LIST-DZIENNIK cz.11 - Wojciech Kopciński  

 

 

 

 

 

 


Część XI
Altenkunstadt, 01.10.1999

Nie wiem, czy którykolwiek z naszych rodaków mieszkających w Polsce zrozumiałby nasze telefoniczne rozmowy. Nawet ja, wieloletni emigrant do dzisiaj nie umiałem odczuć Twojego bólu. Przyznaję, że dopiero nasza przed chwilą skończona rozmowa po tylu latach naszej przyjaźni pozwoliła mi zrozumieć, ku czemu zmierzasz i tylko ogromny wstyd objął mnie całego. Nie wiem nawet jak powinienem się przed Tobą tłumaczyć, nie wiem nawet jak powinienem Cię przeprosić za głupotę czasami mnie ogarniającą. Ja niestety nie mam Twoich blizn, ja niestety na Polskę patrzę wyłącznie przez szybę samochodu Miry, zapominając o ranach moich przyjaciół. Nie wiem jak możesz żyć krwawiąc bardziej niż Norwid, ale wiem, że i ja nawet tego zauważyć nie umiałem. Chcę iść Twoją drogą, drogą nieskończonej uczciwości, ale pewnie jak każdy słaby takich szans od Boga otrzymać nie mogę. Myjąc codziennie twarz, widzę moje błędy tak wyraźnie wpisane w lustro łazienki, ale już nie umiem niczemu przeciwdziałać. Wybebeszyłem się w tym liście do Ciebie prawie do końca zapominając, że o naszym bólu opowiadać powinni nasi rodacy, zapominając, że moim smutkiem zanudzić tylko mogę. Twoje rany otworzyły się tylko na kilka sekund, a jednak wystarczyło to, bym poczuł małość wszystkich moich rozterek. Pomogłeś przecież tak wielu rodakom, a mimo to i tak każdy z nich będzie czekał tylko na swój spokój po zamknięciu drzwi Twojego samochodu. Tacy jesteśmy i dla takich napisałem swoją opowieść. Przyrzekam Ci jednak, że chwila na którą czekasz od tak dawna, nadejdzie ogarniając dobrocią wszystkich tych, myślących inaczej niż Ty. Chciałbym jej doczekać, ale tak bardzo zapamiętany przeze mnie Jesionka odbijać będzie się zawsze wypowiadanym przez niego na Czarnowieskiej zdaniem: za wszystko trzeba płacić, że pewnie postaram się dotrzymać mu kroku. Umarło już tak wielu Twoich przyjaciół, zabierając z sobą tę najważniejszą cząstkę prawdy. Szukałeś prawdy a znalazłeś wyłącznie samotność. Dawałeś dobroć, a otrzymywałeś wyłącznie nokauty, na których wyliczenie w Polsce pozwolić sobie nie mogłeś. Wstawałeś więc chwiejąc się na nogach i walczyłeś dalej, by znaleźć to, czego Polacy dawno przestali już szukać. Zdanie Jesionki obowiązuje dwie strony i to pociesza mnie najwięcej. Dlatego czekaj na ten dzień, który nadejść musi.

Altenkunstadt, 04.10.1999

Wysłałem dzisiaj do wymiany paszport i wkrótce będę dumny z orła na jego okładce. Nie uczyniłem tego wcześniej ze zwykłej oszczędności, bo wyrobienie tak potrzebnego mi dokumentu w monachijskim konsulacie kosztuje prawie 200 DM, więc nie dziw mi się, że czekałem prawie do końca jego ważności. Dla wielu z nas, emigrantów, to dość duża, niepotrzebnie wydana suma, tym bardziej, że obywatel żadnego zachodniego państwa za swój paszport nie płaci tak wiele, pomijając oczywiście fałszywe dokumenty. Jeśli znajdę kiedyś czas, zaskarżę polskie władze do sądu w Strasburgu, bo cena polskiego paszportu jest jawnym naruszeniem praw człowieka do swobodnego poruszania się.

Altenkunstadt, 05.10.1999

Komputer jest już zreperowany. Znowu nie jestem sam i to wszystko, co napisać jeszcze zechcę lub zdążę, będzie pisane dla mojego, codziennego przyjaciela, którego mogę ponownie spotkać wyłącznie wtedy, gdy reperują go ludzie znający istotę rzeczy. Było to kosztowne, ale skuteczne.

Nie przyjechałeś, niestety, Janusz, do nas na tych choćby parę chwil, wszystko to co jest ważniejsze w Twoim życiu, jeszcze raz opanowało Twoje wszelkie działania i pewnie tak być musiało, mimo że nasi goście, Mira i ja tak bardzo na Ciebie czekaliśmy. Jeśli naprawdę tego tak bardzo potrzebujesz, to goń i jeszcze raz goń, a jeśli ta Twoja gonitwa ma jakiś sens, goń dalej choćby do zupełnego zatracenia, goń starając się nie myśleć o nikim, a przede wszystkim o samym sobie, goń nie próbując ani przez chwilę zrozumieć samego siebie i wszystkich najbliższych Ci osób. Jak to dobrze, że nie jestem tym, który ostatniego dnia popatrzy w Twoje oczy.

Altenkunstadt, 06.10.1999

Dzwoniłeś do mnie wczoraj i rozmawialiśmy tak długo, że aż słuchawka zaczęła grzać moje ucho. Być może masz rację i powinienem był więcej Cię przyciskać na początku tego roku, byśmy otworzyli studio nagrań, ale ja wtedy uważałem, że zrobiłem wszystko co mogłem, a na więcej naprawdę nie pozwalało mi się poważyć moje wychowanie. Może jeszcze kiedyś wrócimy do tych naszych planów, ale ja tak samo jak Ty nie będę miał na nie przez wiele miesięcy czasu. Pasja 2000 będzie teraz pochłaniała wszystkie moje chwile. W Krakowie przygotowania do tego festiwalu ruszyły nareszcie z miejsca. Rozesłałem już otrzymane przez dyrektora Pasji 2000 ks. Jacka Ryłko karty zgłoszeń do teatrów pasyjnych i listy do ewentualnych sponsorów po całej Europie. Zaproszone przez nas grupy teatralne potwierdziły już swój przyjazd, a więc nikt z niczego nie może się już wycofać i tak skończyła się moja donkiszoteria. Na początku stycznia jadę do Polski i pozostanę tam aż do końca Świąt Wielkanocnych. Jakież to miłe, gdy szefowie innych zespołów dzwoniąc do mnie okazują mi tak wiele serdeczności i podziwu, na który Polaków poza salezjanami, rodziną i najbliższymi przyjaciółmi nigdy nie było stać. Z każdym dniem coraz bardziej rosnę w siłę.

Altenkunstadt, 07.10.1999

Dzięki Astorowi chodzę codziennie na długie spacery. Jeszcze przed dwoma laty na chodnikach, trawnikach i ulicach nigdy nie widziałem śmieci, których z każdym miesiącem jest coraz więcej. Było tu tak czysto, że przydepnięty przeze mnie nogą niedopałek mojego papierosa podnosiłem zawsze z ziemi, by nie burzyć ustalonego tu porządku. Dzisiaj pet leżący na ziemi obok skórek od bananów, papierów, a czasami i puszek po różnych napojach stał się niewidoczny. Jesteśmy jedynymi Polakami mieszkającymi w tej części Altenkunstadt, a więc odpowiedzialność za taki, a nie inny wygląd ulic ponoszą wyłącznie dzieci mieszkających tu niemieckich przesiedleńców z Kazachstanu. W państwie, z którego przyjechali zawsze było to normalne i dziwić się nie powinienem, ale oni mieszkają tu już od dwóch lat, a mimo to nie zmienili swoich obyczajów, których powoli zaczynają się uczyć ich niemieccy koledzy. Zdaję sobie sprawę, że po latach otworzenie przez Niemców swoich granic dla przesiedleńców i uchodźców będzie miało dla nich zbawienne znaczenie, bo zawsze poznawanie ludzi innych narodowości wzbogaca nas ogromnie i czyni bardziej tolerancyjnymi od innych, ale nie jestem pewien, czy za nim to nastąpi nowe pokolenie wychowanej w wolności młodzieży nie zostanie zdegenerowane przyjmując bezkrytycznie tak wiele wschodnich zachowań.

Jeszcze nigdy w historii świata człowiek nie był tak zagubionym jak obecnie. My, ludzie uwierzyliśmy w nieograniczone nasze możliwości i po raz pierwszy tak wielu z nas próbuje zmierzyć się z Bogiem i po raz pierwszy tak wielu z nas chce żyć bez Boga, przywłaszczając sobie dwa tysiące lat chrześćjaństwa dla sprzedaży samego siebie. Nowy Rok jest przecież wyłącznie rokiem Jezusa Chrystusa, a nie rokiem ludzi próbujących wygrać dla siebie Jego święto i powitanie nowego tysiąclecia powinno rozpocząć się modlitwą o wybaczenie wszystkich grzechów ludzkich pokoleń, a nie prezentowaniem artystów chcących zaistnieć przy tej niepowtarzalnej dla nich okazji. Nie wiem, na ile ludzkość została już ogłupiona przez nowoczesnych Europejczyków, ale wiem, że to wszystko dobrze skończyć się nie może, bo nawet niewierzący powinni uszanować dwutysiącletni czas Jego panowania nad światem.

Wiesław Gomułka w 1966 r próbował uczynić z rocznicy przyjęcia chrztu przez Polskę rocznicę naszego państwa, co oczywiście udać mu się nie mogło, ale wtedy nowocześni Europejczycy nie posiadali jeszcze tak wielkiej władzy nad mediami.

Altenkunstadt, 13.10.1999

Po raz pierwszy piszę o mojej pierwszej żonie Joli. Rachunek telefoniczny pewnie będzie astronomiczny: mów jeszcze, mów jeszcze choć słów parę, mów jeszcze choć przez chwilę. Nikt, nigdy nie powiedział o mnie to, co Ty, kochana Jolu. Zapomniany świat powrócił tak boleśnie. Jolu, to Ty jesteś tym zapomnianym przeze mnie moim byłym miejscem. Dlaczego wszystko tak się ułożyć musiało ? Porozmawialiśmy sobie troszeczkę i wszystko znowu wróci do normy, a my do życia, które prowadzimy już od tak dawna. Jak to dobrze, że rozstaliśmy się bez nienawiści i wzajemnego żalu o wszystkie nasze czyny, jak to dobrze, że choć czasami możemy porozmawiać o naszym dziecku .

Altenkunstadt, synagoga, 25.10.1999

Moja córka i współautorka wystawy fotograficznej Magda Zwolińska odsypiają pewnie dzisiaj swój tygodniowy pobyt u nas i wszystkie związane z tym stresy. Piszę znowu w zeszycie oczekując w małej salce, obok sali głównej na dzisiejszych zwiedzających. Dzwoniła do mnie dzisiaj moja siostra i powiedziała mi, że rozpoczyna czytać List - Dziennik po raz drugi, i że nie powinienem przestawać go pisać ani na chwilę. Dzwoniłeś również i Ty, Janusz, i jak zwykle rozmawialiśmy ponad godzinę. Pisząc spoglądam czasami na czarno białe zdjęcia widoczne przez otwarte drzwi i zastanawiam się, czy ta cała moja emigracyjna walka ma jeszcze jakikolwiek sens. Tak głęboko wszedłem już w samego siebie i być może powinienem z tym wszystkim skończyć raz na zawsze. Polacy mieszkający w Polsce rozumieją nas, emigrantów z każdym dniem coraz mniej i nawet wybaczyć nam już nic nie umieją, a kiedy przyjeżdżamy do rodzinnego kraju samochodami na niemieckich rejestracjach, musimy za wszystko płacić o wiele drożej niż się należy? Może to właśnie ta wystawa będzie moją ostatnią. Ot taki rzut na taśmę. Psychicznie umiem już tylko unieść pracę w teatrze.

Wokół zburzonej przez Niemców i przez nich odbudowanej w 1988 r synagogi słyszę wyłącznie niemiecki język. Zamordowano wszystkich żydowskich mieszkańców tego miasteczka, którzy nie zdążyli uciec na czas. Oczywiście z tą zbrodnią my, Polacy nie mamy nic wspólnego, ale na pamiątkowej tablicy wiszącej obok głównego wejścia ktoś napisał, że zostali oni wywiezieni do obozu koncentracyjnego we wschodniej Polsce i tam zamordowani. Co pomyśli sobie o nas, Polakach, za kilkadziesiąt lat przypadkowy przechodzień nie interesujący się zbytnio historią? Boże, jakże mierzi mnie to wszystko. Wczoraj przyszło tu wielu byłych wrocławian, którzy po II wojnie światowej wypędzeni z miejsca swojego urodzenia przez Polaków osiedlili się w tych okolicach. Oglądali każde zdjęcie niezwykle dokładnie, szeptem porozumiewając się między sobą, co jak na Niemców jest czymś wyjątkowym. Dziękując mi serdecznie za wystawę powiedzieli, że przeżyli ją tak mocno, by wykupić wycieczkę do Wrocławia. Dzisiaj pewnie przyjdzie ich też trochę, bo zdjęcia Elizy i Magdy wzbudziły naprawdę duże zainteresowanie. Być może nowe dni wyrwą mnie z dołka, w który po takim wysiłku wpaść musiałem i znowu odrodzę się jak Feniks.

Za kilka dni Mira idzie do szpitala na operację haluksów i zostanę po raz pierwszy zupełnie sam w naszym niemieckim mieszkaniu. Nie będę mógł jej odwiedzać, na rower jest przecież za daleko i za zimno, a ja nie mam ani prawa jazdy, ani samochodu. Mira boi się trochę; toć szpital zawsze będzie szpitalem, a na dodatek ja zostanę aż przez cały tydzień tylko z Astorem i moją chorobą alkoholową. Dzięki Bogu, przy wszystkich moich wadach jestem człowiekiem niezmiernie obowiązkowym i zawsze, w moim przypadku, obowiązek jest silniejszy od moich słabości.

Altenkunstadt, synagoga, 26.10.1999

Przepisywałem adresy i telefony do kalendarza na 2000 r. Pierwszym, którego wpisałem w porządku alfabetycznym był Henryk Adamek. Wróciło we wspomnieniach moje półtoraroczne kierownictwo artystyczne częstochowskiego teatru. Dlaczego wtedy moim kolegom z Wydziału Reżyserii wydawało się, że będą o wiele lepsi niż ja na tym stanowisku? Dlaczego robili wszystko, bym stracił moją pracę? Czyżby to była tylko zazdrość? Wątpię! Jestem przekonany, że żaden młody reżyser nie miał nigdy w teatrze takiej wolności i dyskretnej opieki, jaką otrzymywał ode mnie. Kiedy wyrzucono mnie z teatru, napisałem list do Jerzego Krasowskiego, by pomógł mi w znalezieniu pracy, a on obiecując mi pomoc dodał brutalnie: miał pan przecież Adamka. Toszę, Hutka... gratuluję przyjaciół. Nie chcę wspominać, ale chwilami inaczej nie można. Jednak tu w synagodze czas biegnie zupełnie inaczej niż w moim pokoju i zupełnie inne myśli wciskają mi się pod czaszkę. No cóż, trzeba trwać aż do ostatniej chwili i aż do ostatniej chwili trzeba mieć nadzieję na pełne odnalezienie samego siebie, choćbyśmy byli przekonani, że jest to zupełnie niemożliwe.

Mówiłeś mi wczoraj, Janusz, że Twój ojciec, po przejściu na emeryturę zamierzał napisać książkę o życiu emigranta. Jak wiem, nie zdążył napisać zbyt wielu stron, a ja napisałem ich już tak wiele, więc po cóż pozwolić się napadać czarnym myślom? Nie dane mi było jak dotychczas zrealizowanie moich scenariuszy o tym wszystkim, co tu na obczyźnie przeżyć musieliśmy i o tym, co ja przeżyć musiałem po powrocie do mojej ojczyzny, ale być może kiedyś Bóg i na to pozwoli, choć doskonale zdaję sobie sprawę jak niewiele pieniędzy trzeba na wydanie książki i jak wiele na nakręcenie filmu.

Dzwonił Klaudiusz i potwierdził wyjazd księży salezjanów z grupą młodzieży do Womirówki . Nasz dom na Parchowatce znowu zatętni życiem, a wszyscy nasi nowi goście z pewnością przeżyją tam niezapomniane chwile. Przecież o tej porze roku codziennie widać z naszych okien Tatry, a buki złocą się nieskończonym pięknem, a i jelenie można spotkać częściej niż zazwyczaj. W takim otoczeniu najlepiej rozmawia się o Panu Jezusie i sensie naszego, ludzkiego trwania.

Altenkunstadt, synagoga, 28.10.1999

Wczoraj jakoś nie chciało mi się napisać ani jednego zdania. Wszyscy Żydzi, którzy przed wojną modlili się w tej świątyni, już nie żyją. Wokół synagogi stoją przepięknie wyremontowane domki, a w nich mieszkają i żyją w luksusowych warunkach świadkowie, a może nawet i uczestnicy tamtych najokrutniejszych dni. Wierzę w Boga, dlatego muszę też wierzyć w sens jego poczynań, ale czy muszę je rozumieć? Tu w synagodze, świątyni Ojca Jezusa dotarło wreszcie do mnie jak bardzo my, Polacy, jesteśmy przegranym narodem. W zachodniej telewizji nikt już nie mówi o zamordowanych Polakach i o ich niewyobrażalnym bohaterstwie, a tylko o zamordowanych Żydach i ich niewyobrażalnym cierpieniu. Wiem, nie wolno ważyć krwi pomordowanych, ale tak często przypomina mi się wyczytane gdzieś zadanie: jednego istnienia zabraknie i cała ziemia jest wyludniona. Boże, dlaczego mimo tak wielu wspaniałych czynów mojego narodu, tak szybko świat o nich zapomina! Czyżbyśmy jeszcze nie zasłużyli na to, co od tak dawna nam się należy? Wolna Polska to jeszcze o wiele za mało!

Wcześniej czy później powinniśmy sobie zadać jako naród pytanie, czy nadszedł już czas na rozliczenie naszych powojennych grzechów wobec wszystkich wypędzonych Niemców. Podstawą komunizmu była własność państwowa, czyli niczyja. Dzisiaj w Polsce rządzący krzyczą tak głośno o wolnym rynku, którego podstawą jest wyłącznie własność prywatna. Osobiście wolałbym wynajmować mieszkanie u prawowitego właściciela niż u człowieka, który otrzymał od komunistycznego państwa niezupełnie legalnie dom. Nabywcami poniemieckich budynków nie mogli być przecież polscy arystokraci, ziemianie i przedwojenna inteligencja, tak bardzo wyniszczona przez Niemców, Rosjan i polskich komunistów, że dzisiaj nawet polski rząd liczyć się z nią nie musi, ale wyłącznie ludzie bez jakichkolwiek zasad, lub z zasadami wpojonymi im podczas przyjacielskich wizyt u sowietów. Jakaż jest różnica pomiędzy nimi, a tymi którzy mieszkają w swych ślicznych domkach obok synagogi? Granice muszą pozostać takimi jakimi są choćby za cenę naszej krwi, ale rozliczenie się na miarę naszych możliwości z wypędzonymi z Polski Niemcami byłoby najważniejszym krokiem ku pojednaniu i przysporzyłoby nam niezliczoną liczbę zachodnich przyjaciół do walki o odzyskanie naszych budowli u wschodnich sąsiadów. Jestem przekonany, że nadszedł już czas, by uczynić pierwszy krok. Po ewentualnym naszym wejściu do Unii Europejskiej Niemcy z pewnością upomną się o swoje, ale wtedy nie będziemy dla nich partnerami, bo wtedy Berlin będzie stolicą całej Zachodniej Europy, a nie tylko Niemiec.

Altenkunstadt, synagoga, 29.10.1999

Nowy dzień nie zaczął się najlepiej. Przy śniadaniu Mira opowiedziała mi o swoim spotkaniu z pająkiem. Zobaczyła go na drzwiach szafy, którą otworzyła rano, by wyjąc z niej szlafrok. Może właśnie teraz pomyślisz, Janusz, że alkohol zjadł już wszystkie moje, szare komórki, ale ja wiem, że za trzy dni dotknie nas jakieś nieszczęście. Przed moim powrotem do Polski, dziewięć lat temu Mira też rano zobaczyła pająka, a za trzy dni nie mogła już wstać ze swojego materaca. Wezwałem lekarza, który przepisał jej końskie dawki penicyliny. Gościec zaatakował wszystkie kości Miry, musiałem ją karmić, bo nawet widelca nie potrafiła podnieść do ust. Do dzisiaj nie wiem, jak udało jej się zwalczyć tę chorobę. W oczach znajomych, którzy nas czasami odwiedzali, widziałem tylko przerażenie. Kiedy Mira wyzdrowiała, wróciłem do Polski i każdy z nas rozpoczął życie na własny rachunek. Spotykaliśmy się jednak od czasu do czasu w Polsce do chwili kiedy oboje zrozumieliśmy, że albo będziemy żyć razem, by choć chwilami być szczęśliwymi, albo będziemy żyć oddzielnie, tęskniąc do siebie coraz bardziej z każdym mijającym dniem. Odejdźcie, czarne myśli, przecież pójdziemy dzisiaj na odświętną kolację, by uczcić piątą rocznicę naszego ślubu. A jednak przetrwaliśmy, jak mawia Mira najtrudniejszy okres dla każdego małżeństwa. Nie napiszę dzisiaj zbyt wiele, chcę sam dla samego siebie spojrzeć na przeżyte z nią lata w ciszy tej żydowskiej świątyni, której być może właśnie dzisiaj nie zakłóci nikt ze zwiedzających.

Wystawa trwa już tydzień, a mimo to żadne ze zdjęć nie spadło na ziemię. Wieszaliśmy je aż trzykrotnie, zanim znaleźliśmy właściwy sposób na ich przytwierdzenie do białych tablic. Jakże przykro było nam, kiedy widzieliśmy wszystkie zdjęcia leżące w nieładzie na piaskowej posadzce synagogi, a jednak Magda i Eliza bez słowa skargi rozpoczynały swoją pracę od nowa. Być może Mira i ja również znaleźliśmy już jakiś złoty środek na resztę naszych dni.

Altenkunstadt, synagoga, 30.10.1999

Jesteśmy przeżarci. Ilość zamówionego przez nas wczoraj jedzenia przerosła nasze możliwości tak bardzo, że dzisiaj obiad będziemy mogli zjeść dopiero późnym wieczorem. Na kolację taką jak wczoraj, chodzimy tylko od święta i pewnie dlatego chcemy na nich jak niewyżyte mężatki na wczasach przeżyć wszystko, na co nas nie stać w inne dni roku. Popijając wino nie rozmawialiśmy o minionych latach, ale o tych, które, jeśli Bóg pozwoli, są jeszcze przed nami. W grudniu odbędzie się nowa premiera naszego Tritonusa , do której Mira przygotowuje się bardzo starannie. Zaprojektowałem już plakaty i programy, ale tym razem będą one kolorowe, bo chcę zmierzyć się z tym całym reklamowym badziewiem, które widzę codziennie idąc do synagogi. Największym wrogiem sztuki jest dobrobyt, bo posiadanie pieniędzy zawsze daje pewność, której artysta mieć nie powinienem. Nie wiem jak żyją ludzie próbujący robić sztukę w innych, zachodnich krajach, ale tu w Niemczech publiczności można wcisnąć wszystko. W Hamburgu usłyszałem kiedyś od właściciela galerii, że sztuką nie jest tworzenie, ale umiejętność jej sprzedania. Hermann Luschner, malarz, któremu zrobiłem wystawę w Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie za dyrekcji Mariana Panka, opowiadał mi kiedyś o swoim pobycie w Stanach i o jedynym obrazie, jaki udało mu się tam sprzedać. Amerykański nabywca kazał mu przynieść o wyznaczonej godzinie wszystkie płótna i nie oglądając ich zupełnie zawołał służącego, którego poprosił go przyniesienie wagi i zważenie wszystkich obrazów Hermanna. Kupił oczywiście ten najcięższy.

Altenkunstadt, synagoga, 31.10.1999

Od półtora roku na jednej z półek w naszym najmniejszym pokoju leżał sobie spokojnie Alchemik Paula Coelho. Wczoraj wieczorem, kiedy szukałem słownika przypadkowa wziąłem tę książkę do ręki, przeczytałem kilka stron i już nie wstałem ze swojego miejsca, dopóki nie dobrnąłem do jej końca. Boże, jak dziwnie układają się moje losy, przecież gdybym zachwycił się nią tak jak wczoraj przed rozpoczęciem pisania Listu-Dziennika, nigdy nie poważyłbym się na moje pisanie, ale teraz jest już za późno i muszę iść ku Własnej Legendzie.

Janusz, polecam Ci tę książkę, o ile nie przeczytałeś jej jeszcze. Z racji mojego, tak rzadko wykonywanego zawodu czytam bardzo dużo, ale prawdę pisząc, tak mocno jak Alchemik poruszyło mnie bardzo niewiele książek. Nie wiem, jak każdy człowiek, jak dalej potoczy się moje życie, ale dzięki Alchemikowi wiem już na pewno, że napiszę jeszcze dwa scenariusze.

Altenkunstadt, 0.1999

Minęło już osiem dni, a ja ciągle nie mogę się zabrać w sobie, by opisać wszystko. Straciliśmy z Mirą naszą ukochaną Womirówkę . We Wszystkich Świętych, rano zadzwoniła do nas Hania Wnęk, leżałem jeszcze w łóżku i mimo, że słyszałem Miry z nią rozmowę, nic mnie nie zaniepokoiło. Po chwili do sypialni weszła moja żona i powiedziała tylko: po tym co teraz usłyszysz nie wstaniesz z łóżka, Womirówka jest spalona do fundamentów. Popatrzyłem na nią i powiedziałem tylko: przecież ty za chwilę jedziesz do szpitala na operację i w jednej chwili zrozumieliśmy wszystkie konsekwencje tego co się stało na Parchowatce. " Niech będzie Imię Twe błogosławione. Tyś dał, Tyś wziął - Twoja jest Wola i Twoja jest Moc. Niech będzie Imię Twe błogosławione." - pomyślałem. Po wyjściu Miry zadzwoniłem do Klaudiusza, ale on o niczym jeszcze nie wiedział i musiałem być tym pierwszym, który mu o tym opowie. Zdawałem sobie doskonale sprawę z całej tragiczności tej rozmowy, ale przecież Womirówka była ubezpieczona. Salezjanie opuścili nasz dom o 9.30 rano, a pożar wybuchł nad ranem, jak powiedziała mi Hanka. Klaudiusz, niestety, doskonałe wiedział, czym dla mnie była Womirówka . Zrozumiałem, że to wszystko, co się stało, jest dla niego o wiele tragiczniejsze niż dla nas mimo, że pobyt salezjanów w naszym domu z pożarem nie miał nic wspólnego. Tego niestety unieść już nie mogłem i znowu pić zacząłem. Zadzwoniłem do Ciebie i tak samo jak w styczniu, nieskończenie pomogła mi rozmowa z Tobą, ale biała lokomotywa już pędziła i unosiła mnie na nieznane mi dotąd lądy. Nie mogłem zawalić wystawy i codziennie wieczorem chodziłem do synagogi i tak już było do jej zamknięcia w niedzielę. Piłem nocami, a rano leczyłem tylko kaca, by na wystawie być w nienajgorszej formie. Poprosiłem przyjaciół by dzwonili do Miry i pomogli jej przeżyć to nieszczęście i jej strach przed operacją. Dziękuję Ci, Janusz, za Twój telefon do niej. Kiedy w Częstochowie straciłem swój teatr i rozstałem się z Jolą nie było przy mnie prawie nikogo, teraz urywały się telefony, ale alkohol opanował już mnie całego i zupełnie bezbronny poddałem się jego władaniu. Piłem nocami, by umrzeć. Nie przypuszczałem, że człowiek mojej postury i w moim wieku może wypić tak wiele i żyć jeszcze. Może uratowała mnie wystawa, bo z pewnością gdyby nie ona, piłbym też całymi dniami. W piątek ze szpitala wróciła Mira i biała lokomotywa zaczęła hamować, by w sobotę wieczorem zatrzymać się zupełnie. Wczoraj i dzisiaj odklejałem zdjęcia i czyściłem tablice, na których one wisiały z resztek przylepca, myśląc o płomieniach, które unicestwiły Womirówkę i dziękowałem Bogu, że i tym razem ocalić mnie zechciał. Jak dotąd każde nieszczęście, które przeżyć było mi dane czyniło mnie mocniejszym i rozumniejszym. Tak więc do pracy dla Pasji 2000 stanę mocny jak nigdy dotąd. Postanowiłem odbudować Womirówkę , ale tym razem na innym miejscu i zaraz zrobiło mi się lżej, ale nie na tyle, by dalej pisać List-Dziennik .

Drogi Czytelniku!

Tych kilka pustych kartek pozostawiam dla Ciebie, byś dopisał resztę moich dni.

Z poważaniem

Wojciech Kopciński

19. 11. 2008r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet