O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.8 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część VIII

Altenkunstadt, 12.05.1999 r

Przed chwilą wyszła ode mnie Larissa, mówiąc mi na pożegnanie, że jeszcze w życiu nie otrzymała tak pięknego programu. Pracowałem nad nim dwa dni i jedną noc, zapominając nawet o pisaniu Dziennika . Lubię sprawiać innym radość, bo tylko dzięki niej mogę czasami bez strachu spojrzeć w głąb samego siebie. Larissa jest Rosjanką i koleżanką Miry z pracy. Jej małżeństwo rozpadło się jak większość małżeństw przebywających tu Rosjan. Została zupełnie sama w obcym kraju z dzieckiem na utrzymaniu. Mira poznała ją ze swoim szefem Szkoły Muzycznej w Altenkunstadt, a ten dał jej na początek kilka godzin tygodniowo zgodnych z jej wykształceniem muzycznym. Zaczęła więc jeździć po innych miasteczkach szukając pracy w różnych szkołach. Po kilku miesiącach stanęła wreszcie jakoś na nogach. Poza zawodową pracą, podobnie jak Mira, realizuje swoje pomysły robiąc koncerty muzyczne z dziećmi, które uczy. Wszystko to jednak jest o wiele słabsze od naszego Tritonusa , bo koncert to nie tylko dobrze grające dzieci, ale i wszystko wokół nich na scenie, w programie i na plakacie, a to jak dotąd zawsze było to w jej wykonaniu żenujące. Tym razem Mira bierze również udział w tym koncercie, więc mogłem jej zaproponować pomoc w zrobieniu do niego programu. W podzięce, choć wcale na nic nie liczyłem, otrzymałem od niej dwie płyty Bizeta, które ucieszyły mnie ogromnie, bo są jakże pięknym, pierwszym uznaniem mojej, komputerowej pracy. W sobotę pójdę jeszcze na próbę generalną i trochę jej pomogę w zestawieniu w całość tego koncertu, a w przyszłości wciągniemy ją do pracy dla Tritonusa . Jest przecież znakomitą pianistką i pracuje niezwykle chętnie, co z Mira i ja cenimy najbardziej.

Dzwoniłem do Częstochowy, mama jest już w domu. Zrobiono jej konieczne badania i na razie nie ma powodu do zmartwień. Rozmawiałem z Gabrynią, która specjalnie przyjechała do Częstochowy, by opiekować się mamą. Boże, jak dobrze mieć taką siostrę.

Altenkunstadt 14.05.1999 r

Nadszedł piątek i znowu muszę posprzątać mieszkanie, tym razem chętnie, bo niedługo będzie je oglądać mama. Umyjemy jeszcze jutro z Mirą okna i nareszcie będzie u nas w miarę czysto. Jakoś nie wpadliśmy nigdy dotąd na to, by zainwestować w kupno mebli i nowych wykładzin, po prostu szkoda nam na to pieniędzy. Jest przecież tyle wspaniałych płyt i książek do kupienia. Otrzymane od znajomych stare meble są już na tyle zniszczone, że trzeba poduszkami maskować przetarte miejsca, ale dzięki nim mam ogromną satysfakcję, kiedy siadają na nich niemieccy burmistrzowie i dziennikarze, którzy odwiedzają mnie od czasu do czasu. Niemcy, co prawda po latach, ale w końcu zrozumieli, że polscy artyści mają prawo do innego systemu wartości nie zawsze odpowiadającego przyjętym tutaj normom. Najtrudniej było jednak pojąć żonom tutejszych prominentów duże ilości wódki spożywane przez Mirę na niektórych przyjęciach. Patrzyły na nią przerażonymi oczyma i pewnie zastanawiały się, kiedy moja żona wpadnie pod stół. Oczekiwany przez nie skandal jakoś jednak nastąpić nie chciał i wówczas i one prosiły o kieliszek wódki, którą wypijały małymi łyczkami, ale i on rozluźnić je nie umiał. Tutejsze przyjęcia są tak różne od polskich, że wspólne ich porównywanie zajęłoby niepotrzebnie kilka stron Dziennika . Zresztą wiesz o tym równie dobrze jak ja. O Niemkach jednak dalej pisać chcę, bo właśnie w nich jest jakiś niezrozumiały przeze mnie sentyment do Polaków. W Polsce, w mediach do dzisiaj parweniusze wmawiają nam, że pocałowanie w rękę kobiety na Zachodzie jest wyjątkowo naganne. Pocałowałem tych rąk bardzo wiele i żadna Niemka jakoś się nie obraziła, pewnie dlatego, że nie całował ich parweniusz. One naprawdę bardzo to lubią, bo pocałunek w rękę jest przeważnie oznaką szacunku, który tak rzadko Niemcy okazują swoim żonom. Przecież wstydząc się tego, co wyniosłem z domu, zdradziłbym swoich rodziców gubiąc się tu do reszty jak większość nowej, polskiej emigracji, w której wartościowe są tylko jej korzenie. Nie wszyscy z nas to rozumieją i bezładnie zapadając się w naśladownictwo zachodnich zwyczajów, których przecież tak do końca nie zrozumieją nigdy, okrutnie na zawsze gubią samych siebie, ale i dla nich przychodzi chwila zrozumienia. Niestety, wtedy są oni jeszcze bardziej sztuczni niż byli na początku. Nie powinienem ich oskarżać, bo jestem z tego samego pnia, azylanckiego pnia, który próchnieć zaczął z końcem Hotelu Lambert, ale muszę pisać i o tym, choć wcale nie wiem, czy to jest konieczne.

Dzwoniłem do Polski, chciałem się choć trochę dowiedzieć o sensie trwania, jak zwykle bez efektów i bez tak koniecznych dzisiaj fajerwerków. Nie umiem żyć tak jak powinien, nie umiem mówić prawdy takiej, jaka musi być konieczna. Opisując ją skrzywdziłbym zbyt wiele bliskich mi osób i siebie dzisiaj pewnie też.

Altenkunstadt, 15.05.1999 r

Mama nie zdecydowała się na przyjazd do Niemiec. Gabrynia twierdzi, że może ona równie dobrze wypocząć przez dwa miesiące z nimi w Zarytem. Nie chcę zmuszać mamy do czegokolwiek. Ona zawsze umiała przewidzieć przyszłość, więc pewnie i tym razem widzi w tym wyjeździe jakieś niebezpieczeństwo. Nie pamiętam już kiedy dotarło do mnie, że mama otrzymała dar jasnowidzenia; ona nawet bez rozmowy ze mną wie wszystko, nawet to, co ukrywam przed nią tak staranie. Mama widziała już duchy tak wiele razy, ja jestem pewnie na to za słaby i dlatego żyję wyłącznie w tym naszym, realnym świecie. Mieć dar jasnowidzenia i zupełnie nie umieć wpłynąć na przyszłość swoich dzieci jest pewnie jeszcze jednym z dowodów na nieuchronność naszych losów. Czym jest naprawdę wolna wola, czyżby tylko wyborem między dobrem i złem?

Co prawda niechętnie, ale przeczytałem Złego demiurga E. Ciorana. Zatrutą wodą nie muszą otruć się wszyscy. Jest jednak z pewnością bardzo wielu ludzi, którzy nie powinni czytać tej książki, bo wejdzie w ich żyły i wraz z ich krwią nie opuści ich już aż do jej stężenia. Mnie argumenty autora tylko rozśmieszyły, bo jeśli z taka chorobliwą zajadłością atakuje się chrześcijaństwo, to jak można poważyć się na próbę zrozumienia ludzkiej wolności i jej granic, które z takim uporem próbuje przekroczyć Ciorana. Przecież jednym z największych naszych ograniczeń jest właśnie nienawiść. Papier przyjmie wszystko, ale czytelnik nie musi wszystkiego zrozumieć, choć to niezrozumiałe utkwi w jego podświadomości i w złych chwilach przejmie rządy duszy, szkody wyrządzając ogromne. Nie wiem, czy są na świecie ludzie nie ogarnięci choć przez chwilę swojego życia myślą o samobójstwie, ale wiem na pewno, że nadchodzi ona tylko w najczarniejszej rozpaczy, kiedy nawet modlić się nie mamy już siły. Przeżyłem ich tak wiele, że mówić o nich mam prawo. Właśnie wtedy wszystko to, co jest boskim zakazem, oddalało moje myśli o samobójstwie i żyć dalej nakazywało. Nieograniczona wolność należy tylko i wyłącznie do Boga, bo w nieskończoności jest miejsce na wszystko. My ludzie jesteśmy ograniczeni, choćby tylko datą urodzin i śmierci, a każda nasza nierozważna próba zmierzenia się z boską wolnością musi skończyć się naszą klęską. Za naszego życia wszystko nawet w ostatniej chwili jest jeszcze do naprawienia, po śmierci takich szans nie otrzymujemy już od Boga. Nasz wybór to życie do końca w oczekiwaniu na chwile naprawy swoich grzechów, lub samobójstwo jako wyraz największego buntu człowieka przeciwko Bogu. W mojej Pasji nawet Judasz przed śmiercią patrzy w oczy Jezusa, ale on w tej najbardziej z ludzkich chwil nie ma cioranowskich rozterek. Nie idzie przecież ku wolności, jak chciałby Cioran, ale ku śmierci bez szans naprawienia swojego czynu. Pozwalając Judaszowi spojrzeć w oczy Jezusa, pozwalam widzowi spojrzeć w Jego nieskończoną dobroć, bo właśnie tym najbardziej zostałem ujęty przez Niego.

Nie umiem wyobrazić sobie świata bez boskiej dla niego miłości, nie umiałbym żyć na tym w świecie, bez wiary w sens mojego istnienia, nie umiałbym żyć na tym świecie bez wiary w Boga, ale skoro i na takim świecie musiałbym żyć i tak nie byłbym w stanie popełnić samobójstwa, lub - jak chce Cioran - nie popełniając go uczynić z niego Boga nieograniczonej ludzkiej wolności i żadne nowe źródło współczesnych mądrości nie zmieni tego nigdy. Ateiści powiedzą pewnie, że tak jest najłatwiej, a ja im odpowiem tylko, że ateizm jest zaprzeczeniem teizmu, a więc też jest religią.

Altenkunstadt, 17.05.1999 r

Dostałem dzisiaj zaproszenie na Pasję do Tyrolu od pana Langa, który jest generalnym sekretarzem Europasji . Do tego związku należy już dwanaście krajów, ale o naszej Pasji w Europie nikt nie wiedział do chwili rozpoczęcia organizacji festiwalu w Krakowie, który pan Lang nazwał niepowtarzalnym. Postanowiliśmy z Mirą jechać do Austrii i przyjrzeć się pracy tego związku, co dla Pasji 2000 i dla mnie będzie niesłychanie ważnym wydarzeniem. Poznam tam przedstawicieli wszystkich pasyjnych zespołów, w bezpośredniej rozmowie będę mógł przedstawić cele i założenia naszego festiwalu i oczywiście zaprosić zespoły z niemal całej Europy. Terminy, które proponujemy nie będą jednak wszystkim odpowiadały, bo przecież w okresie Wielkiego Tygodnia grają oni w swoich rodzinnych miastach, ale wierzę, że kontakty, które tam nawiążę przydadzą nam się bardzo na lata następne. Najważniejszym jest rozpoczęcie festiwalu w 2000 r w Krakowie, który w przyszłości z pewnością będzie się rozwijał, pozwalając nam na zaproszenie większej ilości zespołów, nawet z bardzo rozbudowanymi inscenizacjami. Dzisiaj ma zadzwonić do mnie ksiądz Jacek Ryłko, który jest dyrektorem naszego festiwalu i omówić wszystko jeszcze przed moim przyjazdem do Krakowa. Mam nadzieje, że rozstrzygnięto już, czy otrzymam Klaudiusza do pracy, bo bez jego pomocy wszystko widzę niezbyt optymistycznie.

Wczoraj znowu odnieśliśmy tu, w Niemczech, sukces. Mira na koncercie porwała publiczność dwoma zaśpiewanymi przez nią romansami, a ja zostałem publicznie pochwalony przez jej szefa Hansa Ehma za wykonanie do niego programu. Nazwał mnie nawet swoim przyjacielem, którym jestem w istocie, ale przecież Niemcy dobrze znają wagę wypowiadanych przez nich słów. Po koncercie Hans zaprosił Mirę, Larissę i mnie do siebie na kolację. Nic nie było zaplanowane tak jak to jest tu w zwyczaju, ale nawet jego żona Uli nie była zaskoczona naszą wizytą, a przecież musiała improwizować, czego Niemcy zwyczajnie nie lubią. Hans opowiadał jej pewnie wiele o jego ostatnim pobycie w Womirówce i poznanych tam polskich zwyczajach. Tak właśnie być powinno. Narody by wspólnie żyć, muszą się uczyć się od siebie nawzajem. Nie powinno być lepszych i gorszych, choć zawsze będą bogaci i biedni. Wycieczki Niemców do Polski niczego nie załatwią, bo wtedy poznają oni tylko budynki i krajobrazy, a nie ludzi. Miry i moje tutaj działania mogłyby mieć o wiele większy zasięg, gdyby nie niechęć polskich emigrantów do wspólnej pracy. Razem moglibyśmy tak wiele osiągnąć, ale zawiść emigracyjna jest naszą chorobą narodową, na którą na razie nie ma lekarstwa. Budujemy więc międzynarodowego Tritonusa z ludźmi, dla których sztuka ma większe znaczenie niż pieniądze. Larissa od wczoraj jest nowym nabytkiem naszego teatru. Otrzyma dla swoich przyszłych koncertów taką samą pomoc jaką otrzymuje Mira. Hans też w końcu zrozumiał znaczenie Tritonusa dla regionu, w którym żyjemy i będzie nam pomagał bardziej niż dotąd. Skoro nie mogę pracować dla Polski tak jakbym tego chciał, postaram się odnaleźć siebie tu, na obczyźnie. Może właśnie to ma większy sens, bo przecież nigdy, nawet na chwilę, nie zapomniałem o kraju mojego pochodzenia. Witt Stwosz zostawił swoje najlepsze lata i najlepsze rzeźby w Krakowie, więc ja spróbuję spłacić zaciągnięty wobec niego dług nie prosząc nikogo o pozwolenie.

Altenkunstadt, 18.05.1999 r

Usłyszałem dzisiaj straszne zdanie. Nasze przednie opony samochodowe były już tak zdarte, że musieliśmy je wymienić. Pojechaliśmy więc do naszego znajomego prowadzącego swój warsztat samochodowy, pana Kestla. Znajduje się on w Horbie, wsi gdzie mieszkaliśmy w heimie przez dwa lata oczekując na rozstrzygnięcia azylowe. W czasie gdy jego pracownicy zmieniali nasze opony rozmawialiśmy z nim popijając sobie zimne piwo. Znamy się już dwanaście lat - powiedziałem by zacząć z nim rozmowę, a on odpowiedział: Przyjeżdżacie tu niezbyt często i zawsze jestem, ale któregoś dnia mnie tu nie będzie . Popatrzyłem na niego i w jednej chwili aż do bólu uświadomiłem sobie okrutność przemijania, nie tylko jego, ale każdego z nas ludzi. Takie jest życie i na to nie ma rady. Pan Kestel kapcanieje coraz szybciej. Kiedy byliśmy jeszcze azylantami, przychodził do nas czasami przynosząc duże ilości alkoholu. Dobrze przecież wiedział, jak bardzo jest on nam potrzebny, a my dziękowaliśmy mu za jego pamięć o nas, organizując wieczory muzyczne pełne śpiewu Miry i tańca młodych Czeszek i Słowaczek. Upajał się wtedy ich młodością i werwą, a po wypiciu przyniesionych przez niego butelek brał nas na swoją stację benzynową, byśmy przynieśli z niej alkohol potrzebny nam do dopicia. Wybieraliśmy oczywiście najdroższe butelki, ale on patrzył na nas z uśmiechem pełnym zrozumienia. Pił zawsze równo z nami, a mimo to nigdy nie był mocno wstawiony. Widziałem wtedy jego radosne, płonące oczy. Dzisiaj tego blasku już nie znalazłem, nie znalazłem w jego oczach nawet rezygnacji, a tylko pogodzenie się z losem i spokój w oczekiwaniu nadchodzącej śmierci.

Jutro otrzymasz ponad pięćdziesiąt stron Listu-Dziennika , może w tym swoim nawale zajęć zdążysz go przeczytać do mojego powrotu z Polski. Wybacz mi proszę, Janusz, że nie wydrukowałem go zbyt elegancko, ale farbę drukarki zużyłem drukując program do koncertu. Bardzo chce się z Tobą spotkać i porozmawiać o rozpoczęciu nagrywania Dziennika na kasety. Wiem dobrze, że tylko Ty możesz mi w tym pomóc. Teraz mam nareszcie tyle materiału, że nagrywając zapełniłbym sobie czas do wakacji i dałbym odpocząć oczom. Cyganik, z którym wczoraj rozmawiałem, jeszcze raz upewnił mnie w sensie mojej pisaniny. Klaudiusz dał Dziennik do przeczytania Kamykowi , a ten rozpłakał się jak dziecko nad losem jego autora. Nie piszę jednak po to, by ludzie płakali nade mną, ale by płakali nad sobą. Mimo życia, takiego jakie mam nie zamieniłbym go za nic w świecie na żadne inne. Przeminę tak samo jak każdy człowiek, ale pisząc pozostawię jednak po sobie choć na jakiś czas niewielki ślad i to powinno być powodem mojej radości.

Myślałem dzisiaj w nocy jak nakłonić Cię do wyjazdu z nami na Pasję . Moją widziałeś w Teatrze Wielkim w Poznaniu, miałbyś więc porównanie, a ja jadąc z Tobą samochodem próbowałbym Cię wciągnąć do pracy dla naszego festiwalu. Nie mam przecież tu w Niemczech Twoich koneksji, które bardzo by się nam przydały, a i Ty pracując dla nas bardzo szybko znalazłbyś dla siebie jeszcze jedną możliwość ludzkiego spełnienia. Pasja 2000 potrzebuje takich ludzi jak Ty. W Krakowie salezjanie prawdę pisząc jeszcze nic istotnego nie zrobili, bo ich czas biegnie zupełnie inaczej niż nasz, a Heniek ma przecież gazetę w Tarnowie i musi jej poświęcić całego siebie przynajmniej na początku swojej pracy. Czuję coraz mocniej, że tylko dwie świeckie osoby pracujące dla tego festiwalu, to o wiele za mało. W Krakowie spróbuje jeszcze namówić Kamyka i Marynię, ale dopóki salezjanie nie wyznaczą Klaudiusza jako, stałego pracownika festiwalu, nic nigdy nie posunie się szybko naprzód. Boże, gdybym tylko mógł raz prawdziwie powiedzieć, że robię ten festiwal wyłącznie dla Jezusa, wszystko odmieniłoby się w jednej chwili, ale ja zbyt dobrze wiem, że robię go także dla siebie, a to za mało, o wiele za mało. Ta chwila nadejść jeszcze nie chce. W górach, gdzie jak mawiał wujek Heńka jest się bliżej Boga, postaram się to najistotniejsze odnaleźć w sobie, ale nie jestem pewien, czy mi się to uda. Teatr to przecież mój zawód, zawód wykonywany na zimno, bez zachwytów i uniesień, bo inaczej nie wolno. Pewnie w trakcie pracy nad festiwalem o Jezusie wiara w Niego będzie mnie niesłychanie obciążała, bo za wszystko co sknocę, będę odpowiedzialny przed Nim. Jeśli wytrzymam, to tylko dzięki temu, że przeżyłem to co przeżyłem, że wycierpiałem co wycierpieć musiałem, by dorosnąć. Bernek powiedział mi kiedyś na tarasie swojej willi : Wojtku, popatrz na ten ogród, popatrz na ten dom, zerknij na moje konto. Mam tak wiele, a jednak ty masz o wiele więcej ode mnie, ty masz za sobą najlepszą szkołę życia, jaką mógł otrzymać człowiek . Oby ona wystarczyła do zrobienia Pasji 2000 .

Altenkunstadt, 19.05.1999 r

Janusz, znowu jesteś nieuchwytny jak dowiedziałem się od Twojej żony. Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak tajemniczy i nie dasz jej ani do posłuchania, ani nawet do poczytania Dziennika , przecież to właśnie Lucyna, jak mi powiedziałeś, pierwsza zwróciła Twoją uwagę na mój głos. Masz naprawdę wspaniałą żonę, w której zawsze wyczuwałem płynąca z jej serca dobroć dla otaczającego ją świata. Porozmawialiśmy sobie przez chwilę i poprosiłem ją o otworzenie koperty, w której jest Dziennik . Obiecała mi, że go przeczyta. Widziałem Lucynę tylko jeden raz w życiu, w Poznaniu, kiedy wszystko nieuchronnie rozpadało się w gruzy, a jednak pamiętałam ją do dzisiaj.

Powoli nadchodzi mój czas zmierzenia się nie tylko z moją pisaniną, ale i z tym najwartościowszym, napisanym przez wielkich pisarzy. Oczywiście jak zwykle winny jesteś wyłącznie Ty. Nikt jeszcze nigdy nie powiedział mi, że nawet czytając Pana Tadeusza zrobiłbym to lepiej niż wielu polskich aktorów. Kiedy to usłyszałem od Ciebie po raz pierwszy pomyślałem: tak mówić może tylko człowiek nie znający istoty rzeczy , ale teraz po tylu dniach zmagania się w nagraniach z moim Dziennikiem wiem, że próbować warto, bo efekt mojej pracy może nawet mnie wprawić w osłupienie. Moim aktorom, tym choć trochę rozumiejącym aktorom, dawałem przede wszystkim wiarę w ich ogromne możliwości. To zawsze wystarczało, by postacie grane przez nich na scenie zaczynały żyć naprawdę. Najważniejszy był jednak wybór człowieka, którego można było utwierdzić w jego nieograniczonych możliwościach. Pomyłki, które i ja popełniać musiałem zawsze były tragiczne w skutkach dla przedstawienia, ale przecież one nic nie znaczyły kiedy na scenie talent stawał się wielkością. To on swoim żarem rozpalał wszystkich na scenie, a publiczność ufając jego prawdzie dawała się unieść nawet otaczającym go przeciętnościom.

Altenkunstadt, 20.05.1999 r

Już niedługo będę z Mirą i Astorem w Womirówce . Dwa tygodnie bez zupełnego kontaktu z cywilizacją jak zwykle doda nam sił na dalsze trwanie na obczyźnie. Ten nasz dom to w większej części wyłącznie zasługa Miry. Nie jestem mimo wszystko tak wspaniale nieodpowiedzialny w realizacji swoich marzeń jak ona. Kupując naszą posiadłość, musieliśmy wziąć pożyczkę z niemieckiego banku, pełni strachu, czy spłacany przez nas kredyt nie zagrozi finansowo naszemu tu trwaniu. Mira powiedziała tylko: teraz, albo nigdy i mając w garści marki przystąpiłem do działania. Ten jeden z najpiękniejszych zakątków, jakie Bóg zechciał stworzyć, znalazłam dzięki Heniowi, który w tamtej okolicy ponad dwadzieścia lat temu kupił jako pierwszy z nas dom z kawałkiem ziemi. Byłem na pierwszym roku reżyserii, kiedy otrzymałem od niego zaproszenie na kilkudniowy pobyt na Parchowatce. Henryk rozpalił drzewem w piecu, zapalił świece i kiedy polana ogarnięte ogniem zaczęły trzaskać zacząłem marzyć o swoim domu niedaleko jego posiadłości. Ani przez chwilę nie przypuszczałem jednak, że dobry Bóg tak ułoży mi życie, że moje najnierealniejsze z pragnień stanie się rzeczywistością. Pewnie Heniu ma dla mnie tak samo dobrą rękę jak Bernek. Pomógł mi już przecież w tylu kłopotach. Studiując w krakowskiej PWST, mieszkałem u siostry, bo na wynajęcie pokoju dla mnie nie było stać mojej mamy. Po kilku tygodniach na jednym z wykładów zobaczyłem leżące przede mną klucze, a nad nimi uśmiechniętą twarz Cyganika. Kiedy brałem je do ręki usłyszałem jego spokojny głos: wiem, że nie masz pieniędzy, przyjmij więc ten klucz od pracowni, która do końca roku akademickiego z pewnością będzie wolna . Mieszkałem w niej parę miesięcy do chwili otrzymania akademika na Warszawskiej. Takich wspaniałych gestów uczynił Heniu wobec wielu ludzi nieskończenie wiele, a jednak i jemu było dane przeżyć hiobowy los. Od czterech lat często siadamy razem w cieniu drzew rosnących przed jego domem, lub w cieniu dachu naszej werandy, ale o tamtych chwilach jakoś nikt z nas rozmawiać nie ma odwagi. Nas dom zapełnia się co roku naszymi przyjaciółmi, tymi już sprawdzonymi i nowo zdobytymi, a każdy z nich rokrocznie zostawia w jego ścianach i otaczającym nas lesie najpiękniejszą cześć samego siebie. W czerwcu w Womirówce mieszka tylko Mira, Astor i ja, ale latem przyjeżdżają do niej nasi wszyscy polscy przyjaciele, a czasami nawet i niemieccy. Lucyna mówiła mi, że i Ty wybierałeś się do nas zeszłego roku, ale znowu jak zwykle wypadło Ci coś ważniejszego, a przecież tylko w Womirówce można poznać człowieka takim, jakim jest naprawdę. Tam czas płynie jak przed wiekami, bez pogoni za pieniędzmi i oglądania telewizji, tam rozmowy jeszcze mają sens, bo mówiąc nie trafiasz w pustkę, a wypowiadane słowa mają naprawdę wartość, którą wszędzie indziej bezlitośnie zabija nasz pośpiech w niezauważalnym przez nas samych dążeniu ku śmierci. Zapraszam Cię więc jeszcze raz do nas, do Womirówki , do miejsca gdzie przy odrobienie szczęścia będziesz mógł jednego dnia spotkać wszystkich moich przyjaciół, do miejsca, gdzie noc nie jest tylko znakiem powoli nadchodzącej śmierci, ale i znakiem sensu naszych wszystkich ludzkich działań wobec Boga i wobec innych. Tylko tam, wśród górali można zrozumieć mądrość, jakiej dać nie mogą żadne uczelnie, tylko tam wśród nich można zrozumieć i pogodzić się ze światem takim, jakim jest on w istocie pozbywając się choć na chwilę strachu przed śmiercią zabierającą nam podobno wszystko. Widziałem ich codzienną, rolniczą pracę i widziałem ich społeczną pracę dla miejscowego kościoła i tylko dzięki nim wiem co to znaczy do końca zaufać Bogu. Dawanie pieniędzy na ofiarę, to o wiele za mało, najlepszą ofiarą tak jak nieświadomie udowodnili mi to górale, to po katorżniczej pracy dla utrzymania swoich bliskich, jest fizyczna praca na rzecz kościoła, kiedy kości boleć muszą bardziej niż zwykle.

Poprawiając Dziennik komputerowym słownikiem coraz częściej nie znajduję w nim słów, których używam i które są tak istotne dla historii naszego narodu, brak niektórych z nich zaskoczył mnie na tyle, że piszę spokojnie o próbie wymazania słów opisujących naszą historię. Wymienianie ich nie miałoby najmniejszego sensu, bo program kupiłem w Polsce i jest on dla każdego dostępny. Oszołomy nie muszą korzystać z komputerowego słownika, by sprawdzać poprawność słów które znają, ale gdzie je kiedyś polskie dzieci ?

Altenkunstadt, 21.05.1999 r

Miałem już nie pisać Dziennika do czasu mojego powrotu z Womirówki , ale wczoraj obejrzałem na ZDF-ie program pt. Właśnie Polska , był on co prawda emitowany zbyt późno dla pracujących od świtu Niemców, ale z pewnością obejrzeli go wszyscy ci, którzy powinni. Jak z niego wynika, do Polski przeniosło się już w przeciągu dziesięciu lat na stałe parę tysięcy Niemców, którzy w niej zapuścili już o wiele głębsze korzenie, niż my tu mogliśmy to zrobić przez co najmniej dwa pokolenia. Najjaskrawszym przykładem jest niemiecki chłop gospodarujący w koszalińskim na 2000 ha. Krótki komentarz dziennikarza wystarczył, by wtajemniczeni zrozumieli, co naprawdę do dzisiaj znaczy polnische Wirtschaft . Na tych latyfundiach wcześniej pracowało ponad stu trzydziestu polskich robotników rolnych, a niemiecki chłop uzyskuje o wiele lepsze wyniki, zatrudniając tylko sześciu. Rachunek jest prosty, jesteśmy ponad dwudziestokrotnie gorsi niż zachodnia gospodarka, do której należeć chcemy tak bardzo. Wszyscy pokazani w telewizji Niemcy osiedlali się wyłącznie na byłych ziemiach niemieckich i wszyscy mieli sukcesy, na które w Niemczech nie mieliby najmniejszych szans, a polski, łysy, zużyty burmistrz popierając ten nowy sposób zasiedlania Polski przez Niemców, patrzył tylko beznamiętnie w oczy telewidzów, mówiąc zupełnie niezrozumiałe dla Polaka rzeczy. Niemiecki chłop z głupoty, a może nawet z wyrachowania powiedział publicznie, że w mojej ojczyźnie wszystko można załatwić łapówkami, a reporter dodał, że po wejściu Polski do Unii Europejskiej nikt z Niemców nie będzie miał już kłopotów z kupnem polskiej ziemi. Przed wojną mówiono: wasze ulice, nasze kamienice , a za kilka lat będziemy niestety mogli już tylko za Wyspiańskim powiedzieć : miałeś, chamie, złoty róg, : i jak tu pobłażliwie patrzeć na naszego byłego prezydenta?

Altenkunstadt, 06.06.1999 r

W Polsce jakoś nie miałem czasu na Dziennik i wszystko to, co tam się wydarzyło spróbuję opisać tu, w Niemczech. Otrzymałem wreszcie Klaudiusza dla krakowskiego festiwalu sztuk pasyjnych. Dowiedziałem się o tym jednak dopiero po powrocie z Womirówki , co ogromnie stresowało moje dni na Parchowatce, ale mimo tego przeżyliśmy z Mirą kilkanaście naprawdę szczęśliwych dni. Byliśmy zupełnie sami na wysokości tysiąca metrów, otoczeni lasem przepięknej, wiosennej zieleni, codziennym śpiewem ptaków i pomrukami dzikich zwierząt. Astor jak zwykle oszalał z radości, wychodząc z samochodu na podwórko Krzysia Franczaka, u którego zostawiamy samochód. Wejście na górę z ważącym kilkanaście kilo plecakiem zmęczyło mnie bardziej niż zwykle, ale pierwsze spojrzenie na nasz dom pozwoliło w jednej chwili zapomnieć o przebytych męczarniach. Jedna z okiennic nie była domknięta. Mira spokojnie zaczęła sprawdzać czego brakuje z pozostawionych przez nas tam rzeczy. Ukradziono niewiele, ale jednak ukradziono. Pomodliłem się do otrzymanej od salezjanów za realizację Zapisków więziennych Matki Boskiej Częstochowskiej i podziękowałem jej, że ocaliła ten dom od większego nieszczęścia i rozpoczęliśmy wielkie sprzątanie. Urzędujące w naszym domu całą zimę myszy próbowały zjeść wszystko, nie zapominając nawet o papierosach. Nie dostały się tylko do produktów zamkniętych w drewnianych skrzynkach, co będzie niewątpliwie dla nas nauczką na przyszłość. Skalniak obok werandy stał się o wiele wspanialszy niż zeszłego roku. Mira upiększyła go jeszcze bardziej, sadząc na nim kwiatki podarowane nam przez sąsiadkę z Altenkunstadt. Następnego dnia przyszedł Krzysiu wraz z Frankiem, by założyć tak konieczną rynnę. Womirówka nie będzie już podmakać, a na poletku przed domem zasiane przez nas jarzyny wyrosną pięknie do naszego ponownego przyjazdu w lipcu. Uszczelniłem też górę domu by przeciągi przestały dokuczać śpiącym tam naszym przyjaciołom, a Franek obiecał mi tanio sprzedać mały piec kaflowy, który mi również podłączy na górze do komina. Nadchodzące lato przyniesie więc wiele zmian dla naszych gości, z których mam nadzieję będą zadowoleni, bo to właśnie oni ożywiają ten dom i wspólnie z nami tworzą jego atmosferę. W tym roku będzie ich szczególnie dużo. Hania Wnęk, od której kupiliśmy naszą posiadłość, nie może się już doczekać tej chwili, kiedy muzyka grana na żywo będzie płynąc po halach unoszona przyjaznym nam wiatrem, a my wzmocnieni herbatą ze spirytusem będziemy opowiadać sobie nawzajem tylko wesołe historie. Górale bardzo posmutnieli w dniu naszego wyjazdu, ale za siedem tygodni znowu wszyscy będziemy razem w domu, przy ognisku i w schronisku. Wierzę, Janusz, że tym razem i Ty znajdziesz trochę czasu, by razem z nami oderwać się od swojej codzienności i dotknąć życia, które spotkać jest już coraz trudniej.

Altenkunstadt, 07.06.1999 r

Odebrałem z poczty przechowaną tam urlopową korespondencję. List ministra kultury z Monachium popsuł mi co prawda trochę humor, ale dał też odrobinę nadziei na przyszłość. Ministerstwo nie będzie finansowało naszego Tritonusa , ale będzie się przyglądało naszym poczynaniom, na czym prawdę pisząc najbardziej mi zależało. W Częstochowie mój przyjaciel, od lat wspólnych zabaw w piaskownicy, Jarek Kopera dał mi sto świec na przygotowywany przez nasz teatr Wieczór Kolęd , co zupełnie uniezależniło nas od niemieckich sponsorów i zapewniło więcej wolności dla naszych działań, niż mogłoby to zrobić niemieckie pieniądze. W przyszłość naszego teatru mogę więc dalej patrzeć bez strachu.

Przeżyte w górach dni wracają nawet wtedy, gdy spojrzę w niemieckie niebo. Góry pod nim nie są co prawda tak piękne jak tamte, ale i one mogą przywołać twarze tak kochanych przeze mnie górali. To właśnie oni każdą rozmową, nawet tą pijacką, udowadniają nieskończoną mądrość mojego narodu i nieskończoną miłość dla każdej części tych stromych wzniesień, które już dawno opuścić powinni. Kto jeszcze umie się tak niewyobrażalnie męczyć dla obejrzenia wschodu słońca przed dojeniem krów o piątej rano, kto jeszcze chce z nas, Polaków zabijać się pracą, by ocalić ojcowiznę? Może stanę któregoś dnia razem z nimi w jednym szeregu dla ocalenia tych naszych tysiącletnich praw, może ich mądrość uczyni mnie lepszym na resztę moich dni, które, jeśli Bóg pozwoli, spędzę razem z nimi.

Altenkunstadt, 08.06.1999 r

Janusz, czekam już od dwóch dni na Twój telefon. Muszę dzisiaj zadzwonić do pana Langa w sprawie naszego przyjazdu do Thiersee na austriacką Pasję , a nie wiem czy Ty też pojedziesz z nami. Zakładam więc, że skoro nie dzwonisz, będziesz miał w tym czasie inne zajęcia i dlatego zarezerwuję tylko jeden pokój dla Miry i dla mnie. Opiszę wszystko w Dzienniku i pewnie jakoś się tym zadowolisz, ale jak tak bardzo chciałem, byś tam z nami pojechał, bowiem przeczucia podpowiadają mi, że może to być jeden z najważniejszych dni mojego życia, w którym nareszcie wyjdę z cienia. Nie zależy mi naprawdę na tym, by ludzie docenili moją pracę, ale przecież i ja potrzebuję chwil, które umocnią mnie na przyszłość. Przed wszystkimi, którzy będą pracowali dla krakowskiego festiwalu jest przecież tyle niebezpieczeństw.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS