O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.10 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część X
Womirówka, 03.08.1999

Brzydal mieszka u nas. Astor choć nie bawi się z nim wcale, toleruje jego obecność. Muszę teraz wstawać o szóstej rano i otwierać drzwi naszej chałupy naszemu nowemu, psiemu przyjacielowi, by mógł zrobić siusiu, a Astor z wysokości mojego łóżka patrzy na mnie i na niego jak na idiotów, bo przecież taka pora dla psiej arystokracji i artystów to środek nocy. Mimo całej wspaniałości Brzydala jest on tylko chłopskim psem: je wyjątkowo żarłocznie, a kiedy dostaje od Miry lub ode mnie smakowite kąski z ręki, to prawie odgryza nam palce. Minął już jego strach, ale ciągle boi się, że ktoś z nas może uderzyć go w każdej chwili. Dzięki niemu wiemy o wszystkim, co dzieje się wokół Womirówki , bo pojawienie się każdego człowieka zawsze wyprzedza głośnym szczekaniem, na co Astor nigdy nie miał ochoty. Jakże różni się on od naszego irlandzkiego setera. Teraz Brzydal siedzi na ławce obok mnie, na werandzie i patrzy w dół doliny, oczekując powrotu Furii Cyganików. To właśnie ta piękna suka przyprowadziła go do nas w pierwszy dzień naszego pobytu w górach. Godzinami patrzyłem na te dwa psy bawiące się na naszej polanie. Furia pewnie jako pierwsza w jego życiu dała mu czułość, której pewnie nie mógł znaleźć u swojego pana. Ona duża, czarna, piękna suka bawiła się jak matka z malutkim, łaciatym psem poszczekując chwilami na niego, gdy chciał byś jej kochankiem. Jutro spotkają się znowu, bo wreszcie na wakacje przyjeżdża cała rodzina Cyganików.

Odzyskałem wreszcie spokój tak bardzo potrzebny mi do rozmowy z Tobą i wierzę. że tym razem nareszcie będziemy chodzić obok siebie po tych przepięknych miejscach i snuć wspólne plany na przyszłość.

Womirówka, 05.08.1999

Nie spaliśmy prawie całą noc. Heniu razem z żoną Inką przyjadą dopiero w poniedziałek, a samotnie mieszkające w jego domu na Parchowatce dwoje nieletnich dzieci nie wiedziało zupełnie, że Furia ma cieczkę. Brzydal szczekał, a Astor mimo swoich trzynastu lat biegał jak oszalały młodzieniec po ich izbie, a na polu Furia bawiła się razem z trzema psami naraz. Rano jak zwykle obeszliśmy z Mirą domy naszych sąsiadów i dowiedzieliśmy się, że psi seks był uprawiany przed każdym z nich. Jedna suka z cieczką umiała skutecznie rozbić wypracowywany przez lata spokój na Parchowatce w jedną noc. Strach pomyśleć, cóż mogłaby tu uczynić jedna kobieta ze wściekiem macicy.

Womirówka, 11.08.1999

Dni biegną tak szybko, że coraz rzadziej znajduję czas na Dziennik . Klaudiusz przysłał do mnie posłańca, Elfa , wspaniałą dwudziestoletnią dziewczynę z salezjańskiej grupy młodzieżowej, by powiadomiła mnie o jego planach. Tak bardzo liczyłem na jego przyjazd do nas, ale i to nie jest już możliwe. Spotkam go dopiero w Częstochowie podczas powrotu do Niemiec. Dla festiwalu Pasja 2000 nikt nie zrobił na razie nic, a ja niestety wiem zbyt dobrze, że z każdym nowym dniem zrealizowanie tego krakowskiego spotkania zespołów pasyjnych oddala się coraz bardziej. Umiesz liczyć, licz na siebie - mówi przysłowie, ale w tym jednym, jednym przypadku nie umiem go zrozumieć, przecież wszystko było przeze mnie zaplanowane na kilka lat przed ostatnią premierą Pasji w Krakowie.

Po Brzydala przyszedł jego pan i zabrał go do odległego od nas o dwie godziny marszu domu. Wieczorem przy kolacji Mira powiedziała do mnie tylko: bardzo mi brak tego malutkiego psa i w jednej chwili zrozumiałem, że właściciel psa uratował nas od kłopotów związanych z posiadaniem dwóch psów w Niemczech w mieszkaniu, w którym posiadanie nawet jednego jest administracyjne zabronione.

Wczoraj przyjechała Eliza ze swoim chłopakiem Andrzejem Goreckim i rozbiła trochę napadającą mnie wściekłość na powolność wszystkich, którzy mają pracować dla Pasji 2000 . Strzelcy nie poddają się nigdy. We wrześniu będę musiał, niestety, odbyć w Krakowie rozmowę stawiającą wszystko na ostrzu noża.

Wierzę, Janusz, że przyjedziesz mimo wszystko do Womirówki i wspólnie spróbujemy znaleźć jakąś dróżkę z tej czeluści powolności otaczających mnie ludzi. Co prawda jestem już na tyle silny, by nie szukać ukojenia w alkoholu, ale jeszcze na tyle słaby, by przejść nad tym wszystkim do dziennego porządku. Tak bardzo chciałem odpocząć tu, w górach, ale nawet to nie jest mi dane.

Nareszcie całymi dniami mogę słuchać polskiego radia, które po wakacjach dzięki nowej stacji przekaźnikowej będę mógł słuchać także w Niemczech. Niestety jest mi bardzo trudno odróżnić Powtórkę z rozrywki od wiadomości z kraju.

Womirówka, 15.08.1999

Wczoraj Heniu zostawił nam na kilka dni Furię, bo razem z żoną i dziećmi musiał pojechać na kilka dni do Krakowa. Dzięki jej obecności musiałem wstać dzisiaj znowu w środku nocy, by ta dama z Parchowatki mogła zrobić kupkę. Pewnie będę to musiał robić codziennie aż do ich powrotu. Nie żałuję tego wczesnego wstawania, o tej porze góry wyglądają zupełnie inaczej. Idąc na spacer zatrzymywałem się na długo, by popatrzeć na mgły w dolinach. Ostre powietrze obudziło mój mózg na tyle, że mogę sobie teraz siedzieć przy stole, w naszej izbie i pisać Dziennik .

Jesteśmy w naszej oazie już prawie trzy tygodnie, a mimo to każdy nowy dzień tak bardzo różni się od poprzedniego. Tylko tu mogę odzyskać swój wewnętrzny spokój i tylko tu mój czas pędzi z kosmiczną prędkością nie pozwalając mi nudzić się ani przez chwilę. Zapomniałem już o wszystkich moich troskach i codziennie zbieram siły do walki na nadchodzącą jesień. Znowu odnaleźliśmy się z Mirą i widząc ją uśmiechniętą tak często, dziękuję Bogu, że choć tych kilkanaście tygodni w roku możemy być naprawdę szczęśliwi.

Womirówka, 16.08.1999

Przyniosłem dzisiaj od Hanki Wnęk skrzypce, które dostałem od Leszka Kułakowskiego, ale kiedy wziąłem je do ręki, przypomniał mi się ojciec. Dopóki nie sparaliżowało mu lewej części ciała, grał na nich szukając swojego ukojenia. To właśnie one były jedyną pamiątką, jaka mi po nim oprócz nut pozostała, a ja i nawet ją zniszczyłem próbując zrobić z nich gitarę basową.

Womirówka, 18.08.1999

Pokłóciłem się dzisiaj z Elizą. Odmówiła mi kupienia pół litra wódki, którą chciałem uzupełnić wypijaną codziennie przeze mnie po kieliszku nalewkę świerkową. Wiesiek z Jurkiem przyjeżdżają pojutrze i ta zrobiona przez Mirę wódka, o zbyt intensywnym smaku, miała być na ich powitanie. Znowu będzie awantura, oj będzie. Nie mogę sam zejść na dół, bo Mira będzie chciała iść ze mnę i nie będę mógł przed nią ukryć nic. Moje kochane dziecko odmówiło mi pomocy. Może tak być musiało, przecież niepijący ludzie zawsze patrzą na alkoholików uzbrojeni wyłącznie w znajomość przeciętności.

Znowu jestem w więzieniu, ale tym razem w miejscu, które zawsze było dla mnie jednym z niewielu, gdzie czułem się wolny.

Przede mną jeszcze trzy tygodnie pobytu na Parchowatce, o ile je wytrzymam unikając spięć. Niestety, już od dawna nie ma wokół mnie ludzi, którzy spróbowaliby mnie zrozumieć takim jakim jestem i jakim pozostanę już do śmierci. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak rozmowa z drugim odmieńcem tzn. z samym sobą. Liczyłem na Ciebie, Janusz, liczyłem też na Leszka, ale pewnie wy też nie będziecie mogli mnie zrozumieć do końca. Dokładnie wiem, że tym razem muszę naprawdę coś zrobić dla siebie zapominając o wszystkich, których kocham, ale wiem też, że czyniąc to o czym myślę od dawna sprawię im ból. Z każdym dniem przyzwyczajałem się coraz bardziej do sytuacji w jakiej się znalazłem i prawdę pisząc tak radykalnie jak chcę tego teraz, nigdy nie próbowałem zmienić czegokolwiek, mimo, że dokładnie wiem jak, chciałbym żyć, przecież najlepiej wyglądam w smokingu.

Womirówka, 19.08.1999

Nie mogłem spać. Przewracając się delikatnie z boku na bok by nie obudzić Miry i nie kopnąć przypadkiem śpiącego w moim łóżku Astora, myślałem o wujku Jurku, bracie mojej mamy. Odziedziczyłem po nim, dzięki Bogu, tylko moje alkoholowe skłonności. Kiedyś na mamy imieninach, pod koniec przyjęcia niedopity wujek obejrzał swoimi przenikliwymi oczyma wszystkich naszych gości i zatrzymał wzrok na narzeczonym mojej mamy, którego naprawdę lubiłem, bo jego poglądy na polską rzeczywistość były prawie takie same jak mojej babci na to byłe i dzisiejsze tałatajstwo. Wiedziałem dobrze, co to oznacza, ale wiedziałem też dobrze, że w tym towarzystwie taki gówniarz jak ja może tylko milczeć z szacunkiem patrząc na starszych od siebie. Wujek przez kilka sekund patrzył spokojnie w moje oczy i po chwili zapytał: Jasiu, podobno twój ojciec robił przed wojną bardzo dobre szynki. Cisza która, zapaść musiała, trwała o wiele dłużej niż może trwać w teatrze. Pan Janek spokojnie dopił swoją wódkę i wstając powiedział: i schaby też. Po jego wyjściu wujek otrzymał należne mu kieliszki, ale znowu zaczął patrzeć na pozostałych gości tym razem lekko przymrużając powieki. Przy stole siedziała tylko moja mama i jej dwie koleżanki. Wujek znowu popatrzył na mnie, tym razem tylko przez chwilę i powiedział: Halina, trzy osoby stąd nadają się wyłącznie do Dessy. Wszystkie panie udały, że nie usłyszały nic, a mama spokojnie nalała wujkowi tego ostatniego, po którym spać można już tylko. Po tym co przeczytałeś, Janusz, pewnie o moim wujku myśleć nie będziesz najlepiej, jednak prawda o człowieku jest dla nas zawsze zależna wyłącznie od tego, ile o nim naprawdę wiemy. Od przedwojny wujek miał swoich trzech wspaniałych przyjaciół, z którymi spędzał prawie każdą wolną, chwilę dopóki los nie rozrzucił ich po różnych miastach i układach. Wtedy alkoholicy umierali zaraz po pięćdziesiątce, teraz podobno medycyna przedłużyła to trochę. Nie byłem na tych pogrzebach, ale na każdym z nich było o jednego mniej z tej całej czwórki. Co oni myśleli patrząc na opuszczaną trumnę jednego z przyjaciół, co oni myśleli patrząc sobie w oczy na kolejnym pogrzebie? Wujek umarł jako drugi w kolejce po ukojenie nieskończenie większe od alkoholicznego. Dziadek przyniósł mu do szpitala rosół i dotknął jego głowy, by przebudzić go ze snu przed wspaniałym babcinym daniem, ale ten sen okazał się być wiecznym. Wujek odszedł w najwłaściwszym momencie, otrzymując od Boga wyjątkowo lekką śmierć, zostawił córkę i żonę napełniając ich dusze właściwym rozumieniem tego świata. Maryla podobno popełniła samobójstwo w kilkanaście lat po śmierci ojca, w co ani ciocia, ani ja wierzyć nie możemy. Mąż mojej kuzynki w naszym rozumieniu powinien wytłumaczyć się przed sądem ze wszystkich swoich działań związanych z ostatnim dniem życia Maryli, ale polskie prawodawstwo lubuje się w przedłużaniu toczących się spraw w nieskończoność, czekając na śmierć wszystkich świadków. Nie wiem jak długo żyć będę jeszcze, ale słowa danego mamie Maryli dotrzymam choćby po to, by i ją śmierć zastała w spokoju ducha.

Womirówka, 20.08.1999

Rozmawiałem z Jarkiem Przybylskim, bratem naszego górskiego sąsiada i zaproponowałem mu pracę dla Festiwalu Pasja 2000 . Moja propozycja została przyjęta przez niego z ogromną radością i nareszcie odzyskałem spokój ducha. Jarek jest młodym nauczycielem muzyki, mieszka w Krakowie i pracował już dla katolickich scen jako ich menadżer. Na spotkanie takiego fachowca miałem bardzo niewiele szans, ale jak się znowu okazało najbliżej Boga jest się tu, w górach. Po raz pierwszy w życiu mam poczucie ogromnej pomocy, Jezusa w realizacji moich planów.

Womirówka, 22.08.1999

Pradziadek mieszkał w Nowym Sączu i pewnie dlatego wróciłem do tego jednego z najpiękniejszych miejsc, jakie Bóg zechciał stworzyć. Nie uwierzysz mi, ale chwilami czuję puls tej ziemi, szczególnie wtedy, gdy siedzę sam na werandzie i patrzę przed siebie na to piękno nieskończone. Co tu ukrywać, droga z Łomnicy do Womirówki zawsze męczy mnie przeogromnie, ale zawsze kiedy zdejmuję ciężki plecak i siadam na werandzie wszystko w jednej chwili jest wynagrodzone. Wiesz jak zaczęła się ta bajka? Na pierwszym roku reżyserii Heniek zaprosił Bogdana Toszę i mnie do swojego domu na Parchowatce, napalił w piecu i kiedy suche, wilgotne, świerkowe polana zaczęły trzeszczeć westchnąłem do Boga : Panie, ja też chciałbym mieć taki dom . Po dwudziestu latach Bóg mi tak łaskawie odpowiedział, że Heniu oglądając po raz pierwszy nasz dom powiedział tylko: aleście sobie wybudowali dwór. Wiem, że żartował, ale odpowiedziałem: nie dwór, ale dom dla naszych przyjaciół, byśmy się tu wszyscy mogli spotkać choć raz w roku . Boże, jak ja kocham to miejsce.

Womirówka, 24.08.1999

Wszyscy, których zaprosiliśmy w tym roku do naszego górskiego domu oprócz Ciebie, Janusz, już przyjechali i Womirówka jak nigdy dotąd wypełniła się naszymi przyjaciółmi o tak różnych poglądach i wrażliwości. Szanujemy siebie nawzajem i każdy następny dzień jest piękniejszy od poprzedniego. Każdy z nas dokładnie wie, co robić i kiedy powinien wstać z lóżka, by nie było zbyt wielkiej kolejki do mycia. Wieczorami siedzimy przy stole, w izbie, w blasku świec i rozmawiamy z sobą tak samo, jak przed wiekami czynili to nasi przodkowie.

W sobotę wszyscy byliśmy na ognisku u Roberta Przybylskiego, nauczyciela muzyki w Niemczech, ale mimo dźwięków skrzypiec Leszka i śpiewu Miry nie przyszło do nas to co zawsze przychodzi gdy brzmią one w Womirówce . Gdzie leży przyczyna? Pewnie szukając jej musiałbym napisać o tym jak to Polacy mieszkający w Niemczech przestają zupełnie rozumieć rodaków mieszkających w Polsce nie widząc ogromnych, finansowych problemów przygniatających tu prawie każdego.

Powoli nadchodzi śmierć do wspaniałego górala, pana Polańskiego mieszkającego w połowie drogi do naszego domu z Łomnicy. Zrobiłem mu kiedyś bardzo dobre zdjęcie. Nie wiem dlaczego właśnie mnie polubił tak bardzo, że na otwarcie Womirówki trzy lata temu przyszedł do nas mimo swoich siedemdziesięciu lat. Pił równo z nami, patrząc na góry oczyma pełnymi miłości. Teraz prosi tylko o modlitwy, by umrzeć jak najprędzej. Hanka była u niego i opowiadając nam o nim, płakała. Powinniśmy go odwiedzić, ale byłoby to ponad moje siły.

Womirówka, 25.08.1999

Na jakiś czas przestanę pisać Dziennik , przecież i mnie należy się trochę urlopu. Tu na Parchowatce trzeba chłonąć każdą chwilę przeżytą razem z przyjaciółmi wraz z każdą porą dnia i nocy. Góry, na które patrzę z werandy, zmieniają się tak często, a przyjaciele zawsze mają coś ciekawego do opowiedzenia, nawet Mira prawie codziennie ma wspaniały humor. Astor odmłodniał dzięki odwiedzającej go Furii i każdego dnia sam wychodzi na spacery, po których długo leży na naszej łące, patrząc w dół doliny. W jego postawie jest wtedy niezmiernie coś tak arystokratycznego, że ani na chwilę nie mogę oderwać od niego oczu. Największą przyjemność sprawia mi jednak rozpalanie ognia w naszym piecu. Kiedy czerwone płomienie ogarniają suche polana, a one zaczynają trzaskać, rozkoszny dreszcz przebiega mi po kręgosłupie. Zebraliśmy i wysuszyliśmy już bardzo wiele grzybów, których cześć podarujemy naszym mamom do wigilijnego barszczu. Nie mamy telewizora, a mimo to czas biegnie o wiele szybciej niż przy nim w Niemczech. Jednak każdy człowiek powinien mieć takie miejsce, własne miejsce, w którym zawsze mógłby się schronić. Te miejsca tak wielu przedwojennym ich właścicielom zabrali komuniści, a niebawem stracą je wszyscy polscy chłopi. Po tylu godzinach słuchania polskiego radia wiem już na pewno, że w Polsce rządzą ludzie, których zasadą jest nieposiadanie żadnych zasad, a to dla nas wszystkich musi skończyć się tragicznie. Kiedyś codziennie atakowała mnie komunistyczna propaganda, a dzisiaj propaganda podobno wolnego kraju naśmiewa się z wszystkiego, co dla nas Polaków zawsze miało fundamentalne znaczenie, dlatego z każdym dniem jest coraz więcej zagubionych i bezradnych. Przecież o wartości narodu świadczy wyłącznie jego kultura wypracowana przez wszystkie jego pokolenia. Nie wolno nam się wstydzić naszych ojców i pradziadów, naszych matek i prababek, nie wolno nam odrzucić tego wszystkiego, co dla nich miało wartość, a jeśli to zrobimy, będziemy jako naród naprawdę warci losu jaki nas niechybnie czeka.

Womirówka, 31.08.1999

Janusz, jesteś jedynym lekarzem, który widział prawie wszystkie fazy mojego alkoholizmu. Zbierając grzyby zastanawiałem się, czy wiesz gdzie leży przyczyna takich a nie innych moich zachowań. Piję alkohol, niestety, nie po to, by być na rauszu, ale wyłącznie po to, brutalnie pisząc, by się zapić. Zawsze, jeśli piję ostro, chcę zapaść się w samego siebie jak najszybciej, bo po paru kieliszkach nawet najmądrzejsi moi wódczani rozmówcy wydają mi się być wyjątkowo nudni. Ten pośpiech picia wykształciła do końca we mnie Mira, kontrolując wypitą przeze mnie ilość alkoholu, ale zawsze wystarczyła chwila jej nieuwagi, bym wlał w siebie na tyle dużo, by moja żona mogła oznajmiać światu, że Wojtek już po dwóch piwach jest pijany. Znając mnie, nie wierzysz przecież, że picie markowego wina lub dobrej wódki z butelki po kątach było kiedykolwiek dla mnie jakąkolwiek przyjemnością. Pomijam oczywiście stany kaca, w których było mi absolutnie obojętne co piję, jeśli to co piję miało wystarczającą ilość procentów. Robi się zimno, idę więc napalić w piecu.

Womirówka, 02.09.1999

Wszyscy nasi goście mieszkają już sobie u siebie. Nie pamiętam tak pięknej jesieni. Parchowatka opustoszała i żyjemy z Mirą i Astorem skazani w razie nieszczęścia wyłącznie na samych siebie. Po tych trzech kradzieżach w Womirówce kiedy wokół nas nie ma nikogo, a my mieszkamy zupełnie sami, różne myśli przychodzą mi czasami do głowy. Górale mają nas za niezmiernie bogatych ludzi, a przecież plotki rozchodzą się tak szybko. Dzięki Bogu, jak dotąd nikt na nic większego od włamania się nie poważył, ale przecież to okazja tak często czyni z ludzi złodziei i rabusiów.

Hania przyniosła wspaniałą wiadomość; Polański wyrzucił wymiotami wszystko co było chore w jego ciele i wstał już z łóżka mówiąc, że jeszcze trochę pożyje.

Womirówka, 06.09.1999

Wróciłem do chałupy bladym świtem, niosąc w rękach kilkanaście grzybów. Nie było mnie w domu dwie noce. Pierwszą przespałem przy ognisku na Hali Łabowskiej, a drugą na polanie w lesie. Górale w schronisku postawili nam piwa, a ponieważ byłem odrobinę na rauszu, Mira nie pozwoliła mi wypić niczego więcej, a w powrotnej drodze do domu powiedziała jeszcze dodatkowo kilka niepotrzebnych słów. Wróciłem więc do moich przyjaciół, zostawiając Mirę z Wnękami na szlaku. Wojtek pobiegł za mną, ale tym razem ja byłem szybszy. Nie wiem jak przeżyłem tę drugą noc, było kilka stopni powyżej zera, a ja jak idiota ubrany byłem w krótkie spodnie i flanelową koszulę. Wyszedłem ze schroniska po południu, mając w sobie i w plastikowej siatce po kilka piw. W lesie bardzo krzyczałem do wszystkich drzew opowiadając im to, czego nie opowiem nikomu nigdy, ale one tylko odpowiadały mi szelestem liści. W połowie drogi postanowiłem się trochę przespać, by w formie wrócić do domu. Obudziło mnie zimno, wyciągnąłem więc rękę, by przykryć się kołdrą, ale wilgotne palce znalazły tylko trawę. Otworzyłem oczy i zrozumiałem wszystko. Poszukiwania okularów nie dały żadnych rezultatów. Postanowiłem zaczekać do rana. Obok siebie znalazłem jednak pełne dwie butelki piwa, których wypić się nie poważyłem. Masz jeszcze po co żyć pomyślałem i uratować się postanowiłem. Ciało przebiegały dreszcze. Miałem zapałki i mogłem rozpalić ogień ale bałem się, że bez okularów nie znajdę ponownie miejsca, w którym spałem. Usiadłem więc na kamieniu, podciągnąłem nogi pod brodę, rozpiąłem koszulę i zapiąłem ją ponownie zamykając w niej całego siebie. Głowę włożyłem pod kołnierzyk i zacząłem chuchać na moje ciało. Tak przetrwałem do świtu. Okulary leżały na wyciągniecie ręki, po drugiej stronie butelek pełnych piwa. Tych kilka godzin pozwoliło mi zrozumieć tak wiele, ale ta prawda na zawsze pozostanie wyłącznie moją własnością.

Womirówka, 07.09.1999

Po raz pierwszy piszę List-Dziennik w myślach zakręcając śruby okiennic naszego domu, które założył Franek podczas mojej bytności na Hali Łabowskiej. Za parę minut z plecakami na ramionach zaczniemy schodzić w dół doliny. Astor patrzy na mnie i zadaje się mówić oczyma, że rozumie, iż za kilka dni znowu będzie chodził w obroży po niemieckiej ziemi do czasu ponownego przyjazdu na Parchowatkę podobnie jak ja. Mira, o dziwo, nie mówi ani słowa o moich nocnych szaleństwach i spokojnie jak przed każdym naszym zejściem z gór sprawdza, czy wszystko jest tak jak być powinno. Nie wiem, Janusz, jakie uczucia towarzyszą Tobie przy zamykaniu drzwi Twojego domu, ale czyniąc to tak często, nie możesz przecież zauważyć tego co, Mirze i mnie może zdarzyć się tylko na Parchowatce, bo jesteśmy tu tylko dwa razy w roku i dwa razy do roku żegnamy się z Womirówka być może na zawsze. Przed nami jest przecież tyle kilometrów do przejechania. Nie wiem, o czym myśli moja żona schodząc do Łomnicy, ale ja zawsze zastanawiam się, czy aby nie czynię tego po raz ostatni. Przyznaję, że pomaga mi to w spojrzenie na życie z właściwej perspektywy, perspektywy mojej nieśmiertelnej duszy, a wtedy widzę jak na dłoni, jak kruche jest ludzkie życie i jak bardzo w każdej chwili naszego życia powinniśmy być gotowi na śmierć.

Kraków, 09.09.1999

Idę drogą nad Wisłą wracając od salezjanów do mojej siostry. Wszyscy, z którymi chciałem się spotkać, są jeszcze na wakacjach. Wieczorem będę u dyrektora festiwalu ks. Jacka Ryłki i wszystko omówimy do końca. Może rzeczywiście żądam zbyt wiele, mamy przecież przed sobą tak wiele czasu na zrealizowanie Pasji 2000 . Patrzę na Wawel i aż do bólu odczuwam wszystkie moje lęki rzucane zawsze podczas moich spacerów na tę drogę. Ileż to już lat mojej pracy dla tej tak mało znanej w Krakowie Sceny Salezjańskiej? W zeszycie nie zapisuję już nic, w zupełności wystarcza mi mój mózg i moja pamięć. Na końcu drogi jak zwykle spotkam penerów i dam im na wino z pobliskiego sklepu. Nie wiem, nawet czy oni mnie znają z widzenia, bo od zawsze są na rauszu. Nie zaczepiają mnie nigdy, mówią tylko grzecznie: dzień dobry i spokojnie wracają do swoich butelek. W Womirówce Wiesiu któregoś poranka opowiedział mi o gdańskich penerach, o ich solidarności, wzajemnej pomocy i pewności, że wśród takich jak oni nigdy nie będą samotni. To niewiarygodne, ale to właśnie od nich, pogardzanych przez cały otaczający ich świat powinniśmy się uczyć podstawowych uczuć. Twardniejemy z każdym nowym dniem, stajemy się chamscy i gruboskórni, myśląc wyłącznie o sobie i pieniądzach. Boże, ku czemu my, ludzie idziemy?

Częstochowa, 10.09.1999

Siedzę w małej, częstochowskiej knajpce razem z Jarkiem i popijam zielone piwo. Rozmawiamy szczerze. Słucham go uważnie, ale daję się unieść ochrypłemu głosowi barmanki tłumaczącej coś zamawiającemu. Słów rozróżnić nie mogę, ale tembr jej głosu jest w tej chwili dla mnie najwspanialszą muzyką. Za chwilę wrócę do domu. Mama pewnie czeka z obiadem przerażona tak długą moją nieobecnością. Jutro wyjeżdżamy z Mirą do Poznania. Nie zdążę już odwiedzić pana Staszka, ale on to na pewno zrozumie. Jarek jest moim jedynym przyjacielem z dziecinnych lat, z którym dalej utrzymuję kontakty i który pomógł mi już w tak wielu sytuacjach, że aż wstyd się przyznać. No cóż, nie każdy człowiek jest tak silny psychicznie jak on. Być może przyjaźnimy się wyłącznie dlatego, że oboje jesteśmy strzelcami. Sam nie wiem dlaczego, ale w jego obecności zawsze mogę odzyskać tak potrzebny mi czasami spokój. Mama przeczytała List-Dziennik , ale boję się, że naprawdę nic z niego nie zrozumiała, bo nigdy nie będzie umiała spojrzeć na mnie inaczej, niż jak na swojego, jedynego, ukochanego syna, któremu zawsze w życiu powinno być dobrze. Powoli dopijam zielone piwo, szukam jeszcze wzrokiem tej niepowtarzalnej barmanki, ale Jarek wie doskonale, że już dawno powinienem być na obiedzie i ponagla mnie do wyjścia. Idę ulicą mojego dzieciństwa, ale nie ma już na niej ogrodów, w których szukaliśmy razem z Jarkiem skarbów, a wszyscy moi znajomi, którym kłaniam się uprzejmie, wydają mi się być jeszcze większymi starcami niż ja. Nikt na świecie nie gotuje tak dobrego rosołu jak mama i nikt na świecie nigdy już na mnie nie będzie czekał tak, jak moja, kochana mama, dlaczego więc zawsze się spóźniam? Powinienem iść do cioci, ale dzisiaj na to naprawdę nie mam sił.

Poznań 11.09.1999

Wokół upał nie do zniesienia. Leżę w pokoju wujka Okszy przykryty tylko cienkim prześcieradłem i czytam List-Dziennik zapisany w moich myślach. Nie zmieniło się w nim nic. Zupełnie nie umiem sobie tego wytłumaczyć, w każdej chwili mogę wrócić do tych tak dziwnie zapisywanych dni i zawsze wszystkie zdania są takie jak były. Może powinienem iść w Niemczech do psychiatry? Pomieszkamy sobie trochę w Poznaniu u mojej kochanej teściowej. Wiem, że tylko ona rozumie mnie poza moimi czynami i słowami. Nie powiedziała mi tego nigdy, ale przed kilku laty przez kilka sekund patrzyła bez słowa w moje oczy i po chwili rzekła tylko: Wojtuś, wszystko rozumiem . Teściowa ma już prawie dziewięćdziesiąt lat. Może powinienem rozmawiać tylko z ludźmi w jej wieku? Astor tłucze się niemiłosiernie szukając swojego miejsca. Przejeżdżające za oknem samochody nie pozwalają mi zasnąć, pewnie za mną jest zbyt wiele dni przecudownej, górskiej ciszy, wiem, Janusz, że nic trwać nie może wiecznie, ale czyż czasami nie trzeba marzyć. Na zakończenie pobytu naszych gości w Womirówce zrobiliśmy ognisko, na którym oprócz naszych przyjaciół byli również prawie wszyscy Wnękowie. Nie wiem ile dni w całości z całego życia zapamiętują inni ludzie, ale kiedy ja zamykam oczy, dostrzegam ich naprawdę niewiele, jednak nasze ostatnie w tym sezonie spotkanie z pewnością będę widział w chwili śmierci, kiedy jak to już raz widziałem wszystko co najważniejsze docierało do mnie w kilka sekund, które całym moim życiem być się zdawały. Mira, Hanka i Marysia Wleklińska śpiewały na trzy głosy tak dobrze, że wspaniała, zimna wódka przynoszona tak często przeze mnie z naszej piwnicy była jak nigdy dotąd słabsza od tego wszystkiego, co działo się wokół nas. Leszek grał, byś może po raz pierwszy w swoim życiu dla traw, ziemi i gór. Czuliśmy to wszyscy całym swoim jestestwem. Patrzyłem i słuchałem jak zaczarowany, aż do chwili, kiedy cały świat wokół mnie stał się tylko muzyką. Nigdy w życiu nie wziąłem żadnego narkotyku, a mimo to wszystko zawirowało zupełnie inaczej niż po alkoholu. Wreszcie przyszła ta chwila, na którą czekałem od zawsze, nasze panie zaczęły śpiewać po kolei solo, nie myśląc wcale o jakiejkolwiek rywalizacji pomiędzy sobą. One śpiewały, bo słów starczyć nie chciało na ich własną opowieść, one śpiewały, bo w tym miejscu i w tej chwili inaczej być nie mogło. Każdy wyśpiewany dźwięk był jak nigdy dotąd nie tylko czysty ale i nieskończenie prawdziwy.

Marysia przyjechała do nas po raz pierwszy i od razu stała się częścią naszego domu tak samo jak gipsowe aniołki przywożone i przybijane co roku przez Wiesia na stojącym w środku izby palu. To właśnie one wyznaczają lata naszych womirówkowych spotkań, byśmy przypadkiem o nich nie zapomnieli. Tu, w Poznaniu, spotkamy się za dni kilka z tą wspaniałą, operową przyjaciółką Miry i jeszcze raz porozmawiamy przy piwie i przeżyjemy w opowiadaniu nasze wspólne spędzone tam dni.

Przed dwoma laty przyjechała do Womirówki druga z operowych przyjaciółek Miry Sylwia Zwierzyńska. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru pod najpiękniejszym, nocnym niebem świata. Wyszliśmy na chwilę z chałupy, by popatrzeć na gwiazdy i Sylwia urzeczona tą właśnie jedną, jedyną chwilą zapytała mnie po cichu: Wojtku, czy mogę zaśpiewać "Halkę" . Do jej śpiewania włączyła się Mira. Ich głosy tak ucieszyły wszystkie drzewa, że zaczęły szumieć bardziej niż zazwyczaj. Hans Ehm, który przyjechał razem z nami na urlop słuchał tego wszystkiego może nawet bardziej niż ja urzeczony. Po chwili w śpiew włączył się chłopak Sylwii i ziemia zaczęła pulsować. Chciałem na zawsze zatrzymać tę chwilę, tak bardzo, że nawet śmierć przyjąłbym radośnie. Właśnie wtedy coś na dnie mojej duszy dało mi wreszcie moje miejsce w tym nieskończonym wszechświecie. Po raz pierwszy poczułem się jego częścią taką samą jak, wszystko co Bóg zechciał stworzyć i zrobiło mi się tak lekko na duszy. Moniuszko głosami śpiewających wszedł na zawsze w liście, drzewa i trawy tego najcudowniejszego miejsca. Nie chciałem wrócić do chałupy, bo wierzyłem, że po takim koncercie las zacznie śpiewać sam, ale usłyszałem tylko inny niż zazwyczaj szum pieszczonych wiatrem liści. Jeszcze nie jestem gotów pomyślałem i wróciłem w blask świec.

Poznań, 12.08.1999

Spacery już tak nie bolą. Minęło przecież tyle lat. Janusz, pamiętasz jeszcze, tak bardzo zagubionego Wojtka, jakim byłem w Poznaniu? Jechaliśmy razem taksówką, siedziałeś obok kierowcy spoglądając od czasu do czasu na wciśnięte moje zwłoki pomiędzy choreografa i jego chłopaka. Mówiliście wtedy o przyszłości, ale ja wiedziałem dokładnie, że dla mnie nie ma jej już. Chciałeś mi dać pięćset marek myśląc, że to jeszcze cokolwiek zmienić może, nie przyjąłem ich przerażony ilością alkoholu, na który one by wystarczyły, a nie powodowany moją dumą, o czym Ty pewnie pomyśleć musiałeś. Kiedy z niej wysiadłeś, siedzące obok mnie sępy otworzyły swoje ohydne dzioby karcąc mnie za tak nierozważny krok. Jak wiesz, wszystko zrozumiałem za późno, ale zrozumiałem. W Niemczech poznańskie chwile już nie wracają snem, ale tu, w tym pokoju zdarza się to jeszcze czasami i spać nie daje. Gdzieś na końcu mojego świata mieszka Mariola, jedna z niewielu uczciwych kobiet, jakie dane mi było spotkać i pewnie i ona czasami wspomina rozpacz swojego pianina i wszystkich mebli jej mieszkania. Każdy z nas, ludzi ma swoje miejsca, do których zapominając o bólu czasami wrócić musimy, by choć na chwilę stać się pełnym człowiekiem, by choć na chwilę zapomnieć teraźniejszość. Przejdź się kiedyś tym jednym, poznańskim deptakiem i spróbuj posłuchać porzuconych tam marzeń, a jeśli ich nie usłyszysz, idź w swoje miejsca, gdzie choć przez chwilę byłeś szczęśliwy z pewnością, że one też umieją mówić. Wiem dobrze, że jutro bądź pojutrze znowu siądziemy razem w jakiejś knajpce i przegadamy parę chwil.

Poznań 13.09.1999

Patrzę spokojnie na Marysię. Ogląda Cię swoimi inteligentnymi oczyma i zastanawiam się, ile kobiet przyglądało Ci się właśnie w ten sposób. Pewnie i Ty wiesz, o czym ona myśli właśnie w tej chwili, ale zdajesz się nie zauważać tego wcale. Rozmawiasz z Mirą trochę się usprawiedliwiając z Twojej nieobecności w Womirówce . Popijam powoli swoje piwo, nie chcąc nic utracić z tego, co dzieje się wokół mnie. Słyszę muzykę docierającą do nas z drugiej sali i szum nalewanej przez barmana wódki do wysmukłych kieliszków. Wszyscy wokół nas zdają się być szczęśliwi. Patrzę na Mirę. Siedem lat temu przyszła do choreografa w przepięknej sukience, bym zawsze wiedział, że nie przestała myśleć o mnie ani na chwilę. Odprowadziłem ją do tramwaju i resztką woli powstrzymałem się, by do niego nie wsiąść razem z nią. Boże, jak ja wtedy byłem rozdarty. Od tego wieczoru wiedziałem, że kiedyś, w przyszłości spotkam ją po raz drugi, ale przy całym moim niepotrzebnym gadulstwie nie zwierzyłem się z tego nawet Tobie. By trochę ochłonąć, kupiłem sobie w pobliskim sklepie setkę wódki, którą spożyłem jadąc windą pomiędzy czwartym a ósmym piętrem. Chłopak choreografa pomiędzy pierwszym a ósmym umiał wypić całe pół litra i jeszcze być trzeźwym, ale mnie to trochę alkoholu prawie zwaliło z nóg. Posiedziałem jeszcze przez parę chwil wśród kruków i wróciłem na Półwiejską. Na moście wiejący wiatr omal mnie nie wywrócił. W sklepie na rogu kupiłem za ostatnie pieniądze siatkę piw. Spożywałem je leżąc w łóżku. Sen jak zwykle przyjść nie chciał, a każde zamknięcie oczu przywoływało Mirę w tej przepięknej sukience. Myślałem wtedy tylko o tych dniach, które będą musiał jeszcze przeżyć w Poznaniu i o dniu, w którym będę musiał skrzywdzić Mariolkę. Piw jak zwykle było za mało, bym znaleźć mógł moje ukojenie. O północy, przyszedł mój przyjaciel kac malując wszystko wokół mnie gorzej niż moja wyobraźnia. Popatrzyłem na Matkę Boską wiszącą na ślubnym łożem dziadków Marioli, w którym spałem sam od tak wielu tygodni i poprosiłem ją oczyma o wybaczenie grzechów mnie, pijakowi. Minęła godzina i przez mój półsen przebiło się ostre dzwonienie do drzwi. Otworzyłem je, dowlekając się do nich ledwo. Dwóch penerów trzymało w swoich dłoniach najtańsze wina. Oniemiałem. Siedliśmy przy stole. Otworzyłem wszystkie wina i wyjąłem kryształowe kieliszki z babcinego kredensu. Nie pamiętam ile wypiłem, nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. Rano obejrzałem mieszkanie najspokojniej jak umiałem. Nie było mojego aparatu fotograficznego, radia i metalowej latarki, którą sprezentowała mi Mira. Jak to dobrze, że moi jedyni, poznańscy przyjaciele ukradli tylko moje rzeczy pomyślałem. Znowu ktoś jak oszalały zaczął dzwonić do drzwi, otwierając je wiedziałem dokładnie, kogo za nimi zobaczę i nie pomyliłem się jak zwykle. Te same, umęczone twarze i te same wina w tych samych rękach. Znowu siedliśmy przy stole, znowu wyjąłem babcine kieliszki, napełniłem je i zacząłem grać na pianinie to wszystko, czego im powiedzieć nie chciałem. Moi jedyni, poznańscy przyjaciele wysłuchali mojej kacowo-muzycznej opowieści w ciszy na jaką ich stan pozwolić nie mógł im nigdy. Kiedy ostatni, najsmutniejszy i najcichszy dźwięk wybrzmiał do końca usłyszałem z dali wypowiadane słowa: o co ci chodzi, przynieśliśmy wina, a mogliśmy je przecież wypić na ławce, w parku... o co ci chodzi, jeśli nie przestaniesz pić za kilka miesięcy będziesz postępował tak samo jak my. Chciałem im powiedzieć, że wolałbym sobie odebrać życie, niż okradać przyjaciół, ale tylko nalałem sobie podwójną porcję wina i w jednym momencie dla nich i dla mnie wszystko stało się jasne, bo dokładnie wiedzieliśmy, że nikt z nas nie jest ani dobry, ani zły, a skoro tak jest w istocie, to nie powinniśmy oceniać się nawzajem, ani czynić sobie wzajemnych wyrzutów. Nalałem znowu wina, ale tym razem wszyscy otrzymali takie same porcje. Wypity powoli kieliszek przywrócił mi na tyle jasność myślenia, że głośno zapytałem: co dalej i usłyszałem to co powinienem był usłyszeć: jak to co dalej, przepijemy razem wszystkie pieniądze, które dostaliśmy w lombardzie za wyniesione z tego mieszkania twoje rzeczy i poczułem się lepiej. Wina było tak wiele, że zaczęło ono wpływać nie tylko w moje żyły, ale i w smutek pianina, pokoi, kuchni i nie do końca wyremontowanej łazienki. O dziwo, tego dnia film jakoś zerwać mi się nie chciał, choć pragnąłem tego tak bardzo. Zacząłem chodzić po tym pokoleniowym mieszkaniu jeszcze w obecności moich gości poszukując miejsc, które w przyszłości będę musiał zachować w swojej pamięci, ale i tym razem znaleźć ich nie mogłem. Znowu patrzę na niespełnione oczy Marysi i wiem, że właśnie to niespełnienie jest wyjątkową siłą tej niepowtarzalnej kobiety. Poproszę ją za chwilę do tańca, by choć trochę uszczknąć jej wielkiej, kobiecej mądrości. Mira zna mnie na tyle, że zazdrosna może być już tylko o moje odejścia w alkoholiczne ogrody, w których rozmawiać chcę wyłącznie z sobą samym. Patrzę na Ciebie i myślę o tym, choć nie chcę, co tu, dzisiaj przeżyć jeszcze będziesz musiał. Pewnie bar obok mnie znowu stanie się jeszcze większy niż go widzę w tej właśnie chwili i pewnie Mira, jak zwykle zrozumie to wcześniej niż wszyscy dookoła nie wyłączając Ciebie i pewnie taksówka, tylko mój i wasz spokój wyznaczyć będzie mogła. Powiem Ci tylko, że każdy z nas ludzi, powtarzam ludzi, musi nieść niezależnie od swoich win coś, co jest dziedzictwem jabłka i właśnie to czyni z nas to, czym jesteśmy w istocie. Przed wiekami umieliśmy dostrzegać swój czas życia i swój czas śmierci, dzisiaj, w wieku ucieczki narodów do lepszych miejsc jest to nam w sumie obojętne. Moja ojczyzna jest tam gdzie są pieniądze, a nie Bóg zaczęło myśleć tak wielu z nas. Idziesz po następne drinki, pójdę z Tobą, by wypić to, czego zauważyć nie może moja, ukochana żona. Szum nalewanej do wysmukłych kieliszków wódki jest mi na tyle bliski, że słuchanie go już wystarczyć mi nie może. Kulturalnie zostawiasz w tyle tych wszystkich przepychających się nowobogackich chamów, których włączyć do swojej kolejki Wróblewski nie zdążył. Może na jednym z krzeseł siedzę i ja rozstrzeliwany wyłącznie tym czego moja krew potrzebuje w tej właśnie chwili najwięcej. Dni wojny i nasze polskie kompleksy zawsze zmuszały mnie do osobistych pytań, których nigdy nie zrozumie pan Andrzej Szczypiorski. Wymieniam jego nazwisko powodowany wyłącznie pewnością, że List-Dziennik będzie wydany także na Zachodzie, co pozwoli Niemcom wreszcie zrozumieć, jak bardzo jest zafałszowany ogląd mojego narodu proponowany im przez tego pana. Jak głupiec dałem się ponieść nerwom, bo dzisiaj w Polsce usuwa się w cień Krasińskiego, Mickiewicza, Norwida i Słowackiego, by zrobić miejsce dla takich jak autor Z notatnika stanu rzeczy . Nie pamiętam już kiedy stałem w tak długiej kolejce. W jednej chwili wszystkim biesiadującym zachciało się spędzić kilka minut w zaciszu toalety. Elegancko ubrana babcia klozetowa uśmiecha się uprzejmie kasując opłaty. Wszyscy oczekujący rozmawiają ubawieni sytuacją, w której pewnie tak jak ja znaleźli się po raz pierwszy. Wracam po dwudziestominutowym oczekiwaniu do naszego stolika. Mira przygląda mi się uważnie, wiem co to oznacza. Wracamy do domu. Odprowadzasz nas na postój taksówek. Zupełnie nie wiem, kiedy spotkamy się znowu i czy zapamiętam to wszystko, co powiedziałeś mi przy barze.

Poznań, 15,11,1999

Czuję się gorzej niż prostytutka. Dokładnie wiem, że List-Dziennik powinien ukazać się po mojej śmierci, a jednak jak ostatni osioł idę w zupełnie innym kierunku. Nie chcę sprzedać co prawda jak Faust swojej duszy znającemu ludzkie słabości diabłowi, ale i tak to co chcę zrobić, może obrzydzić mi dni, które pozostały mi jeszcze. Przy wszystkich swoich słabościach zachowałem przecież tę najistotniejszą odrobinę uczciwości i zawsze bez zachwytów spojrzeć będę umiał na samego siebie. List-Dziennnik to nie tylko ja i moje myśli, ale i moja opowieść o spotkanych na mojej drodze ludziach mających prawo do własnego spokoju, który moje pisanie za kilka miesięcy zburzyć może. Na pierwszym wydaniu książki jak dobrze, Janusz, wiesz, nie zarobię nawet na pokrycie poniesionych kosztów i jak to zawsze bywało i ten następny mój kaprys znowu będzie finansować Mira, przy cichej zgodzie tych wszystkich, którzy pomóc mi powinni. W tym co już napisałem, z całą pewnością jest ogromna cześć prawdy o człowieku z marginesu, alkoholicznego marginesu, jakby pewnie powiedział o mnie mój ojciec. Nie odziedziczyłem po nim nic poza moimi oczyma i na moje nieszczęście wrażliwością, a także częścią jego nieprawdopodobnej uczciwości wspominanej do dzisiaj przez przyjaciół ojca. Częstochowki teatr nie był wyremontowany do końca, ale dziennikarskie sępy położyły już na mnie na tyle swoje szpony, by ten, który znał mojego tatę z czasów, w których na obecność nie pozwoliła mi moja data urodzenia, przyszedł do mnie z zamiarem opowieści o granicach, których przekroczyć nie powinienem. Wszedł do mojego gabinetu, w którym najchętniej siedziałem na koszu od śmieci, pełen nienawiści do syna jego przyjaciela i patrząc na mnie i na to miejsce, w które wcisnęła mnie polska historia, zapomniał o tych wszystkich lekcjach, których chciał mi udzielić. Dojść do mnie mógł tylko obijając się o ubrudzonych wapnem robotników remontujących teatr. Przedstawił się i zaczął swoją opowieść. Mówił wiele o swojej przyjaźni z moim ojcem, którego kilkakrotnie nazwał człowiekiem nieskończenie uczciwym, a kiedy zawiesił głos w oczekiwaniu na moją spowiedź, nie zobaczyłem w jego oczach spojrzenia mojego taty, które właśnie w tej chwili pojawić się powinno, nie zobaczyłem w nich mocy uczciwości, o której mój gość poważył się mówić i zaproponowałem mu pracę w moim teatrze. Zgłupiał do końca, bo w jednej chwili zrozumiał, że jest o wiele bardziej ubrudzony systemem, w którym żył o wiele dłużej niż ja i zapominał o tym wszystkim, co powinien był mi jeszcze powiedzieć. Mowa przyjaciela mojego ojca pękła w miejscu, o którym on nigdy wcześniej pomyśleć nie mógł. Przyszedł, by powiedzieć mi, jak żyć powinienem, wyszedł rozumiejąc, że prawda przez niego niesiona upoważniać go nie może do oskarżania mnie, choćby wyłącznie dlatego, że w stalinowskich czasach byłem dzieciakiem. Nie wiem nawet, kochany ojcze, czy akceptujesz mnie takim jakim jestem i czy moje postępowanie nie zakłóca Twojego życia po tamtej, lepszej stronie. Proszę Cię więc, tato, przyjmuj mnie takim jakim jestem, albo wyproś u Pana Boga jedną, jedyną chwilę, od której mógłbym zacząć się zmieniać na miarę Twoich wymagań.

Poznań 17,09,1999

Nie będę już nazywał tego co piszę pisaniną, bo nie chcę ubliżać temu, co ma naprawdę wartość. Cyganik w górach powiedział mi, że po napisaniu pierwszej książki zacznę pisać następną, ale ja myślę, że te następne książki będą pisać inni idąc drogą, którą dla wielu otworzy List-Dziennik . Tak samo jak powiedziałem sobie po premierze "Ostatniej taśmy Krappa" jesteś reżyserem , tak samo dzisiaj, tu, w Poznaniu, powiedziałem sobie jesteś pisarzem .

Samochód Miry,19.09.1999

Wyjechaliśmy z Poznania zaraz po śniadaniu. Przed nami kilkanaście godzin zmieniających się krajobrazów. Po raz pierwszy nie odczuwam strachu przed powrotem do Niemiec, bo wiem, że już w styczniu wrócę do Polski, tym razem prawie na cztery miesiące. W Altenkunstacie czeka na mnie przygotowanie wystawy fotograficznej i następnej premiery Tritonusa . Powinienem więc być szczęśliwy, a jednak tak często odwracam głowę patrząc na uciekającą za szybą Polskę, że Mira denerwować się zaczyna. Bełkot polskiego radia wkurza mnie tak niemiłosiernie, że włączam kupioną w poznańskiej księgarni muzycznej kasetę Czyżykiewicza. Ave usłyszałem po raz pierwszy w Womirówce w III programie. Nie wiem dlaczego ktoś pomógł temu wyjątkowo utalentowanemu poecie, bo przecież to co się teraz u nas lansuje może zadowolić tylko ucznia przyjaciółki Miry. W czasach, o których moi rodacy zapomnieli tak szybko, by być uczniem polskiej szkoły muzycznej, trzeba było przejść badanie słuchu muzycznego przeprowadzone przez nauczyciela. Mira Grądman przesłuchała nowo przyjmowanego ucznia i tylko ręce załamać mogła. Chłopiec przyszedł do niej ponownie za kilka dni wraz z ojcem, na którego marynarce błyszczały wojenne polskie i sowieckie ordery i podał swojej przyszłej nauczycielce zaświadczenie od laryngologa stwierdzające, że słyszy; by nie stracić pracy Mira przyjęła go na lekcje fortepianu. W takiej Polsce, Janusz, nasze pokolenie żyć musiało i w takiej Polsce nasze pokolenie tworzyło rzeczy niewyobrażalnie piękne. Mimo wszystko polscy komuniści powodowani kompleksami i być może jakąś niepojętą dla mnie surrealistyczną mądrością pozwalali na rozwój polskiej kultury. Patrząc dzisiaj na repertuar polskich teatrów, polskich kin i tytuły malarskich wystaw, zrozumieć można w jednej chwili, że w tamtych czasach zagrożona była wyłącznie wolność naszej myśli, a wolność polskiej kultury była w o wiele mniejszym stopniu ograniczona niż dzisiaj. Z cenzurą przecież zawsze jakoś można się było dogadać, a na brak pieniędzy na realizację spektakli teatralnych nikt nie mógł narzekać, nawet wtedy gdy po trzeciej generalnej zdejmowano je z afisza. Przeczytałem wszystkie zakazane książki, o których wiedziałem, że bez nich mój dalszy rozwój nie będzie możliwy i obejrzałem w konsulatach wiele zakazanych filmów. Wtedy każdy z nas mógł przecież wybierać pomiędzy drogą do kariery wspartej czerwoną legitymacją, a drogą ku spokojnemu sumieniu. Nawet dzisiaj nie umiem gardzić ideowymi komunistami, ale cóż mogę myśleć o tych wszystkich, którzy tak szybko zapomnieli o swojej partyjnej przeszłości przechodząc na inną stronę barykady. To właśnie oni są wyjątkowo niebezpieczni dla przyszłości Polski i to właśnie oni, o ile wcześniej nie zostaną wyeliminowani z politycznego życia, będą bezpośrednią przyczyną ostatniego jej upadku. Nie zrozumiem nigdy, jak mogliśmy pozwolić na przejęcie przez tych ludzi PRL-owskiej schedy, nie zrozumiem nigdy, dlaczego dopuściliśmy do tak wielkiego przez nich wpływu na polską telewizję, radio i prasę, ale zrozumieć już zdążyłem, że tacy jak ja nie mają najmniejszych szans na realizację spektakli na polskich, państwowych scenach. Radio Kraków nie wybaczy mi przecież nigdy mojej inscenizacji Hioba na Salezjańskiej Scenie. Dziennikarka tego radia, która zrobiła o naszym teatrze kilka reportaży, nie pojawiła się u nas już nigdy więcej, bo śmiałem rozpocząć Hioba K. Wojtyły sceną, w której Polki przerzucały przez mur paczkę dla zamkniętych w getcie Żydów, bo śmiałem, jak mi powiedziała po trzeciej generalnej, porównać przelaną krew żydowską z przelaną polską krwią w czasie II wojny światowej kończąc spektakl Powstaniem Warszawskim. Realizując to przedstawienie nawet przez chwilę nie pomyślałem, że pojawi się ktoś mogący tak paranoiczne odczytać te dwie sceny. Po krakowskiej premierze w świeckiej prasie ukazała się tylko jedna recenzja. Przeczytałem ją kilkakrotnie szukając słowa Jezus, ale nie znalazłem nawet słowa Mesjasz. Częstochowski spektakl tak samo inscenizowany szesnaście lat temu przyczynił się do wyrzucenia mnie z teatru, ale ówcześni recenzenci mimo wszystko odczytali Hioba w jego najważniejszej warstwie jako symbol męki Pana Jezusa, narodu polskiego i wszystkich uczciwych ludzi żyjących w tamtej i dzisiejszej, konkretnej rzeczywistości. Powiedz mi proszę, czy jeszcze kiedyś w mojej ojczyźnie będę mógł czuć się równie pewnie, jak w swoim niemieckim mieszkaniu.

Altenkunstadt, 20.09.1999

Jako dziecko najbardziej kochałem chwile powrotu z corocznych, dwumiesięcznych wakacji w Zarytem do naszego częstochowskiego mieszkania, bo wszystko co w nim się znajdowało, zdawało się być tak nowym i jeszcze nie do końca poznanym przeze mnie. Zaglądałem więc bez końca we wszystkie znane mnie tylko miejsca, by sprawdzić czy wszystko co w nich zobaczę, będzie dla mnie tak tajemnicze jak zeszłego roku. Nie pamiętam już po którym powrocie przestałem to odczuwać, ale dzisiaj tu, w Niemczech, ta chłopięca wrażliwość znowu wróciła do mnie. Dlaczego tak szybko przestajemy być szczęśliwymi dziećmi zgadzając się jak idioci na swoją dorosłość? W teatrze zrealizowałem tylko jedną bajkę, do której przyznawać nie powinienem się nigdy, bo dziecięca publiczność wyczuwając nieudolność aktorów i ich reżysera reagowała tak jak powinna, zawstydzając mnie ogromnie. Mógłbym Ci teraz napisać o tym, jak chciałem zrobić to przedstawienie i o tym, co z mojej przemyślanej jak zawsze inscenizacji mogły oglądać dzieci, ale to przecież ja jako reżyser odpowiadałem za wszystko podpisem na projektach scenografa i wyborem aktorów, tak samo jak kiedyś odpowiem przed Panem Bogiem za wszystkie moje czyny. Jeleniogórskie dzieci nie miały dla mnie litości, ale Pan Jezus być może znajdzie jej dla mnie choć odrobinę. Nadeszła pora bym mógł Ci wreszcie powiedzieć, czym najbardziej ujął mnie Bóg, w którego tak wierzę. Przeżyłem już prawie pięćdziesiąt lat, poznając tak wielu ludzi w poszukiwaniu ludzkiej dobroci, której pewnie znaleźć nigdy nie będę mógł, bo my, ludzie stojąc czasami nawet blisko niej zawsze jesteśmy ubrudzeni naszym egoizmem. Jezus oddając swoje życie za każdego z nas nie mógł znać tego jednego z najgorszych naszych uczuć i właśnie to odkrywam rokrocznie realizując Pasję . Widziałeś to przedstawienie w Poznaniu i powiedziałeś mi o nim tylko tyle, że po jego zakończeniu chciałeś, by trwało dalej. Ten spektakl widziały już tysiące ludzi, a mimo to nikt nie zrozumiał go tak, jak to Ty umiałeś to ująć w jednym zadaniu. Może kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym wszyscy pojmiemy, że dawanie innym tego co potrzebują, sprawia o wiele większą radość niż branie tego, czego my potrzebujemy. Tacy właśnie powinniśmy być my, katolicy wierzący w nieskończoną dobroć naszego Pasterza, powinniśmy być, powinniśmy być, powinniśmy być...

Altenkunstadt, 21.09.1999

Jakoś nikt dotąd poza wieloma, tak przyjaznymi mi salezjanami nie zauważył mojej codziennej walki z alkoholizmem, który zżera mnie od tak dawna. Powiedz mi, proszę, jaka jest różnica pomiędzy mną, a innymi nieuleczalnie chorymi. Już dawno zostaliśmy podzieleni przez lekarzy na alkoholików pijących i niepijących, co według mnie jest wyjątkowo niesprawiedliwe. Leczycie nas zabraniając wypicia odrobiny alkoholu zapominając, że nawet najzdrowszemu człowiekowi najlepiej smakuje wszystko, co jest zakazane. Nie wiem dlaczego nikt z Twoich zawodowych kolegów nie rozpoczął nigdy leczenia swoich, uzależnionych pacjentów od przyzwolenia na kontrolowane picie, bo tylko tak możemy wygrać tę wojnę, którą przecież nawet najsłabsi z nas prowadzą od chwili pierwszego wypijanego na kaca kieliszka. Leczony alkoholik musi wiedzieć, że wypite piwo, lampka wina czy kieliszek wódki, nie spowoduje nawrotu choroby, ale tego nie chce zrozumieć żaden z lekarzy nazywając nas nieuleczalnie chorymi. Przy żadnym stole alkoholik siadać nie powinien, bo w oczach biesiadników widzi tylko współczucie, a chwilami nawet pogardę. Każdy z przyzwoitych ludzi jest przekonany, że odrobina alkoholu wypita przez takiego jak ja, otworzy mi drzwi do nieznanych im światów i woli nie ryzykować, nie myśląc ani przez chwilę o tym, co jest we mnie, ale wyłącznie o konsekwencjach dla niego samego. Tak więc nikt nie pomaga nam w naszej samotnie prowadzonej przez nas wojnie, a litość, którą tak hojnie obdarzają nas nasi najbliżsi obrzydza nam nawet chwile alkoholicznego spokoju. To tylko Ty byłeś tym jedynym lekarzem, który zobaczył moje pijaństwo moimi oczyma i pewnie dlatego piszę do Ciebie ten mój tak długi list. Nie wiem jak myśleli o Tobie inni pacjenci, ale ja już dawno zrozumiałem, że lecząc ciało zawsze próbowałeś też wyleczyć duszę, co uczyniło Cię tak wyjątkowym lekarzem.

Altenkunstadt, 24.09.1999

Nic poza Listem-Dziennikiem nie zmusiłoby mnie do takich wyznań. Przyznaję, że z każdym napisanym w nim nowym dniem coraz bardziej prostuję swoje plecy i jak zawsze taka moja pozycja przeraża mnie najbardziej, bo właśnie w niej jest mi najtrudniej przyjąć nawet najsłabszy cios. Być może teraz wszystko potoczy się inaczej, ale żadnej pewności mieć nie powinienem. Jeszcze nie zadzwoniłeś, ale jak Cię znam, nastąpi to niebawem. Przyznaję, że byłoby mi bardzo trudno tu, w Niemczech, a może i nawet w Polsce żyć bez Twoich telefonów. Wiesz doskonale, że świat w którym żyję nie ma prawie nic wspólnego z tym, co dzieje się wokół mnie, czego konsekwencją musi być moja bezbronność wobec łobuzów ostatnio wchodzących tak brutalnie w moją codzienność. Twoje telefoniczne nauki uczyniły mnie o wiele mocniejszym, niż mogłem przypuszczać, bo z nimi otrzymałem również od Ciebie przyjaźń, jaką spotkać mogło tylko niewielu. W każdym moim przeżytym dniu zawsze odczuwałem obecność Jezusa, ale jako człowiek potrzebowałem też zawsze ludzkiej, bezinteresownej przyjaźni. Moi polscy przyjaciele nie mają zielonego pojęcia, co to znaczy być emigrantem i pewnie dlatego dzwonią do mnie tak rzadko, a na listy w pogoni za pieniędzmi koniecznymi im do przetrwania pewnie nie mają czasu. To Ty wypełniłeś tą tak bolesną dla mnie lukę i będę prosił Boga, by Ciebie również wsparł w czarnych chwilach, które nikogo z nas przecież ominąć nie mogą.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS