O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.4 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Altenkunstadt, 11.03.1999

Właśnie skończyłem rozmawiać z Klaudiuszem. Mogę nareszcie mówić z nim do woli przez telefon. Będzie mieszkał w Benedikbeuern przez najbliższe dwa miesiące, co sprawia mi ogromną radość. Dla emigranta telefon, choć czasami bardzo kosztowny, jest jedynym ratunkiem na wszystkie rozrywające go stresy. Po skończeniu praktyki przyjedzie do nas na kilka dni i będę mógł wreszcie pokazać mu świat, w jakim żyję od tylu lat. Zupełnie nie wiem, jak odbierze moją codzienną rzeczywistość. Zna mnie tylko z Krakowa i Womirówki . To mój najlepszy aktor Sceny Salezjańskiej, z jakim udało mi się pracować, najciekawszy człowiek, jakiego udało mi się spotkać i najważniejsze - wielki mój przyjaciel. Zbyt często narzekam na swój los. Tak rzadko oglądając się wstecz patrzę na moje wspaniałe chwile, a przecież prawdę pisząc, było ich tak wiele. Może to alkohol powoduje, że tylko na tak krótko umiem zatrzymać się nad pięknem. Pewnie moje zmiany w mózgu są już nieodwracalne, ale skoro umiem dostrzegać, to powinienem też umieć się zatrzymać. Spróbuję nauczyć się cieszyć chwilą, spróbuję być radosny, choć pewnie nie będzie to ciekawe.

Altenkunstadt, 12.03.1999 r

Mam być radosny, a świat wokół mnie bez przerwy sobie kpi i kpi. Kiedy tylko pisałem Dziennik wszystko było w porządku, ale kiedy postanowiłem, posługując się polską książką lepiej poznać mój komputer, walić zaczęło się wszystko. Wyleciała drukarka i nie umiem jej ponownie zainstalować, zatkała się pamięć komputera i jestem zupełnie bezradny. Tak to jest, jak ufa się emigracyjnym Polakom. Od jednego z nich kupiłem mojego obecnego codziennego przyjaciela, a on widząc moją nieświadomość oszukał mnie w kupiecki sposób. Mam teraz kupę złomu, która już raz była reperowana przez salezjanów w Krakowie. Kiedy usłyszeli cenę jaką zapłaciłem, zaczęli się śmiać. Nigdy niestety nie pozbędę się już mojej naiwności, choć tak bardzo bym chciał, by kupować taniej, trzeba być niezmiernie bogatym. Najgorsze jest to, że nie będę mógł Ci wysyłać Dziennika w odcinkach, a przecież tak bardzo jestem ciekaw Twoich ocen. Może ktoś ze znajomych wysłucha moich próśb i zreperuje mi ten szmelc, ale to jest prawie niemożliwe.

Tak to już jest w moim życiu, wszystko to na czym mi najbardziej zależy, tracę w chwili, kiedy sobie to uświadamiam. Nie poddaje się i teksty będę przegrywał na dyskietki, jako starszy pan powinienem już z każdej sytuacji znaleźć wyjście, ale to wcale nie zmienia istoty rzeczy; należę do narodu wyjątkowych palantów. Cóż z tego, że spotkałem w życiu tylu pięknych ludzi. Jeden łobuz potrafi z łatwością zburzyć w jednej chwili to, co sprawiedliwi budowali latami. Gdybym kupił ten komputer na targu od obcego człowieka, zrozumiałbym, ale były właściciel mojego sprzętu bywa u nas od czasu do czasu i wszystko niby jest w porządku. Niemcy, kiedy mieszkaliśmy w heimie, mówili o nas bardzo dobrze do czasu, kiedy pojawił się w nim złodziej. Dla nich to znaczyło, że wszyscy jesteśmy złodziejami i naprawdę nie mam o to do nich żalu.

Dzisiaj, jak zwykle w piątek, sprzątam mieszkanie, więc jakoś się wyżyję i stres powinien popuścić choć troszkę. Przed chwilą chciałem zapisać w pamięci komputera ten tekst i tylko cudem uratowałem go od zniszczenia, a miałem być radosny i wesoły. Odkurzając mieszkanie będę się śmiał z samego siebie. Nerwy powoli odmawiają mi posłuszeństwa, ale napić się nie pójdę.

Skończyłem odkurzać i pewnie poszedłbym już na spacer z Astorem gdyby mnie diabeł nie podkusił, by jeszcze raz przeczytać napisany dzisiaj tekst. Znowu niewiele brakowało a całą moją kilkumiesięczną pracę trafiłby szlag. Nic już nie rozumiem, pewnie tak bardzo wyprowadziła mnie z równowagi ta cholerna drukarka, że zgłupiałem do reszty .

To niemożebne - jakby powiedziała Jesionkowa Marynia. Spotkałem ją w Krakowie na premierze Pasji i po mszy za duszę Wojtka Jesionki. Nigdy nie była dla mnie tak dobra. Widziała mojego niewielkiego kaca i pewnie przypuszczała, że nie mam już pieniędzy, zresztą słusznie, więc zaprosiła mnie na piwo, a potem odwiozła taksówką do Seminarium. To wspaniała kobieta. Bardzo chciałbym być tak kochanym, jak ona kochała Wojtka i jak zauważyłem kocha go do dzisiaj. Zaprosiłem ją, do Womirówki , ale z nią nic nie jest łatwe. Żyje w świecie zbudowanym wspólnie z Wojtkiem wiele lat temu. Cała jest opancerzona, nie próbowałem nawet delikatnie szarpnąć jej duszy, bo z pewnością uznałaby to za nietakt i nie postawiłaby następnego piwa. Mój Boże, jak wspaniałe kobiety spotkał na swojej drodze Wojtek.

Kiedyś być może napiszę i o tym, ale najpierw muszę zrobić porządek z moim komputerem. Znowu zarwanych kilka nocy, a rezultat żaden, ale chociaż spokojne sumienie, że coś tam zrobiłem. Skoro komputer jest tak dobrym moim przyjacielem idę na spacer, tak pięknie jest za oknem, to powinien naprawić się sam. Zresztą pisze mi się dzisiaj zbyt łatwo, a to jest nie najlepszy znak dla mojego Czytelnika.

Altenkunstadt, 13.03.1999 r

Łatwość pisania nie odchodzi. Pewnie to wina mojego wiosennego nastroju i wspaniałego obiadu ugotowanego przez Mirę. Nie wiem czy wiesz, ale wszyscy Strzelcy to żarłoki, łącznie ze mną. Wspaniałym jedzeniem witałem więc nadchodzącą porę życia. Inni pewnie robią to inaczej, ale jak dotąd najlepszy był facet z ekipy Józefa Skrzeka. Ubrał się w zwiewną sukienkę, do ręki wziął torebkę, nogi obuł szpilkami i idąc ulicami zaczepiał wszystkie kobiety, pytając: czy widziała pani już wiosnę?

Nie siedziałem wczoraj w nocy zbyt długo z komputerem. Skasowałem jeden z jego programów i wróciła mu pamięć, potem zadzwoniłem do znajomego, a on przyrzekł mi pomóc ponownie wstawić drukarkę w mózg mojego przyjaciela. Ale co przeżyłem, to moje.

Wiosna na emigracji to także urocze chwile pełne nadziei na lepszą przyszłość. Rozmawiałem parę minut temu z Klaudiuszem i dowiedziałem się, że rozpoczął pisanie Jeremiasza , nowego słuchowiska radiowego. Jak wiesz w Krakowie nagraliśmy wspólnie jako aktorzy A był to czas figi jego autorstwa. Jak tylko Klaudiusz wróci do Polski, odbierze taśmę od Kamyka , gdzieśmy ją przez nieuwagę zostawili, a wtedy i Ty usłyszysz to, co już tak wielu słyszało w kraju.

Altenkunstadt, 14.03.1999 r

Nadeszła niedziela a z nią radość, że pewnie spotkam Cię w Poznaniu i będziemy mogli przy piwie powspominać przeżyte tam wspólnie dni. Dopiero niedawno pozbyłem się strachu zawsze towarzyszącego mi przy wjeździe do tego miasta. Nigdzie indziej tak nie dostałem w kość. Wspaniałych chwil było wtedy bardzo niewiele, a nawet i te zagłuszała pita ze strachu wódka. Jak ja to wszystko wytrzymałem? Nie wiem. Mama mieszkała ze mną w mieszkaniu Mariolki przez kilka miesięcy, aż do chwili, kiedy odcięli nam światło. Ostatni mój poznański tydzień był pełen nastrojowego światła świec i zdrowego, zimnego powietrza. Kiedy już siedzieliśmy w pociągu do Częstochowy, zapytałem mamę dlaczego się uśmiecha. Nie patrząc na mnie odpowiedziała : w tym mieście przez rok na Szkolnej umierał twój ojciec, nosiłam mu rosołki i przeklinałam to miasto, a ty chciałeś tu zamieszkać... teraz wszystko mam już za sobą. Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? - zapytałem, a mama powiedziała tylko: przecież i tak zawsze robisz to, co chcesz . Czy zdążę jej się kiedyś za to wszystko odwdzięczyć, za tę jej całą wspaniałą i jakże mnie niekiedy męczącą miłość. Kocha mnie tak jak umie, a ja niewdzięczny syn zrozumieć tego nie chcę.

Miałem pisać o Krakowie, a jednak ciągle uciekam w sprawy, które od dawna nie powodują już bólu. No cóż, mój List-Dziennnik daje mi nieograniczoną wolność i Ty jako jego Czytelnik powinieneś się do tego już przyzwyczaić.

Altenkunstadt, 15.03.1999 r

Noc powoli dobija do brzegu, wypaliłem niezliczoną ilość papierosów i bez końca spoglądałem w głąb siebie, szukając najgorętszych miejsc. Nie znalazłem. Stygnę powoli jak Etna, tracąc wszelką ochotę na jakąkolwiek walkę. Miałem wysłać scenariusze filmowe spotkanemu w Krakowie Andrzejowi Lelicie, byłemu wolnemu słuchaczowi mojego wydziału, a obecnie reżyserowi filmowemu. Zapytałem jednak siebie : po co to chcesz zrobić i nie znalazłem odpowiedzi.

To moje pisanie staje się nałogiem gorszym niż alkohol. Gdziekolwiek nie jestem, z kimkolwiek nie rozmawiam, zawsze myślę o chwili, kiedy znowu usiądę sam naprzeciwko mojego przyjaciela i zacznę się zwierzać. Nic się wtedy nie liczy; nie słyszę Miry, zapominam gdzie jestem i czuję się naprawdę potrzebny, potrzebny maszynie. Może wariuję , ale zaczynam traktować mój komputer jak człowieka. Z każdym dniem poświęcam mu coraz więcej czasu i uczuć. To tylko on pozwala mi tu przeżyć i nie myśleć o nadchodzącej starości. Kiedy powierzam mu swoje myśli, a Mira jest w mieszkaniu, wszystko jakoś się nie klei, nie mogę się skoncentrować i pozwolić płynąc moim wspomnieniom.

Nadchodzą Święta Wielkanocne i czekają mnie dwa tygodnie bez komputera. Jak ja to przeżyję? Tak czy siak spróbuję w Poznaniu spotkać się z dyrektorami teatrów i zaproponować im moją adaptację Don Camilla , może mi się uda.

Mówiłeś mi wczoraj o Rafale. Przypomniałem sobie, jak kiedyś opowiadał mi o swoim rekordzie telefonicznym kiedy to dzwonił z Wietnamu do Polski, a jego rozmowa trwała dwadzieścia pięć godzin. Przyznał mi się, że mimo radości rekordu, rachunku za telefon nie zapłacił. To cały on. Pewnie ma teraz najcięższe chwile swojego życia, chwile, w których będzie pytał samego siebie o sens wszystkich swoich czynów. To okrutne, ale jemu jest z całą pewnością gorzej niż mnie i to mnie pociesza.

Dopalę ostatniego papierosa i spróbuje zasnąć. Rano trzeba udając wyspanego zjeść razem z Mirą śniadanie. Ona już wie, co to znaczy samotność i chwilami martwi się o mnie bardziej niż moja mama, ale ja i tak zawsze będę szedł własną drogą, pewnie nie najciekawszą, ale moją.

Nie spałem tej nocy, myślałem o śmierci, która powoli zacznie mnie osaczać. Coraz więcej znajomych jest już w ziemi. Kuba Chrzanowski miał wyjątkowo okrutny koniec. Kiedy byłem kierownikiem artystycznym Teatru w Częstochowie, zobaczyłem go po raz pierwszy. Niższy ode mnie o pół głowy, w dość grubych okularach o wypukłych soczewkach, usiadł po drugiej stronie mojego biurka i przepiękną, właściwą tylko jemu polszczyzną prosił mnie o angaż. Wrócił właśnie z Zachodu i nikt nie chciał go przyjąć, a do emerytury brakowało mu zaledwie dwa lata. Nie zastanawiałem się ani chwili i podpisałem z nim umowę. Był znakomitym choreografem i wkrótce stał się maskotką naszego teatru. Bardzo go lubiłem i spotykałem się z nim nawet po wyrzuceniu mnie z pracy. Kuba ciągle bał się szpitala i po jakimś czasie stało się to jego obsesją. Miał wrzody na dwunastnicy i powinien je zoperować, ale zwlekał do ostatniej chwili. Kiedy w końcu poszedł, zakazili go żółtaczką i nie mogli przeprowadzić i tak spóźnionej już operacji. Niestety, nie mieszkałem wówczas w Częstochowie. Kubuś dostał amoku i tym swoim wspaniałym językiem wzbogaconym najpiękniejszymi przekleństwami, jakie ktokolwiek kiedykolwiek słyszał, zaczął pouczać częstochowskich lekarzy. Skończył oczywiście w domu wariatów. Nie wiem jak długo siedział w izolatce, ale właśnie w niej pękły mu te wrzody i wynieśli go zimnego.

Muszę iść kupić sobie dwa piwa... Trochę się rozluźniłem połową butelki. Od ośmiu dni nie tykałem. Nie chcę trwać w zakazach, jak każdy Strzelec. Wolność jest dla mnie bardzo ważna. Gdybym się zaszył, z pewnością bym się napił i spotkał Kubusia. Mieszkał w wieżowcu, na ósmym piętrze i zawsze można było do niego przyjść i kilka dni pozostać, nie trzeźwieć do końca i słuchać jego czarodziejskich opowieści. Nawet nie mam jego zdjęcia. Na kilka miesięcy przed śmiercią opowiadał mi o swoim pobycie w Stanach. Pojechał tam by tańczyć razem z panią Bittnerówną. Po występie wyszli razem na miasto, zaczął padać deszcz i wtedy na jednym z słupów reklamowych zobaczyli swój plakat po którym spływały rozmazane wodą ich nazwiska. I wtedy zamyślony Kubuś usłyszał głos swojej partnerki: ot, co po nas pozostanie . Może trochę przesadziła, przecież jeszcze nie tak dawno artystów nie chowano w poświęconej ziemi.

Jesionka zawsze obiecywał Mariolce, że swoją śmiercią świństwa jej nie zrobi. Słowa dotrzymał, zrobił świństwo Maryni. Poznałem go tuż przed jego odejściem. Bardzo bałem się tego spotkania. Słyszałem o nim tyle wspaniałych opowieści. Musiałem napić się wcześniej. Otworzył mi drzwi i natychmiast zauważył mój stan wskazujący. Wprowadził mnie do pierwszego pokoju i pobiegł do drugiego, by o swoich wrażeniach opowiedzieć Mariolce. Na podłodze leżała niezliczona ilość jesiennych liści, a na biurku stała czarna makieta scenografii Pasji . Po chwili wrócił i zaczął mi opowiadać o tym, jak to przebuduje scenę u salezjanów. Poprosiłem Mariolkę, by poszła po piwo, nie ma nic gorszego niż trzeźwy z podpitym. Wzięła plastykową siatkę i wyszła. Wojtek nie wiedząc co robić, zaczął zmiatać liście i tłumaczyć mi, że jego kwiaty z antresoli śmiecą już tak od kilku dni. Wypiliśmy po kilka piw i porozumienie stało się łatwiejsze. Wysłałem Mariolkę po wódkę i rozmowa stała się istotna. Wojtek przeszedł ze mną na ty, Mariolka zaczęła przymierzać jego sztuczną szczękę, ja oglądałem wskazany przez pana domu szaliczek, jak to złośliwie nazwałem: znak reżyserów po warszawskiej szkole . Padliśmy. Rano Wojtek wyjął niedopitą butelkę i wszedł z nią do pokoju w którym spałem z Mariolką. Wypiłem pół kieliszka i znalazłem się nad sedesem. Ubrałem się i wróciłem do siostry. Po obiedzie znowu zadzwoniłem do jego drzwi. Byli w wspaniałym nastroju. Mariolka znowu poszła po piwo. Przyszedł pan Sokołowski, na głowę wypadło po cztery butelki piwa. Rozmawialiśmy o Piwnicy pod Baranami . Wyszedłem. Wróciłem rano wraz ze szwagrem jego samochodem, którym miał odwieźć Mariolkę i mnie do Bielska-Białej. Wszedłem na górę. Drzwi otworzył świeży Wojtek, Mariolka podeszła do mnie z podróżną torbą w ręce. Pan domu pocałował mnie w czoło, wykonał gest podobny do gestu błogosławieństwa i powiedział: jutro oddaję scenariusz Salezjanom , przyjadę więc do Bielska z pieniędzmi i zrobimy bal . Wsiedliśmy do samochodu i zobaczyliśmy Wojtka stojącego w oknie i machającego nam dłonią. Co on nas tak żegna jak papież - zapytała Mariolka i chciała pobiec do niego. Nie pozwoliłem. Odwrócił się wtedy i poszedł w głąb mieszkania. Następnego dnia dostaliśmy telegram zawiadamiający o jego śmierci. Jak się później dowiedziałem od Mariolki, Wojtek w tym dniu wyszedł jeszcze na chwilę do miasto, potem wrócił do domu i zadzwonił do Maryni. Nikt nie reaguje na opowieści popijającego, więc i ona zareagować też nie mogła. Po pracy przyszła jak zwykle do niego, ale drzwi nie otwierał nikt. Po wyważeniu, weszła do jego pokoju. Wojtek leżał na wersalce. Lekarz stwierdził zawał tylnej komory serca. Te dwa wypite piwa pomogły mi to opisać. Ot i wszystko na dzisiaj.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS