O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

"Inko", pamiętamy! - Piotr Szubarczyk

 

 

 

 

 

 


Gdyby nie została zamordowana z wyroku komunistycznego sądu
wojskowego w Gdańsku, skończyłaby dziś 80 lat. Mogła być jeszcze wśród nas
"Inko", pamiętamy!

Danka Siedzikówna ps. "Inka", sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", umierała przed plutonem egzekucyjnym w pawilonie śmierci gdańskiego więzienia 28 sierpnia 1946 roku. Przed plutonem, ale nie z rąk plutonu, bo nawet żołnierze ze specjalnej jednostki KBW w Gdańsku nie chcieli zabijać 17-letniej dziewczyny, która przed salwą krzyknęła głośno "Niech żyje Polska!". Potwierdzili to niezależnie od siebie dwaj świadkowie relacjonujący po latach egzekucję gdańskiemu IPN: ksiądz Marian Prusak, spowiednik "Inki", oraz ówczesny zastępca dyrektora gdańskiego więzienia przy ulicy Kurkowej Alojzy Nowicki, który poinformował, że do "Inki strzelało 10 żołnierzy, każdy miał 10 sztuk amunicji w bębnie pepeszy. Wobec niepowodzenia egzekucji, choć wystrzelono 100 kul z odległości kilku kroków (!), do słaniającej się dziewczyny podszedł oficer UB i z bliska strzelił jej w głowę. Zanim to zrobił, "Inka" zdążyła jeszcze krzyknąć: "Niech żyje major 'Łupaszko!'".

Ksiądz Prusak wspominał egzekucję "Inki" i jej towarzysza niedoli ppor. Feliksa Selmanowicza "Zagończyka" do końca swojego życia jako wydarzenie traumatyczne, niezapomniane: "Poprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. Przyjęła mnie nadzwyczaj spokojnie, wyspowiadała się [...]. Poprowadzono mnie schodami, jakby do piwnicy. Oni już tam byli [...]. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili [...]. Prokurator odczytał uzasadnienie wyroku i poinformował, że nie było ułaskawienia. Jego ostatnie słowa brzmiały: 'Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!'. W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześniej umówili: 'Niech żyje Polska!'. Potem salwa i osunęli się na ziemię [...]. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że obydwoje po tej salwie żyli. Wtedy podszedł oficer i dobił ich strzałami w głowę [...]. Śmierć 'Inki' i 'Zagończyka' przeżyłem jak śmierć kogoś bliskiego"...
Są ludzie, przed którymi pochylają się po latach nawet ich wrogowie. Ludzie, których nie można zbrukać. Do nich należy "Inka". Wzrusza jej młodość i niewinność, bo przecież zamordowano ją za udział w walce z sowietyzacją Polski, za walkę o niepodległy byt państwa polskiego. Skazali ją ludzie, którzy uznali, że "trzeba iść z prądem". "Prąd" wyznaczały stacjonujące w Polsce dywizje sowieckie. Jeden z "sędziów" był w czasie wojny funkcjonariuszem niemieckiej policji! Teraz służył drugiemu okupantowi. Nie tyle sądził, co wykonywał instrukcje placówki UB, ulokowanej w pawilonie V (dla więźniów politycznych) więzienia przy Kurkowej. "Ławnikiem" w tym "procesie" był prosty chłopak z kaszubskiej wsi, rówieśnik "Inki", któremu "władza ludowa" wytłumaczyła, że właśnie został "wyzwolony społecznie" i teraz może się odegrać na "reakcji". A "Inka" była bez wątpienia "reakcjonistką". Wychowana w szacunku dla tradycji polskiej walki o niepodległy byt narodowy, ilustrowanej dobitnie historią rodzin ojca i matki, reagowała na to, co się wokół niej działo: na gwałty sowieckie, na rodzącą się na jej oczach dyktaturę dawnych funków KPP, służących śmiertelnemu wrogowi Polski, za którą przecież oddali życie jej rodzice: mama zamordowana przez gestapo za przynależność do siatki terenowej AK i ojciec wywieziony w głąb Związku Sowieckiego jeszcze w lutym 1940 roku.
Trzecim "sędzią" był przedwojenny absolwent prawa polskiej uczelni (!). Nędza ludzka niejedno miała wówczas oblicze! Był wiecznie niezadowolony, słał pisma do swych przełożonych, zachowane do dziś w archiwum IPN, w których użalał się nad niedocenianiem jego służby! Kiedy po latach umarł, powieszono w publicznym miejscu tabliczkę pamiątkową, sławiącą jego zasługi dla "praworządności socjalistycznej".
"Inkę" skazano na zapomnienie. Miało temu służyć najpierw pogrzebanie jej ciała w nieznanym do dziś miejscu, potem niegodziwe publikacje, w których była przedstawiana jako zbrodniarka zasługująca na śmierć. Ale Bóg pomieszał te plany i po latach Danka pokazała się nam w świetle prawdy. Wielką zasługą "Naszego Dziennika" było przypomnienie jej postaci w numerze na Boże Narodzenie 2001 roku. To była pierwsza obszerna publikacja ukazująca życie i okoliczności śmierci dzielnej sanitariuszki. Reszty dopełniła telewizja. Na Scenie Faktu zobaczyliśmy znakomity spektakl "Inka 1946", reżyserowany przez Natalię Koryncką-Gruz, i wzruszającą kreację młodej krakowskiej aktorki Karoliny Kominek-Skuratowicz jako "Inki". Ten spektakl obejrzały miliony ludzi w Polsce. "Inka" powróciła do zbiorowej pamięci i wyobraźni Polaków. Niech w niej pozostanie na zawsze!
Od czasu emisji spektaklu gdański IPN otrzymał wiele listów, telefonów i wiadomości e-mail z prośbą o dostarczenie materiałów służących edukacji patriotycznej dotyczącej postaci Danki Siedzikówny. Drużyny harcerskie przyjęły jej imię (pierwsza była drużyna żeńska z Sokółki), inne przygotowują się do tego. Możliwe, że jedno z gimnazjów w Ostrołęce przyjmie ją za patronkę szkoły. To byłaby wielka rzecz! Przed śmiercią Danka wysłała z więzienia gryps do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, u których spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem. Na końcu tego grypsu napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba"... Nie ma ważniejszego przesłania wychowawczego dla młodzieży niż to, że człowiek w każdych okolicznościach powinien zachować się "jak trzeba". Polska potrzebuje ludzi dzielnych i wiernych zasadom. Ich brak kładzie się cieniem na ostatnie lata historii naszego kraju. Będę miał okazję mówić dziś o tym ostrołęckim gimnazjalistom.
"Inko" - pamiętamy! Pomodlimy się dziś do Pana Boga, by polska młodzież była tak dzielna jak Ty, by zawsze zachowywała się "jak trzeba". Odwiedzimy miejsca pamięci poświęcone Tobie: memoriał przy kościele w rodzinnej Narewce, tablicę pamiątkową w sławnej gdańskiej świątyni - bazylice NMP, Twój symboliczny grób na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku przy ulicy Giełguda, kamienny obelisk w Sopocie, przy skwerze sanitariuszki "Inki". A jeśli będziemy z dala od tych miejsc, pomodlimy się w głębi serca za polską młodzież i za Naród, który do wroga "strzela brylantami".
Piotr Szubarczyk
IPN Gdańsk

***

"Zachowałam się, jak trzeba"

Danuta Siedzikówna ps. "Inka" (ur. 3 IX 1928 r. w Guszczewinie koło Narewki, pow. Bielsk Podlaski - zm. 28 VIII 1946 w Gdańsku) - sanitariuszka i łączniczka w 5. Wileńskiej Brygadzie AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", podczas jej antykomunistycznej kampanii na Podlasiu i na Pomorzu w latach 1945-1946. Skazana 3 VIII 1946 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku na karę śmierci, wyrok wykonano 28 VIII 1946 roku.

Wychowała się w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Ojciec Wacław Siedzik pochodził ze szlachty podlaskiej o tradycjach powstańczych. Jako student Politechniki w Petersburgu w 1913 r. został zesłany na Sybir za uczestnictwo w polskiej organizacji niepodległościowej. Wrócił do Polski dopiero w 1926 roku. Był leśniczym w Olchówce koło Narewki. Deportowany przez NKWD 10 II 1940 r. w głąb Związku Sowieckiego, od 1941 r. żołnierz gen. W. Andersa, zmarł w 1942 r., pochowany na cmentarzu polskim w Teheranie. Matka, Eugenia z Tymińskich, spokrewniona z rodziną Piotra Orzeszki, męża Elizy Orzeszkowej, po deportacji męża została wraz z córkami usunięta z leśniczówki. Należała do siatki terenowej AK. Aresztowana przez gestapo w listopadzie 1942 r., po ciężkim śledztwie zamordowana we wrześniu 1943 r. w lesie pod Białymstokiem, pochowana w nieznanym miejscu.
Danka uczyła się w szkole powszechnej w Olchówce, w okresie wojny w szkole sióstr salezjanek w Różanymstoku koło Grodna. Po zamordowaniu matki, razem z siostrą Wiesławą złożyła przysięgę AK w grudniu 1943 lub na początku 1944 roku. Odbyła szkolenie sanitarne. Po przejściu frontu podjęła pracę kancelistki w nadleśnictwie Hajnówka. Aresztowana (VI 1945 r.) wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa przez grupę NKWD-UB za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Uwolniona z konwoju przez patrol AK została sanitariuszką w oddziale Stanisława Wołoncieja "Konusa", potem w szwadronach por. Jana Mazura "Piasta" i por. Mariana Plucińskiego "Mścisława". Przez krótki czas jej przełożonym w tym okresie był por. Leon Beynar "Nowina", zastępca mjr. "Łupaszki", znany później jako Paweł Jasienica. Pseudonim "Inka" przybrała na pamiątkę szkolnej przyjaźni. Na przełomie 1945-1946, zaopatrzona w dokumenty na nazwisko Danuta Obuchowicz, podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn pow. Ostróda. Wczesną wiosną 1946 r. nawiązała kontakt z ppor. Zdzisławem Badochą "Żelaznym", dowódcą jednego ze szwadronów "Łupaszki", i do lipca 1946 r. służyła w tym szwadronie jako łączniczka i sanitariuszka, uczestnicząc w akcjach przeciwko NKWD, UB i ich konfidentom. Wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne dla szwadronu została aresztowana rankiem 20 VII 1946 r. i umieszczona w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku. Po ciężkim śledztwie 3 VIII 1946 r. została skazana na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku. Zarzucono jej nakłanianie do rozstrzelania dwóch funkcjonariuszy UB podczas akcji szwadronu w Tulicach pod Sztumem (VI 1946 r.). Zaprzeczył temu ppor. Olgierd Christa. W szwadronie panowała dyscyplina wojskowa, sanitariuszka nie wydawała żadnych poleceń ani rozkazów. Zidentyfikowanych funkcjonariuszy NKWD i UB żołnierze mjr. "Łupaszki" rozstrzeliwali na miejscu, na podstawie rozkazu wydanego przez ppłk. Antoniego Olechnowicza "Pohoreckiego", bezpośredniego zwierzchnika mjr. "Łupaszki". Traktowani byli oni jako przedstawiciele policji politycznej obcego państwa zniewalającego Polskę. Z zeznań milicjanta Mieczysława Mazura przed sądem w Gdańsku (1946) oraz z relacji Christy wynika, że Danka opatrywała po walce także rannych milicjantów. Wyrok śmierci na sanitariuszkę był komunistyczną zbrodnią sądową, zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB, od którego realnie zależał wyrok, wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. "Łupaszki". "Inka" nie uległa namowom obrońcy z urzędu i nie podpisała się pod pismem do Bieruta o ułaskawienie. Pismo pisane w pierwszej osobie ("Ja, Danuta Siedzikówna...") podpisał obrońca. Bierut nie okazał łaski. W przesłanym siostrom Halinie i Jadwidze Mikołajewskim z Gdańska grypsie z więzienia Danka napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba". Zdanie to należy tłumaczyć nie tylko przebiegiem śledztwa, lecz także odmową podpisania prośby o ułaskawienie. Zważywszy na ideowe przesłanki takiego zachowania, należy dostrzec w postawie młodej sanitariuszki rysy heroiczne. Została rozstrzelana rankiem 28 VIII 1946 r. o godz. 6.15 strzałem w głowę przez dowódcę plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszka Sawickiego, ponieważ egzekucja z udziałem żołnierzy KBW się nie udała, żaden nie chciał zabić "Inki", strzelali z odległości trzech kroków obok niej i jej współtowarzysza niedoli, Feliksa Selmanowicza "Zagończyka", również żołnierza mjr. "Łupaszki". Miejsce pochówku "Inki" zostało przez UB utajnione.
Prokuratorzy IPN postawili przed sądem byłego prokuratora wojskowego Wacława Krzyżanowskiego, który oskarżał "Inkę" i żądał dla niej kary śmierci. Oskarżono go o udział w komunistycznej zbrodni sądowej. Krzyżanowski został uniewinniony w sądzie II instancji. Mimo kasacji wyroku nie został skazany do dziś ze względów "zdrowotnych".
PSz

05.09.2008r.
Nasz Dziennik

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS