O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

Parada łgarzy wokół mitu Wałęsy - Roman Motoła

 

 

 

 

 

 


Parada łgarzy wokół mitu Wałęsy

Z Grzegorzem Braunem, reżyserem dokumentalistą, autorem m.in. filmu: "Plusy dodatnie, plusy ujemne" oraz współautorem filmu pt. "TW Bolek", rozmawia Roman Motoła

W wyemitowanym niedawno przez TVP filmie pt. "TW Bolek" historycy IPN opowiadają o pracy nad głośną książką o Lechu Wałęsie. Czy przy okazji realizacji tego dokumentu coś spośród faktów dotyczących tej postaci było jeszcze w stanie Pana zaskoczyć?
- Jeśli cokolwiek, to fakt, że ciągle niełatwo o niej mówić. Że wciąż konfrontacja z faktami z naszej najnowszej historii okazuje się tak trudna, iż czasem aż nie do zniesienia dla bohaterów zdarzeń, którzy - jak się okazuje - mając coś do ukrycia, kłamią do ostatka. Można powiedzieć - walczą o każde kłamstwo. Dotyczy to zresztą nie tylko owych bohaterów, lecz również autorów ich retuszowanych legend. Ale jest to trudne także dla odbiorców, dla ogółu, który do tej pory, karmiony legendami i bajeczkami dla grzecznych czytelników "Gazety Wyborczej", ma zasadnicze trudności z traktowaniem naszych dziejów poważnie: jako zbioru faktów, a nie jako zestawu rytualnych zaklęć wykonywanych nad rodzimą historią. Jeśli coś mnie dziwi, to także to, że - zabierając w tej sprawie głos - można wzbudzić ciągle tyle emocji, bynajmniej nie zawsze pozytywnych.

W biografii Lecha Wałęsy ciągle jest wiele do odkrycia, wiele do spisania. "TW Bolek" nadaje się do obejrzenia w komplecie z "Plusami dodatnimi, plusami ujemnymi". Chciałbym, by widzowie, którzy natknęli się na najnowszy film, mogli dotrzeć do chronologicznie pierwszego dokumentu. Tak się starałem i tak się udało, żeby ten nowy krótszy obraz nie powtarzał niczego, co zostało opowiedziane poprzednio. Żeby poszerzał perspektywę i nie nudził tych, którzy widzieli "Plusy...". Po wielu projekcjach tamtego dokumentu spotykałem się z głosami: a gdzie są ci wszyscy funkcjonariusze, którzy mieli do czynienia ze sprawą "Bolka", których podpisy widnieją pod przytaczanymi dokumentami? W nowym filmie po raz pierwszy zabiera głos i pokazuje twarz jeden z funkcjonariuszy, którzy mieli bezpośredni związek z prowadzeniem TW "Bolka". Pytano mnie także: a czy nie ma więcej świadków historii, kolegów, osób, na które donosił Lech Wałęsa? I znalazł się nowy świadek historii, pan Józef Szyler [jedna z ofiar donosów "Bolka" - dop. red.]. Wielokrotnie pytano mnie też: a co na to wszystko historycy? Dlaczego nie zabierają głosu w dokumencie? Zatem, w nowym filmie zabiera głos nawet dwóch historyków.

"Plusy ..." przedstawiały stan mojej wiedzy sprzed trzech lat. Tymczasem, jak wiadomo, historiografia poczyniła w tej sprawie ogromny krok naprzód. Mam na myśli zwłaszcza rewelacyjne ustalenia Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, dotyczące procederu niszczenia akt w latach 90.: poszukiwania, gromadzenia i "brakowania" czy też "wyprowadzania" akt z archiwum. Ten proceder został teraz opisany i jest to dla nas okolicznością nową, bo pewnie nawet ludzie świadomi tamtych wydarzeń nie spodziewali się, że da się je udokumentować.

Co zaskakującego okazało się jeszcze w sprawie "Bolka"? W trakcie pracy nad nowym filmem pojawiły się nowe przesłanki do hipotezy o prowadzeniu Lecha Wałęsy przez tajną służbę wojskową. Tylko ta hipoteza wyjaśnia spójnie - moim zdaniem - funkcjonowanie L.W. w politycznych "układach" III RP. Jest za mało materiałów, by to udowodnić, ale i dosyć przesłanek, żeby wskazać i otworzyć nową perspektywę badawczą. Tej perspektywy nie próbowali przedstawić, penetrować ani nawet zarysować S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, bo w swojej książce starali się rygorystycznie trzymać faktów udokumentowanych. Natomiast ja, nie podlegając takim rygorom, mogę sobie, przy okazji tego wywiadu, pozwolić na stwierdzenie, że jeśli idzie o biografię Lecha Wałęsy, to najistotniejszą perspektywą dla dalszych badań jego biografii jest kwestia ewentualnego prowadzenia go przez służby wojskowe.

Podczas pracy nad nowym filmem dowiedziałem się o tym, że kiedy Lech Wałęsa był wprowadzany do ewidencji SB jako tajny współpracownik, w trakcie rutynowego sprawdzenia, które tej procedurze towarzyszy, mój rozmówca, dawny funkcjonariusz SB Janusz Stachowiak - jak twierdzi - uzyskał standardową odpowiedź z centralnego archiwum o wcześniejszej, dwukrotnej rejestracji Lecha Wałęsy jako źródła informacji. Jedna rejestracja dotyczyła jakiejś sprawy kryminalnej z czasów, gdy Wałęsa mieszkał jeszcze na Kujawach, przed przeprowadzką do Gdańska. Druga informacja odnosiła się do faktu rejestracji Wałęsy - jako źródła - przez wojskową służbę wewnętrzną. Zapewne miało to miejsce w czasach jego zasadniczej służby wojskowej. Jest to informacja w jakiś sposób rewelacyjna, niepotwierdzona jednak dokumentami. Janusz Stachowiak mówi o tym, że informacja ta miała przyjść na zielonym kartonie formatu A4. Nie pamięta pseudonimu ani dat rejestracji, ale pamięta taki fakt.

Byli esbecy z reguły bronią swoich podopiecznych, Janusz Stachowiak uczynił inaczej, obciążając Wałęsę poważnymi zarzutami. Skąd wzięło się Panów przekonanie, że dawny funkcjonariusz służb PRL to wiarygodna osoba?
- Przede wszystkim powiedzieć trzeba, że Janusz Stachowiak nie jest w tej sprawie świadkiem koronnym. Nie jest jedynym ani nawet głównym źródłem wiedzy o fakcie współpracy Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa w charakterze TW o pseudonimie "Bolek". Janusz Stachowiak z niewątpliwą odwagą, która budzi mój szacunek i sympatię, zdecydował się nie uczestniczyć w zmowie milczenia, którą ta sprawa jest objęta, a także podjął się świadczyć w sprawie wytoczonej przez Lecha Wałęsę Krzysztofowi Wyszkowskiemu. Z całą pewnością wyłamał się ze schematu obowiązującego dotychczas w podobnych przypadkach. Żywię do niego osobistą wdzięczność, że udzielił mi tego wywiadu. Mam nadzieję, iż historia zapamięta go jako tego, który pierwszy zdecydował się ową zmowę milczenia przerwać i tego, który postanowił zmienić swoje własne życie.

- Ten obszar nie jest dotychczas zbadany przez historyków ani przez dokumentalistów. Czy uważa Pan, że jest szansa na odkrycie tej karty z życiorysu b. szefa "Solidarności"?
- Nie wiem, co uda się jeszcze ustalić historykom za naszego życia. Najbardziej wyczerpujące odpowiedzi na najważniejsze pytania mogłyby zostać udzielone w Moskwie, a pewnie i w kilku innych stolicach. Niezależnie od tego, jakie odkrycia poczynią jeszcze badacze, można powiedzieć, że ta informacja w bardzo ciekawy sposób koresponduje z innymi przesłankami do tezy o prowadzeniu Lecha Wałęsy przez służby wojskowe. Wskazałbym tutaj na znany historykom fakt sprowadzenia do Lecha Wałęsy w okresie internowania w Arłamowie jego dowódcy z czasów zasadniczej służby wojskowej. Wskazałbym także na ustalenia Pawła Zyzaka, historyka i biografa Lecha Wałęsy. Przygotowuje on książkę mającą ukazać się jesienią nakładem wydawnictwa Arcana. Jej pierwszy rozdział został opublikowany w jednym z ostatnich numerów czasopisma o tej samej nazwie. Chodzi o fakty na temat szczególnego statusu, jakim miał się cieszyć Lech Wałęsa jako kapral w okresie zasadniczej służby wojskowej w latach 60. Ciekawe, na ile silna i sformalizowana była więź lojalności, łącząca Lecha Wałęsę ze służbami Ludowego Wojska Polskiego.

- "Plusy dodatnie..." nie doczekały się emisji w telewizji publicznej, która zamówiła film, funkcjonują w swoistym "drugim obiegu" internetowym. Zdaje się, że już w zeszłym roku liczba widzów, którzy zechcieli odszukać i ściągnąć "Plusy..." z sieci przekroczyła milion - nieźle, jak na film "nieistniejący" w mediach (z wyjątkiem "Naszej Polski", "Najwyższego Czasu" oraz "Gazety Polskiej"). Tym razem poszło o wiele łatwiej, "TW Bolek" miały już okazję zobaczyć szerokie rzesze telewidzów. Spodziewał się Pan takiego obrotu sprawy?
- Cała zasługa w skutecznym doprowadzeniu do sfinalizowania tego przedsięwzięcia i cały ciężar nie zawsze łatwych kontaktów z telewizją publiczną leży po stronie Roberta Kaczmarka, współreżysera i producenta "TW Bolek", a także m.in. twórcy telewizyjnego cyklu dokumentalnego pt. "Errata do biografii".

- W przypadku publikacji książki panów Cenckiewicza i Gontarczyka mieliśmy do czynienia z kuriozalną sytuacją. Na wiele tygodni przed jej premierą rozpoczęła się akcja medialna przeciwko autorom, jak również przeciwko samemu IPN. Dezawuowano publikację bez odnoszenia się do meritum sprawy, bo przecież nie wiadomo było jeszcze, jakie materiały, fakty i wnioski zawiera.
- Po doświadczeniach związanych z "Plusami..." wydawało mi się, iż jestem już przyzwyczajony do kłamstw wypowiadanych w kwestii przeszłości Lecha Wałęsy. Cała ta parada łgarzy, cała rewia kłamców i hipokrytów, która rozkręciła się, zanim jeszcze książka mogła być przez kogokolwiek przeczytana, cała nawała propagandowa rozpętana przeciwko autorom jednak przerosły moje przewidywania. Stare kłamstwa "Gazety Wyborczej" z repertuaru antylustracyjnego mogą być powtarzane po raz tysięczny - to jedno. Ale okazało się także, iż brakuje w Polsce dziennikarzy, którzy by tych kłamców i krętaczy - często z tytułami naukowymi - łapali za słowa i którzy zestawialiby zmieniające się wersje wypowiadane przez rozmaitych "mędrców" przy tej okazji. Te wersje zmieniające się już nawet nie z tygodnia na tydzień, ale z dnia na dzień. To wszystko, muszę powiedzieć, zaskoczyło mnie znowu. Również fakt, że jako autorytet w tej sprawie funkcjonować może dalej pan prof. Andrzej Friszke. Jak wiadomo, nie zadał on sobie trudu, by sięgnąć do dokumentów, które zreferowali dr Sławomir Cenckiewicz i dr Piotr Gontarczyk, natomiast nie szczędził wysiłków, by ich pracę zdezawuować. Okazało się, iż można zachować pozycję w świecie nauki, biorąc jawnie udział w nagonce propagandowej na kolegów-historyków, jak zrobił to np. pan prof. Paweł Machcewicz. To jest zupełnie niesłychane. Albo te szczyty kłamliwej retoryki, na jakie wspięli się na użytek L.W. dominikamin o. Maciej Zięba czy abp Józef Życiński. Ich faryzejskie popisy zostaną kiedyś - mam nadzieję - spisane w opasłym tomie pt.: "Z dziejów krętactwa w Polsce".

- Czy Pan również doświadcza skutków paniki, jaka wywiązała się pośród "elit" wokół sprawy Wałęsy?
- Można powiedzieć, że w górę poszły - i to znacząco - moje akcje [śmiech]. Dwa lata temu Lech Wałęsa wypisywał do mnie, że będzie domagać się w sądzie miliona złotych odszkodowania. Teraz słyszę już zapowiedzi o dwudziestu milionach. Ta zmiana nie wpływa na fakt, iż tego typu deklaracje są wyłącznie czczą gadaniną. Żaden pozew przeciwko mnie złożony nie został, żaden sąd mnie nie wzywa. Ja na każde żądanie sądu Rzeczypospolitej z pewnością się stawię. W zeszłym roku poprosiłem natomiast mojego adwokata o złożenie pozwu przeciwko byłemu prezydentowi, w związku z rozpowszechnianiem przez niego drukiem oszczerstw na mój temat. Lech Wałęsa w swojej wydanej w zeszłym roku książeczce sugeruje, iż jestem kłamcą do wynajęcia. Pozew został złożony jesienią 2007 r., sprawa dotychczas nie weszła na żadną wokandę.

- W telewizyjnej dyskusji, jaka odbyła się "na gorąco" po emisji filmu "TW Bolek", Rafał Ziemkiewicz stwierdził, iż tzw. elity zawłaszczyły sobie naszą historię na własny użytek, zaś my, "maluczcy", nie mamy w ich mniemaniu prawa do własnych dziejów. Czy ma Pan poczucie, iż ostatnio uczyniliśmy jakiś mały krok do odzyskania fragmentu polskiej historii?
- Mam nadzieję, że publikacja faktów z biografii Lecha Wałęsy, używanych dotychczas tylko i wyłącznie w kręgu graczy politycznych, istotnie pozwoli Polakom lepiej zrozumieć najnowszą historię, a dzięki poznaniu historii, lepiej pojąć mechanizmy rządzące współczesną grą polityczną. Jak napisał jeden z klasyków polskiej historiografii, Józef Szujski, zła historia jest matką złej polityki. Jeśli nie będziemy znali biografii ludzi, którzy kształtują dziś polską politykę, nie będziemy tej polityki w pełni rozumieli i nie będziemy mogli podejmować trafnych decyzji. Błędem byłoby jednak robienie z Lecha Wałęsy kozła ofiarnego naszej najnowszej historii, skupianie się na jego żałosnym przypadku, z pominięciem całego kontekstu, w jakim on funkcjonował i po dziś dzień funkcjonuje. Przypomnę wyrażenie, w którym - moim zdaniem - zawiera się niezwykle trafna diagnoza. Chodzi o sformułowanie Krzysztofa Wyszkowskiego: mit Lecha Wałęsy to mit osłonowy całej formacji. Może jest to początek drogi do zdrowej, opartej na faktach, a nie mitach, realnej oceny historii i współczesności. Od czegoś trzeba zacząć.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Grzegorz Braun (ur. 1967 ) - reżyser, scenarzysta, autor i współautor kilkunastu dokumentów filmowych (m.in. "Wielka ucieczka cenzora", "Defilada zwycięzców", "Plusy dodatnie, plusy ujemne", "TW Bolek"). Współautor cyklu emitowanego w TVP - "Errata do biografii".

09.07.2008r.
Nasza Polska

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS