RODAKpress - head
HOME - button
KANDYDAT KOMOROWSKI - ALEKSANDER ŚCIOS





KANDYDAT KOMOROWSKI

Wydarzenia ostatnich dni zdają się jednoznacznie wskazywać, że kandydatem Platformy w wyborach prezydenckich zostanie Bronisław Komorowski. Świadczą o tym wypowiedzi polityków PO, propagandowe sondaże - ale przede wszystkim logika funkcjonowania układu, który wyniósł do władzy partię Donalda Tuska.

Prezydenckie aspiracje Komorowskiego znane są od dawna, choć sam marszałek sejmu jak ognia unika jednoznacznych deklaracji. Gdybyśmy stan sprawy mieli oceniać wyłącznie na podstawie jego wypowiedzi - nie moglibyśmy zgadnąć, jaką niespodziankę szykuje nam partia rządząca. Marszałek Komorowski jest bowiem zbyt wytrawnym graczem i lojalnym uczestnikiem gry, by miał opowiadać społeczeństwu o swoich ambicjach. Tym bardziej, że decyzja dotycząca kandydata Platformy wcale nie musi należeć do polityków tego ugrupowania.

Jeśli została podjęta - mogą za nią stać ludzie, którzy Platformę wypromowali, wsparli medialnie i pozwolili wygrać wybory parlamentarne. A następnie - zażądali zapłaty. W tym wypadku scenariusz zdarzeń wydaje się odpowiadać diagnozie, jaką przed niemal dwoma laty postawił Antoni Macierewicz, mówiąc o cenie, jaką Platforma będzie musiała zapłacić za wyborcze wsparcie udzielone jej przez środowisko peerelowskiej bezpieki. Stwierdził, że ludzie dawnych służb, nauczeni doświadczeniem likwidacji WSI, będą odtąd dążyć do zemsty i władzy.

Dyspozycyjni wobec układu


Z kandydatką na pierwszą damę III RP?

Realizację tego scenariusza mogliśmy obserwować natychmiast po objęciu rządów przez partię Donalda Tuska. Czystki personalne, prokuratorskie śledztwa, nagonki medialne, a przede wszystkim zainicjowana przez Komorowskiego afera marszałkowa są dowodem, że bezpieka nie rzucała słów na wiatr i poważnie potraktowała zapowiedź zemsty.

Każdy, kto przyczynił się do likwidacji wojskowych służb - od prezydenta po dziennikarza - został objęty medialną kampanią kłamstw, oszczerstw lub stał się bezpośrednio ofiarą represji. Tę reakcję układu można było doskonale przewidzieć, jeśli ktoś pamięta słowa Bronisława Komorowskiego z kwietnia 2007 r., gdy zapowiadał on, że "po zmianie władzy w Polsce trzeba będzie przyjrzeć się skutkom tego raportu. Nie tylko, czy zostało złamane prawo przy jego ujawnianiu, ale także skutkom działania całego zespołu Antoniego Macierewicza i decyzji prezydenta o ujawnieniu raportu".

Jednocześnie - przez ostatnie dwa lata ludzie ze środowiska wojskowej bezpieki oczekiwali na pełną reaktywację swoich wpływów. Obiecującym sygnałem była decyzja rządu Tuska z 23 maja 2008 r., dotycząca nowelizacji ustawy o weryfikacji żołnierzy b. WSI, zgodnie z którą, żołnierze nieposiadający stanowiska Komisji Weryfikacyjnej zostali przyjęci do nowych służb (SKW i SWW) bez jakiejkolwiek kontroli i bez względu na nieprawidłowości, jakich dopuścili się w przeszłości. Również powierzenie Departamentu Kadr MON gen. Januszowi Bojarskiemu - ostatniemu szefowi WSI, absolwentowi Wojskowej Akademii Politycznej im. Dzierżyńskiego w Moskwie - służyło przywróceniu "wojskówce" wpływu na politykę kadrową w Wojsku Polskim. Wkrótce Bojarski zasłynął z decyzji podjętej w imieniu ministra MON o odmowie pośmiertnego mianowania na stopień generała brygady kpt. Stanisława Sojczyńskiego ps. "Warszyc" - zamordowanego przez UB w 1947 r.

Do rekonstrukcji pozostał ogromny obszar wpływów w służbach specjalnych, mediach i w biznesie, poważnie nadszarpnięty w procesie likwidacji WSI. Tu jednak rząd Tuska ( a konkretnie desygnowany ze środowiska oligarchów szef ABW) postawił na poszerzanie kompetencji cywilnej bezpieki i szybko rozpoczął budowę nowej sieci biznesowej, w której zaczęło brakować miejsca dla towarzyszy z "wojskówki". Inne ważne zdarzenie - jakim było fiasko ustawy medialnej autorstwa PO - musiało zostać odebrane jako niewypełnienie przedwyborczych zobowiązań wobec prywatnych, powołanych przez bezpiekę nadawców.

Niemałe znaczenie w przejęciu kontroli nad służbami i gospodarką miały tzw. ustawy antyterrorystyczne, a w szczególności ustawa o zarządzaniu kryzysowym oraz planowana nowela ustawy o ochronie informacji niejawnych. To na ich podstawie ludzie cywilnej bezpieki otrzymali nieograniczone uprawnienia w zakresie nadzoru nad informacją niejawną, w tym certyfikatami bezpieczeństwa, a samo ABW zajęło pozycję krajowej władzy bezpieczeństwa, eliminując praktycznie wpływy służb wojskowych.

Na przeszkodzie pełnej reaktywacji układu WSI stanęły również plany prywatyzacyjne Platformy, w których nie uwzględniono oczekiwań tego środowiska. Być może zasób cierpliwości panów z "wojskówki" wyczerpał się w momencie, gdy udaremniono stoczniowo-zbrojeniowy interes z El Assirem, a kontrujący minister Grad okazał się nieusuwalny.

Pojawienie się kolejnych afer z udziałem polityków Platformy i postępujący spadek notowań Donalda Tuska musiał uruchomić mechanizm ostrej rywalizacji o władzę wewnątrz PO, ale też spowodował, że doszło do konfrontacji środowisk cywilnej i wojskowej bezpieki.

Z jeden strony zatem mieliśmy do czynienia z odbudową wpływów ludzi Departamentu I MSW - czyli kampanią Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego, która zaowocowała konsekwentnym zamykaniem medialnego parasola ochronnego nad Platformą; z drugiej - z kontrakcją agenturalno-oligarchicznego układu, wykorzystującego wpływy w służbach i wymiarze sprawiedliwości. Obserwacja prokuratorskich przygód Pawła Piskorskiego musi skłaniać do podejrzeń, że działania wymiaru sprawiedliwości mogą być elementem tych rozgrywek.

Na dotychczasowym monolicie Platformy doszło do wyraźnego zarysowania dwóch zwalczających się frakcji - Grzegorza Schetyny i Bronisława Komorowskiego. Usunięcie tego pierwszego ze stanowiska szefa MSWiA i (przynajmniej formalna) utrata wpływów na służby musiało zostać wykorzystane do wzmocnienia pozycji Komorowskiego. Warto też zauważyć, że moment ujawnienia afery hazardowej zbiegł się z rosnącym niezadowoleniem środowiska WSI, które po dwóch latach wspierania układu rządowego postanowiło cofnąć swoje "rekomendacje".

Wpływ na tę decyzję miało niewątpliwie zachowanie Donalda Tuska, który - źle oceniając zagrożenia wynikające z afery hazardowej - postawił na konserwację dotychczasowego rozdania i - pozorując partyjne czystki - nie odsunął Schetyny od zarządzania partią.

Od tego momentu możemy obserwować nasilenie krytyki medialnej oraz postępujący spadek notowań samego lidera Platformy. Nietrudno dostrzec, że wszystkie dotychczas ujawnione szczegóły tej afery idą na konto Donalda Tuska, a zarzut przecieku z Kancelarii Premiera ma wagę politycznego nokautu. Media - jak zawsze dyspozycyjne wobec faktycznych decydentów - podjęły się roli wykonawcy "wyroku" i wyraźnie dążą do pozbawienia Tuska prezydenckich ambicji.

W tym obszarze doskonale widać rzeczywisty układ sił, a ostatnim bastionem medialnej osłony zdaje się "Gazeta Wyborcza", publikując coraz bardziej fantastyczne wyniki sondaży.

Komu meldunek

Mamy więc do czynienia z żałosnym spektaklem rzekomych "rozterek" Donalda Tuska - co w praktyce oznacza oczekiwanie na ostateczny werdykt środowisk decydujących o przyszłości Platformy - oraz z wyraźną akcją promocyjną Bronisława Komorowskiego, prowadzoną przez media.

Do wyciszania aspiracji Tuska zaprzęgnięto Lecha Wałęsę, a coraz liczniejsze głosy partyjnych kolegów premiera (Palikot, Gowin, Kochan) zdają się świadczyć, że pozycja Komorowskiego znacząco wzrosła i wybór wydaje się przesądzony. Natychmiast też opublikowano użyteczne sondaże, z których wynika, że w wyścigu prezydenckim marszałek sejmu może liczyć na 46-procentowe poparcie. Sam Komorowski skromnie przyznaje, że nie wyklucza walki o prezydenturę, tłumacząc, że to "partia stawia przed nim duże wyzwania". W tym kontekście spotkanie Tuska z Komorowskim, do którego doszło w ubiegłym tygodniu w Kancelarii Premiera, może dowodzić, że szef rządu scedował już na marszałka sejmu prawo kandydowania w wyborach prezydenckich, a sprawą do uzgodnienia pozostał jedynie termin ogłoszenia tej kandydatury.

Ważnym atrybutem pretendenta do Pałacu Prezydenckiego jest akceptowalność Komorowskiego przez wyborców tzw. lewicy SLD. W praktyce oznacza to możliwość zawarcia sojuszu z komunistami i Andrzejem Olechowskim - wspieranym przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Do takiego przymierza może dojść w drugiej turze wyborów prezydenckich, gdyby naprzeciw siebie stanęli Kaczyński i Komorowski. Obecny marszałek sejmu może liczyć wówczas na pełne poparcie elektoratu komunistów, co w przypadku kandydatury Tuska nie jest już tak oczywiste.

Warto zwrócić uwagę na ważną rolę "obrotowego", jaką spełnia w tym układzie poseł Palikot - żarliwy zwolennik kandydatury Komorowskiego. Doskonałe kontakty Palikota z Olechowskim i ludźmi z SLD są gwarancją poparcia, jakiego środowiska te są skłonne udzielić Komorowskiemu.

W perspektywie - kandydatura marszałka sejmu może być najważniejszym elementem przyszłego porozumienia ludzi służb cywilnych i wojskowych, służacego utrwaleniu układu III RP i zapewnieniu nowego rozdziału łupów. Sam fakt podjęcia budowy "centrolewicowej koalicji w oparciu o SD i SLD" oznacza próbę zawarcia sojuszu różnych środowisk postpeerelowskiej bezpieki, zjednoczonej intencją kontynuacji układu zarządzającego III RP.

Przed miesiącem Komorowski w wywiadzie dla TVN deklarował: Chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Okres konfliktu i braku współpracy z rządem. Ten słynny meldunek: "Panie prezesie, melduję wykonanie zadania" zaciążył nad całą prezydenturą.

Jeśli w efekcie medialnych manipulacji i bezpieczniackich gier operacyjnych, Bronisław Komorowski zostałby prezydentem Polski - dziś jeszcze można zapytać, komu złoży meldunek o wykonaniu zadania?

Za kilka miesięcy możemy już nie móc zadać tego pytania.

Aleksander Ścios

Artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej"

Polecamy blog autora

TU : "WSZYSTKIE TEKSTY "AFERY MARSZAŁKOWEJ"

28.01.2010r.
RODAKpress

RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS