O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
MGŁA cz.4 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część IV

Czy naprawdę chcecie urządzić sobie życie najcięższym z możliwych?
Nic łatwiejszego niż to!

1.  Czyń wszystko co możliwe, by być zawsze lubianym i uznawanym przez innych ludzi!
2.  Spróbuj wszystko umieć, zawsze być porządnym i zawsze staraj się wykonywać wszystko najlepiej.   3. Szukaj tylko perfekcyjnego rozwiązania, gdy chodzi o ludzkie problemy, i złość się, gdy go znaleźć nie możesz.
4. Irytuj się z trudności i problemów innych.
5. Proszę, irytuj się jeszcze więcej, jeśli dla ciebie świat nie jest takim, jakim być powinien.
6. Martw się o wszystko, co w przyszłości zdarzyć może się jeszcze.
7. Bądź pesymistyczny, bo i tak nigdy nie będzie lepiej, bo jeśli w przeszłości było źle, to w przyszłości może być tylko jeszcze gorzej.
8. Zawsze wierz, że i tak nie masz żadnego wpływu na swoje problemy.
9. Czekaj zawsze na silniejszego, który pomoże ci w twoich kłopotach.
10. Możliwie jak najdłużej unikaj problemów.

Inspirując się Ellisem z 1975 r. dla potrzeb pacjentów napisał i powiesił ten tekst na tablicy ogłoszeń Szef Kliniki. Oczywiście natychmiast go przetłumaczyłem i wysłałem do moich znajomych, by i oni, choć nie alkoholicy, wiedzieli, w jakim kierunku pójdzie moje leczenie i być może dzięki niemu inaczej spojrzeli na swoje życie. Niektórzy się obrazili, a niektórzy pominęli ten tekst milczeniem.

Na Górze mieszkało zawsze około czterdziestu pacjentów podzielonych na cztery grupy. Wiem, że tych dziesięć punktów zrobiło tylko na kilku z nich jakieś wrażenie. Owczarz jako pierwszy przeczytał je i przyniósł mi skopiowaną przez niego w sekretariacie odbitkę. Prostak nigdy nie odbierze właściwie inteligenta, tak samo jak inteligent nigdy nie odbierze właściwie prostaka i pewnie dlatego ten tekst nie znalazł oczekiwanego przez Szefa Kliniki oddźwięku wśród leczonych. Nie dyskutowaliśmy go nawet na zajęciach w grupach, bo poziom intelektualny każdej z nich pozostawiał wiele do życzenia i byłaby to po prostu zwykła strata czasu.

Żaden z psychoterapeutów nie wybierał sobie uzależnionych, lecz byli mu oni przydzieleni przez Szefa Kliniki, bez jakiejkolwiek selekcji. Co jakiś czas kończyła się terapia dla jednego, a dla innego zaczynała się w grupie, w której akurat było wolne miejsce. Dzięki Bogu trafiłem do najinteligentniejszych. Być może Zawsze Uśmiechnięta, opiekunka naszej grupy, dzięki temu, że ukończyła wydział lekarski i psychoterapię, a wcześniej pracowała dość długo w Szwajcarii z najcięższymi przypadkami narkomanów, miała jakiś tajemniczy wpływ na Szefa Kliniki i sama dobierała sobie swoich pacjentów. Zapytałem ją wprost kiedyś o to, ale nie udzieliła mi wystarczająco jasnej odpowiedzi. Na zajęciach powoli poznawałem nie tylko życiorysy i wrażliwość wszystkich członków grupy, ale i nieprawdopodobny profesjonalizm Zawsze Uśmiechniętej. Jej nieustanny, prawdziwie szczery uśmiech otwierał bardzo szybko każdego z nas. Opowiadaliśmy o sobie takie rzeczy w obecności innych, z jakich z pewnością nigdy nikomu nie zwierzaliśmy się wcześniej. Kiedy dowiedziałem się, że niedawno wydała książkę, przestraszyłem się trochę swojego otwarcia, ale wtedy znałem już ogromną klasę tej przeuroczej pani i postanowiłem być sobą do końca terapii.

Nie wiem, jak nazwać uczucie, które właśnie ona we mnie wyzwoliła. Nigdy nie myślałem o niej tak jak myśli mężczyzna o kobiecie rozbierając ją oczyma, a jednak zawsze w dni wolne od zajęć tęskniłem jak gówniarz za jej uśmiechem i spojrzeniem, którymi obdarzała zawsze sprawiedliwie wszystkich pacjentów. Jakże ona była inna od Ryby, tak nazwałem jej koleżankę opiekującą się inną grupą. Swój seksapil Zawsze Uśmiechnięta ukrywała zawsze starannie ubraniem, makijaż zawsze miała najdelikatniejszy z delikatnych, a jednak mimo to nie mogłem nigdy na nią spoglądać inaczej niż z nieznaną mi dotąd przyjemnością. W każdej chwili, kiedy na nią patrzyłem, widziałem w niej wszystkie moje kobiety, które kształtowały mnie kiedyś. Nie wiem, jak układało się jej życie osobiste, ale widziałem na kawowo-ciastkowym bankiecie pożegnalnym wydanym przez Owczarza, na który przyszła wraz ze swoim synem, jej bezgraniczną cierpliwość i miłość do tego bardzo dobrze wychowanego brzdąca.

Ryba miała czasami wykłady dla wszystkich pacjentów, które odbywały się regularnie raz w tygodniu, Obecność na nich była oczywiście obowiązkowa. To właśnie dzięki nim mogłem poznać trochę bliżej wszystkich innych psychoterapeutów pracujących na Górze. Oczywiście i w tym najlepszą okazała się opiekunka naszej grupy. Do dzisiaj nie wiem, czy Ryba wie, że mądrości książkowe są niewiele warte, jeśli nie są podparte własnymi przemyśleniami. Zawsze będę pamiętał jej spodnie opięte na małym tyłku i przebijający się przez nie sznureczek seksownych majtek. Była szczupła i dość wysoka. Przepiękne uczesane i zadbane włosy zakrywały jej niemal całe plecy. Kiedy siedziała, podnosiła delikatnie jedną stopę i przykuwała nią na długo uwagę wszystkich niewyżytych pacjentów. Oczywiście nikt z nich nie myślał wtedy o tym, o czym ona mówiła, ale o swoich żonach i kochankach, a być może nawet i szalonych chwilach, które mogliby z nią spędzić, ale ja zawsze porównywałem jej zachowanie z zachowaniem naszej psychoterapeutki, co nigdy nie dawało jej u mnie najmniejszych szans.

W czasie hipnozy kinetycznej, którą prowadziła na zmianę z Szefem Kliniki, zawsze zasypiałem bardzo szybko, co nie dawało mi czasu na jakiekolwiek rozważania. Te zajęcia były naszymi jedynymi nieobowiązkowymi. Na pierwsze spotkanie nie poszedłem, bo wolałem iść do lasu na spotkanie z mgłą, ale na drugie wyciągnął mnie Kokaheroin opowiadając o swoich sennych odjazdach w nieznane mu dotąd krainy. Komu jak komu, ale w tym przypadku jemu uwierzyć musiałem i rzeczywiście już podczas pierwszego snu czas skurczył się nieskończenie, a światy, w których zacząłem bywać, były zupełnie bez trosk. Szef Kliniki był w tym fachu lepszy od Ryby, ale i ona wykonywała tę pracę profesjonalnie. Kiedy wracaliśmy z naszych podróży po całym wszechświecie, Ryba wypytywała nas szczegółowo, gdzie byliśmy i czy słyszeliśmy jej opowiadanie, które mówiła nam spokojnym głosem podczas naszego snu. Bywało ze mną różnie, czasami odlatywałem bardzo daleko, czasami drzemałem rejestrując otaczający mnie świat w półśnie. Na początku na hipnozę przychodziło dwudziestu pacjentów, ale z każdym nowym tygodniem było nas coraz mniej i wreszcie nadszedł dzień, w którym Szef Kliniki uznał, że prowadzenie tych zajęć dla dwóch osób nie ma zupełnie sensu. Do dzisiaj jednak w każdej chwili dzięki nim, jeśli zechcę, zawsze mogę odjechać w tamten świat odprężając się po codziennych stresach, których życie nie oszczędza przecież nikomu z nas.

Nie pamiętam już, kto powiedział mi, że Szef Kliniki był też kiedyś uzależniony. Ucieszyło mnie to niezmiernie, bo patrząc na niego myślałem o swojej wolnej od nałogu przyszłości. Imponował mi swoim opanowaniem i szybkim konsekwentnym reagowaniem na wszystkie problemy, których miał w zależności od zdyscyplinowania pacjentów bardzo wiele. Spotykałem go często podczas moich samotnych spacerów i biegach na nartach. Uśmiechaliśmy się tylko do siebie i pozdrawialiśmy się nawzajem, a jednak, jak się później przekonałem, również i wtedy tak samo jak każdy inny pacjent byłem obserwowany. Wszyscy psychoterapeuci codziennie przed zajęciami rozmawiali o swoich podopiecznych i o wszystkich związanych z tym problemach. Tak więc my nie wiedzieliśmy prawie nic o prywatnym życiu naszych opiekunów, a oni o nas prawie wszystko. Mną interesowano się szczególnie, bo byłem Polakiem, nazwanym przez pacjentów, po dwóch tygodniach pobytu na Górze, Dumnym Polakiem, a w dodatku byłem prawdopodobnie pierwszym artystą, który przyjechał do tego miejsca, by poradzić sobie jakoś ze swoją chorobą.

Klinika nie miała własnego basenu i dlatego niektóry opuszczali ją już następnego dnia, co było dozwolone, bo przecież w Niemczech pacjent nie może mieć dodatkowych stresów, powodowanych utrudnionym dostępem do machania rękami i nogami na głębokiej wodzie. Niektórzy narkomani również wyjeżdżali następnego dnia, bo nie mogli dogadać się z alkoholikami, których mózgi są w dwudziestu procentach nieodwracalnie zniszczone.

Takie niespodzianki powodowały oczywiście ogromne zamieszanie w finansach, bo każdy pacjent to ogromne pieniądze ujęte w rocznych planach kliniki, które ktoś musiał na bieżąco korygować. Nie wiem, jak to się wszystko odbywało, ale klinika była tak doskonale prowadzona, że te zawirowania nigdy nie wpływały na jakość jedzenia i ilość prowadzonych zajęć. Czasami Szef Kliniki był tylko bardziej zabiegany niż zwykle i spotykałem go rzadziej niż zwykle.

Trener Międzynarodowy prowadził z nami zajęcia sportowe. Po adaptacji trwającej tydzień musiałem wstawać o szóstej rano, by rozpocząć razem z innymi pacjentami nowy dzień poranną gimnastyką. Nigdy w życiu nie wstawałem tak wcześnie i było to dla mnie tak ogromną torturą, że po kilku dniach postanowiłem nie uczestniczyć w tej operetce. Zawsze czekaliśmy na Trenera Międzynarodowego, który spóźniał się notorycznie, a z czasem w ogóle przestał przyjeżdżać na poranne zajęcia, co spokojnie uznałem za zwolnienie mnie od zajęć. Kiedy przeczytałem w salce gimnastycznej, że zajęcia sportowe będzie z nami prowadził trener międzynarodowy, zapytałem Kokaheroina, co człowiek o takich kwalifikacjach robi na tej Górze , a on odpowiedział mi tylko, że pewnie leczy swoje kompleksy. I tak było rzeczywiście. Jego pracę równie dobrze mógł wykonywać każdy z prawem jazdy na minibusa, którym woziłby nas na basen, do kręgielni, do fittnesklubu i do ciepłych źródeł, gdzie moczyliśmy nasze ciała razem z wiekowymi jeszcze bardzo dobrze wyglądającymi bogatymi kuracjuszami. Trener Międzynarodowy przez cały mój okres leczenia prowadził profesjonalnie zajęcia tylko jeden raz i pewnie dlatego, że wcześniej wkurzony narzekaniem pacjentów Szef Kliniki wytłumaczył mu, na czym polega jego praca. W następnym tygodniu jednak znowu wszystko wróciło do normy.

Wiem, że każda praca jest gwałtem na samym sobie, ale wiem też, że jesteśmy tylko ludźmi, którzy muszą pracować, bo tak Pan Bóg stworzył ten świat. Jednak Trener Międzynarodowy brał tylko pieniądze, a praca z nami poniżała go nieskończenie. Może dlatego, że dla niego wszyscy byliśmy idiotami. Ze mną rozmawiał czasami mocząc swoje cielsko w ciepłych źródłach. Być może uznał, że mimo moich straconych dwudziestu procent mózgu pozostałe osiemdziesiąt warte jest jego uwagi, a może był tylko ciekawy, jak Polak odbiera otaczający nas luksus.

O utraconej przez nas części mózgu słyszałem tak często, że któregoś dnia na zajęciach, podczas wykładu zapytałem prowadzącego go lekarza:

- Skoro człowiek wykorzystuje tylko dziesięć procent swojego mózgu, to gdzie jest umiejscowione te dwadzieścia straconych przez alkoholika procent w tych dziesięciu, czy nie aby w pozostałych nieczynnych dziewięćdziesięciu procentach?

Lekarz spojrzał na mnie przerażony i odpowiedział :

- Tego ustalić się nie da.

- Czy każdy pijący ma chorą wątrobę?

- Nie!

- Więc może to oznaczać, że nie wszyscy tracą dwadzieścia procent mózgu - stwierdziłem, ale on tylko spuścił wzrok i zmienił temat.

Dziewczyna Artysty prowadziła z nami nie tylko zajęcia malarsko-rzeźbiarskie, ale miała również dyżury jako gospodyni domu. Nie bała się żadnej pracy i robota paliła jej się w rękach. Na początku patrzyła na mnie bardzo nieufnie, ale z czasem zaczęła się do mnie uśmiechać więcej niż do innych. Po bankiecie pożegnalnym naszej grupy, wydanym przez kończącego swoją terapię Nauczyciela w miasteczku u stóp Góry, na którym zamówiliśmy sobie niestety tylko po taniej kawie, bo nikt z nas nie liczył na to, że zapłaci za wszystkich zapraszający Rzeźbiarz Seksu, zaproponował mi pokazanie kilku ciekawych miejsc, na co zgodziłem się z radością.

Zaczął oczywiście od rynku, który swoją wielkością przypomniał mi centrum Krakowa, a potem zaprowadził mnie pod pomnik stojący przed miejscową sceną teatralną. Zobaczyłem znakomitą rzeźbę ustawioną w najlepszym z możliwych dla niej miejscu.

- To wyrzeźbił chłopak naszej pani od zajęć artystycznych - powiedział dumnie.

Obszedłem rzeźbę kilka razy dookoła oglądając ją w różnym świetle. Trwało to dość długo i Rzeźbiarz Seksu zaczął mnie ponaglać, bo chciał jeszcze zrobić trochę zakupów. Umówiliśmy się więc, że spotkamy się na przystanku. Usiadłem na ławeczce, skręciłem papierosa i zamknąłem oczy. Z półmroku wyłoniła się zapłakana Dziewczyna Artysty. Jeszcze raz spojrzałem na rzeźbą i wszystko stało się jasne.

Nie pamiętam, kto z nas pierwszy powiedział Dog na lekarza. Tak bardzo spodobało mi się to jego przezwisko, że zawsze podczas obowiązkowych badań przymykałem lekko powieki i widziałem go jako cwałującego na koniu najsłynniejszego lekarza kowboja. Lubiłem z nim rozmawiać, bo w każdym jego geście i spokojnie wypowiadanym słowie czuło się fachowca. Dog był amatorem filmowcem i kręcił swoją półprofesjonalną kamerą filmy dokumentując wszystkie uroczystości i ważne spotkania w klinice. Wykłady, które prowadził od czasu do czasu, byłyby być może ciekawsze, gdyby w jego głosie było choć trochę życia. Mówił tak monotonnie, że po kilku minutach niektórzy zasypiali, a inni zaczynali myśleć o wódzie i narkotykach. Ciągle nas straszył mówiąc, jakie choroby wywołuje alkohol i podawał roczne statystyki nieżyjących już byłych pacjentów kliniki. Mógł przecież nam opowiedzieć dokładnie o konaniu choć jednego z nas, co z pewnością zrobiłoby na nas o wiele większe wrażenie niż odczytywanie liczb, ale nie uczynił tego nigdy. Nieraz zastanawiałem się, co on o nas naprawdę myśli, bo z czasem zacząłem go podejrzewać, że wykonuje swój zawód zbyt na zimno i że nie jesteśmy dla niego ludźmi, tylko cyframi z tych statystyk, ale kiedy siadał z nami przy stole na pożegnalnych bankietach przy ciastkach i kawie zdawał się być zupełnie innym, jakby zapominając, że jest lekarzem.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS