O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

Tuszowanie niewygodnej prawdy (1) - Prof. Jerzy Robert Nowak

 

 

 

 

 

 


Tuszowanie niewygodnej prawdy (1)

Przygważdżany przez dowody Lech Wałęsa dwoi i troi różne kłamstwa, dosłownie idzie w zaparte w zaprzeczaniu prawdy. Podejmuje coraz bardziej rozpaczliwe próby obalenia dowodów na to, że był "Bolkiem". Mnoży przy tym najbardziej groteskowe wyjaśnienia.

Na przykład w wywiadzie dla postkomunistycznej "Trybuny" z 19 czerwca 2008 pt. "To za małe na ich móżdżki" (o dr. Sławomirze Cenckiewiczu i dr. Piotrze Gontarczyku) Wałęsa stwierdził: "(...) to kłamstwa, bzdury, bzdurne kwity, jakichś 'Bolków' było od groma, ale mnie tam nie było". Parokrotnie zaś Wałęsa twierdził, że "Bolków" było pięćdziesięciu sześciu, a jednym "Bolkiem" był w aktach SB nazywany podsłuch. Odpowiadając na to twierdzenie Wałęsy, dr S. Cenckiewicz i dr P. Gontarczyk pisali na łamach "Wprost" z 29 czerwca 2008 r., iż: "Autorzy książki o Lechu Wałęsie dokonali szczegółowej analizy sieci agenturalnej gdańskiej SB w latach 1970 i 1976 i ustalili, że w latach 1970-
-1976 Wydział III Gdańskiej Stoczni dysponował łącznie czterema tajnymi współpracownikami o pseudoni mie 'Bolek', z których tylko jeden - ten rejestrowany pod nr 12535 - pracował w Stoczni Gdańskiej, i to na Wydziale W-4. Pozostali trzej, których zidentyfikowaliśmy z nazwiska, nie mieli ze stocznią nic wspólnego, a nawet nie mieszkali w Gdańsku. Tak więc w świetle dokumentów całkowicie pryska Wałęsowy wymysł o mitycznych '56 Bolkach'".

Wałęsowskie bajdurzenie o Joannie Gwiazdowej
Wśród niektórych rozpaczliwych tłumaczeń Wałęsy można czasem znaleźć swoiste perełki groteski, prawdziwe rekordy bajdurzeń. By przytoczyć tu choćby opisane w liście Wałęsy do S. Cenckiewicza twierdzenia, jakoby Joanna Gwiazdowa, skądinąd osoba o dość wątłej posturze, chciała go siłą porwać nocą. Cytuję tę rzewną opowieść Wałęsy (za książką S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka, op. cit., s. 36): "Wiarygodność Walentynowicz, którą użył do walki ze mną Kuroń, przekonując możliwymi sposobami, by mnie zwalczała, szkoda, że metodami ubeckimi, ale mogę to zrozumieć i wybaczyć, chodziło wtedy w walce o głowy, ja byłem mało znany, stawiano na Gwiazdę, niedobrze, że koledzy próbowali mnie struć, a potem Pani Gwiazdowa chciała wyprowadzić mnie fizycznie ze stoczni nocą i porwać [żyją świadkowie]. Nie udało się porwanie, wtedy w nocy krzycząc p. Gwiazdowa do tłumu: 'Uważajcie, to agent SB', tak mnie wrobiła właściwie w agenta i w tym momencie Pani Gwiazdowa padła psychicznie [zwariowała], nie będąc już do końca strajku z tego powodu".
Warto przypomnieć, że w filmie dokumencie "TW 'Bolek'", pokazanym 18 czerwca 2008 r. w TVP wśród osób oskarżających Wałęsę znalazł się były oficer SB Janusz Stachowiak, który w latach 70. opiekował się "Bolkiem". Powiedział, że Wałęsa miał wtedy 1000 zł pensji, a od SB dostawał 2000 zł miesięcznie. Przytaczał opowieść swego przełożonego, który miał śmiać się, mówiąc, że Wałęsa przysięgał na krzyż, że jest "ich".
Mnożąc swoje kłamliwe, nierzadko ogromnie sprzeczne wersje, Wałęsa wpada w coraz większą irytację, widząc lawinowo rosnący sceptycyzm swych rozmówców. Szczególnie typowa pod tym względem była opisana, przytoczona już w sobotnio-niedzielnym "Naszym Dzienniku", rozmowa Wałęsy z Krzysztofem Skowrońskim w radiowej "Trójce" 27 czerwca 2008 roku. W pewnym momencie furiacko wręcz wściekły Wałęsa zdjął słuchawki i przerwał dalszą rozmowę radiową, krzycząc: "Idźcie do diabła! (...) Chcecie powiedzieć, że jestem agentem? No to dobrze, cieszcie się, że jestem agentem. Agenci przewrócili komunizm, oddali wam w ręce, a wy nie wiecie, co z tym zrobić. Chwała agentom!". "To nie mogą być ostanie słowa tego wywiadu" - powiedział Skowroński. A po tym totalnie rozwścieczony Wałęsa zakończył: "To są najmądrzejsze słowa, jakie można powiedzieć w tej rzeczywistości".
Przyciśnięty do muru przygważdżającą siłą dowodów Wałęsa przeszedł najwyraźniej do ostatniego, najbardziej rozpaczliwego etapu swej obrony - akcentowania, iż agenci rzekomo pomagali w obaleniu komunizmu. Podobne banialuki wygłaszał m.in. w rozmowie z dziennikarką "Newsweeka" (nr z 6 lipca 2008 r.) Violettą Ozminkowski. Powiedział m.in.: "Gdyby z tej książki [S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka - J.R.N.] odrzucić plewy i zostawić same dokumenty, to te dokumenty są dobre i nikomu nie przeszkadzają, chronią i tak dalej. Autorzy niepotrzebnie dopisali swoje teorie. Dokumenty 'Bolka' to są dobre dokumenty i one mają sens. Mówią, co zrobić, żeby zwyciężyć. Oficer, który je pisał, pokazywał, jak zwyciężać bez rozlewu krwi. Chronią ludzi w stoczni, nie każą im wyjść na armaty, w tych tekstach jest mądrość". Wbrew kolejnym kłamstwom Wałęsy przytaczane w książce dr. S. Cenckiewicza i dr. P. Gontarczyka donosy Wałęsy wcale "nie przeszkadzały i chroniły ludzi". Wielu z tych, na których doniósł Wałęsa, zatruły życie, dając argumenty dla inwigilujących ich esbeków.

Niedoszłe badanie na wykrywaczu kłamstw
Kolejnym przykładem ciągle zmiennych, wręcz przeczących sobie zachowań Wałęsy była opisana w "Newsweeku" z 6 lipca 2008 r. historia z wykrywaczem kłamstw. Dziennikarka "Newsweeka" Violetta Ozminkowski zaproponowała w pewnej chwili Wałęsie, "żeby raz na zawsze oczyścił się z zarzutów, poddając się na przykład badaniu na wykrywaczu kłamstw". Wałęsa początkowo zgodził się na nie, mówiąc m.in.: "(...) to dobry pomysł, szkoda, że sam na to wcześniej nie wpadłem". Ucieszona dziennikarka "Newsweeka" napisała o swoim zachwycie zgodą Wałęsy: "To była chwila iluminacji. Coś na kształt olśnienia. Stał przede mną pomnik, symbol polskiej walki o niepodległość, gotowy także dziś przyjąć wyzwanie i udowodnić całemu światu swoją niewinność. W tym momencie po raz pierwszy tak naprawdę uwierzyłam, że prezydent nigdy nie współpracował z SB pod pseudonimem 'Bolek'".
Niestety, szybko okazało się, że zachwyt dziennikarki postawą Wałęsy był bardzo, ale to bardzo przedwczesny. Kiedy jeden z kolegów redakcyjnych p. Ozminkowski zadzwonił do biura Lecha Wałęsy w sprawie realizacji pomysłu z wykrywaczem kłamstw, otrzymał w odpowiedzi stanowcze "nie". "Ten wywiad to pomyłka, nie będzie żadnego badania, co za głupi pomysł". Violetta Ozminkowski opisywała dalej: "Potem miałam dramatyczną rozmowę z szefem sztabu [Lecha Wałęsy - J.R.N.]. (...) 'Co będzie, jak prezydent się omsknie?' - padło pytanie, które mnie z kolei zaskoczyło. A potem były wykręty Wałęsy, że prezydent zgodził się na badanie, ale tak naprawdę nie wiedział, co robił, bo stawiał pasjansa na komputerze, potem następne, żebym nie szukała sensacji tam, gdzie jej nie ma, bo chodzi po prostu o zdrowie prezydenta". W ten sposób opisywała swój totalny zawód postawą Wałęsy dziennikarka "Newsweeka", tak bliskiego obrońcom Wałęsy i przeciwnikom Kaczyńskich. Ciekawe, że nawet jeden z dyżurnych socjologów, związanych z michnikowcami, prof. Ireneusz Krzemiński, niespodziewanie wyznał w tekście dla (der) "Dziennika" z 30 czerwca 2008 r.: "(...) trudno nie mieć wątpliwości wobec Wałęsy. Bo to, że zaprzecza oskarżeniom, nie rozwiązuje sprawy. Zarzuty i analizy są bowiem zbyt poważne i szczegółowe. Gdybyśmy usłyszeli szczerą opowieść samego Wałęsy o sobie z tamtych lat, sprawa zapewne inaczej by wyglądała. Ma się wrażenie, że w wystąpieniach zezłoszczonego Wałęsy nie ma prawdy".
Warto dodać, że skrajnie kłamliwe okazało się twierdzenie obrońców Wałęsy, którzy przed opublikowaniem książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka zarzucali obu autorom, że w karygodny sposób zaniechali odbycia rozmowy z samym Wałęsą. Obaj autorzy z IPN parokrotnie już stanowczo prostowali to ordynarne kłamstwo, np. w wywiadzie dla (der) "Dziennika" z 19 czerwca 2008 r. Sławomir Cenckiewicz powiedział: "Piotr Gontarczyk już 26 września 2007 wysłał do niego [Wałęsy - J.R.N.] pismo z propozycją spotkania. Mamy potwierdzenie wysłania tego pisma faksem do biura Lecha Wałęsy. Nigdy nie otrzymaliśmy odpowiedzi i zgody na takie spotkanie".
Początkowo Wałęsa zapowiadał, że spotka się z autorami książki i ich zmiażdży w czasie publicznej dyskusji. Teraz jednak okazało się (w czasie programu Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać"), że Wałęsa wycofał się z zapowiadanej dyskusji i powiedział: "Teraz na sali sądowej się spotkamy. Oni nie chcieli, kiedy był czas". Wałęsa wycofał się również z początkowo zaakceptowanego przez niego wystąpienia w TVP ze swoją obroną przed zarzutami historyków z IPN w "najlepszym czasie antenowym" (por. np. informacja w "Dzienniku" z 25 czerwca 2008 r.). Najwyraźniej były prezydent boi się, że wszelkie jego argumenty mają bardzo mało szans w zderzeniu z opublikowanymi już dokumentami i komentarzami!

Opisy zerwania współpracy z SB
Przedstawiając informacje o współpracy Wałęsy w pierwszej połowie lat 70., trzeba równocześnie pamiętać o tak istotnym fakcie, że ten sam Wałęsa umiał zdobyć się jednak na zerwanie tej współpracy z SB w 1976 r., a później (w 1978 r.) na wejście na tak niebezpieczną drogę opozycyjnego działacza związkowego. Według książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (s. 74), stopniowo w SB następowało coraz większe rozczarowanie TW ps. "Bolek", który na zebraniach związkowych w latach 1974-1976 zaczął krytycznie wypowiadać się o sytuacji w stoczni i w kraju. Młodszy inspektor SB Aftyka pisał o tej ewolucji Wałęsy: "Po ustabilizowaniu się sytuacji w Stoczni dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. Podczas kontroli przez inne źródła informacji stwierdzono, że niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę, nadając jej niejako opinię środowiskową. Stwierdzono również, że podczas odbywania zebrań dość często bez uzasadnienia krytykował kierownictwo administracyjne, partyjne i związkowe wydziału" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit, s. 74).
Wyrazem postępującej "emancypacji" Wałęsy od wpływów SB było jego wystąpienie 8 lipca 1974 r. w czasie rozmowy zainicjowanej przez Henryka Lenarciaka na Wydziale IV (hali produkcyjnej). Wałęsa powiedział m.in., że "(...) jedyną drogą jest organizacja związków, mająca na celu pozbycie się 'czerwonych pająków' w szeregu związków, którzy patrzą, 'żeby wykorzystać sytuację, budując domy, luksusowe samochody, odpoczywają na zagranicznych wczasach'. W obecnych warunkach reorganizacja jest niemożliwa, bo nie pozwoli na to partia, ale sytuacja umożliwiająca może powstać w wyniku nowego strajku, a że tak nastąpi, to jest pewne, bo już nie z roku na rok, ale co miesiąc jest coraz gorzej, fatalne zaopatrzenie, wzrost kosztów utrzymania przybliża 'powtórkę' grudnia [19] 70 roku, w tym przypadku trzeba by było wykorzystać go na zbudowanie związków na wzór państw zachodnich, gdzie związki organizują skuteczne strajki, gdy jest krzywda dla pracowników (...)" (wg S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 74).
Coraz bardziej krytyczne wypowiedzi tego typu ze strony Wałęsy wywoływały narastające rozdrażnienie władz. Prowadzący TW "Bolka" por. Janusz Stachowiak napisał we wnioskach w lipcu 1974 r.: "Z Wałęsą wielokrotnie były przeprowadzane rozmowy w związku z jego nieodpowiedzialnym zachowaniem się i wypowiedziami. Nie przyniosły one jednak, jak dotychczas, żadnego skutku" (por. tamże, s. 75). Młodszy inspektor Wydziału III "A" SB Marek Aftyka pisał w 1978 r.: "Po każdym jego [Wałęsy] wystąpieniu przeprowadzano z nim rozmowę, podczas której wytykano mu jego niewłaściwe wystąpienie na zebraniu, pouczano, jak ma zachowywać się oraz ostrzegano go, że o ile będzie nadal tak postępował, to zostanie zwolniony z zakładu. Swoje wystąpienia tłumaczył zawsze tym, że o ile nie będzie zabierał głosu w obronie pracowników, straci całkowicie ich zaufanie i nic nie będzie wiedział, co się dzieje w zakładzie, dlatego też swoje wystąpienia uważa za słuszne. Pomimo kilkukrotnych ostrzeżeń w dniu 11 II 1976 r., zabierając głos w dyskusji na zebraniu związkowym, w sposób szkalujący zarzucił niewłaściwe postępowanie kierownictwa administracyjnego wydziału, partyjnego i związkowego. Za wystąpienie to dyrekcja stoczni z dniem 30 IV 1976 r. zwolniła go z pracy" (por. tamże, s. 75).
Sam Wałęsa, pisząc o okolicznościach zwolnienia go z pracy ze stoczni, pisał m.in.: "Na zebraniu sprawozdawczo-wyborczym związki zawodowe nazwałem związkiem manekinów (...). Wygarnąłem o braku rzetelnego rachunku ekonomicznego, nielogicznej robocie, niszczącej i głupiej. Nawiązując do sytuacji w kraju, stwierdziłem, że nie widać zapowiadanych po Grudniu zmian, mordercy robotników nadal są nieznani (...). Gierek nie dotrzymał obietnic, oszukał naród, robi, co chce, nie pytając klasy robotniczej - tak powiedziałem, i to ostatnie zdanie sala przyjęła oklaskami. Przy tym wszystkim krzyczałem i denerwowałem się. Moim celem było wyjść na zebraniu z tekstem, który zyskałby poparcie zastraszonych robotników, dał mi szansę wyboru na delegata do zakładowych wyborów ogólnostoczniowych (...). Zostałem wezwany do kierownictwa, gdzie już na mnie czekała bezpieka. (...) W kwietniu dostałem wymówienie. Pieniądze dostałem i do domu. Dużo pieniędzy dostałem, jakieś tam wyrównanie, masa forsy" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 75-76).
3 maja 1976 r. Wałęsa został zatrudniony w Gdańskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa "ZREMB". Jak piszą S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk (op. cit., s. 82-83): "Przez ponad dwa lata [Wałęsa] nie angażował się w jakąkolwiek działalność niezależną i skupił się na pracy. Nie wziął nawet udziału w strajku, jaki w końcu czerwca 1976 r. wspólnie zorganizowali przedstawiciele załóg Stoczni Gdańskiej i 'ZREMB-u'. Należał natomiast do oficjalnych związków zawodowych. Był nawet delegatem Wydziału Transportowego na jedną z konferencji Samorządu Robotniczego". Sam Wałęsa wspominał: "Na razie nie myślałem o organizacji, działalności i ulotkach. Po wyjściu ze stoczni przydusiły nas problemy finansowe (...). Po dwóch miesiącach obserwacji, ciągnącej się od czasów stoczni, bezpieka dała mi wreszcie spokój (...). Poprawiły się moje zarobki, dorabiałem 'fuchami', remontując rozmaitym znajomym samochody. Jedni polecali mnie drugim (...)" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 83).
W czerwcu 1978 r. doszło do prawdziwie przełomowego wydarzenia w życiu Lecha Wałęsy - przystąpił do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Informacje o tym szybko dotarły do SB i rozpoczęto dokładną obserwację działań Wałęsy. 6 października 1978 r. dwaj wysocy funkcjonariusze SB - mjr Czesław Wojtalik i mjr Ryszard Łubiński pojawili się na terenie bazy transportowej "ZREMB-u" w celu przeprowadzenia rozmowy z Wałęsą. W czasie prawie półtoragodzinnej rozmowy Wałęsa stanowczo odrzucił propozycję wznowienia współpracy z SB, odpowiadając, że owszem, w przeszłości pomagał SB, ale "w owym czasie nie miał innego wyjścia. Obecnie ocenia to jako swój błąd (...) aktualnie na współpracę z SB nie pójdzie. Między innymi dlatego, że nie boi się konsekwencji, nawet zwolnienia z pracy, ponieważ opozycja ma aktualnie fundusze i udzieli mu pomocy materialnej (...)" (cyt. za: S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, op. cit., s. 86).
Zaangażowanie Wałęsy w działalność Wolnych Związków Zawodowych, m.in. udział w kolportażu nielegalnych wydawnictw i wynikłe stąd negatywne oceny SB, doprowadziły do decyzji o zwolnieniu Wałęsy z pracy w "ZREMB-ie" 31 grudnia 1978 roku (ostatecznie zwolniono go z pracy 30 kwietnia 1979 r.). Od maja 1979 r. Wałęsę zatrudniono w Zakładzie Robót Elektrycznych "Elektromontaż". Tam jeszcze bardziej włączył się do akcji opozycyjnej, tworząc kilkuosobową grupę specjalizującą się w kolportażu niezależnej prasy i ulotek. Stał się jednym z najbardziej znaczących działaczy Wolnych Związków Zawodowych, m.in. przemawiał podczas manifestacji grudniowej w 1979 r. pod Stocznią Gdańską. W rezultacie tych działań Wałęsy doszło do kolejnego zwolnienia go z pracy - 2 lutego 1980 roku.

Działalność w Wolnych Związkach Zawodowych
Autorzy IPN piszą, że początkowo nie za bardzo ufano Wałęsie w Wolnych Związkach Zawodowych. Nieufny był Krzysztof Wyszkowski, a Andrzej i Joanna Gwiazdowie nawet nie wpuszczali Wałęsy do mieszkania. Według cytowanego w książce S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (op. cit., s. 90) zeznania Edwina Myszka (agenta SB): "L. Wałęsa przez cały czas deklarował się, iż chce wejść do redakcji pisma 'Robotnik Wybrzeża' i do 'Komitetu Założycielskiego WZZ Wybrzeża'. Twierdził, iż ma grupę robotników. Z chwilą, kiedy doszło do otwartego konfliktu pomiędzy B. Borusewiczem i K. Szołochem, wówczas L. Wałęsa poparł B. Borusewicza i to było chyba dla L. Wałęsy momentem przełomowym. Dzięki temu zapraszano go na spotkania 'WZZ Wybrzeża', chociaż nigdy nie uzyskał znaczącej pozycji i był raczej traktowany z przymrużeniem oka jako zapaleniec, który ma własne ambicje, ale nie ma zbyt wielkiego doświadczenia i rozeznania w sprawach działalności związkowej. Poparcie przez L. Wałęsę stanowiska B. Borusewicza wynikało stąd, iż L. Wałęsa zawsze był w konflikcie z K. Szołochem jako konkurencyjnym przewodniczącym Komitetu Strajkowego z 1970 roku".
Zdaniem autorów IPN, na początkowych trudnościach z budową pozycji Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych wyraźnie zaciążyły jego napięcia z członkiem WZZ, jednym z głównych działaczy Grudnia '70. Kazimierzem Szołochem. Ten ostatni odnosił się do Wałęsy lekceważąco, kwestionując jego bohaterstwo w Grudniu '70. Szołoch był świadkiem wyznania Wałęsy w 1979 r. o współpracy z "cywilną milicją", które Gwiazda skomentował: "Powiedz Lechu otwarcie: ze służbą bezpieczeństwa" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 91). Negatywne dla Wałęsy świadectwo Szołocha potwierdził również inny działacz Wolnych Związków Zawodowych Leszek Zborowski. Według książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (op. cit., s. 91): "Na jednym ze spotkań w mieszkaniu Joanny i Andrzeja Gwiazdów Wałęsa poruszył temat Grudnia '70. Wyznał niespodziewanie, że podczas zatrzymania przez SB krótko po tragicznych wypadkach identyfikował na pokazywanych mu zdjęciach i filmach stoczniowych kolegów. To wyznanie było szokiem nawet dla tych, którzy już wcześniej odnosili się do niego z pewną rezerwą. Zapytany, dlaczego to robił, odrzekł, że kiedy go przesłuchiwano, jeden z esbeków podprowadził go do okna, wychodzącego na dziedziniec budynku bezpieki. Miała się tam znajdować ogromna liczba ludzi i sprzętu do tłumienia ulicznych manifestacji. Wałęsa powiedział, że zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Doszedł do wniosku, że dalszy opór nie ma sensu. Cała ta wypowiedź została zarejestrowana na taśmie magnetofonowej i wywołała niezwykłe poruszenie w grupie. To wyznanie, dotyczące jego współpracy z SB w tamtym okresie, było pierwszym, ale nie jedynym, jakie Wałęsa dokonał wobec WZZ-owskich kolegów. Cała ta sprawa była tematem rozmów w grupie jeszcze przez kilka miesięcy. Z czasem on sam zmieniał wielokrotnie wersje okoliczności jego zatrzymania w tamtym czasie. Próbując złagodzić reakcje po swoim oświadczeniu dotyczącym współpracy z bezpieką, opowiadał na przykład, że podczas jego zatrzymania w czasie grudniowych wypadków, chodząc od pokoju do pokoju w siedzibie gdańskiej bezpieki, próbował przekonywać oficerów SB do łagodnego traktowania zatrzymanych. Jak absurdalne są to opowieści, wie każdy, kto posiada chociażby minimalną wiedzę o tamtych czasach".
Podobną w swej wymowie relację podała Anna Walentynowicz we wspomnieniach opublikowanych w 2005 roku: "Kiedyś - chcąc chyba uwiarygodnić swą pierwszoplanową rolę w wydarzeniach grudniowych - [L. Wałęsa] wygadał się, że w styczniu 1971 r. był wzywany na przesłuchanie, aby - jako 'prowodyr' strajku - rozpoznać na filmie znane sobie twarze uczestników zajść ulicznych. Na słowa Joanny Gwiazdowej: 'Aha, to już wiemy, skąd tyle aresztowań w 1971 roku, to ty wyświadczyłeś nam niedźwiedzią przysługę', odpowiedział: 'Głupia jesteś! To też są ludzie, z którymi trzeba pracować'. Chciał nam chyba wmówić, że wśród przesłuchujących go milicjantów prowadził agitację polityczną" (por. A. Walentynowicz, A. Baszanowska: "Cień przeszłości", Kraków 2005, s. 61).

Przywódca sierpniowego strajku
Po zwolnieniu z pracy w "Elektromontażu" bezrobotnego Wałęsę wspierały Wolne Związki Zawodowe i KOR. Kilkakrotnie zatrzymywano Wałęsę z powodu udziału w kolportowaniu nielegalnych wydawnictw.
W dniu wybuchu strajku 14 sierpnia 1980 r. Wałęsa spóźnił się o kilka godzin do stoczni. Autorzy IPN cytują (op. cit., s. 94) opinię B. Borusewicza o tym spóźnieniu Wałęsy: "Myślę, że się wahał. Wiedział, że ma obstawę, więc pewnie zastanawiał się, czy go zatrzymają (...). Ci chłopcy mieli do niego pretensję, że się spóźnił. Bo im się to już zaczęło rozsypywać. Nie ustalałem, dlaczego się spóźnił". Sam Wałęsa podawał różne wersje przyczyn swego spóźnienia. Według jednej z nich mówił: "No... dwie godziny się spóźniłem z jakichś błahych powodów, dziecko mi się urodziło, czy coś takiego". Wałęsa podawał też różne sprzeczne wersje na temat sposobu swego przedostania się na teren stoczni (por. S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, op. cit., s. 95-99). Mówił o "przeskoczeniu przez płot", "przeskoczeniu przez mur" (mur miał około 3,5 metra, więc raczej był trudny do przeskoczenia). Według autorów IPN (op. cit., s. 98-99), nawet "Gazeta Wyborcza" pośrednio kwestionowała autentyczność "skoku".
Począwszy od 14 sierpnia 1980 r., Wałęsa stał na czele strajku w Stoczni Gdańskiej, a trzy dni później został przewodniczącym Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. 16 sierpnia 1980 r. doszło do swego rodzaju blamażu ze strony Wałęsy. Przedwcześnie ogłosił zakończenie strajku, po tym, jak władze reprezentowane przez dyrektora stoczni K. Gniecha wyraziły zgodę na główne żądania strajkujących (m.in. podwyżkę płac, tablicę ku czci poległych w 1970 r. i przywrócenie do pracy zwolnionych stoczniowców). Ogłoszenie zakończenia strajku, przegłosowane wcześniej przez Komitet Strajkowy w Stoczni, oznaczało jednak porzucenie innych strajkujących, głównie z małych zakładów. Zaczęły się protesty ze strony innych, nadal strajkujących zakładów pracy. Pod adresem Wałęsy kierowano słowa: "Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą!" (por. S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 99). Protesty strajkujących z mniejszych zakładów były wspierane przez obecnych na terenie zakładu działaczy WZZ (Wolnych Związków Zawodowych), zwłaszcza Anny Walentynowicz i Aliny Pienkowskiej. Borusewicz i Walentynowicz oraz Szołoch z grupą robotników postanowili nadal strajkować, a nawet zarzucili Wałęsie zdradę (por. S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 100). Dopiero pod presją tych działaczy Wałęsa zmienił decyzję, przyłączył się do strajkujących i pozostał w stoczni. Jak piszą autorzy IPN (op. cit., s. 101): "W ten sposób narodził się strajk solidarnościowy, a wraz z nim idea 'Solidarności'. Mimo publicznie formułowanych wobec niego wówczas oskarżeń o zdradę, w warunkach nacechowanych wielkimi emocjami, stresem i koniecznością podejmowania kluczowych decyzji, Wałęsa zdołał uratować swoją pozycję i stanął na czele Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Stał się ikoną Sierpnia '80".
Część druga artykułu ukaże się w najbliższą sobotę.

Prof. Jerzy Robert Nowak

02.07.2008r.
Nasz Dziennik

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS