Znaki - Łukasz Kołak


 

 

 

 

 

 

 


Znaki

Rok temu ukułem określenie: "polski Dżekson". To taki odpowiednik terminu "leming", czyli osoby nie mającej pojęcia o otaczającej jej rzeczywistości, wiedzę o świecie czerpiącą z wiodących mediów i zadowolonej z kondycji naszego państwa. Tak jak nieżyjący już "król popu", "polski Dżekson" żyje w stworzonym matrixie - "Neverlandzie" i czuje się w nim wyśmienicie. I nie jest tylko tak, że ten matrix zaserwowały mu wyłącznie zakłamane media. On sam nie chce poznać prawdy, nie chce podjąć wysiłku intelektualnego, jest zadowolony z tego co ma. "Żyją sobie niebożęta (tzn. Dżeksony) w swoim Neverlandzie i o bożym świecie nie wiedzą. Państwo prawa - tak: a to Polska właśnie . W sprawie Olewnika giną ludzie i dokumenty. Polski Dżekson dalej upiera się, że żyje w państwie prawa. Sąd i prokuratura chroni satanistę obrażającego Kościół - a jakże, państwo prawa. Służby specjalne zamykają dziennikarza zajmującego się sprawą mordu na ks. Popiełuszce i zabierają mu dokumenty w tej sprawie - państwo prawa. Itd. Itp.

Ale polski Jackson nie zajmuje sobie głowy takimi sprawami. Może nawet nie ma o nich zielonego pojęcia. Nie kojarzy nawet dlaczego jego dzieci wyjeżdżają z ojczyzny, nie widząc dla siebie tu przyszłości. Bo skoro nic się nie opłaca, skoro Polska nie ma mieć przemysłu, własnego handlu, tylko żyć z wyimaginowanej turystyki, to zostaje im tylko praca w zagranicznej korporacji, gdzie poddani zabiegom prania mózgu przez współczesnych komisarzy politycznych, czyli menedżerów, będą pracować kilkanaście godzin na dobę aby dać firmie jak najwięcej. Życie rodzinne zastąpi romans z koleżanką z pracy i bilans wyjdzie na zero ".

Tymi słowami pastwiłem się wówczas nad Dżeksonami. Dziś mógłbym tylko dodać, że tych Dżeksonów jest ponad 8 milionów i stanowią elektorat Bronisława K. A co za tym idzie (zakładając, że wybory nie zostały sfałszowane) rządzą Polską, lub raczej tym co z niej pozostało. Mówiąc bez ogródek - jest ich więcej niż tych Polaków, których śmiało i bez oporów można nazwać Narodem ("We, the People!").

Znakiem firmowym tej polskojęzycznej masy stał się dziś Janusz Palikot ze sztucznym pistoletem, gumowym fiutem i plugawym jęzorem. Jest wyrazicielem ich pragnień, uosobieniem człowieka sukcesu, idolem i arbitrem elegancji. Tymczasem słychać głosy potępienia, postulaty odsunięcia Palikota od wizji i fonii, ukarania itd. Nawet w samej Platformie niektórzy udają, że chcą Palikota "ukarać". Stanowczo protestuję!

Wolę Palikota od Gowina! Dlaczego? To proste. Gowin jest potrzebny PO aby uwiarygodniać ją swym pseudointelektualizmem. Aby robić mądre miny do złej gry a w zasadzie kreciej roboty. Palikot to zerwana maska Platformy i zastępów popierającej jej masy Dżeksonów. Każdy, kogo rodzice nauczyli choć podstaw kultury, to dostrzeże. Wszak te 8 milionów (z ogonkiem), które poparły Bronisława K. a de facto Palikota, to rzeczywiście więcej niż elektorat Kaczyńskiego. Ale nie wiemy jakie preferencje kulturowe ma "milcząca większość", czyli ci którzy nie głosują. To spośród nich trzeba rekrutować przyszłych potencjalnych wyborców obozu niepodległościowego. Dlatego powinni być kłuci chamstwem i ordynarnością Palikota dzień i noc. Rządy platformesrkiego Frontu Jedności Narodu powinny mieć właśnie niewydarzoną gębę posła z Lublina. Aby każdy wiedział z kim i z czym ma do czynienia. Janusz Palikot powinien pozostać liderem PO. Mało tego powinien również reprezentować Polszę na zewnątrz, robić obciach drużynie Tuska za granicą. Dałby radę - w końcu ma do pomocy Niesiołowskiego i Kutza.

Tymczasem naszym ("We the People!") znakiem rozpoznawczym pozostaje dziś Krzyż Prezydencki stojący (jeszcze) przed Pałacem. Krzyż nad którym zbierają się czarne chmury. Dżeksony nie chcą tego krzyża. Kłuje ich w oczy. Powoduje wyrzuty sumienia. Dżekson, nie rozumiejąc czym są wyrzuty sumienia, nie chcąc odrzucić grzechu i naprawić wyrządzoną szkodę, wynikającą z jego błędu, ucieka w agresję. Atakuje Tego, który samą swoją obecnością, przypomina mu o grzechu. Stąd taka zapiekłość Dżeksonów w chęci usunięcia tego Krzyża spod Pałacu. Niektórzy z nich nazywają się nawet katolikami i deklarują chodzenie do Kościoła. Ale tak naprawdę to w tym Kościele wybierają sobie tylko to, co im pasuje. To co zbyt uwiera, jest odrzucane. A najważniejsza w Kościele i wierze dla Dżeksona to. impreza komunijna. Dla takiego kogoś Krzyż Prezydencki to obciach. Tak mu to wytłumaczył ksiądz "w podkoszulku" Sowa, lider nowej odmiany Księży Patriotów. Tak wmówił mu to Ryszard Kalisz, dbający o szacunek wobec niewierzących, których ten Krzyż rzekomo mógłby "obrazić". Pan Kalisz jako minister i poseł nie dbał o szacunek wobec rodziny Krzysztofa Olewnika, ale z wielką troską dba o szacunek wobec, dajmy na to, zboczeńców, zwanych dziś dla niepoznaki gejami, którzy lubią poparadować sobie od czasu do czasu w stolicy.

Ale Dżeksony i ich irracjonalna niechęć do Krzyża to jedno. A plany Frontu Jedności Narodu i Bronisława K. wobec Krzyża to drugie. A te wydają się proste. Gdyby Bronisław K. chciał pijarowsko wygrać sprawę Krzyża, to pozwoliłby mu trwać w miejscu, w którym go postawiono. "Patrzcie jaki jestem! Pomimo słów niewybrednej krytyki, pozwalam zwolennikom PiS - u zbierać się pod Pałacem, aby palili znicze!" - mógłby wykrzykiwać na prawo i lewo. Wszak Donald Tusk powiedział, że "katastrofa" smoleńska to największa tragedia Polski po 1945 r. Jeśli to prawda, to czyż ofiary nie powinny być szczególnie uhonorowane? Jednak strach przed tym znakiem i wyrzuty sumienia są silniejsze. Albo.

Bronisław K. razem ze swoim błaznem dworskim Palikotem, usiłował nie raz podczas kampanii wyborczej sprowokować swego konkurenta i jego zaplecze do jakiejś ostrej reakcji. Wtedy to się nie powiodło. Jarosław Kaczyński i jego sztab zachowali do końca zimną krew wobec bezpardonowych ataków S(r)alonu. Ale teraz kampania się skończyła. Czas ostatecznego "dorżnięcia watahy" zbliża się. Okazją do niego może być właśnie.usunięcie Krzyża sprzed Pałacu. Być może ciemnogrodzianie w końcu się ruszą i zrobią dym, dzięki któremu oświecony Bronisław K. i jego świnktank będzie mógł pokazać światu jacy to podli, nikczemni i niebezpieczni ludzie. I zrobić z nimi porządek. Nie chcę, broń Boże, zniechęcać ludzi do obrony Krzyża Prezydenckiego, wręcz przeciwnie, ale musimy zdawać sobie sprawę z zagrożenia prowokacją. Jeśli już "robić dym" to porządnie! I skutecznie!

Niestety doświadczenia z przeszłości, związane z Krzyżem na Żwirowisku pokazują, że tej batalii nie wygramy. Platforma ma w swoich szeregach Jerzego Buzka, "premiera wszechczasów", który skwapliwie wykonał wolę Tych, którym tamten Krzyż przeszkadzał. Więc na pewno sięgną do tych doświadczeń. Wiele zależy też od hierarchii kościelnej, ale."koń jaki jest każdy widzi".

Łukasz Kołak
Blog autora

13.07.2010r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet