Powidoki - 7 - Krzysztof Świątek  

 

 

 

 

 

 


Powidoki - 7

W nihilistycznym transie

Krzyż - punkt odniesienia w stoczni i dziś. W '80 roku dla młodych, którzy nie ulegli indoktrynacji, nie zgodzili się na życie wedle modelu homo sovieticus. I dziś - dla ogłupiałych szakali pulsujących w bydlęcym transie pod pałacem prezydenckim, których pseudoanalitycy i oszuści z SLD nazywają światłą młodzieżą - mówi pisarz Marek Nowakowski w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem.

- 30-lecie Sierpnia, rocznica zwycięskiego powstania przeprowadzonego bez użycia broni, Polacy wybili się na niepodległość. I niektórzy, jak Bogdan Lis, mówią świętujmy radośnie. Tylko czy dzieci sierpniowej rewolucji mają dziś powody do radosnego świętowania?
- Nie mają. Nie trzeba tworzyć fałszu historycznego. Pięknie się zaczęło, ale potem poszło w rozsypkę. Nagle odzyskana wolność nie została zagospodarowana należycie. Dlatego wolę wracać do początku. Nie chodzi o to, że wszystko było wtedy anielskie, wspaniałe, ale ludziom wyjęto z ust kneble. Pamiętam Polskę zakneblowaną, a potem ludzi, którzy w końcu mogli mówić. I mówili różnie - naiwnie, czasem i głupio, ale nastąpiła eksplozja słów, w których powtarzało się najważniejsze oczekiwanie: chcemy, by Polska była inna. Nie zaczynano od formułowania programu, zmiany ustroju. Ale Polacy intuicyjnie czuli, że tak dłużej być nie może.

- Ruch Solidarności wyzwalał w ludziach niesamowite emocje.
- Ja także się ożywiłem. Ja, który nie byłem chętny do żadnych działań zbiorowych, przyjmowałem, że nasza zbiorowość jest już tak zdeprawowana, zatruta, że nie ma sensu się angażować. Uważałem, że powinienem pisać tak jak chcę i w tym zachować wolność. A po Sierpniu chciałem działać i działałem. W Związku Literatów Polskich założyliśmy komisję współpracy z Solidarnością i uniwersytet robotniczy, którego prelegenci jeździli po zakładach rozsianych po całej Polsce. Lech Bądkowski, Kazimierz Orłoś, Zyta Oryszyn i inni. Byłem w Gdańsku, Nowej Hucie, Ursusie, wciągnąłem się. I pamiętam tamtych ludzi, a przychodziły tłumy, bo była świadomość, że po raz pierwszy mamy wolne słowo. Uderzyła mnie inność twarzy. Ja reaguję na wygląd człowieka, na jego twarz. Miałem dość PRL-owskich gęb - działaczy, partyjniaków, uczonych, ubeków, dyrektorów od PGR-u do kopalni. Oni mieli japy utopione w tłuszczu, z zatartymi rysami i chytrymi, obłudnymi oczami, fałszywymi uśmiechami. I wyzierała z nich ta nowomowa, która lała się strumieniami. Można ich było wyrwać ze snu i od razu lecieli nowomową na każdy temat. Rzygowiny wielkiego kłamstwa. Polska zniewolona, upodlona, z całkowicie przegniłą warstwą tych, którzy kraj reprezentowali.
A twarze ludzi, z którymi spotykałem się po Sierpniu, były inne i oni mówili innym językiem. Zwykłym, prostym, często nieporadnym, ale widać było, że sami chcą coś artykułować. Wyzwalał się człowiek, indywidualność! Czasem indywidualność nie do końca udana, ale zobaczyłem zróżnicowaną Polskę, a w twarzach czystość i szczerość, co rzucało się w oczy. I czułem się w jedności, w jakimś związku z tymi ludźmi. Nagle zaistniała Polska podziemia, ci, którzy mogli wyrzucić wreszcie z siebie wszystko, co ich wewnętrznie gniotło. Już wtedy myślałem, że spełniło się marzenie Giedroycia, by robotnicy, chłopi i inteligencja połączyli siły i wreszcie wystąpili razem.

- Mówi Pan o przebudzeniu indywidualności. Bo do tej pory liczyła się masa, kolektyw. "Razem z partią polski lud". Najważniejsze to, co partia artykułuje, a my w masie realizujemy. A tu nagle ludzie mający odwagę głosić własne poglądy.
- Dotąd masa sterowana przez władzę jak lepiona magma. A po Sierpniu olśnił mnie renesans człowieka. I pamiętam krzyż, modlitwy...

- ...może z tego brały się te czyste twarze.
- ...msze w stoczni. Kapłani wzmacniający siłę strajkujących. Krzyż jako ostoja. Nie tylko symbol religijny, ale narodowy, patriotyczny. Mówię o tym, choć sam nie jestem człowiekiem nadmiernie religijnym, ale wtedy tak czułem. Krzyż był symbolem stałego oporu wobec komuny. Takim symbolem był też kardynał Wyszyński, nieoficjalny mąż stanu, przywódca Polaków. Uderzała mnie potrzeba modlitw, mszy w stoczni i innych zakładach.

- Czy w wolnej Polsce nie nastąpiło bolesne rozstanie dowódców Solidarności z ich żołnierzami?
- Nastąpiła zimna selekcja. Politykierzy wystąpili naprzód i zaczęli robić selekcję według swoich politycznych planów i ambicji. Zaczęła się gra, manipulacja, zimna kalkulacja. O robotnikach, jak okazywali się niepotrzebni, zapominali. Dlatego nie ma powodów do organizowania sztucznych korowodów radości, bo nastąpił dramat, bolesne pęknięcie. Mnóstwo ludzi z tamtego ruchu zostało odrzuconych. Ci, którzy po Sierpniu narodzili się na nowo, przy organizacji państwa, nowych struktur, stali się niepotrzebni. Pamiętam robotników ze Świdnika, Lublina, gdzie wybuchł pierwszy strajk w lipcu. Z jednym z nich siedziałem w więzieniu. Potem go spotykam. "Nie odnalazłem się w nowej rzeczywistości" - mówi. Robotnik, ale zdolny, inteligentny, niezatruty komunizmem i w wolnej Polsce na marginesie. Czułem w nim gorycz, zawód w stosunku do ludzi, których cenił, darzył największym zaufaniem.

- Ci, którzy byli liderami "S" w roku '80, w stanie wojennym i później jak Bogdan Borusewicz, Bogdan Lis, Zbigniew Janas, Lech Wałęsa, przeszli do polityki, a dziś głoszą, że obecna "S" nie ma nic wspólnego z Sierpniem. Czy to sprawiedliwe?
- Niesprawiedliwe. Powstała warstwa ludzi wywodzących się z "S", która żyje w innym świecie i patrzy już inaczej na rzeczywistość. Oni weszli w czarowny krąg nowych elit. Ich sposób widzenia jest skrzywiony przez własne ambicje, gry, plany. Przeszłość traktują jako przedmiot manipulacji dla własnych celów. Oni są już inni. Liczy się tylko zimna, wykalkulowana ocena przeszłości z myślą o własnej przyszłości.

- Nie znaleźliby już wspólnego języka z robotnikami?
- Oni mają z nimi mało wspólnego. Szczególnie z dużą częścią społeczeństwa, która czuje się odtrącona, pokrzywdzona 20-letnim czasem wolności. Ci przedstawiciele nowych elit zawsze zimnym językiem tłumaczą, że zwolnienia są niezbędne, że to konieczne skutki transformacji. Obiecują i nie dotrzymują słowa, choćby w sprawie stoczni. Krążą te pokrętne słowa. Oni się wykorzenili. Elity władzy dla aktualnych celów tworzą też swoich bohaterów. Wybierają na zasadzie czysto użytkowej. Kto jest albo może być im przyjazny tego wynoszą, chwalą w mediach, tworzą z niego postać numer jeden. W ten sposób każdego można po latach stworzyć na nowo. Jednych wynosi się na piedestał, innych strąca. Wynosi się np. od kilku lat Wałęsę, który jest z obecną elitą władzy w ścisłym związku. Kreuje się ludzi bez skazy z tych, którzy mieli mnóstwo skaz. Teatr kukiełkowy. Pociąga się za sznurek, jakaś kukiełka wyskakuje, przypisuje jej się Bóg wie jakie znaczenie, a inną osobę wyrzuca w niebyt. Podła, odrażająca socjotechnika.

- Solidarnościową rewolucję robili głównie młodzi. Większość delegatów na I zjeździe w hali Oliwii stanowili ludzie do 35. roku życia. I w centrum tamtej rewolucji stał krzyż. Dziś tym znakiem się poniewiera.
- Byłem kilka razy - i nocą i za dnia - podczas słynnych zajść na Krakowskim Przedmieściu. Chodziłem wśród grup napierających na obrońców krzyża. Byłem w miejscu, które stało się centralą atakujących - półokrągłym barze znajdującym się w Hotelu Europejskim, otwartym przez 24 godziny. Zobaczyłem tam twarze, które pamiętam z akcji aktywu robotniczego w '68, kiedy wkraczał na uniwersytet, gęby tych, którzy jako pierwsi wstępowali do ORMO, ZOMO, Służby Więziennej. Tych, którzy w czasie wojny mogli być szmalcownikami. Oni patrzyli zawsze gdzie jest pieniądz, szansa na dobre życie, chcieli każdej władzy służyć. I kilka dni temu pod pałacem prezydenckim, wśród przeciwników krzyża, zobaczyłem te same twarze. Oczywiście, nie tych samych ludzi, bo to nowe pokolenie. Ale zobaczyłem byków o wyzywających twarzach, zimnych, cwanych oczach. Odsłoniła się nowa część Polski. Młodzi bezczeszczący krzyż z rzekomo wyzwolonych z bagażu przeszłości kręgów, wyznających filozofię nihilizmu. Zdegenerowane grupy w transie zabawy. Wszystko można wyśmiać, wykpić, olać, oszczać. Zresztą oddawano mocz na palące się pod pałacem znicze.

- Do jednego z krzyży przyczepili pluszowego misia.
- Krzyż poniewierali bez strachu. Bez wewnętrznego strachu, bo inną rzeczą jest, że władza na to pozwala. Ale opór mieli nawet komuniści. Młodzi pod pałacem pełni swobody, z poczuciem siły, że ktoś dał im pozwolenie, bezcześcili krzyż. Nie oceniam, mówię o emocjach. Znałem wiele środowisk, ludzi dobrych i złych, o interesujących charakterach i strasznych gnojów. Pod pałacem zobaczyłem swołocz, z którą nie mam nic wspólnego. Nawet do takich dwóch byków podszedłem. Oni byli dyspozycyjni, bo stali w barze oparci o kontuar, popijając piwo czy wódkę. Podobieństwo wyglądu, zachowania do dawnych ubeków. Ludzi gotowych na wszystko, hien, które chętnie wychodzą, jak władza daje im pozwolenie. Pierwszy raz zetknąłem się z takim bezczeszczeniem krzyża. Nawet komuniści bali się postępować z krzyżem zbyt ostro. Pamiętam walki o kościół na warszawskiej Ochocie, gdzie zabrano część terenu kościelnego na przedszkole. Na zagarniętym placu ludzie postawili krzyż, którego władza nie usunęła. A tu niebywała śmiałość młodych szakali. Zakpić z krzyża, ludzi modlących się ośmieszyć, kopnąć, naszczać. Rodzaj absolutnego bezczeszczenia. Nie ma nic, żadnych świętości, wszystko można osrać. Skojarzyło mi się to z działalnością ligi antyreligijnej w Rosji Sowieckiej po zwycięstwie bolszewików, która miała walczyć z religią, obskurantyzmem i ciemnotą. Niszczyli cerkwie, paskudzili na posadzki w świątyniach, rozbijali ikonostasy i ikony, palili, popom jak Żydom za okupacji brody obcinali, wysyłali na archipelag Wysp Sołowieckich do łagrów. Cerkwie zamieniali potem na magazyny, chlewy, a nawet wychodki. Bezwzględna walka pod hasłem: Boga niet. W tym procederze brali udział młodzi komsomolcy, czekiści. Z płonącymi oczyma ruszali na cerkwie. Dziś podobne zagrożenie idzie z Europy, która sakralizuje wyłącznie doczesność, czyli pieniądze, golf, drinki, dziewczyny, Wyspy Bahama, życie pięknie wypełnione. Taki rodzaj zatrucia rajcuje ogłupiałą, ślepą młodzież, a przy niej wychodzą różne menty i szczury. Ci ludzie są samą pustką.

- Historia zatoczyła koło...
- Krzyż - punkt odniesienia w stoczni i dziś. W '80 roku dla młodych, którzy nie ulegli indoktrynacji, nie zgodzili się na życie wedle modelu homo sovieticus. I dziś - dla ogłupiałych szakali, których pseudoanalitycy i oszuści z SLD nazywają światłą młodzieżą organizującą kulturalny happening. Bzdura. Tam chłam zdominował. Oni pulsują w nihilistycznym, bydlęcym transie. Parafrazując tytuł powieści Antoniego Gołubiewa "Szło nowe" o czasach piastowskich, można powiedzieć: idzie nowe!

Rozmawiał Krzysztof Świątek

13.09.2010r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet