"Wszyscy won!" - Mirosław Rymar

 

 

 

 

 

 

 


Zamglone życie

Jestem kilka dni po lekturze drugiej książki Wojciecha Kopcińskiego, "Mgła". Dopiero po upływie tego okresu mogę spróbować przelać swoje mysli na papier, bo trzeba czasu by objąć i przełożyć zawarte w książce przeżycia na własne ich rozumienie, by poukładać się z nią i odnieść.
Już to jest świadectwem... Nie przepłynąłem nad tym tekstem bez uczucia i wymagał on głębszej refleksji. Kazał myśleć.

Pierwsza książka tego autora, "Listy - Dziennik" to niespotykanej szczerości zapis niemal codziennego zmagania się z alkoholowym uzależnieniem. Książka przejmująca i prawdziwa odwagą, której autor sobie odmawia. Odwagą której próżno szukać w polskiej literaturze. Mądrość i wrażliwość nie pretendująca do miana autorytatywnych sądów, czy ocen i.., cisza wnętrza otwieranego tylko na nielicznych, by wreszcie decyzją publikacji obnażyć całą swą niedoskonałość przed czytelnikami.
O swoim debiucie pisarskim autor wyrażał się bez pełnego do tej roli przekonania jako o "swojej pisaninie".

Myślę, że to określenie będące subiektywnym spojrzeniem autora na swoją pracę nie oddaje w żaden sposób oceny tego co przekazuje on swoim czytelnikom. O ile "Listy - Dziennik" były zapowiedzią, rzec można przedstawieniem się nowego polskiego pisarza, który pisząc ją, sam jeszcze nie wiedział czy podąży tą drogą, o tyle "Mgła" nie pozostawia wątpliwości, że kroczy ku nam tekstem literackim Pisarz. Tak, bo ten kto dostrzega "tęczę na łzy" wchodzi swym piórem w inne rejony wrażliwości, ukazuje swoje niezwykłe możliwości przechodząc od reportażu do teksu bez wątpienia w dużej części literackiego.

"Mgła" tak jak i "Listy - Dziennik" opisuje życie autora. Tyle, że odnosi się do krótkiego epizodu jakim był jego pobyt w klinice dla uzależnionych. I właśnie ten krótki czas i niezwykłe doświadczenie autora, a po przeczytaniu książki również moje, skłania mnie podjęcia pewnej, może ryzykownej próby. Próby intelektualnej rozprawy z własnym przeżyciem nie pozwalającym na natychmiastową ocenę tego, co przeczytałem.

Odzielam te dwie postacie: autora i bohatera "Mgły". Czynię to pomimo ich oczywistej jedności.

Kilkudziesięcioletnie życie autora i jego opis tygodni spędzonych w klinice to jedno, a losy bohatera książki to drugie. Bohater żył w świecie diametralnie różnym od świata autora. Czas akcji także był nieporównywalny. O ile autor w swoim życiu bywał w wileu różnych miejscach na świecie, o tyle bohater ograniczony został obszarem bardzo określonym, niewielkim w porównaniu do bezmiaru przestrzeni poza kliniką. Autor przez bardzo długie lata, z lęku, z niemocy, z braku nadziei, czy ze strachu wreszcie odpływał w "alkoholowe światy". Tam szukał ulgi, chociaż wracając z krain poza progiem pojmowania zdrowego człowieka nic nie pamiętał. Bohater pamiętał każdy swój dzień z kilkutygodniowego pobytu w klinice i więcej, pamiętał światy w które odpływał we mgle. To zasadnicza między nimi różnica.

Stawiam tezę, której nie potrafię i nie zamierzam udowadniać, a jedynie niech ona pozostanie moją rozprawą z ważną książką.

Mgła była jak alkohol.

I jedno i drugie dawało szanse na "odlot", niezbędny element wewnętrznej równowagi i odwagi spojrzenia na otaczający świat po powrocie. Kilka tygodni abstynencji było doświadczeniem jakiego bohater wcześniej sobie zapewne nie wyobrażał. Znalazł się nagle wśród osób jemu podobnych, chorych. Rytm życia wyznaczać zaczął harmonogram zajęć w klinice. W tym mikroświecie zorganizowanym jakże inaczej niż wszystko co było mu znane odnalazł się i funkcjonował tak, jak oczekiwali opiekunowie i terapeuci.
Nie pił pomimo, że inni pacjenci dokonywali cudów pomysłowości, aby za daleko od swego uzależnienia nie odejść. Miał wreszcie czas na rozejrzenie się wokół i dostrzeżenie swojej wartości, która współbrzmiała zaledwie z kilkoma osobami chociaż one pochodziły z tego obcego świata, który go przytłaczał. Byli Niemcami. Nigdy wcześniej bohater nie był tak wolny jak właśnie tam - zamknięty w klinice.

Miejsce wyniesione przez Boga, wysoko wśród gór i lasów było czynnikiem wyzwolenia z homodestrukcji jaką niesie za sobą codzienne życie w naszej(?) cywilizacji. Znalazł wreszcie czas na długie spacery w samotności, przywracające spokój i dające odpoczynek skołatanej duszy.
Pamiętam, kiedyś dawno już temu wjeżdżalismy ze znajomymi na Czantorię wyciągiem krzesełkowym. Na dolnej stacji mżyło i było chłodno. Później bezszelestnie zniknęliśmy w nisko wiszących chmurach, by wreszcie dojeżdżając do górnej stacji kolejki wychynąć na piękne słońce i zapierający dech w piersiach widok: wokół, po horyzont piękne kłęby chmur i wyłaniające się z nich szczyty gór, a nad głową nieskazitelny błękit.Niebo. W górach, powiadają, jesteś najbliżej jak można - Boga.

W okolicy kliniki zaś nader często pojawiała się mgła. Bezszelestnie nadchodziła i pochłaniała całe otoczenie odsuwając w niebyt wszystko i wszystkich. Ale to tylko refleksja czysto fizyczna, faktograficzna: nie widzę, mnie nie widzą, jestem więc sam. Nie to jednak było istotne dla bohatera. On odczuwał metafizyczny związek z mgłą. Pragnął jej nadejścia, bo to był jego odlot w światy jemu tylko znane i potrzebne. Otulała go szczelnie niczym wody płodowe w łonie mamy, gdzie poczucie bezpieczeństwa jest nigdy już potem niepowtarzalne. Strach nie miał do niego dostępu w łonie mgły. Nie był na kacu, a wilgoć jej delikatnego dotyku przynosiła ulgę niczym dnia następnego. W tym zanurzeniu bez reszty mógł sobie pozwolić na rozmowę, na głośne myśli bez świadków nierozumiejących, bez wnikliwie analizujących każde słowo terapeutów, bez lęku przed samym sobą.
Nie był w stanie oczywiście kontrolować swej "dobrej pani". Odchodziła kiedy chciała, ale nigdy tak się nie zdarzyło, żeby uczyniła to zbyt wcześnie. Ani jedno, ani drugie nie było w stanie tym kierować, przewidzieć końca spotkania. Odpływała we właściwej chwili, a on w tym samym momencie wracał.
I wszystko pamiętał. Swoje wrażenia i wnikliwe obserwacje notował w zeszycie, by potem posłużyć się nim przy pisaniu książki, bo jak mawiał: alkohol zżerał przez lata jego mózg i pamięć mogła zawieść.
Wracał o tę pamięć światów poza wyobraźnią bogatszy, a nie jak autor - na kacu. Bohater schodził ścieżką do kliniki z sercem bijącym rytmem natury, siły pierwotnej, nieujarzmionej, dającej moc trwania. Robił wszystko czego od niego wymagano i więcej jeszcze, by u schyłku dnia wypatrywać ponownie mgły. Wyczuwał jej zapach siedząc w pokoju, wychodził na spotkanie na balkon, by chociaż na krótko ubrać się w jej wilgoć. Była mu potrzebna. W niej się zatracał, a ona przyjmowała go takim jaki jest chociaż wiedziała, że w niej jest inny. Czuł, że rozumiała to i chciała mu dawać poczucie niezbędne dla życia po powrocie, a jej odejściu.

Tylko we mgle spotykał Rudą Dziewczynę.

U autora pamięć nie utrwalała nikogo i niczego z tamtych odlotów, a bohater wręcz odwrotnie garnął się do mgły, by w tych światach jemu dostępnych znaleźć się ponownie i przeżyć, a potem zapamiętać i zabrać ze sobą chwile jakich nie dane było mu doznawać wśród ludzi, w tym świecie normalnym, nienormalnym.
Owa zagadkowa postać, wytwór literacki jest kluczem do usiłowania poznania bohatera, a poprzez niego dopiero samego pisarza. Bohater jest w sile wieku, ale zniszczony alkoholem i wyczerpany codziennym zmaganiem się z własnym strachem bliski jest pogodzenia się ze śmiercią. Jeszcze się jej lęka, ale spotykając piękną Rudą Dziewczynę pyta wręcz czy przyszła go zabrać. Był gotów, nie sprzeciwiałby się tak pięknej przewodniczce do krainy spokoju, przyjąłby to z ulgą. Tymczasem ona mu powiedziała, że nie czas jeszcze, że ciągle jeszcze ma coś do zrobienia. W klinice darzył dużą, platoniczną w najczystszej formie sympatią swoją terapeutkę, ale dopiero Ruda Dziewczyna przejmowała jego lęki w swe ramiona. Zdejmowała z niego czad życia poza mgłą. Ich dialogi pełne wzajemnego zrozumienia, wyprzedzające z jej strony jego myśli są niczym innym jak głębokim pragnieniem wspólnoty ducha jakiej nie znajdował w życiu.
Sposób zwracania się do Rudej, formułowania myśli świadczyć mogą w moim najgłębszym przekonaniu o jego, jak to kiedyś zwano "przedwojennym wychowaniu", a co dzisiaj spotyka się jakże często z drwiną "prawdziwych mężczyzn" i co gorsza na tak zwanym Zachodzie również ze strony płci żeńskiej.
Celowo nie użyłem słowa Kobieta, gdyż jestem pewien, że dla bohatera i dla mnie Kobieta znaczy to, co znaczyło zawsze, a dla współczesnego nam świata już niestety nie.

Lęk trawiący bohatera jest lękiem pierwotnym, instynktownym, nienazwanym i dlatego tak wyniszczającym. Nienazwane nie może być określone. Nie może być pokonane coś, czego nie potrafimy wskazać. Jedynym miejscem bez lęków jest matczyny brzuch. Jedyny okres naszego życia bezpiecznego, to czas życia w świecie matki. Potem już nic nie jest równie bezpieczne. Od pierwszych kroków niezdarnych poznawać zaczynamy kanty, śliskość, chropowatość i wielobarwność otaczającego nas świata. Jedni z nas wcześnie poczynają widzieć ostro, a inni przez filtr troski i ograniczeń. U jednych narasta gruba skóra odporności, a u innych wrażliwość, siostra bezbronności.
Ci drudzy są zbawieniem ludzkości i jej nadzieją.
Choć jakże często wolą żyć w zamglonym śiwecie.

Chcę wierzyć, że bohaterowi - autorowi uda się jaki jest moim udziałem, bo tylko w otoczeniu swojej Rudej można żyć pełnią duszy. Można być! Ta jego Ruda Dziewczyna to nie tyle płeć ile osoba jedyna, niepowtarzalna, zestawiona przez Boga na pasowanie mistrzowskie z jej partnerem, na wypełnienie się wzajemne jak góry z mgłą.

Mirosław Rymar

10.09.2007r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet