski i Europy. Głównymi organizatorami owej kampanii była rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) i Ministerstwo Obrony Rosji. Przekaz był prosty: - w latach trzydziestych Polska paktowała z Hitlerem i razem z Niemcami chciała napaść na ZSRR. W ramach oszczerczej kampanii ukazało się mnóstwo prowokacyjnych wobec strony polskiej artykułów dotyczących II wojny światowej. Były one prezentowane w czołowych rosyjskich gazetach i w najważniejszych stacjach telewizyjnych.

Wówczas również postanowiono nasilić akcję dzielenia Polaków na lepszych i gorszych. Tak też z inicjatywy służb sowieckich i posiłkując się zdrajcami narodowymi powstały "dwie" Polski. "Lepsza" Polska z którą można rozmawiać, "druga" obciachowa z oszołomami i moherami modlącymi się pod "politycznym" krzyżem, czego wykładnią były bandyckie napady i bezczeszczenia krzyża. Prowokatorami były rządowe służby (policja i straż miejska). Sam Tusk zapowiedział, iż "pod Pałacem Prezydenckim trzeba zrobić porządek". Inicjatorem walki z krzyżem był Komorowski.

Władimir Putin zaproponował Tuskowi wspólne obchody rocznicy zbrodni w Katyniu, ale bez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Tusk przyjmując propozycje Putina stał się dla Kremla zakładnikiem i "odpowiedzialnym politykiem".

Tragiczną śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej Rosjanie wykorzystali jeszcze lepiej.

Już następnego dnia po katastrofie rosyjskie media ogłosiły ocieplenie polsko-rosyjskich stosunków i rozpoczęcie nowej epoki. Ta nowa epoka zaowocowała matactwem śledztwa smoleńskiego, gdy osławioną komisję Burdenki z 24 stycznia 1944 roku zastąpiła Tatiana Anodina.

Powstało kłamstwo katyńskie 2010 przy współudziale polskiej komisji Jerzego Millera.

Przy testowaniu jakości samochodów za najważniejszy uważa się tzw. "test łosia". Polega on na tym, że zakładamy, iż przed jadący z dużą prędkością samochód wbiega łoś, a kierowca stara się go ominąć i wrócić na drogę. Jeżeli zakręt i powrót mu się uda, oznacza to, że auto jest bezpieczne.

W polityce "test łosia" polega na wpychaniu partnerowi (przeciwnikowi) informacji, będącej dla jego polityki tym samym, czym dla kierowcy łoś, czyli nieznaną przeszkodą. Takim łosiem wrzuconym przez Rosjan Polsce była konferencja rosyjskiego MAK-u w dniu 12 stycznia 2011 roku. Rosjanie nie tylko obarczyli Polaków wyłączną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską, ale także zasugerowali, że była to wina będącego rzekomo pod wpływem alkoholu szefa wojsk lotniczych, który naciskał na lądowanie.

Na szczęście, jak uczy historia kryminalistyki nie istnieje zbrodnia doskonała, natomiast rząd Tuska nie ma już możliwości wypowiedzenia swojego udziału w rosyjskiej imperialnej awanturze.

Gdyby tylko spróbował, czekałby ich los podobny do zdrajców targowickich. Ponadto odrzucenie tego

"pojednania" skompromitowałoby do reszty rząd Tuska w oczach Polaków za błędna politykę wobec Rosji, w jaką zabrnął w ciągu ostatnich lat.

Polska zyskałaby wizerunek europejskiego warchoła z którym niemożliwe są jakiekolwiek porozumienia.

Wiedzą o tym Putin i Tusk, dlatego też Kreml nie posiada wobec Polski żadnych skrupułów posługując się starymi sowieckimi metodami prowokacji. Kreml zdążył się już upewnić, iż polski rząd nie jest w stanie twardo zaprotestować przeciwko tym prowokacjom. Porównując ten rząd do teatralnej lalkarskiej groteski - wszystkie kukły ładnie się poruszają na sznureczkach sterowanych przez Kreml. Ujmując ten stan po leninowsku można powiedzieć słowami Lenina iż "rząd Tuska umrze jak kapitalista powieszony na sznurku, który sam wyprodukował".

Literatura:

niezależna.pl
Leszek Pietrzak "Haki z Kremla",

Aleksander Szumański

28.04.2012r.
RODAKnet.com

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet