MGŁA NAD KATASTROFĄ - Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski  

 

 

 

 

 

 


MGŁA NAD KATASTROFĄ

Od tragedii w Smoleńsku mija 40 dni, a Polacy wciąż nie mają wiedzy o jej przyczynach. Śledztwo nie wykluczyło nawet hipotezy o zamachu. Rząd ukrywa zdjęcia satelitarne, które otrzymał z USA, oraz zapisy kontrwywiadu dotyczące lotu.

Zginął prezydent i elita narodu, a niezawisła polska prokuratura praktycznie nic nie wie. Minister Witold Waszczykowski z BBN już dwa tygodnie temu powiedział "Gazecie Polskiej", że powinniśmy przynajmniej mieć informacje, co się nie stało - że nie uderzył piorun, rakieta, nie wybuchła bomba. Mijają kolejne tygodnie, a my wciąż nic nie wiemy.

Nadal nie ustalono, skąd pochodziły strzały, jakie słychać na krążącym w internecie filmie, zarejestrowanym przez Rosjanina, który znalazł się na miejscu katastrofy zaraz po tragedii. Jak ustaliliśmy, nie były to odgłosy wystrzałów z broni BOR-owców ani detonacje dodatkowej amunicji, którą posiadali.

- Wszystkie siedem sztuk broni i pełne magazynki, jakie mieli przy sobie, zostały odnalezione. Dwoje, w tym Agnieszka Pogródka-Więcławek, nie miało w ogóle broni - mówi nam jeden z pracowników Biura.

Rosyjscy milicjanci też zaprzeczyli, że to oni strzelali, ale potwierdzili, że także słyszeli strzały, o czym poinformowało Radio Zet, powołując się na przecieki z prokuratury wojskowej. Nie tylko nie wiadomo, skąd pochodziły odgłosy wystrzałów, ale prokuratura od kilku tygodni odmawia odpowiedzi na pytania dotyczące ww. filmu, mimo iż potwierdziła, że jest autentyczny.

Rosjanie zabronili BOR mieć broń

Nieprawdą jest również, według naszego informatora, że funkcjonariusze, którzy pilnowali ciała prezydenta Kaczyńskiego, strzelali czy odbezpieczyli broń.

- Nie mogli tego zrobić, bo byli bez broni. Dzień przed wylotem do Smoleńska Rosjanie cofnęli nam zgodę, by nasi ludzie, którzy mieli zabezpieczać wizytę prezydenckiej delegacji, zabrali ze sobą broń. Nasi funkcjonariusze czekali kilka godzin przy ciele pana prezydenta, aż do czasu przyjazdu premiera Tuska, który wylądował w Witebsku na Białorusi i stamtąd 130 km jechał do Smoleńska - mówi pracownik Biura.

Po tragedii BOR-owcy, którzy byli na lotnisku, natychmiast zjawili się na miejscu, zabezpieczyli - jak twierdzi nasze źródło - trzy ciała, m.in. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - To, że Rosjanie nie zabrali ciała prezydenta, było możliwe także dzięki polskiemu konsulowi - mówi nasz rozmówca.

- Nasi funkcjonariusze zrobili wtedy na miejscu dużo zdjęć aparatem fotograficznym i telefonami komórkowymi, pokazywali je nawet mediom. One mogą być dowodem w śledztwie - mówi nasz informator.

- Odtworzenie przez rosyjskich ekspertów (symulacja) ostatnich minut lotu prezydenckiego tupolewa nie przyniosło wyjaśnienia kluczowej kwestii, co spowodowało katastrofę - podkreślił Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i przedstawiciel Polski akredytowany przy Międzynarodowej Komisji Lotniczej w Moskwie. Prokurator generalny Andrzej Seremet wykluczył kilka dni temu zamach bronią konwencjonalną, dopuszczając tym samym możliwość ataku bronią niekonwencjonalną. A więc na przykład eksplozję bomby paliwowo-powietrznej [o tej hipotezie pisała tydzień temu "Gazeta Polska"]. Nie zlecono także, według naszych informacji, fizyko-chemicznych badań śladowych, zmian powierzchni szczątków rządowego Tu-154 i ubrań oraz przedmiotów z samolotu w zakresie spektrometrii, spektrografii oraz zmian strukturalnych szczątków wraku, które pozwoliłyby stwierdzić, czy w prezydenckim Tu-154 doszło do eksplozji. Nic dziwnego, skoro Rosjanie zaraz po tragedii wykluczyli, bez żadnego uzasadnienia, wybuch na pokładzie samolotu . Jednak zamach jest - jak stwierdził podczas konferencji prasowej prokurator Seremet - jedną z rozpatrywanych hipotez.

Nadal nie została wykluczona wzbudzająca najwięcej emocji hipoteza o zamachu, natomiast do Moskwy udaje się polski psycholog, który na podstawie zarejestrowanych rozmów w kokpicie ma ocenić poziom stresu polskich pilotów przed tragedią. Rosyjska komisja i podporządkowani jej polscy specjaliści oraz zależni od niej polscy prokuratorzy rozpatrują kolejny raz winę polskich pilotów, nie zajmując się kwestią podejrzanego rozczłonkowania Tu-154 na drobne kawałki ani winą kontrolerów wieży lotniska w Smoleńsku czy zweryfikowaniem hipotezy o fałszywych radiolatarniach, które mogły mylnie naprowadzić polski samolot w dolinę przed lotniskiem. Polski rząd wydaje się zachwycony "postępami" rosyjskiego śledztwa. Także polskie media publikują "newsy", które zamiast dociekać prawdy, dociskać rząd, mieszają ludziom w głowach.

Zaniedbanie czy zacieranie śladów?

Nie zbadano m.in. przedmiotów pochodzących z kabiny pasażerskiej. Rosjanie wymuszali na rodzinach ofiar, by wyrazili zgodę na spalenie odzieży ofiar, m.in. Zbigniewa Wassermanna, Przemysława Gosiewskiego, Stefana Melaka, podsuwając rodzinom do podpisu upoważnienia na piśmie. Polski rząd nie zapewnił rodzinom ofiar żadnej pomocy prawnej. Tymczasem Rosjanie oficjalnie niszczyli dowody w śledztwie, bez sprzeciwu polskiej prokuratury.

Niedługo po katastrofie pojawiła się informacja, że Rosjanie muszą zebrać około metra podłoża, bo rzeczy osobiste ofiar powbijały się aż tak głęboko w ziemię. Jeśli przyczyną katastrofy byłby zamach, to sprawcy, aby zatrzeć ślady - jak twierdzą specjaliści od badań fizyko-chemicznych - usuną około metra ziemi, bo analiza chromatograficzna gruntu do głębokości 70-100 cm wykazałaby ślady wybuchu.

Wykazałyby to też sekcje zwłok. Jednak w Polsce ich nie przeprowadzono, a w Rosji odbyły się ledwie pobieżne oględziny. Ani prokuratorzy polscy, ani rodziny ofiar nie znają dotychczas wyników tych badań. Płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej powiedział, że nie można było zrobić sekcji ciał, które przywieziono do Polski, bo "nadal znajdowały się one pod rosyjską jurysdykcją"... Minister, szef Kancelarii Premiera, Tomasz Arabski, także przekonywał rodziny ofiar, że Rosjanie zabronili otwierać w Polsce trumny. W dokumentach, które otrzymały rodziny, było wpisane jako przyczyna zgonu: "mnogość obrażeń". Nie można umrzeć z powodu mnogości obrażeń. Zawsze jest bezpośrednia przyczyna śmierci. Jak powiedziała "Gazecie Polskiej" żona Przemysława Gosiewskiego (rozmowa z wdową po pośle w środowym wydaniu "Gazety Polskiej") zamierza ona wystąpić o ekshumację zwłok męża. Już teraz widać, że prędzej czy później prawdopodobnie dojdzie do ekshumacji także innych ciał ofiar.

Przy obecnym poziomie techniki wydaje się niemożliwe usunięcie wszystkich dowodów ewentualnego zamachu. Mogą to być np. nagrania z satelitów szpiegowskich (nie tylko obrazy, ale przede wszystkim zapisy z nasłuchu pasm komunikacyjnych), zawartość nośników pamięci z aparatów fotograficznych i telefonów, laptopów (jeśli nie zostały wykasowane). Być może istnieją też inne nieujawnione nagrania z miejsca katastrofy, łącznie z amatorskimi nagraniami z nasłuchu pasm lotniczych.

Gdyby prokuratura polska lub rosyjska komisja badająca przyczyny katastrofy wydały oficjalne oświadczenie, w którym zdecydowanie stwierdzałyby, że w samolocie nie wybuchła bomba (co nie jest trudne do wykrycia) i że rozkawałkowanie samolotu na drobne części nie jest przyczyną eksplozji, oraz szczegółowo uzasadniłaby taką opinię, wyciszyłoby to emocje. Rodzi się pytanie: brak jakich konkretnie informacji nie pozwala na wydanie takiego oświadczenia?

Prokuratura Generalna zamiast ogłaszać kolejne "rewelacje", np. o hipotezie zakłóceń urządzeń samolotu przez włączone telefony komórkowe, może jeszcze ujawnić, kto i jak blokuje ujawnienie prawdy, tym samym oczyścić się z współuczestnictwa w zacieraniu śladów. Potem będzie to już niemożliwe.

W odbiorze społecznym rząd nie chce ujawnić prawdy przed wyborami, żeby kandydat PO nie przegrał. Jeśli Bronisław Komorowski wygra wybory, Platforma "zaciemni" sprawę błędów w śledztwie. Albo w końcu kampanii ukaże się w wybranych mediach przeciek z rosyjskiej prokuratury, że były jednak naciski prezydenta lub kogoś z jego otoczenia na pilota oraz że pilot popełnił błąd. Platforma wyciągnie to w ostatnim okresie kampanii, żeby pogrążyć Jarosława Kaczyńskiego i żeby nie miał on szansy na obronę.

Cywilne przepisy, wojskowe śledztwo

Sprzeczności w śledztwie jest wiele. Także nieuzasadnione całkowite zdanie się i ślepe zaufanie polskiego rządu i polskiej prokuratury do strony rosyjskiej. Od początku śledztwa sprawę prowadzi prokuratura wojskowa. Zgodnie z kodeksem postępowania karnego, orzecznictwu sądów wojskowych podlegają przestępstwa określone w rozdziałach XXXIV-XLIV kk, każdy z tych artykułów zaczyna się od słów: Żołnierz, który... Dlaczego Prokuratura Generalna tuż po katastrofie przyjęła, że zawinił pilot, wszczynając śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania katastrofy?

Jako argument, że śledztwo będzie prowadziła strona rosyjska, podano konwencję chicagowską, dotyczącą samolotów cywilnych. Tymczasem w Polsce sprawą zajęła się prokuratura wojskowa.

Podjęcie śledztwa przez prokuraturę wojskową nastąpiło na skutek przyjęcia kierunku śledztwa - nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, tj. o czyn określony w art. 173 § 2 i § 4 kk. Gdyby wszczęto je w sprawie: "usunięcia przemocą konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej" lub "zamachu na życie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej" lub też "sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym" , wówczas kompetencja prokuratury wojskowej nie byłaby tak oczywista.

Warto podkreślić, że śledztwo to nadzoruje naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski, którego nominację na stopień generalski wstrzymywał kilkakrotnie prezydent Lech Kaczyński. Jak twierdzą nasi informatorzy, pułkownik bardzo liczy na awans za rządów Platformy Obywatelskiej.

Także szef BOR, gen. Marian Janicki, który jest odpowiedzialny za niezapewnienie bezpieczeństwa prezydenckiej delegacji, raczej nie darzył sympatią Lecha Kaczyńskiego, bo prezydent oraz BBN wstrzymywali przyznanie mu drugiej gwiazdki generalskiej, znając jego związki m.in. z Mieczysławem Wachowskim i niewyjaśnione sprawy dotyczące przetargów w BOR, gdy Janicki był szefem logistyki.

"Synchronizowanie" czarnych skrzynek

Premier Tusk nie tylko nie zwrócił się do Putina o przejęcie śledztwa przez komisję międzypaństwową, z udziałem przedstawicieli NATO (na pokładzie byli dowódcy wojsk Paktu). Polska zamiast żądać zwrotu własności Polski - dwóch czarnych skrzynek, na których badanie Rosjanie przecież mieli cały miesiąc, wysłała Rosjanom z powrotem tę trzecią, wraz z analizą, która według naszej wiedzy jest własnością Służby Kontrwywiadu Wojskowego (zawiera tajne dane kryptograficzne). Nie ma na to innego wytłumaczenia niż podejrzenie fałszowania zapisów skrzynek, "zsynchronizowania" danych z wszystkich trzech (bo trzecia polska skrzynka zawiera zapisy w znacznej części dublujące zapisy tych, które były już w rękach Rosjan). Swoją drogą, czy to możliwe, aby sztaby najwybitniejszych specjalistów dotąd nic nie zrozumiały z tego, co się w czarnych skrzynkach nagrało?

Dziwnym trafem zaginął też telefon satelitarny prezydenta.

Nie wiemy nadal, co wynika ze zdjęć satelitarnych, które, według oświadczenia Jacka Cichockiego, szefa rządowego kolegium ds. służb specjalnych, Polska otrzymała od Stanów Zjednoczonych. Nie wiemy, co wynika z monitorowania lotu Tu-154 przez polski kontrwywiad.

Rząd ukrywa przed obywatelami kluczowe informacje, nie mając ku temu żadnego uzasadnienia.

Wystarczyłby gest Putina

Znaki zapytania dotyczące katastrofy się mnożą. Jak potwierdziły badania w USA, system ostrzegawczy przed bliskością ziemi TAWS, w który wyposażony był rządowy tupolew, działał do końca sprawnie. Dlaczego więc piloci zaniżyli lot, jakby byli mylnie prowadzeni do lądowania na pasie, podczas gdy lecieli wprost na zbocze doliny?

Ślady próby poderwania samolotu przez dodanie ciągu świadczą , że samolot nie leciał prosto w ziemię, przez pewien czas poruszał się równolegle do jej powierzchni. Teren - jak dziś wiadomo - był podmokły i grząski, powinien więc odebrać znaczną część energii kinetycznej i mechanicznej, jaką miał samolot w chwili uderzenia. Część energii została też zużyta na ścinanie drzew. Tym bardziej dziwią skutki katastrofy.

- Warunki, w jakich prowadzone jest śledztwo po katastrofie 10 kwietnia, nie odpowiadają zachodnim standardom - zasugerował znany francuski ekspert ds. katastrof samolotowych Gerard Feldzer, który zajmował się m.in. katastrofami lotniczymi we Francji i w Belgii. Szef Muzeum Lotnictwa w Le Bourget koło Paryża (w rozmowie z korespondentem RMF FM) zaznaczył, że fakt, iż miejsce katastrofy nie zostało odpowiednio zabezpieczone, może przekreślić szanse na odkrycie przyczyn tragedii.

Zabezpieczenie miejsca katastrofy, zwrócenie się do państw NATO o stworzenie specjalnej komisji, uzupełnionej o obserwatorów - przedstawicieli rządu Polski, Rosji i innych krajów, uwiarygodniłoby Rosję na arenie międzynarodowej - że nie ma nic do ukrycia i wzmocniłoby w Polsce prorosyjskie sympatie. Do powołania takiej komisji wystarczający byłby gest Putina. Przeciwna decyzja daje podstawy do podejrzeń, że władze rosyjskie mają coś do ukrycia.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

***

NIE WYKLUCZAM EKSHUMACJI
rozmowa z Beatą Gosiewską

"Rosjanie przysłali do Polski ubrania zdjęte z ciał ofiar katastrofy brudne i mokre, w szczelnie zapakowanych workach. W siedzibie Żandarmerii Wojskowej dowiedziałam się, że muszą być one spalone ze względu na zagrożenie epidemiologiczne." Z Beatą Gosiewską, żoną Przemysława Gosiewskiego, rozmawia Dorota Kania ("Gazeta Polska").

Dlaczego zdecydowała się pani na powołanie swojego pełnomocnika z związku ze śledztwem w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu, w której zginął pani mąż?
Ponieważ jest to jedyna możliwość uzyskania dostępu do jakichkolwiek informacji i dokumentów. Poza doniesieniami medialnymi nikt nas jako rodziny nie informuje, co dzieje się w sprawie. Gdybym wierzyła, że rząd polski zrobi wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić, nie podejmowałabym żadnych działań. Tymczasem słyszę wypowiedzi polskiego premiera, z których wynika, że rząd nie będzie się mieszał do śledztwa, ponieważ uważa, że działania Rosjan są prawidłowe. Mimo że faktycznie pozostawiają wiele do życzenia, czego przykładem jest chociażby zabezpieczenie terenu katastrofy. Ja po prostu nie widzę ze strony rządu woli wyjaśnienia sprawy i dlatego zdecydowałam się na powołanie pełnomocnika. Dlatego też rozmawiam z dziennikarzami. Analizując doniesienia medialne i wydarzenia z ostatniego miesiąca, myślę, że było zbyt wiele zbiegów okoliczności, które skupiły się w jednym miejscu, czyli na smoleńskim lotnisku. Zwątpiłam w to, że ta władza doprowadzi do wyjaśnienia czegokolwiek w sprawie katastrofy. Teraz gdy minął pierwszy szok, widzę, jak to wszystko wygląda. Ta katastrofa obnażyła słabość państwa. Rządzący zajęli się bardzo sprawnie wchodzeniem do urzędów i wyborem nowych władz. Informowano w mediach, jak troszczą się o rodziny, a tak naprawdę to był wielki bałagan i dezinformacja. Liczyłam, że państwo wyjaśni przyczyny tej katastrofy, natomiast to, co widzę, to jakby próba ukrycia przed rodzinami prawdy.

Kto poinformował panią o tragedii?
O śmierci męża dowiedziałam się od znajomych - nikt mnie oficjalnie nie poinformował. Wszelkie informacje pochodziły z mediów. Później Kancelaria Sejmu zaoferowała pomoc w wypełnieniu wniosków o renty i zapomogi. Ponieważ nie prowadzę samochodu, jednorazowo udostępniono mi służbowe auto. Po dwóch dniach dowiedziałam się, że samochód będzie do mojej dyspozycji do dnia pogrzebu. Gdy zapytałam, czy mogą mi przydzielić kierowcę, który jeździł z moim mężem i którego znałam, pani dyrektor z Sejmu powiedziała do jednego z posłów: "znowu będą jeździć po zakupy".

Kto pojechał do Moskwy na identyfikację pani męża?
Do Moskwy poleciał wujek, brat matki męża. W Novotelu na miejscu zbiórki widać było, że nasze służby ignorują rodziny. Mojemu znajomemu dwie godziny zajęło oczekiwanie na odebranie od niego materiału do badania DNA. Ponieważ ludzie się denerwowali, pracownicy z ABW oświadczyli, że oni prowadzą śledztwo i są przygotowani na nerwy i powinni się uspokoić.
DNA potrzebne do identyfikacji pobrano od mamy męża, przekazaliśmy też osobiste przedmioty. Ponieważ w Moskwie był wujek, czyli dalsza rodzina, nie pobrano od niego materiału do badań. Ja będąc w Polsce, dowiedziałam się z mediów, że ciało męża zostało zidentyfikowane, tymczasem w Moskwie, zanim to nastąpiło, były spore problemy. Okazało się, że omyłkowo zidentyfikowano ciało kogoś innego jako mojego męża. Dopiero po podaniu przez rodzinę znaków szczególnych, przedmiotów, które mąż miał ze sobą, i po wyglądzie ubrania nastąpiła właściwa identyfikacja. Dla mnie dowodem, że tym razem nie doszło do pomyłki, była obrączka, którą przywiozła rodzina.

Czy w Polsce rodzina starała się o pozwolenie na otwarcie trumny?
Mamie Przemka przekazano informację, że w Polsce nie będzie takiej możliwości, ponieważ trumny będą zalutowane.
Z tego, co mi wiadomo, ciało męża nie miało większych obrażeń, było w całości. Bardzo żałuję, że nie mogłam otworzyć trumny, mam nadzieję, że istnieje jakaś dokumentacja z jej zamknięcia. Nie wiem, dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc, że ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego już na początku wprowadzono taką dezinformację. Przyjmowaliśmy wszystko za prawdę, a to było na etapie, kiedy byliśmy w szoku, zmęczeni, załamani.

Czy posiada pani informacje z sekcji zwłok męża o przyczynach śmierci?
My nawet nie wiemy, czy była robiona sekcja zwłok męża, ponieważ nas o tym nie powiadomiono. Odebrałam akt zgonu i dokument z identyfikacji spisany po rosyjsku - w tych papierach nie ma godziny śmierci męża, lecz tylko godzina identyfikacji zwłok - 17.10-18.10. Teraz bardzo żałuję, że my jako rodzina nie zażądaliśmy otwarcia trumny i wykonania sekcji zwłok. Bo przecież nie wiemy, co się stało, nie wiemy, czy ktoś z przedstawicieli polskiego rządu był przy zamykaniu i lutowaniu trumny.

Kiedy pani odebrała akt zgonu?
Na lotnisku, po przylocie trumny z ciałem. Podeszła do mnie jakaś pani, która poprosiła mnie na bok. Celnik zwrócił się do mnie o okazanie dokumentu tożsamości. Zapytałam, do czego jest to potrzebne, i wówczas usłyszałam, że otrzymam akt zgonu. To była pierwsza oficjalna informacja, że mąż nie żyje.

Czy odebrała pani ubrania męża?
W Moskwie radzono rodzinie, żeby ubrań nie brała. Były one zdekompletowane - brakowało marynarki, co jest bardzo dziwne. Odzyskaliśmy natomiast przedmioty, które w niej były. Mąż zawsze w wewnętrznej kieszeni marynarki nosił portfel, który się znalazł i, o dziwo, nie był zniszczony. Zawierał pieniądze, karty, dowód osobisty - te przedmioty nawet nie były zabłocone. Znalazło się również pióro, które mąż także nosił w kieszeni - ono jednak było roztrzaskane na kawałki.
Dlaczego nie ma marynarki? Była charakterystyczna, szyta na miarę z tego samego materiału co spodnie, które ocalały z katastrofy. Nie oddano jej rodzinie w Moskwie, nie znalazłam jej także w siedzibie Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim.
Odnaleziono teczkę męża, brakowało w niej tylko kalendarza poselskiego, a na pewno miał go przy sobie - notował w nim telefony, adresy, terminarze i tematy spotkań. Nie oddano go w Moskwie, nie ma go żandarmeria, nie figuruje na liście przedmiotów, które przejęło ABW, jak np. telefon komórkowy.

A w jakim stanie była teczka?
Zupełnie brudna i porwana, także wewnątrz - nie wiem dlaczego, bo ocalałe przedmioty, które się w niej znajdowały: książki, wizytówki, chusteczki higieniczne, były w dobrym stanie. Nikt mi nie potrafił tego wytłumaczyć. Jest to po prostu niemożliwe, aby w tak zniszczonej teczce zachowały się znajdujące się w niej rzeczy. Nikt mnie nie poinformował, gdzie znaleziono przedmioty, które mi oddano.

Czy odzyskała pani pozostałe części garderoby męża?
Nie. Gdy zaczęłam wątpić, że był to nieszczęśliwy wypadek, pojechałam do siedziby Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim z postanowieniem, że zapytam, co stało się z ubraniami ofiar katastrofy. Uzyskałam odpowiedź, że Rosjanie spakowali je do szczelnych, foliowych worków i przesłali do Polski. Przedstawiciele żandarmerii powiedzieli mi również, że te rzeczy były mokre, brudne, zakrwawione i znajdowały się w stanie rozkładu. Twierdzili, że próbowali je suszyć, rozwieszając w garażu, i że stanowiły zagrożenie epidemiologiczne, dlatego nie mogą ich wydać.

Na jakiej podstawie stwierdzono to zagrożenie?
Powiedziano mi, że zebrała się jakaś komisja, która to postanowiła. Panowie z żandarmerii nie potrafili nic konkretnego powiedzieć, co to była za komisja i kto wchodził w jej skład. Sugerowali natomiast, że faktyczną decyzję o zagrożeniu epidemiologicznym podjął sanepid.

Co się stało z tymi rzeczami?
Dowiedziałam się, że podjęto decyzję o ich spaleniu właśnie ze względu na to zagrożenie, nikt natomiast nie potrafił mi powiedzieć, czy je faktycznie spalono. Ja zastrzegłam, że jeśli tych rzeczy jeszcze nie spalono, to kategorycznie się na to nie zgadzam, ponieważ uważam, że jest to niszczenie dowodów w śledztwie, które się dopiero rozpoczyna. Dziś jestem coraz bardziej przekonana, że to nie był wypadek, i będzie konieczna ekshumacja ciała mojego męża. Zrobię wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić - jestem to winna mojemu mężowi.

Czy miała pani przydzieloną osobę, która pomogłaby pani w tym najtrudniejszym czasie tuż po katastrofie?
Nie, ponieważ ciągle zmieniały się informacje o pełnomocnikach. Najpierw miało się nami - rodzinami ofiar - zajmować MSZ, później dowiedzieliśmy się, że MSWiA, a jeszcze później, że Kancelaria Sejmu. O tym, że w ogóle mogę prosić o jakiegokolwiek pełnomocnika, dowiedziałam się podczas mszy na placu Piłsudskiego od członków innej rodziny. Wcześniej wykonywaliśmy setki telefonów i nic się nie mogliśmy dowiedzieć. Np. pani z Kancelarii Sejmu mówiła mi, żebym poprosiła o pomoc wojewodę zachodniopomorskiego, bo tam mój mąż jest zameldowany na stałe, później dowiedziałam się, że w sprawie organizacji pogrzebu mam się zwrócić do wojewody mazowieckiego.
Panie z Kancelarii Sejmu były miłe, ale niewiele mogły pomóc. Informacje, które uzyskiwaliśmy z biura obsługi posłów, okazywały się nieaktualne. O najistotniejszych rzeczach dowiadywałam się z mediów. Trumna z ciałem męża przyleciała z Moskwy tydzień po katastrofie. To był najkoszmarniejszy tydzień w moim życiu, setki telefonów (również do Moskwy), długie dni oczekiwania, zero informacji, o przylocie powiadomiono nas trzy godziny wcześniej. Wtedy marzyłam, by wreszcie ten koszmar się skończył, aby odbył się pogrzeb. Zanim on nastąpił, musieliśmy przejść przez cały ciąg formalności: obejrzenie miejsca pochówku na Powązkach Wojskowych, rozmowy z przedstawicielem zakładu pogrzebowego, który na kilka dni przed pogrzebem nagle oświadczył, że ma dużo pracy i chce się wycofać. Gdy pytaliśmy, czy mogą podstawić autokary do przywozu uczestników pogrzebu z kościoła na Powązki, zapytano, czy rodzina dopłaci, bo oni nie mogą nie zmieścić się w kosztach. Bardzo często czułam, że przedstawiciele rządu zostawili mnie samej sobie i sama muszą sobie radzić. To na mnie spoczął ciężar organizacji pogrzebu, pomogli mi przyjaciele, dopiero później dowiedziałam się, że pogrzeb państwowy powinien zorganizować zakład pracy.

Premier powiedział, że państwo w obliczu smoleńskiej tragedii zdało egzamin.
Ja tego nie odczułam. Widziałam natomiast chaos, dezinformację, puste medialne gesty. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie pani z Kancelarii Sejmu i zaprosiła na otwarcie pomnika ofiar katastrofy. Powiedziała mi też, że są do odebrania urny z ziemią smoleńską. A ja zamiast urn z tą ziemią chciałabym, aby Rosjanie solidnie zabezpieczyli miejsce katastrofy, chciałabym być wreszcie na bieżąco informowana o śledztwie w sprawie katastrofy, w której zginął mój mąż. Chciałabym, aby przedstawiciele władz zadbali o groby ofiar tragedii. Nie wszystkie rodziny są w stanie podnieść się z tej strasznej tragedii i zadbać o mogiły. Ostatnio byłam na Powązkach na grobie męża i na własne oczy widziałam, jak wyglądają niektóre mogiły ludzi, którzy przecież mieli państwowe pogrzeby.

Ostatnio kilkanaście rodzin ofiar katastrofy podpisało list, by nie wykorzystywać tragedii smoleńskiej do celów politycznych. Podpisałaby się pani pod nim?
Nie, ponieważ uważam, że domaganie się pełnego wyjaśnienia smoleńskiej tragedii przez kogokolwiek nie jest żadną polityką. Wiem natomiast, że teraz rodziny muszą się zjednoczyć i dążyć do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Mówię to z przykrością, ponieważ tuż po 10 kwietnia liczyłam, że dążeniem do prawdy zajmie się państwo. Gdy zwątpiłam, że państwo w osobie premiera będzie chciało wyjaśnić tę sprawę, postanowiłam działać. Uważam, że poległym w katastrofie prezydenckiego samolotu należy się ujawnienie prawdy. Zrzucanie winy na pilotów bez żadnych dowodów jest skandaliczne. Jestem przekonana, że piloci byli ostatnimi ludźmi, którzy mogli przyczynić się do tej katastrofy. Uważam, że podanie informacji, iż to błąd pilota był przyczyną tragedii, jest uzasadnione wyłącznie wtedy, gdy zostanie to udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Oni nie mogą się bronić, bo nie żyją. Pozostawili rodziny, żony, dzieci. My przeżywamy tę katastrofę strasznie. Co muszą czuć najbliżsi tych pilotów, gdy słyszą płynące z mediów oskarżenia? Oni zostali zlinczowani, zanim rozpoczęło się śledztwo. Są to po prostu łajdackie działania, by znaleźć kozła ofiarnego, a nie po to, by wyjaśnić sprawę.

19.05.2010r.
Gazeta Polska

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet