Polacy w Sowietach w okresie międzywojennym- DARIUSZ PIOTR KUCHARSKI


 

 

 

 

 

 

 


Polacy w Sowietach w okresie międzywojennym

W czasach walk o niepodległość walczyli i wspierali boje o Wolną Polskę. Po zwycięskiej wojnie polsko - bolszewickiej pozostali na swoich ojcowiznach, dostając się pod władzę bolszewików - Polacy w Związku Sowieckim. System sowiecki upomniał się o nich jako pierwszy. Jako grupa, która stawiła opór powszechnej sowietyzacji, uznana została za "element wywrotowy i niepewny". Od połowy lat 20. rozpoczęły sie masowe represje, których kulminacją była tzw. polska operacja NKWD 1937-1938. Zapoczątkowana wtedy eksterminacja ludności polskiej znalazła swoją kontynuację po wkroczeniu Sowietów na terytorium Polski w 1939 r. i 1944 r. .to tragiczna historia Polaków "skazanych na zapomnienie".

Ludność polska w państwie sowieckim

W 1914 roku w oparciu o ówczesne zaniżane statystyki rosyjskie liczba Polaków w Rosji (z wyłączeniem tzw. Kongresówki), osiągała około 1 612 000 osób. Dla porównania polscy demografowie wyliczali ich wówczas na 2 923 000 osób.

Poza Kresami największe skupisko polskie żyło w Petersburgu, Odessie, Rydze, Moskwie, Tyflisie. Odgrywali znaczącą rolę: w wojsku, administracji i przemyśle.

Skład społeczny i osobowy zmienił się wyraźnie po powstaniu styczniowym. Zmiany społeczno - gospodarcze spowodowały napływ dużych grup chłopskich, pracowników przemysłowych, w tym dużą liczbę robotników niewykwalifikowanych. W 1897 r., w Rosji europejskiej, Polaków pochodzenia szlacheckiego było 23,3%, mieszczańskiego 27,6% a chłopskiego 44,8%. Na terenie Kaukazu i Syberii ilość osób pochodzenia chłopskiego dochodziła nawet do 73%. Gros Polaków w ZSRS to społeczność skupiona na terenach kresowych dawnej Rzeczypospolitej.

Wewnętrzna polityka Sowietów

Sowiecką politykę można określić krótko; z jednej strony terror a z drugiej dawanie ułudy wolności np. w oświacie i życiu społecznym. Był to zabieg czysto taktyczny. Miała tą drogą pójść pełna indoktrynacja społeczeństw Rosji sowieckiej, prowadząca do całkowitego zniewolenia. Bolszewicy wprowadzili tzw. model sowieckiej polityki ludnościowej, której celem było pozyskanie sympatii społecznej i pełne podporządkowanie. Najbardziej zyskały Ukraińska i Białoruska SRS.

Liczba Polaków w ZSRS

Poczynania urzędników uwidoczniły się szczególnie podczas Ogólnozwiązkowego Spisu Ludności w grudniu 1926 r. Na miejscowych urzędnikach spisowych szczególnie na Kresach była wywierana silna presja aby zaniżać liczbę osób narodowości polskiej na rzecz białoruskiej i ukraińskiej. W miejscowości Wielka Czerniawka koło Berdyczowa, tamtejszy rachmistrz spisowy na ogólną liczbę 888 katolików w formularzu narodowość polską wpisał tylko w 16 przypadkach, gdyż reszta "nie udowodniła" swojej polskości. We wsi Zawadynka k. Kamieńca zapisano wszystkich jako Ukraińców, motywując to słowami, "(...) że Polacy mieszkają w Polsce, a to są tylko Ukraińcy - katolicy". We wsiach okręgu kamienieckiego: Ksawerówka, według spisu Polacy stanowili 1,3%, a faktyczne około 81,25%. W Kalaturach, spis wykazał 41,3%, faktycznie 62,82%, w Rechtowej 24,08%, a rzeczywiście 40,82%. W Hucie Jackowskiej, odpowiednio 41,3% i 71,1%.

Pomniejszano ich liczbę. Odbywało się to różnymi sposobami. Często "(...) nie chciano ujawnić, iż niektóre ukraińskie wsie i rejony są szczerze i wyłącznie polskie(...).

Według tego zafałszowanego spisu z 1926 r. do narodowości polskiej "przyznało się" 782,3 tysiące obywateli ZSRS:( Rosyjska FSRS - 204 tys., Białoruska SRS około 97 tys., Ukraińska SRS 496 tys., na Zakaukaziu żyło ok. 6 tys., a w Rosji azjatyckiej około 3 tys. Najliczniejszym skupiskiem polskim był okręg leningradzki, w którym polskość zadeklarowały 43 202 osoby. W Moskwie 17 068, Kijowie 12 900, Odessie 8 600, Charkowie 5 700, Dniepropietrowsku (Jekaterynosław) 2 840, Żytomierzu 4 900, Berdyczowie 3 000. Największymi skupiskami polskimi w ZSRS, lecz rozproszonymi były tereny Wołynia, Podola i Mińszczyzny. Tam żyła zasiedziała ludność polska, przeważnie autochtoniczna.

Również i obecnie trwają spekulacje nad ustaleniem prawdziwej liczby ludności polskiej żyjącej w ZSRS w 1926 roku i w okresie międzywojennym. Polski MSZ szacował ich liczbę na około 955 tys. Autorzy Wielkiej Encyklopedii Powszechnej Gutenberga określili ich na 1,5 mln. Współcześnie, Zdzisław Julian Winnicki na podstawie najnowszych rozważań badawczych podaje liczbę Polaków pozostałych na wschodzie na co najmniej 1,5 mln osób, zaznaczając, że wielokrotnie spotykaną w literaturze przedmiotu jest znacznie większa liczba - 4 mln . Przeglądając materiały tyczące tego zagadnienia uważam, że liczbę ich w ZSRS w 1926 roku można określać na półtora miliona z tendencją podwyższenia o kolejne pół: przyrost naturalny w kolejnych latach i o osoby skrywające swoje polskie pochodzenie w obawie przed nowymi prześladowaniami. Daje to liczbę około dwóch milionów Polaków żyjących w okresie międzywojennym w Sowietach.

Szczególnie duże zaniżenia liczby Polaków miały miejsce na Białorusi. Byli tam znacząca grupą, czego efektem było uznanie j. polskiego za język urzędowy republiki. Podobnie było na Ukrainie, gdzie eksperyment narodowościowy wykorzystano do szerokiej ukrainizacji. W tych przypadkach Moskwa wspierała działania antypolskie.

Należy pamiętać, iż Polacy nie wyzbyli się niechęci do władzy sowieckiej utożsamianej nadal z dawną Rosją carską. Utwierdzał ich w tym język rosyjski, centralne zarządzanie z Moskwy oraz represje.

Sowiecka odmiana polityki imperialnej Rosji

Plany opanowania Europy były w rzeczywistości starą wielkomocarstwową polityką carską, przejętą i dopasowaną do nowej doktryny wyrosłej z myśli Lenina, Bucharina, Trockiego a udoskonaloną pod wszechwładzą Stalina. Tu zastosowano hasła rewolucyjne. Nie zaprzestali tych przygotowań nawet po niepowodzeniach wojny z Polską w 1920r. Już w 1926 roku Sowieci rozpoczęli oczyszczanie nadgranicznego pasa wzdłuż Polski z "elementu wywrotowego, niepewnego", w dużej części zamieszkanego przez Polaków, wywożono ich za Ural. "Najniebezpieczniejszych" uwięziono. W 1928 roku prawodawstwo sowieckie usankcjonowało niewolniczą pracę, jako "środek reedukacji i resocjalizacji", a 7 kwietnia 1930 roku utworzono Główny Zarząd Obozów tzw. Gułag.

Aby zrozumieć podejście bolszewików do kwestii narodowej i pojęcia odrębności społecznej, trzeba sięgnąć do głównych ich koncepcji. Utrzymywali, że niepożądane jest tworzenie się państw narodowych, gdyż to osłabia impet ich dalszej walki klasowej. W ślad za tym szła pełna ateizacja, niszczenie więzi społecznych i rodzinnych.

Aby utrzymać władzę przy bardzo trudnej sytuacji społeczno - polityczno - ekonomicznej rządzący nią bolszewicy zastosowali szereg sprytnych wybiegów. Ta polityka narodowościowa, zwana od jej twórcy "leninowską", pragnęła za wszelką cenę odsunąć narody i ludy od dążeń do posiadania niezależnych państw. Dlatego głoszono oficjalnie, że każda najmniejsza nawet grupa zamieszkująca Rosję ma prawo do szerokiej autonomii w ramach związku państwowego, oczywiście pod zarządem jednej partii - komunistycznej. Był to sposób na przyciągnięcie do władzy ludzi, którzy reprezentowaliby te społeczności. Sprytnie przełamało to dystans całych środowisk do władzy i umożliwiło bolszewikom wejście w lokalne wspólnoty. W rzeczywistości poddawano ich pełnej kontroli, a w miarę umacniania się wprowadzano sprawiedliwość bolszewicką i to był prawdziwy cel. Nadrzędnym dążeniem tej polityki była jednak szeroko zakrojona sowietyzacja, polegająca na usuwaniu dotychczasowej kultury, tradycji, religii, a zastępowanie jej nowymi ideami oraz hasłami, które w początkowej fazie były przekazywane w formie delikatnej i mniej natarczywej, w miarę krzepnięcia władzy stawały się coraz ostrzejsze i stanowcze aż po pełen terror.
W sposób faktycznie mistrzowski przystąpiono do propagowania nowego systemu.

Bardziej skomplikowana była sytuacja narodów, które miały swoje ojczyzny poza Rosją sowiecką. Dotyczyło to przede wszystkim Polaków (postrzeganych jako głównych opozycjonistów, ze względu na przyległość graniczną i wojnę 1920 roku), Niemców, Finów, Łotyszy, Estończyków, także Serbów, Greków i Litwinów. Niestety w zwalczaniu wrogich społeczności, Polacy byli wystawieni na pierwszą linię. Polskość i związek z narodem polskim był najgorzej odbierany i najmniej pożądany przez władze sowieckie.

Pierwsza fala akcji antypolskiej

Od początku istnienia państwa bolszewików, społeczność polska była tam poddana inwigilacji, indywidualnym represjom, które dla jej potrzeb i w miarę wzmacniania się władzy przybierały zmasowany charakter. Ludność bez wyjątku, zarówno miejska, jak i wiejska, była poddana zniewoleniu od myśli po czyny. Najbardziej konserwatywną, a tym samym traktowaną jako szczególnie wrogą była ludność wiejska. Na wsi pozostała jeszcze mała własność odbierana jako ostoja starego systemu (areał ich wahał się w granicach 1 do 9 ha, większe to była rzadkość). Prowadzono stałą agitację i w różnej formie wywierano naciski na postawy pozostałych przy swojej okrojonej własności polskich chłopów. Funkcjonariusze i aktywiści posuwali się nawet do niszczenia zasiewów, zatruwania ziarna, "psucia inwentarza". Tych drobnych właścicieli całymi rodzinami, wsiami, zastraszano, aresztowano. Często miały miejsce pojedyncze zbrodnie, z czasem również masowe, najczęściej bez wyroków sądowych, które później były dopasowywane do ofiar.

Drogą decyzji administracyjnych w ramach tworzonych kołchozów konfiskowano ziemie. Niestety, czas pięciolatki kolektywizacyjnej (1929-33) pokazał, że ciągłe zabiegi socjotechniczne, mające przygotować ludność polską do zmian mentalnych, spełzły na niczym i na efekty tego nie trzeba było długo czekać.

Podejmowano otwartą walkę z przejawami ich oporu. Niszczono wszystko co wiązało się z nią, poczynając od dóbr materialnych po likwidację fizyczną. Komuniści pomni porażki 1920 roku uważali Polaków za istotną opozycję dla ich planów rewolucyjnych. Zenit nastąpił po uświadomieniu sobie, że próby sowietyzacji Polaków żyjących w ZSRS spełzły na niczym i ujawniła się wręcz wrogość Polaków do tych działań. Jako grupa narodowa zostali potraktowani w sposób specjalny. W zamyśle sowieckim mieli oni być podstawą szerokiej agentury, a to z kolei sugerowało, że każdy Polak to wróg klasowy i agent.

Rok 1929, nowa pięciolatka kolektywizacyjna, sowietyzacyjna stała się początkiem już masowych tragedii. Do jej przeprowadzenia użyto wszelkie środki i metody. Sprzeciw miał być łamany, winowajcy odszukani i ukarani.

Antypolska operacja NKWD

Kulminacyjną część terroru, stanowiła tzw. "polska operacja NKWD 1937 - 1938". Opierała się formalnie na dyrektywie nr 00447, odnoszącej się do zwalczania wrogiego elementu w państwie oraz na głównej dyrektywie Nikołaja Jeżowa nr 00485 z 11 sierpnia 1937 roku. Skierowana była przeciwko ludności polskiej i posiadała znamiona nacjonalistyczne. Dotyczyła absolutnie wszystkich Polaków bez wyjątku: chłopów, robotników, również partyjnych, komunistów, młodych, starych. Wspomniany rozkaz 00485 "O działalności faszystowsko - powstańczej, szpiegowskiej, dywersyjnej i terrorystycznej wywiadu polskiego w ZSRS", podpisany był przez Jeżowa. Odnosił się do wszystkich przedstawicieli społeczności polskiej. Uważa się, że był to pierwszy sowiecki dokument o zabarwieniu antynarodowym. Rozkazywał, od 20 sierpnia 1937 roku przez trzy miesiące zlikwidować problem polski, i oczywiście rzekomy, ściśle z nim powiązany system agentury i organizacji antysowieckich. Zostało to zatwierdzone przez Politbiuro KC WKP(b), 9 sierpnia 1937 roku, a już 11 sierpnia została wydana kolejna decyzja z podpisem Jeżowa odwołująca się do tego rozkazu i konkretyzująca tok postępowania służb bezpieczeństwa. Nakazywał wyszukiwanie agentów ze wskazaniem wyraźnym na ich silne polskie związki. Zbierano masowo dane o Polakach. Wytworzono tak olbrzymią presję antypolską w społeczeństwie, że praktycznie przynależność do tej grupy skutkowała szeregiem posądzeń, oskarżeniami i w konsekwencji wyrokami. Przyszłych skazańców podzielono na 6 kategorii.
Pisma te wyposażały NKWD w nowe procedury postępowania. Dały im pełną swobodę.

Po aresztowaniu i śledztwie sporządzano notatkę o skazanym, jego występku i załączano "materiał dowodowy". Następnie funkcjonariusze, komisja dwuosobowa "dwójka", w składzie: miejscowy naczelnik NKWD i prokurator musieli co około 10 dni przeglądać te akta i starać się je powiązać z innymi przesłuchiwanymi. Skazywanych dzielili na dwie grupy: pierwszą stanowili skazani na rozstrzelanie, drugą na więzienie od 5 do 10 lat. Następnie akta spraw przesyłano do Moskwy, gdzie każdorazowo wyroki podlegały ostatecznie zatwierdzeniu, najpierw przez prokuratora generalnego Jeżowa a później Andrieja Wyszyńskiego. W razie potrzeby zastępowali ich w tych czynnościach M.P. Frinowskij, G.K. Roginskij. Akta te w nomenklaturze enkawudowskiej nazywano "albumami", lub "sprawami albumowymi". Dziennie podpisywano około 200 do 300 spraw. Nikt z nich przed, ani po ich podpisaniu w nie się nie zagłębiał. Była to typowo mechaniczna czynność. W zastępstwie do ich przeglądania i ewentualnego opiniowania byli wyznaczeni w Moskwie naczelnicy oddziałów centralnych NKWD: W. E. Cesarskij - szef działu ewidencyjno-statystycznego, A. M. Minajew - Cikanowskij - szef kontrwywiadu oraz I. I. Szapiro - szef sekretariatu. Nazywano ich "specjalną trójcą przy Jeżowie". Po zaopiniowaniu "albumy" wracały do rejonów. Miejscowi naczelnicy i prokuratorzy podpisywali te "albumy", mechanicznie. Wszyscy skazani w "albumach", jak i w innej procedurze podlegali Wojennemu Sądowi Najwyższemu ZSRS, lub Trybunałowi Wojennemu.

Dodatkowo, Jeżow rozszerzył jeszcze te represje specjalnym rozkazem z 15 sierpnia 1937 roku O represjonowaniu żon zdrajców ojczyzny, członków prawicowo - trockistowskich, szpiegowsko-dywersyjnych organizacji, potępionych przez wojenne kolegia i wojenne trybunały . Podlegały im żony oraz ich dzieci. Po całej procedurze śledczej, gdy małżonek był zaklasyfikowany do wroga pierwszej kategorii otrzymywały wyroki 8 lat łagrów, a gdy do drugiej - 5 lat. Dzieci w wieku powyżej 15 lat, w zależności od oceny ich, kierowano do oddzielnych łagrów, kolonii i domów dziecka, a młodsze do 15 lat do specjalnych domów dziecka i żłobków. Następnie poszerzono operację o dalszych krewnych, co przyjęło Politbiuro KC WKP(b), 5 września 1937 roku w piśmie P51/920. Duża ilość aresztowanych, przepełnione domy dziecka, wymusiły na Jeżowie zmiany. 21 listopada 1937 roku nakazał rodziny oskarżanych Polaków wysiedlać z miejsc ich dotychczasowego zamieszkiwania. Stosowane było to jako pomocnicze rozwiązanie tylko w niektórych rejonach.

Na taką skalę represji, mieszkańcy państwa sowieckiego byli całkowicie nieprzygotowani, bezradni, przerażeni i sterroryzowani. Operacja bezwzględna w metodach wymuszała najbardziej krzywdzące sytuacje. Ludzie ginęli i przepadali bez wieści. Wiele rodzin starało się ratować "dziką ucieczką" do Polski, a nawet w głąb Związku Sowieckiego i dalej do Afganistanu i Persji. Przyznanie się do myśli o opuszczeniu Sowietów, nie mówiąc już o próbie czynnej ucieczki dawało podstawy do wszelkich oskarżeń. Także często wymuszone obciążenia w czasie przesłuchań innych oraz donosy "świadków", a nawet brak prawidłowych dokumentów stanowiły pretekst do ferowania szybkich wyroków, nawet śmierci, a artykuły były dopasowywane po fakcie.

Termin rozpoczęcia tej antypolskiej akcji wstępnie wyznaczono na okres trzech miesięcy od 20 sierpnia do 20 listopada 1937 roku. Lecz względy techniczne opóźniły jej oficjalne rozpoczęcie, jak i zakończenie (niewystarczająca baza techniczna). Jeżow wyznaczył ją ponownie na 2 października 1937 roku. W rzeczywistości działania władz trwały już od kilku miesięcy, a terror i zabójstwa od początku istnienia władzy bolszewickiej. Ilość skazanych i ofiar przekraczała oczekiwania samych enkawudzistów, którzy prowadzili między sobą swoistą rywalizację. To opóźniło jej zakończenie. Przedłużano ją. Ostatecznie przesunięto jej zakończenie na 1 sierpnia 1938 roku a dla obszaru Białorusi wyznaczono na 1 września 1938 roku. Opóźnienia sięgające kilku miesięcy, przepełnione areszty, spowodowały, że moskiewskie Politbiuro przyjęło 15 września 1938 roku zarządzenie P64/22, wprowadzające zmiany procedur i odejście od "porządku albumowego". Dla przyspieszenia "prac operacyjnych" ustanowiono słynne później tzw. nadzwyczajne "trójki". One miały dokończyć rozpatrywanie wcześniejszych "spraw albumowych". W ich skład wchodził naczelnik miejscowego rejonowego NKWD, prokurator i miejscowy szef partii. Ich decyzje nie wymagały zatwierdzenia przez centralne Biuro Polityczne i na tym polegała ich istotna różnica w porównaniu z innymi, wcześniej tworzonymi "trójkami". Wyroki nie wymagały żadnej akceptacji, a ich decyzje były nieodwołalne. Mogły uniewinniać aresztowanych, jak i dowolnie ich skazywać. Nadzwyczajne "trójki" istniały tylko przez dwa miesiące do 15 listopada 1938 roku. Każda z nich pracowała z różnym natężeniem przerabianych teczek - "albumów", od kilku do rekordowych ponad 8 tys. załatwionych w obwodzie leningradzkim. Około 4 tys. rozpatrzono w obwodzie nowosybirskim, swierdłowskim, czelabińskim. W tym czasie w sumie wydały wyroki na ok. 108 tys. osób, w tym na 21 258 Polaków, a tylko 137 uniewinniły. O masowości tych akcji (trójek) mówił jeden z sędziów - Siemionow, że (...) w ciągu jednego wieczora przepuściliśmy do 500 spraw i sądziliśmy po kilku ludzi na minutę, skazując na rozstrzelanie i na różne okresy pozbawienia wolności(...). Nie nadążaliśmy przyjrzeć się materiałom w aktach, a nawet przeczytać wezwania(...).

Skuteczność organów w ferowaniu wyroków śmierci była bardzo wysoka. Według wyliczeń sowieckich w latach 1937-38 sądy, trybunały i kolegia wojenne nakazały rozstrzelać 19% sądzonych, natomiast słynące z okrucieństwa nadzwyczajne "trójki" na rozstrzelanie wyznaczały aż 49,3% sądzonych. Metody tu przyjęte zastosowano z "powodzeniem" w 1939 i po 1944 roku.

Niestety pozostała część ludności polskiej podlegała często bieżącemu, stałemu terrorowi i prześladowaniom, przez uprawnionych do tego funkcjonariuszy NKWD. Kroki i czyny zmierzające do pełnego "ukarania i uporządkowania" Polaków rozpoczęły się już w końcu 1929 roku, a konsekwencje tych działań w pierwszym rzędzie spadły na duże grupy ludności polskiej i z każdym rokiem przybierały coraz tragiczniejsze skutki Tzw. "operacja polska NKWD z lat 1937-38" była już jej zenitem i ostatnim etapem walki. Przez te lata wzmożonego terroru i represji stosowano najróżniejsze formy wywierania presji od nachodzenia, wzywania na rozmowy, rewizje, zastraszania, pobicia, konfiskaty często już resztek dóbr, a w dalszej konsekwencji nie cofając się przed najdrastyczniejszymi działaniami do fizycznego niszczenia całych rodzin. Wiele osób aresztowanych pojedynczo, jak i grupowo po ciężkich przesłuchaniach przy stosowaniu wielu wyszukanych tortur, najczęściej w większych grupach było mordowanych przez oddziały NKWD i zakopywanych w dużych bezimiennych mogiłach. Najczęściej ofiary ustawiano po dwie, trzy osoby podobnego wzrostu, jeden za drugim - jednym wystrzałem likwidowano kilku "wrogów" (jest to znane z ich późniejszych akcji po 1939 i 1944 roku). Tak wymordowano polskich pracowników kolei sowieckiej oraz szereg innych polskich "wrogów ludu" w Kuropatach koło Mińska, gdzie szacuje się ilość ofiar na około 120 tys. osób w tym polskich wylicza się na około 20 tys. Podobne tragedie miały miejsce w podmińskiej Komarówce i szeregu innych miejscach ZSRS, gdzie dużą część ofiar stanowili Polacy.

Masowe wywózki

Pozostałych przy życiu przeznaczono do przesiedlenia i przewożono koleją. Nie oszczędzano nikogo. Nie było rodziny, którą ta tragedia ominęła. Dając mało czasu na spakowanie się i opuszczenie swoich domostw, przesiedleńców zabierano i gromadzono w punktach załadowczych. Tam ich ładowano do wagonów towarowych. Miały one dwa pomosty z desek i w każdym było transportowanych 50 osób plus skromny bagaż i inwentarz. Wysiedlani, jeśli nie zabrali swojej żywności w drogę, to głodowali już od początku. Wodę deportowanym ludziom i bydłu podawano na krótkich postojach co kilka dni. Śmiertelność była duża, szczególnie wśród dzieci i osób starszych. Podróż trwała od kilku do kilkunastu tygodni. Ubikację stanowiła wycięta dziura w podłodze. W czasie jej trwania zatrzymywano się jedynie na krótkie postoje, głównie celem nabrania wody i szybkiego oporządzenia inwentarza. Zatrzymywali się zazwyczaj w szczerym stepie. Nie było tam żadnych zabudowań stacyjnych. Jak czas pokazał gehenna transportu była niczym w stosunku do warunków, jakie im władze sowieckie zgotowały u celu podróży. Trasy linii kolejowych były miejscami spoczynku zamordowanych i zmarłych z wycieńczenia, których enkawudziści nakazywali pozostawiać przy torach, lub sami wręcz wyrzucali z wagonów. Nie dawali czasu na ich pochówek. Umieralność w transportach była duża i potęgowana jeszcze przez porę roku.

Kierunek północ, Komi ASRS

Wywózki były kierowane w różne najodleglejsze strony ZSRS, ale głównie wyznaczono dwa kierunki. Początkowo z BSRS, rzadziej z USRS kierowano tamtejszą ludność na północ ZSRS, do Komi ASRS, którego głównym ośrodkiem była Workuta z kopalniami węgla. Pociągami dowożono przesiedleńców do stacji w Kotłasie. Następnie według zapisów A. Matyjewicza-Maciejewicza, specprzesiedleńcy przechodzili na wielkie barki holowane przez stateczki i rzeką Wyczegdą, aż do Syktykwaru na długości około 1000 km, co pewien odcinek wyładowywano grupy kilkusetosobowe: dzieci, dorośli, starcy wraz z podręcznymi narzędziami. W tym bardzo trudnym północnym, surowym klimacie, gdzie zima była długa, a lato bardzo krótkie byli pozostawiani sami sobie i musieli zatroszczyć się o przeżycie. Aby żyć byli zmuszeni prędko wznosić prowizoryczne chaty - ziemianki, zdobywać żywność, a także wykonywać zadania wyznaczane im przez enkawudzistów, którzy ich dozorowali nie dając w zamian żadnej pomocy. W tych arcytrudnych warunkach większość zesłanych niestety zginęła. Nielicznym udało się tylko przetrwać tę gehennę północy. Jeden z wysiedlonych, wspominał: W lutym 1930 r. w kilka dni po ograbieniu z dobytku i wyrzuceniu z domu, został on wraz z żoną i 6 dzieci aresztowany i włączony do transportu deportacyjnego. Po jedenastu dniach - wspomina - przywieźli nas do stacji Makarycha koło miasta Kotłas w ASSR Komi (...). Wybrali zdatnych jeszcze do pracy i odprawili z biegiem rzeki Wyczegda do tajgi. Wśród nich poszedłem i ja z rodziną. Przeszliśmy zgłodniali i wymęczeni 350 km. Trzymali nas na śniegu pod gołym niebem przy 40 stopniowym mrozie. Po kilku godzinach pozwolili wejść do jakiejś zrujnowanej stajni, którą pokryliśmy gałęziami i ziemią (...). Na drugi dzień wysłali nas do wyrębu lasu .

W stepy Kazachstanu

W późniejszym czasie zaniechano wywózek w tym kierunku i ludność z terenów Białorusi zaczęto kierować do Kazachstanu, gdzie od początku trafiali Polacy z Ukrainy. Warunki transportu były wszędzie takie same. Procedury, jakie stosowali funkcjonariusze pilnujący wszędzie były identyczne. Po drodze nie mieli kontaktów z żadnymi osobami, jedynie na kazachstańskiej stacji końcowej witał ich napis: Witamy przesiedleńców z Ukrainy, którzy zagospodarowują najżyźniejsze ziemie Kazachstanu . Wyładunek następował przy stałym poganianiu. W Kazachstanie pilnujący przekazali ich miejscowemu komendantowi NKWD, który nadzorował dalszą podróż do wyznaczonego punktu, w którym mieli budować swoje nowe życie i nową osadę. Specprzesiedleńcy nie mieli żadnych praw i musieli przestrzegać regulaminu, który był dla nich bezwzględny. Funkcjonariusze nie udzielali żadnej pomocy. Musieli sami transportować swój skromny dobytek. Bez względu na sytuację, trzeba było dotrzeć do nowego wyznaczonego miejsca. Transporty przybywały przez okrągły rok. Każdy taki punkt - osada był pustkowiem i oznaczony był numerem ewidencyjnym bez nazwy. Był on wypisany na miejscu tworzenia nowej osady na palu i tylko w jego obrębie do kilkuset metrów mogli się przemieszczać. "Szczęśliwcy", to ci, którzy przybyli wiosną, tym samym mieli więcej czasu na zagospodarowanie się. Tragiczna była sytuacja ludzi z transportów jesiennych i zimowych. Przybycie na teren przyszłej osady było równoznaczne z nałożeniem na nich stałych obowiązków. Niemal od następnego dnia musieli codziennie pracować przy budowie przyszłych obiektów kołchozowych i przy zagospodarowywaniu stepu. Sporadycznie do prac przydzielano im sprzęt i zwierzęta - konie, krowy, które były tylko wykorzystywane do robót kołchozowych. Pracowali wszyscy, nawet małe dzieci: Wszyscy specprzsiedleńcy zdolni do wykonywania pracy są zobowiązani do świadczenia pracy społecznie użytecznej wyznaczonej im przez przedsiębiorstwa Ludowego Komisariatu Leśnictwa . Dopiero po wykonaniu dniówki mogli przystąpić do swoich czynności prywatnych. Wycieńczenie było olbrzymie. Wielu umierało. Nie otrzymywali z nikąd pomocy. Nie mogli kontaktować się z tubylcami, ani z innymi osadami zesłańców. Miejscowi również byli obłożeni zakazem kontaktowania się z nimi. Działania władz sprowadzały się do wywiercenia dla osady studni i wyznaczenia miejsca pod budowę domostw. Budowali bez odpowiednich materiałów. Stawiano najpierw jeden "budynek", ziemiankę dla rodziny lub nawet dwóch do trzech. Był przeważnie o wymiarach 3 na 4 metry. Boczne ich ściany stykały się z następnymi. Brak budulca, często narzędzi, pora roku i warunki stepowe utrudniały prace. Stawiane na prędce w ciągu kilku, kilkunastu dni były zwykłymi ziemiankami i nie spełniały żadnych cywilizowanych wymogów. Tam gdzie miała stanąć ziemianka usuwano wierzchnią warstwę czarnoziemu dochodzącego nawet do 1 metra głębokości. Następnie spulchniano ją pługami ciągniętymi przez przywiezione przez specprzesiedleńców pojedyncze woły i krowy. Zwierzęta, jak i ludzie były całkowicie wyczerpane. Wszyscy skazańcy sobie pomagali, wspólnie budując i wspierając się. W zależności od przywiezionych narzędzi, ziemię wywozili taczkami lub wynosili na prowizorycznych noszach. W pobliżu wyrytych dołów na oczyszczonych placach zwalali wydobytą glinę, dodawali suchej trawy, gdyż słomy na razie nie mieli. Następnie polewali to lodowatą wodą. Od razu pospiesznie mieszali glinę i ubijali, najczęściej własnymi nogami, bo nieliczne konie były stale zajęte. Rzadkością było dostarczenie prawdziwych materiałów budowlanych, choć i tak w niewystarczającej ilości i tylko na potrzeby kołchozu. Cegły, przeważnie złej jakości, nie palona i mieszana z sieczką i gliną. Deski jeśli były, wykorzystywano jako konstrukcje na pokrycie części małych daszków. W miarę upływu czasu nabierali doświadczenia przy tych specyficznych budowach. Wszelkie prace domowe, mogli dopełniać po wypracowaniu obowiązkowych norm dla kołchozu i osady. Największą trudność sprawiało wykonanie dachów nad ziemiankami, które wykonywane z dostępnych na stepie naturalnych środków początkowo zawalały się. Dopiero później nauczono się robić je z burzanu i gliny przy odpowiednich spadach, aby się nie zawalały i nie kapała do środka woda. Chlew dostawiano do sieni, aby zimą dostać się do inwentarza. Następnie wokół lepianek robiono wał solidniejszy i z zachowaniem właściwych spadów, tak aby woda nie przenikała przez ściany do środka. Podłoga była uklepana z gliny, mieściła się poniżej powierzchni terenu. W celu odkażania i dezynfekcji tego pomieszczenia "malowano" je zebranymi i wymieszanymi z wodą końskimi lub krowimi odchodami. Ściany zalepiano szczelnie gliną, aby ograniczyć przemarzanie, lecz i tak zimą wisiały sople lodu. Wszyscy, kosili ostnicę, zbierali burzan, karaj stepowy, krowie łajno, które były używane do palenia (i jedyne). W takich ziemiankach z początku po trzy rodziny, a później już pojedynczo żyli aż do początku lat 60-tych XX wieku. Wówczas to dopiero dostarczono pierwsze materiały budowlane - głównie deski, cegłę na budowę "prawdziwych" domów, a właściwie chat. Zawsze w trybie pilnym wznosili budynki kołchozowe: klub, szkołę, siedzibę władz.

Zgodnie z regulaminem podlegali stałemu nadzorowi NKWD, miejscowy komendant obserwował ich, sporządzał notatki, a w stosunku do wrogów i nieprawomyślnych władze rejonu wyciągały dalsze konsekwencje, włącznie ze stosowaniem ponownego wysiedlenia, lub karą śmierci. Za wszystko były surowe kary. Spośród samych przesiedleńców wyszukiwano i wciągano do współpracy donosicielskiej. Odnotowywano przypadki podsłuchiwania pod lepiankami rozmów, czy mają miejsce tam zakazane modlitwy rodzinne, rozmowy na tematy zabronione. Niepokornych aresztowano samych, bądź z rodzinami i wywożono w nowe, nieznane miejsca przesiedlenia: Daleki Wschód, do łagrów, lub rozstrzeliwano. Bardzo często dokonywano rewizji w lepiankach, rekwirując wszystko, co wiązało się ze wspomnieniami rodzinnymi, religią, kulturą (obrazki święte, książeczki do nabożeństwa, modlitewniki, zdjęcia i pamiątki rodzinne). Zdzisław Niedziela, we wspomnieniach podkreślał jaką wielką rolę odgrywała modlitwa. Zwiększała się żarliwość religijna. Na polach podczas prac, gdy nie było strażników w pobliżu, śpiewano, nucono pieśni religijne, odmawiano różańce. Zesłani zabierali z sobą i ukrywali modlitewniki, książeczki do nabożeństwa, zdjęcia bliskich, święte obrazki, które w czasie rewizji gdy były słabo ukryte im konfiskowano. Był bezwzględny zakaz ich posiadania. Można sobie wyobrazić jedynie, jak trudno było ukryć te częstokroć ostatnie pamiątki przed rewidującymi. Czas pokazał, że i to się udawało (pojedyncze pamiątki, a nawet książkę).

Z dokładnością i precyzją dbano o ich "formowanie moralne i duchowe". Podlegali stałej, totalnej propagandzie. Ideologizacja ich życia była przemożna. Siódmego listopada 1936 r. (jak co roku) specprzesiedleńcy wyszli, jak wszyscy radzieccy ludzie na uroczystą demonstrację ku czci Rewolucji Październikowej, która przyniosła tyle szczęścia i wolności prostym radzieckim ludziom. Ubrani byli odświętnie, w najlepszą odzież, jaką zdołali zabrać ze sobą z domu na Ukrainie. Szli z plakatami i portretami towarzysza Stalina, w które zaopatrzył ich, w sporej ilości, komitet rejonowy partii. Nad głowami odświętnego tłumu przenikliwy wiatr (o tej porze roku są tu silne wiatry i przymrozki) łopotał czerwonymi flagami. Ludzie z nieprzyzwyczajenia kostnieli z zimna (...). Demonstranci stali długo pośrodku osady, pogrążeni prawie po kolana w niepodmarzniętym jeszcze błocie. Nie wiedzieli, dokąd pójść dalej. Na Marchlewszczyźnie [ polski rejon narodowościowy w okolicach Żytomierza na Ukrainie, zorganizowany przez Sowietów -DPK] znali na pamięć obowiązującą trasę rewolucyjnego pochodu. Wiedzieli kiedy, na jakim rogu, jakie wykrzykiwać hasła na cześć wielkiego wodza i przywódców komunistycznej partii (...). Musieli wszyscy szybko odbyć manifestację na pospiesznie skleconej trybunie, przedstawiciel rejonu, otoczony naczelnikami i tutejszym aktywem, wygłosił przemówienie o tym, że specprzesiedleńcom dano historyczną szansę odkupienia win i błędów poprzez pracę (...).

Nie było wywiezionej rodziny, która nie straciłaby swoich bliskich. Wspomniane zimy dziesiątkowały skazańców od niemowląt w największym procencie, po dorosłych i starców. Zimy trwające przez kilka miesięcy, śnieżyce, wichury śnieżne, duże mrozy ( do -40st.C) osłabiały i wyniszczały siły. Śnieżyce zasypywały całe osady ziemianek. Właściwie nie było jej wcale widać. Jedynie tu i ówdzie widniały porozrzucane w białym stepie wierzchołki dachów, na których leżała gruba warstwa śniegu. Ci gospodarze, których drzwi wychodziły na wietrzną stronę, przez wydrążony w śniegu tunel musieli wypełzać na czworakach. Niektórzy nie byli w stanie dokonać nawet tego i stukali w ściany lepianek przywołując sąsiadów na pomoc (...). W tych okrutnych warunkach musieli dzielić i zmniejszać sobie racje żywnościowe, gdyż ziemniaków i zacierki z mlekiem było mało. Jedynie pod dostatkiem było śniegu, z którego uzyskiwali wodę pitną.

Za pracę dla kołchozu otrzymywali w ramach nadwyżki plonów zboże, które jednak z braku możliwości właściwego przechowywania psuło się. Wielu, aby przeżyć wymieniało się między sobą nielicznym przywiezionym inwentarzem: kurami, prosiętami. Często sobie pomagano. Jednakże pośród specprzesiedleńców byli również donosiciele, którzy za ułudę poprawy swojego bytu donosili na współmieszkańców. Parały się tym wyznaczone, przymuszone bądź rzadziej z własnej woli deklarujące taką chęć osoby. Wielu w pojedynkę, bądź całymi rodzinami próbowało już w czasie przewożenia koleją ucieczki, a część po przybyciu do osady. Uciekali ukrywając się w składach kolejowych i pieszo. Najczęściej byli wyłapywani i mężczyzn wówczas skazywano na łagry, a ich rodziny, nawet te, które nie uciekały wywożono do innych, nowych osad. Przykładem zdeterminowania był młody specprzesiedleniec, Stanisław Pogorzelski, który uciekał aż trzykrotnie.

Mordercza, terrorystyczna postawa Stalina zaprzęgła w ten szalejący wicher terroru szereg zwykłych polskich rodzin. Władze doprowadziły swoje metody do perfekcji.

Polacy wówczas żyjący w Sowietach zostali poddani jako pierwsi z całego narodu polskiego przemożnej sowietyzacji, terrorowi i fizycznej likwidacji. Także w stosunku do nich jako pierwszej grupy narodowej, państwo sowieckie zastosowało politykę ludobójstwa o charakterze rasowym, narodowym. W całym okresie międzywojennym Sowieci wymordowali i różnymi metodami przyczynili się do fizycznej zlikwidowali około 30%, tj. ponad 450 do 600 tysięcy Polaków z ponad półtora do dwu milionowej społeczności polskiej tam żyjącej. Działania lat 1935 - 38 stanowiły kulminację oczyszczania ZSRS z elementów "niepewnych i wrogich", które wpisują się w przygotowania polityczno - wojskowe zmierzające do globalnego konfliktu zbrojnego w tym i z Polską.

Z katów ofiarami

Nagonka na polskość i Polaków objęła aktyw komunistyczny zaliczany do tzw. struktur polskich. Wielu z nich nie było nawet narodowości polskiej, lecz ze względu na miejsce urodzenia, znajomość języka i chociaż połowicznie kulturę, jako tzw. "zawodowi komuniści", ze względu na braki kadrowe byli do nich zaliczeni. Część z nich stanowiła szczególnie oddaną ideologicznie egzekutywę zwolenników rewolucji działających na płaszczyźnie pełnego internacjonalizmu, nie utożsamiających się z polskością. Wielu widziało dla siebie olbrzymią szansę kariery w aparacie władzy a społeczność polską zarówno w Polsce jak i w Sowietach, traktowali najczęściej instrumentalnie.

Znający dobrze to środowisko, popularny polski komunista, Tomasz Dąbal szacował ich liczbę na 12 181. Z tego tylko 5786 zadeklarowało, jako rodzinny język polski. W tzw. "polskim aparacie", działało dużo Żydów oraz Ukraińców, Niemców i Białorusinów, gdyż opisywani w artykule Polacy nie garnęli się do tych sowieckich struktur.

Byli wierni władzy. Działali zgodnie ze statusem Komunistycznej Międzynarodówki - Kominternu, jej 16 punktem: (...)wszystkie uchwały Kongresów Międzynarodówki Komunistycznej, jak również uchwały Komitetu Wykonawczego są obowiązujące dla wszystkich partii należących do M.K. Wypełniali postanowienia władz nawet te najbardziej tragiczne. Jako kierujący środowiskami polskimi w ZSRS również brali udział w ich inwigilowaniu, aresztowaniach, akcjach wywozowych oraz w fizycznej likwidacji. Lecz walki frakcyjne, wewnętrzne czystki w partii spowodowały odwrócenie ich roli. Zarzuty o trockizm, współpracę z wywiadem polskim, ochranianie kułactwa, nacjonalizmu polskiego, pojawiły się już w 1929 roku, razem ze wzmacnianiem władzy Stalina.

Początek zorganizowanej operacji dała "prośba", donos z 15 maja tegoż roku, skierowana do GPU o skontrolowanie prawdziwości powyższych zarzutów wysuwanych w stosunku do polskiego aktywu. Stanowiło to element wewnętrznych rozgrywek, w łonie samego tego środowiska. Następnie, konsekwentnie przyjęto uchwałę Prezydium Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej, w której była mowa o zniszczeniach systemu sowieckiego, jaką spowodowały środowiska polskich komunistów, postrzeganych oficjalnie jako agentów polskiego faszyzmu. (...)Banda szpiegów i prowokatorów, która usadowiła się w kierownictwie Komunistycznej Partii Polski i z kolei rozmieszczała swoją agenturę w terenie, systematycznie wydawała wrogowi klasowemu najlepszych synów klasy robotniczej i po roku, dzięki organizowanym wsypom, niszczyła organizacje partyjne zarówno w rdzennej Polsce, jak też na Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainie.(...) Za pośrednictwem swych agentów defensywa polska rozniecała walkę frakcyjną w partii, i to zarówno w grupie Kostrzewy-Warskiego, jak też w grupie Leńskiego-Henrykowskiego (...) . Kulminację stanowiła decyzja Prezydium WKP(b), z 26 stycznia 1936 r., która mówiła o tropieniu i ściganiu obcej - polskiej agentury. 27 listopada 1936 r., w Sekretariacie partii przyjęto wniosek o odsunięciu każdego polskiego działacza od wszelkich pełnionych urzędów i funkcji. To zapoczątkowało likwidację KPP, a w konsekwencji rozpoczęło szerokie akcje represyjne przeciwko wszystkim polskim działaczom w ZSRS. Od tej chwili wszyscy byli poddani represjom. Wstrzymano pomoc finansową dla komunistycznych organizacji w Polsce. Dotychczasowi aktywiści przestali być etatowymi funkcjonariuszami. Zaczęły ich obejmować wszystkie przepisy, które sami ustanawiali i wprowadzali w życie. Represjom poddano praktycznie wszystkich polskich działaczy w Sowietach, w tym także około 3 tys. przebywających tam członków KPP, z których życie straciło 69%. Zemście poddane były również przybyłe z nimi rodziny: dzieci jak i dorośli.

Stali się zakładnikami nieuczciwego, zdegenerowanego systemu w którym najpierw byli notablami, katami a z czasem w wyniku wewnętrznych walk frakcyjnych w partii ofiarami. Walka z polskością połączyła dawnych ciemiężycieli z prześladowanymi. Absurdy pomnażały dramaty.

Pamiętajmy o nich

Skali tych represji w dokładnych liczbach ująć praktycznie nie sposób. Część przesiedlono najpierw do północnego rejonu autonomicznego - Komi, gdzie w strefie wiecznej zimy praktycznie wszyscy wymarli. Przeżyły tylko jednostki. Najwięcej wysiedleń było do Kazachstanu, w którym w bardzo surowych warunkach wyładowywani w stepie w większości ginęli. (...) w czasie zimy 1936/37 z ok. 250 tys. osób przetrwało ok. 100 tys.; wielu Polaków NKWD nie wywiozło, lecz wymordowało(...) [ Polacy na Wschodzie, [w:] Encyklopedia "Białych Plam" t. XIV, s.189].

Nie było rodziny polskiej, której te represje by nie dotknęły. Spowodowały one wyniszczenie aż około 30 % ogólnej ich liczby. Tym samym Polacy, jako karani przez zwyrodniałą władzę sowiecką stanęli na samym początku listy prześladowanych. Byli w największym stopniu poddani represjom, a także jako pierwsi z przyczyn narodowych.

W Związku Sowieckim funkcjonował niewyobrażalny i nigdzie nie spotykany tak potężny system totalitarny, który powodował, że wszelkie próby udzielenia pomocy, nawet małego wsparcia ze strony państwa polskiego były torpedowane i całkowicie uniemożliwiane.

Zastosowane i opisane tu metody były udoskonalone i szeroko wykorzystane w dalszych zbrodniczych działaniach przez reżim sowiecki. Od 17 września 1939 roku w stosunku do Polaków żyjących we wschodniej części II Rzeczypospolitej a następnie od 1944 roku już do wszystkich ziem polskich i jej mieszkańców. Do pierwszych skazanych Polaków zaczęli przybywać kolejni.

Tragedia tej polskiej społeczności została pogłębiona jeszcze bardziej, gdyż nie doczekali się oni i ich potomkowie pełnej rehabilitacji nawet w wymiarze moralnym. Rząd sowiecki w czasach II wojny światowej odmówił im prawa poddania ich opiece polskiego rządu emigracyjnego, co pragnęła uzyskać strona polska w umowie Sikorski - Majski. Byli przez swoich sowieckich oprawców traktowani nadal w sposób specjalny. Perfidii dopełniał fakt, iż mężczyzn z tych polskich rodzin, jako obywateli sowieckich wcielano regulaminowo do znienawidzonych jednostek Armii Czerwonej. Próby ucieczki i zaginięcie ich w niewyjaśnionych okolicznościach było traktowane jako dezercja a reperkusje tego spadały na ich rodziny.

Często, szczególnie w czasach PRL-u ówczesna historiografia starała się przedstawiać ich jako "już wynarodowionych Polaków, których świadomość, patriotyzm i przywiązanie do tradycji i kultury polskiej było wręcz nikłe". Okazało się to jednak wierutnym kłamstwem. Jak pokazały ich losy, było wręcz odwrotnie. Żyli polskością a Rzeczypospolita była ich Macierzą do której mieli panegiryczne i nostalgiczne odniesienie.

Bez wątpienia: Cierpieli, gdyż byli Polakami.

Źródło; Dodatek specjalny IPN, Niezależna Gazeta Polska , 6 marca 2009 r.

Dariusz Piotr Kucharski

26.07.2012r.
RODAKnet.com

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet