O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

Jelcyn wiedział kim jest "Bolek" - Piotr Jakucki

 

 

 

 

 

 


Jelcyn wiedział kim jest "Bolek"

Z Krzysztofem Wyszkowskim, publicystą, działaczem związkowym, rozmawia Piotr Jakucki

- Panie Krzysztofie, książka Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza o współpracy Lecha Wałęsy z SB ukazała się przed kolejną odsłoną Pana procesu z byłym liderem "Solidarności". Obok zapowiadanych przez Pana wcześniej zeznań funkcjonariusza SB będzie zapewne dobrym dowodem?
- Nawet bardzo dobrym. Materiały zawarte w książce - będącej przecież kompetentnym opracowaniem naukowym - są dla mnie niezwykle cenne i, mam nadzieję, że również dla sądu będą w postępowaniu dowodowym jednoznacznie rozstrzygające.

- Książka wywołała burzliwe polemiki, zanim jeszcze pojawiła się na rynku. Co ciekawe, Wałęsa, który od początku wiódł prym w gwałtowności protestów, posuwając się do inwektyw, strasząc procesami, m.in. prezesa IPN, Janusza Kurtykę, autorów książki czy prezesa TVP - Andrzeja Urbańskiego, teraz wycofuje się z tego. Mówił o tym na swoich imieninach...
- Grożenie procesami miało służyć tylko do zastraszenia IPN i zablokowania wydania książki. To się nie udało. Przypomnę, że ja zostałem pozwany przez Wałęsę w zupełnie innej sytuacji, gdy wiele rzeczy było jeszcze niejawnych. Zresztą potem Wałęsa mówił, że żałuje, że podał mnie do sądu, bo teraz nie ma jak się wycofać. Co prawda dwukrotnie sąd orzekł moją winę, jednak nie przeprowadził koniecznego postępowania dowodowego. Zmusił go do tego dopiero sąd apelacyjny. A to postępowanie może być tylko na niekorzyść Wałęsy.

- Pojawiło się wiele opinii typu, że nawet jeśli Wałęsa był "Bolkiem", to jego późniejsza działalność zmyła ten okres, a sam Wałęsa jest ikoną walki o wolność i symbolem "Solidarności". Z tych powodów nie można oceniać jego prezydentury w kontekście współpracy z SB w latach 70. Podziela Pan ten pogląd?
- Absolutnie nie. To jest absurdalne podejście. O tym, jak było w rzeczywistości, wskazuje chociażby zachowanie się Wałęsy w dniu 4 czerwca 1992 r., kiedy histerycznie krzyczał w swoim gabinecie w Sejmie do posłów UD, ZChN, PSL, KPN, KLD, że nie można za żadną cenę dopuścić ludzi Olszewskiego do biurek. Nie dopuścić, czyli natychmiast zabezpieczyć dokumenty świadczące o jego agenturze. Tusk, Mazowiecki i Pawlak poparli go w tej właśnie sprawie. Afera baz posowieckich, NATO-bis, chronienie SB, agentury i nomenklatury, wzmacnianie lewej nogi... długo można wyliczać tragiczne dla Polski działania Wałęsy.

- Ale przecież pan był członkiem jego sztabu wyborczego...
- Powiem Panu, że mam poczucie, iż jestem współwinny tego nieszczęścia. To ja namówiłem Wałęsę na sięgnięcie po prezydenturę. Z tym wiąże się mój wielki grzech wobec Wałęsy, akt oszustwa, którego się do dzisiaj wstydzę. Rzecz wynikała z tego, że uważałem za nieznośną sytuację, że prezydentem jest Jaruzelski - sowiecki generał w polskim mundurze. Kiedyś razem z moim przyjacielem rozmawiałem w Kancelarii Prezydenta m.in. na ten temat z generałem Włodzimierzem Łozińskim, rzecznikiem Jaruzelskiego. Przekonywał nas, że brak radykalnych przemian, takich jak w Czechosłowacji czy na Węgrzech, nie jest winą Jaruzelskiego, a, jak się wyraził, "różowych", co, jak wynikało z kontekstu, oznaczało obóz Mazowieckiego i Geremka. W pewnym momencie poprosił o krótką przerwę, mówiąc, że musi się z kimś skonsultować. Wprowadził nas wówczas do gabinetu Piotra Nowiny-Konopki, który był ministrem u Jaruzelskiego.

- ...Nowiny-Konopki z Unii Demokratycznej?
- Tak. Zaatakowałem go za to, że w ogóle tam jest, namawiałem, żeby natychmiast spakował manatki, gdyż praca u Jaruzelskiego to hańba. Bez rezultatu.

Przerwa przedłużyła się do około 45 minut, potem Łoziński wrócił i do swojego gabinetu zaprosił tylko mnie. W tonie bardzo oficjalnym, urzędowo przekazał mi komunikat, który pamiętam doskonale: Zostałem upoważniony do przekazania panu następującego oświadczenia: pan prezydent, generał Wojciech Jaruzelski, gotów jest ustąpić z zajmowanego stanowiska, jeżeli wyrażą na to zgodę pan premier Tadeusz Mazowiecki i pan przewodniczący Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Bronisław Geremek.

Po takim dictum stuknął obcasami, a ja pobiegłem na dworzec i pojechałem do Gdańska, gdzie podjąłem nakłanianie Wałęsy do kandydowania na urząd prezydenta.

- Jak przebiegała rozmowa?
- Wałęsa bał się, łamał, mówił, że to za późno, że go zabiją. Odrzucał pomysł, ale zaraz pytał się, czy to się może udać. Kiedy drugiego dnia rozmowy nadal nie chciał się zgodzić, okrutnie go oszukałem. Powiedziałem mu, że jest ustalone, że zostanie prezydentem Zjednoczonej Europy. Dlatego teraz, po drodze do celu, musi zostać prezydentem Polski. Dopiero to go przekonało. Uwierzył w to tak mocno, że później - nawet po przegranych wyborach prezydenckich w 1995 r. - twierdził, że nic się nie stało, gdyż będzie prezydentem Zjednoczonej Europy. Do dzisiaj czuję się z tego powodu winny.

- Przecież wiele Pan zrobił dla jego zwycięstwa...
- Ale też wprowadziłem go w sytuację, która okazała się dla niego tragiczna, której nie potrafił unieść, ale nie potrafił też się z niej wycofać. Gdy byłem członkiem sztabu wyborczego, po przegranej przez premiera Tadeusza Mazowieckiego w pierwszej turze wyborów, Bronisław Komorowski obecny marszałek Sejmu, wówczas wiceminister obrony narodowej, skontaktował się z nami w celu przekazania ważnych informacji. Pojechałem do Warszawy i Bronek powiedział mi, że od oficerów WSI, którzy zorganizowali i kontrolowali sztab wyborczy Stanisława Tymińskiego, dowiedział się, co Tymiński ma "na Wałęsę" w swojej słynnej "czarnej teczce": odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, odręczne pokwitowanie za wypłacone mu przez SB pieniądze, jakiś donos oraz kompromitujące materiały dotyczące życia prywatnego, których nie chcę precyzować.

Tymiński chciał sprawdzić u grafologa autentyczność tych dokumentów, ale zlecił to ludziom z WSI. Oni skierowali dokumenty do Szczecina, do grafologa, który był ich człowiekiem, z poleceniem, by wydał opinię, że materiały nie pozwalają - ze względu na brak materiałów porównawczych - dowieść ich autentyczności. Tymiński się wystraszył i nie ujawnił tych materiałów.

- Czyli można powiedzieć, że służby utrzymały Wałęsę na powierzchni...
- A ponadto, za pośrednictwem moim i Komorowskiego przekazali Wałęsie komunikat, że mają na niego papiery: Tymiński tego nie ujawnił, ale my możemy zrobić tak, że je ujawni. Przekazałem to Wałęsie, który nie przejął się materiałami obyczajowymi, ale o dokumentach agenturalnych nie powiedział, że są to nieprawdziwe dokumenty. Jestem przekonany, że wówczas podjął negocjacje z tamtą stroną. To była wymiana: wy nie ujawnicie dokumentów - ja będę was chronił. Ze swojej strony służby zagwarantowały mu nietykalność, jeśli będzie wypełniał ich zalecenia. Jeśli nie - zostanie zniszczony. I Wałęsa przyjął prezydenturę, której konstytutywną cechą była obrona ludzi PRL.

- Cenckiewicz i Gontarczyk stawiają tezę, że teczka "Bolka" znajdować się może w Moskwie.
- Jest to prawdopodobne. Na podstawie wiedzy ogólnej wiem, że najważniejsze teczki wywożono. Potwierdzeniem tego, że Rosjanie dysponują dossier Wałęsy jest zawartość archiwum Mitrochina, ale jeszcze ważniejszy jest fragment książki Borysa Jelcyna, gdzie były prezydent Rosji napisał, że przed przyjazdem do Polski poprosił o materiały o "Solidarności" i przeraził się, jak KGB dogłębnie spenetrowało związek. Uznał jednak, że powinien o tym poinformować Warszawę. Przekazał te informacje Wałęsie. Jak pisał później - gdy wręczał mu materiały ze słowami, że teczka pochodzi z KGB - Wałęsa zbladł. Co prawda sam Wałęsa potem zaprzeczył, by Jelcyn mu coś wręczał, ale elity władzy na świecie dostały czytelny sygnał, że takie materiały KGB posiada. Że ma "straszne" materiały kompromitujące prezydenta Polski.

- No i jest jeszcze notatka Miodowicza, że oryginalna teczka "Bolka" jest w Moskwie...
- Jest to potwierdzenie tego, co pisze Jelcyn. To, że Wałęsa bronił jak lew interesów rosyjskich, dowodzi forsowanie słynnego punktu o bazach sowieckich w traktacie z 1992 r.

- Publikacja o Wałęsie wywołała niespotykany atak na IPN ze strony postkomunistów, Platformy i PSL. Władysław Frasyniuk z Partii Demokratycznej zażądał nawet likwidacji Instytutu. Tu ciekawa sprawa: Chlebowski z PO najpierw mówił o konieczności zmiany ustawy o IPN, potem się wycofał...
- Stało się tak pod groźbą wewnętrznego pęknięcia w Platformie, w tym w jej klubie parlamentarnym, i odejścia ludzi, którzy poszli do PO, nie wyrzekając się stanowiska patriotycznego. Próba zniszczenia IPN kompromitowałaby ich tak bardzo, że musieliby z PO odejść, a Tusk nie może sobie w tej chwili pozwolić na taką awanturę.

- Dla obrony Wałęsy przed "atakami" powstają spontanicznie komitety poparcia byłego prezydenta. Ponoć nawet mają przerodzić się w nową partię Wałęsy...
- To bzdura nie mająca żadnego znaczenia politycznego, akcja propagandowa przypominająca "spontaniczne" wiece organizowane po 1976 r., podczas których "ludzie pracy" protestowali przeciwko "warchołom". To żałosne wytwarzanie fałszywego wrażenia, jakoby liczna część społeczeństwa chciała bronić Wałęsy.

- Dziękuję za rozmowę.

Piotr Jakucki

06.07.2008r.
Nasza Polska

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS