"Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą" - Mirosław Rymar

 

 

 

 

 

 

 


1945 -Święto Dywizjonu - z prawej por. Julian Krok

"Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą"

Jaka motywacja? Jakie uszeregowanie wartości leżało u podstaw decyzji podejmowanych przez świeżo upieczonego maturzystę. Julian Krok to pokolenie Kolumbów, to rówieśnik papieża Polaka, Jana Pawła II. Papieża Słowianina jak proroczo przewidział poeta jeszcze w czasie zaborów. Pokolenie wspaniałe, kamienie rzucane na szaniec bez chwili wachania?

Trudno mi o wachaniach mówić, po wysłuchaniu wielu godzin wspomnień w których nie było cienia wątpliwości. Jak pokazało życie miał ten młodzieniec jak wielu Jemu podobnych dwie matki. Tę wielką - Ojczyznę i tę skromną, kochaną - Rodzicielkę. Tamtego lata, gdy starsi czwórkami do nieba szli on wiedział, że musi spieszyć choćby na kraj świata i podjąć walkę, bo "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił"! O tym chciałem parę słów powiedzieć. O Człowieku, bo o żołnierzu możecie poczytać na stronie Rodaka. Ta przedwojenna formacja duchowa, intelektualna, patriotyczna nie pozostawiała miejsca na zwątpienie. Oni tak postępowali, bo tak było trzeba. Tylko tyle... i aż tyle.

Przed wyruszeniem na tułaczy szlak od starej Cyganki usłyszał, że życie jego zatoczy dwa kręgi. Nie miał pojęcia co to znaczy, a i owa Cyganka nie umiała mu tego wyjaśnić. Ta przepowiednia pozostała za nim, w Polsce, bo wsiadając do pociągu zatrzasnął za sobą przeszłość i narodził się do życia dla spraw wielkich, a nie osobistych. Francja w której miał nadzieję stanąć twarzą w twarz z niemieckim oprawcą padła w zasadzie bez oporu i ostatnim statkiem zdążył odpłynąć do Anglii.

W pociągu wiozącym go do Szkocji zobaczył na torowisku starą kobietę wymachującą szablą pozdrawiającą walecznych Polaków. Poland! Poland! - krzyczała. Tyle rozumiał. Płakał. Śnił jeszcze w Polsce o lotnictwie, a trafił do broni pancernej, późniejszej, słynnej Dywizji generała Maczka. Na krótko, bo sen się ziścił i wstąpił do lotnictwa. Po służbie w północnej Afryce i inwazji na kontynent europejski na własną prośbę wrócił do Anglii i został przydzielony do Dywizjonu 303. Z pięcioma zestrzeleniami plus jednym nie potwierdzonym wpisał się w poczet asów lotnictwa polskiego.

Wraz z wszystkimi polskimi żołnierzami na zachodzie potwornie przeżył odmowę zgody na udział polskich jednostek w defiladzie zwycięstwa i zdradę jałtańską. Im, polskim lotnikom, noszonym na rękach w dniach bitwy o Anglię, wychwalanych pod niebiosa odmówiono tej chwili radości i poczucia dumy. Nie wybaczył im nigdy i utracił zaufanie do aliantów - kim by nie byli - na zawsze. Powtarzał, "Mirku, Polak i Polska musi liczyć na siebie samą zawsze i w każdych warunkach. Reszta jest działaniem doraźnym. Sojusze muszą być tylko instrumentami do osiągania polskich celów." I miał rację, bo wielcy tego świata zawsze tak postępowali i dlatego są wielcy. Oni strzegli swoich interesów podporządkowując im wszytkie działania.

U nich nigdy nie było za waszą i naszą!

Po zakończeniu wojny zdecydował pozostać na zachodzie, ale dostał od ojca krótki list: "synu, jak chcesz się pożegnać z matką, to musisz się spieszyć". I wrócił. To był ów przepowiedziany mu "pierwszy krąg". Opuścił kraj dla matki Ojczyzny i powrócił dla Rodzicielki. W kilka miesięcy po jego powrocie mama zmarła, a on podjął próbę zorganizowania sobie życia w nowej, "pokojowej" rzeczywistości. Rzeczywistości znaczonej comiesięcznymi wezwaniami na UB. Przed jednym z - już wydawać się mogło - rutynowych wezwań otrzymał ostrzeżenie, że tym razem nie wyjdzie, że go aresztują. Natychmiastowa, jedynie słuszna decyzja i ucieczka z kraju przez tzw. zieloną granicę do Niemiec. Tam pracował dla Amerykanów dojrzewał do decyzji o emigracji.

W pociągu do Neapolu, skąd miał odpłynąć do Australii poznał swą przyszłą żonę, która doświadczona koszmarem Auschwitz też zdecydowała pozostawić daleko za sobą "straszną Europę" z jej "niemieckimi nadludźmi" i najlepszym z systemów, sowieckim komunizmem.

Stojąc w długiej kolejce oczekujących na rejestrację w obozie dla uchodźców, w Bogenilla pomógł jakiemuś nieszczęśnikowi, chyba Chorwatowi nie znającemu angielskiego w porozumiewaniu się z australijskim oficerem. Australijczyk widząc, że ma kogoś, kto potrafi nie tylko porozumieć się z różnymi emigrantami, ale i z nim natychmiast kazał mu siadać obok i tłumaczyć. W ten sposób nie tylko Julian, ale i Hania znaleźli zatrudnienie zaraz po wylądowaniu na autralijskiej ziemi. To był dobry znak na przyszłość.

Po kilku latach życia w Melbourne przenieśli się do Brisbane. Tutaj Julian Krok dał się poznać jako aktywny uczestnik życia społeczności polskiej. Był wieloletnim prezesem Koła nr.8 Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Miałem zaszczyt cieszyć się jego przyjaźnią i być dopuszczonym do wspomnień które usiłowałem spisać najlepiej jak potrawię. Poczytuję sobie za duży sukces przekonanie go do nauki posługiwania się komputerem i fakt, że moja nauka zaowocowała nie tylko umiejętnością rzadko spotykaną u jego równieśników, ale stała się początkiem odnowy, ba rzec można eksplozji kontaktów z rodziną w Polsce. Co z kolei legło u podstaw przekonania go do zamknięcia "drugiego kręgu".

W 2005 roku Julian wraz z córką i wnukami pojechał do Polski po kilkudziesięciu latach braku kontaktu z bliskimi w kraju co podyktowane było chęcią ich ochrony przed ubeckimi prześladowaniami.

Julian był człowiekiem bardzo skromnym, często w naszych rozmowach wachającym się czy jego słowa nie zabrzmią nader wyniośle, nieskromnie. Nie chciał mi wierzyć, że tam, w Polsce będzie podejmowany na miarę bohatera, że Ruch Rodaków - Polska chce go ugościć godnie i z należnym szacunkiem. Kogo to Mirku dzisiaj obchodzi - mawiał. Obchodzi - przyznał, gdy wrócił.

Po powrocie brakowało mu słów by wyrazić zaskoczenie i niebywałe wręcz emocje oraz przeżycia związane z ich pobytem w Polsce. Dziękował, a my byliśmy tacy szczęśliwi, że przyłożyliśmy ręki, by uhonorować człowieka niezwykłego, który żył pośród nas pozornie niczym się nie wyróżniając.

Dla mnie osobiście Julian Krok był uosobieniem tego co zwykliśmy określać jako przedwojenne wychowanie. Dżentelmen, mężczyzna inteligentny, po mimo lat życia na emigracji dbający o polszczyznę.

Spokojny, ale stanowczy i wierny swoim zasadom, umiejący bronić merytorycznie swoich przekonań. Ponad wszystko patriota. Bez wątpienia wierny syn swojej ojczyzny i strażnik pamięci o Katyniu. On od zawsze miał świadomość, że to wydarzenie nie może zostać pogrzebane w przeszłości, że to ludobójstwo założycielskie naszego, Polski zniewolenia. Dzięki Mu za to i wszystko co w swym wspaniałym życiu zrobił.

13 grudnia 2012 roku odleciał do Pana ostatni z Orłów na wieczny, podniebny patrol.

Chwała Bohaterom!

Mirosław Rymar
Dla polskiej sekcji radia 4EB w Brisbane

20.12.2012r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet